Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13.10.2016, 01:25   #7
dżony
 
dżony's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2013
Miasto: Złotów
Posty: 428
Motocykl: DR 650 SE
dżony jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 3 dni 12 godz 49 min 21 s
Domyślnie

przeciągnął mi się ostatni wyjazd, miało być dwa tygodnie a znowu wyszedł ponad miesiąc.. Wróciłem wczoraj i od razu wziąłem się do roboty żeby nadrobić zaległości

W ciągu najbliższych dni postaram się podgonić ile się da


Skończyliśmy na pobycie w Udabno. Dużo było wina więc i szybko nie poszliśmy spać. Wstaliśmy za to wczesnym rankiem. Spakowaliśmy toboły i ruszyliśmy zanim jeszcze ktokolwiek dookoła zdążył się obudzić. Chcemy dziś wjechać do Armenii.

Różne rzeczy słyszałem na temat tego kraju, nie mam tutaj na myśli krajobrazów i ludzi a raczej procedurę i koszty wjazdu. Jeszcze będąc w domu i szukałem o tym informacji i różnie ludzie pisali - ichne ubezpieczenie OC, wwóz i wywóz pojazdu to razem około 60-70$, do zniesienia. Będąc już w Gruzji spotkaliśmy Polaka na DL, który przejechał odprawę gruzińską ale odbił się na bramkach ormiańskich bo chcieli aż 150$.. ta kwota znowu i dla nas nie wchodziła w grę. Opowieści opowieściami ale chcemy spróbować tego na własnej skórze, jedziemy w stronę granicy.



Z Gruzinami poszło szybko, pytam celnika jak to z opłatami za wjazd do Armenii. Uśmiecha się tylko do mnie i mówi, że nie ma pojęcia bo zależy na kogo się trafi.



Ormiańska kontrola paszportowa też bez problemów ale po chwili dowiadujemy się, że musimy odwiedzić jeszcze biuro brokera. Kto to jest nie mam pojęcia ale już się domyślam, że to właśnie on zgarnia kasę, tak też było. Ruch na przejściu ogromny więc Maciej zostaje przy motocyklach a ja z Marcinem idziemy na pertraktacje.



W dużym pomieszczeniu pod ścianą ciągnie się długi stół za którym siedzi pięciu czy sześciu gości, ostatni z nich jest w mundurze. Przerzucają między sobą papiery, które wszystkie ostatecznie trafiają do mundurowego. Ten ma już przed sobą spory stos i na każdym świstku przystawia sztempel. Czuję, że to on jest najważniejszy w tym towarzystwie. Jak tylko weszliśmy od razu przejął nas jeden z nich. Wyglądał jak Abelard Giza i nawet próbowałem mu to wytłumaczyć ale z marnym skutkiem. W każdym razie po twarzy, zachowaniu i gadaniu przez dwa telefony na raz widać było, że jest to gość, który potrafi załatwić wszystko. Oczywiście za opłatą rzecz jasna. Polsko-angielsko-ruskim próbowałem się dowiedzieć ile ta przyjemność, czyli wjazd do ich kraju nas będzie kosztować. Przygotowany był na to dobrze bo zaraz nam wszystko rozrysował kto ile zgarnia. Ileśtam idzie na strachowkę czyli ormiańskie OC na pojazd, kolejną część dostaje Ararat Bank czyli pewnie kasa idzie do państwa a reszta to opłata manipulacyjno-operacyjna czyli to co zasila kieszeń brokera. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że są widełki właśnie na tej ostatniej opłacie ale o tym dowiemy się dopiero przy opuszczaniu kraju, za kilka dni.

Wyszło tego razem za wjazd, wyjazd + OC coś koło 85$. Nie jest źle, wjeżdżamy. Papierologia trwała jeszcze z dobrą godzinę, papiery z rąk do rąk aż trafiły do tego ostatniego. Sztempel przybity czyli papiery w porządku. Przed wyjściem zapytałem jeszcze Abelarda jak to będzie z wyjazdem z kraju bo będziemy jechać przez inne przejście graniczne. Mówi, że nie ma to znaczenia tylko przy wyjeździe będziemy musieli znowu iść do tamtejszego brokera i mu zapłacić 7600 pieniędzy, napisał mi to jeszcze na oficjalnej karteczce na której był sztempel.

Ruszyliśmy w drogę, zaraz za granicą zatrzymaliśmy się spróbować lokalnej kuchni. Od razu idziemy na żywioł, co nas nie zabije to nas wzmocni. Kebaboszarma z jakiejś budy przy drodze. Smakuje całkiem nieźle, zobaczymy co jutro na to nasze żołądki.



Od pierwszych kilometrów zaczyna mi się tu podobać. Góry niby wysokościami podobne jak w Gruzji ale krajobraz jakiś inny, nie ma lasów i wysokich roślin. Wszystko jakby bardziej suche, z innego klimatu.









Jedziemy główną drogą łączącą dwie stolice, Tbilisi i Erywań. Jest ciekawie nie tylko przez ładne widoki ale i przez to co serwuje nam sama droga. Nie można dać się zwieść nowym asfaltem bo za zakrętem czai się hard enduro. Dziury, kamolce i TIR jadący z naprzeciwka, który próbuję objechać dziurę lewym pasem..





Wpakowałem się pędem do jednego z tuneli, zanim wzrok przyzwyczaił się do ciemności nie widziałem kompletnie nic. Ciężarówki jadące z naprzeciwka błyskają światłami i trąbią żeby się zatrzymać. Po chwili zrozumiałem o co chodziło. Budowniczowie tej drogi wykuli tunel w skale ale już zapomnieli wylać w środku asfaltu. Na suficie kamienie, ściany z kamienia to i podłoga taka sama. Późnym popołudniem docieramy nad Sewan, największe jezioro Armenii leżące na wysokości 1900m.n.p.m. Północny i zachodni brzeg jest mocno zaludniony. Dookoła mnóstwo ośrodków i hoteli. Znajdujemy jednak kawałek dzikiej plaży.



Mimo lodowatej wody niektórzy sprawdzają jak mocno mogą skurczyć się jajka



Następnego dnia chcemy jechać dalej na południe, bez konkretnego celu - tak o, zwiedzić okolicę. Wybieram na Garminie jakieś boczne ścieżki żeby nie pchać się główną drogą.

Tak jak pisałem wcześniej, mocno musiałbym się zastanowić gdzie jest ładniej - Gruzja czy Armenia. Tu i tu jest po prostu inaczej ale mnie chyba bardziej urzekły ormiańskie krajobrazy















Tak nam się dobrze jechało, że kompletnie zapomniałem się w tym dokąd prowadzę. Pierwszy raz mi się takie coś zdarzyło, że kierowałem się na południe a faktycznie cały czas jechaliśmy na zachód.. Zjechaliśmy z gór w okolicach Erywania, mieliśmy tu być dopiero jutro czy pojutrze. Zmiana planów, jak już tutaj jesteśmy to jedziemy zobaczyć świętą górę Ormian - Ararat. Mimo, że aktualnie leży na terenie Turcji to Ormianie mocno utożsamiają się z tym miejscem.

Przebijamy się przez stolicę.





Ararat widać z kilkudziesięciu kilometrów, cały czas jest na horyzoncie. Dookoła płasko i ten wulkan, który wyrósł pośrodku niczego.







Mimo, że całe niebo czyste to szczyt zakryty chmurami



Pamiętam, że była wtedy niedziela. To był jeden z najgorętszych dni z całego wyjazdu. Powietrze dosłownie stało, zero wiatru i pewnie +40*C w cieniu. Jazda nawet z otwartą szybą w kasku nic nie pomagała, gorące powietrze biło w twarz.

Tym razem obieramy już dobry kierunek, jedziemy na południe.







Wjeżdżamy na wyżynę, zaczynają się serpentyny. Ruch na drodze bardzo mały a zakręty wyśmienite. Szeroka droga, dwa pasy w każdą stronę i zaczyna się zabawa. Mimo, że jechaliśmy na kostkach to rozgrzana guma klei znakomicie. Podnóżki w motocyklu mam na wysokości ponad 30cm a były momenty, że butem tarłem o asfalt. Opony pozamykane.







Zatrzymaliśmy się pod sklepem kupić wodę. Podjechał do nas lokalny motocyklista. Rozmawiamy chwile o tym gdzie fajne tereny do jazdy ale aktualnie bardziej interesuje nas gdzie coś zjeść. Jest niedziela i większość miejsc pozamykana. Poleca nam jedną knajpę przy drodze kilkanaście kilometrów dalej. Jak już wiemy gdzie to pada pytanie co warto zjeść. Zachwala baraniny, zupy z barana, kotlety z barana. Świniny chyba u nich za wiele nie ma więc dajemy się namówić. Ojj gościu gdybyśmy cie teraz dopadli w swoje ręce za to co nam poleciłeś... !

Znajdujemy w końcu tę knajpę, ceny wysokie ale chyba nic innego w okolicy już nie znajdziemy. Chłopaki zamawiają zupę na baranich żeberkach ja idę na całość i biorę baraninę grillowaną. Czekamy prawie godzinę, są w końcu zupy. Nie wiem jak to ubrać w słowa żeby nie użyć zbyt wielu przekleństw. Ogólnie była to pomarańczowa woda z pływającą w środku dętką która imitowała baraninę. Śmiałem się mocno jak widziałem ich męczących się z odgryzieniem kawałka mięsiwa. Śmiałem się dopóki nie dali mi spróbować. Czegoś takiego nigdy jeszcze nie jadłem. Nie dało się ukroić, odgryźć, urwać, nic. Stara opona i do tego ten smak. Mhhmmmmm, nie wiem jak to możliwe ale żeberka u tego barana były chyba w bliskiej odległości jąder bo fetor był okrutny.



Jak mówi stare przysłowie ten się śmieje kto się śmieje ostatni. Rolę się odwróciły kiedy przyszedł mój grillowany tryk. Poddałem się po dwóch kęsach, twardość podobna do tego z zupy ale bukiet smaków znacznie bogatszy. Smak jąder przeplatał się z nutą węgla z grilla. Zostawiliśmy tam niemało pieniędzy, odjechaliśmy głodni ale apetyt skutecznie został zabity smakiem.

Mamy w planie zobaczyć jeszcze dziś klasztor Noravank. Droga zaczyna wjeżdżać między skały i do samej świątyni prowadzi przez wąwóz.

















Wracając z klasztoru zaczynamy rozglądać się za noclegiem. Po fajnym kimaniu w Udabno zaczynamy szukać czegoś podobnego. Zazwyczaj rozbijaliśmy się z dala od wszystkiego ale dobrze jednak jest posiedzieć z ludźmi. Szukamy kempingu. Korzystam z dobrodziejstw techniki i z bazy danych Garmina wynajduję jakiś camp w górach. Po drodze robimy zakupy i jedziemy wąską drogą w górę.







Tym razem GPS zrobił nas mocno w chu*a, dojechaliśmy co prawda do punktu ale był on właśnie tutaj. Gdzie ten UAZ i dziadek z laską.



Trudno, nie wracamy już na dół. Dookoła przecież tyle niesamowitych miejsc. Zjeżdżamy z drogi na dużą łąkę. Dojeżdżamy do najbardziej wyjebistego miejsca w którym kiedykolwiek spałem. Mam tutaj na myśli widok. W dupie mamy rozkładanie namiotów, bierzemy wino i idziemy oglądać zachód słońca.











W międzyczasie przyjeżdża do nas biały UAZ z logo kozicy na obu drzwiach. Okazuje się, że jesteśmy w jakimś parku krajobrazowym czy narodowym a kierowca samochodu jest jego strażnikiem. Na szczęście nie ma problemu żebyśmy tutaj zostali, chciał tylko sprawdzić kto to.



Jak tylko zachodzi słońce na niebie pojawia się milion gwiazd. Najbliższe źródło światła jest pewnie dobre 30km od nas więc jest ciemno jak w d. ale za to widok nieba niesamowity. Mimo tych okoliczności przyrody noc mam niespokojną. Wysoka trawa ciągle ociera o namiot a ja cały czas mam wrażenie, że ktoś chodzi po naszym obozie. Dwa razy wychodzę z namiotu ale okazują się to fałszywe alarmy. Rano jednak nie jesteśmy sami, stoi koło naszych motocykli jakiś typ. Z wyglądu zupełnie jak miejscowy pastuch pilnujący krów. Legitymuje się jednak jako ranger, strażnik parku. Okazuje się, że nasz pobyt tutaj jest nie do końca legalny. Ciężko mi się z nim dogadać bo ani angielski ani ruski nie idzie ale tłumaczę, że wczoraj był tutaj ktoś od nich w oficjalnym wozie, w mundurze. Pastuch robi wielkie oczy bo nie wie o kim mówię. Dzwoni do kogoś z centrali, tam podobno jest pani mówiąca po angielsku. Wręcza mi w końcu telefon i z rozmowy dowiaduję się, że musimy do nich przyjechać, zameldować się i coś zapłacić za wjazd do parku. Czar tego miejsca prysł. Pakujemy bambetle i jedziemy do miasta szukać bazy parku.









Na miejscu już po angielsku tłumaczymy się, że kompletnie nie wiedzieliśmy o obszarze chronionym. Mówimy również o strażniku, który odwiedził nas poprzedniego wieczora. Miny ludzi w biurze takie same jak pastucha o poranku. Jakim strażniku? Przecież my nie mamy nikogo takiego, naszym strażnikiem jest właśnie ten gość, który stał rano przy naszych namiotach. Ja zgłupiałem kompletnie. Ktoś w samochodzie z logo parku, w mundurze, opowiadający nam o okolicy, o zwierzętach a w centrali nie mają pojęcia o kim mówię? Znają za to kogoś, kto wypasając krowy przyuważył nas, że śpimy na polance. Dziwna to była sytuacja ale po dłuższych negocjacjach skończyło się na tym, że nic nie musieliśmy zapłacić i całe szczęście bo chcieli po kilkadziesiąt złotych od łebka.

Tego dnia dosyć asfaltu, jedziemy gdzieś w bok. Kierujemy się z powrotem na północ.









Kilka serpentyn i znowu wjeżdżamy na wyżynę, nie wiadomo kiedy jesteśmy na grubo ponad 2000m.n.p.m. a u góry już płasko.

















Przez pomylenie drogi pierwszego dnia musimy teraz nadrobić trochę kilometrów. Kierujemy się z powrotem nad Sewan bo na wieczór jest w planie fajna miejscówka do rozbicia namiotów.









Jedziemy asfaltem wzdłuż zachodniego brzegu i dalej odbijamy na zachód, jesteśmy już całkiem niedaleko. U podnóża kupujemy kilka butelek taniego wina i w drogę, mamy kilkanaście kilometrów podjazdu na niemała wysokość. Jesteśmy u podnóża wulkanu Aragac, najwyższego szczytu Armenii. Droga do góry łatwa. Nie spodziewałem się tego bo prowadzi wąskim, rozsypanym ale jednak asfaltem.

Ostatnio edytowane przez dżony : 13.10.2016 o 01:27
dżony jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem