sluza, mdxmd - przesadzacie...ale dziękuję
--------
Z Isfahanu odbijam w kierunku północnym, coby znów wbić się rejony pustynne, powoli rozpoczynając odwrót w kierunku granicy Turkmeńskiej. Miasteczka po środku pustyni pobudzają wyobraźnie, że gdzieś tu mógłby wychowywać się Anakin lub Luke Gwiazdochód.
Zahaczam też o oazę, polecaną wielce w Lonley Planet. Ciekawy hostel, choć czuć że trzy gwiazdki LP robią swoje, więc ceny i podejście bardziej turystyczne niż zwykle. Natomiast udało się poznać dwie ciekawe osoby...a było to tak:
Po przyjeździe i meldunku, popijając sobie herbę i planując dalszą trasę, wpada do hostelu zagubiona dziewoszka. Urocza, choć widać że coś jest nie tak. Okazuje się, że dziewoszka ma na imię Charlotte i jest z Paryża. Podróżuje sobie samotnie, bo praca w banku wypompowała z niej wszelkie soki życiowe i potrzebowała ucieczki. Jedzie do Australii; stopem, ciufą, busem, byle taniej, byle dalej.
Pod hostelem wyrzucił ją jakiś kierowca, którego złapała na stopa, a teraz chce od niej 50dolców za taką przyjemność. Nie był taksiażem, a tego co mówiła, starała mu się jasno wytłumaczyć, że z kasiorą u niej słabo. Na miejscu pasażera żona typka, z tyłu dwójka dzieci. Ale raban jest. Razem z szefem hostelu, idziemy łagodzić sytuacje. W sumie nieskromnie powiem, że mi chyba bardziej na tym zależało, bo szefu stwierdził coś w stylu: "Autostop nie jest darmowy w Iranie, więc powinna zapłacić".
No ale na moją prośbę, przetłumaczył kierowcy że dziewoszka przestraszona, że chora, że nie wiedziała, że przeprasza...i na 5 dolcach się skończyło.
Charlotte miała zresztą jakiś tydzień wcześniej przykre przygody z pluskwami w jakimś podłym hostelu i cała jest pogryziona na rękach, nogach, twarzy...ponoć boli i swędzi, a kremy które dostała w aptece, ledwo co urabiają. Ale nawet nie myśli by rezygnować czy jechać do szpitala. Odpocznie dzień i jedzie dalej.
Jakieś 30 minut później, słyszę warkotanie boxera. Na podwórko wbija się pięknie odjebany duży GS, w opcji SuperTuratechUberAluADV. Opony TKC. Kierownik w zbroi enduro. Pierwsza myśl: "ŁOOOŁ! Ale zajebiście! Będę miał z kim pojeździć po wydmach! Samemu trochę się cykałem...ale z takim prosem, to będzie czysta przyjemność!"
Jakoś do tego momentu...motórzystów spotkałem zero. Ot czasem jakaś załadowana Tenera lub GS na poboczu, ale kierowników zero. Więc radochę miałem wielką. Silvio okazuje się Włochem. Mówi, że trasę zaczął tydzień temu. Słysząc to mam lekki zawrót głowy, bo to przecie ponad 5000km...
Cóż, tak czy inaczej, proponuję mu jakąś wycieczkę w kierunku
"o, gdzieś tam". Trochę kręci głosem, że nie wie, że zmęczony...Ale koniec końców przekonuję go, coby nie odpierdalał i żebyśmy gdzieś wybyli. Co więcej, proponuje Charlotte coby pojechała na pokładzie GS'ki. Niedaleko na mapie zaznaczone jezioro solne, które mi akurat po drodze. Dziewoszka podjarała się pomysłem. Demokracja zadziałała, Silvio się skusił.
GS'a ma więcej miejsca, więc Charlotte pakuje się na Bemę, użyczam jej kasku na dojazdówkę i dzida w kierunku zachodzącego słońca.
Po jakiś 20km asfaltem, jest zjazd na to jezioro. Po szutrówce z soli. Twardy, ubity grunt. Bez myślenia zbijam w nią, ale po jakiś 500m patrzę, a w lusterku Bemy brak...zawracam. Silvio przy zjeździe z asfaltu patrzy na zmieszanego.
Pytam się: -"O co chodzi?" -"Nie lubię jeździć po piasku..." -"Jakim piasku!? To sól jest!" Skaczę nawet po gruncie, coby mu pokazać że gleba twardsza od asfaltu. -"Nie...boje się trochę o motor...sorry". Jeszcze po kilku namowach, nie udaje mi się go przekonać, w związku z czym, kradnę mu dziewoszkę i dzida w kierunku wydm.
Rozbijamy z na górce z całkiem zajebistym widokiem na zachód...Po jakiś 20minutach coś pyrka. Odwracam się i nigdy nie zapomnę widoku dużego GS'a, jadącego 15km/h, ubitą drogą, z kierownikiem na podnóżkach, który był nieludzko wręcz pospinany. Sztywny cały, wzrok pod koło, przerażenie w oczach...
Trochę śmiesznie, trochę dziwnie to wyglądało :P Ale w sumie stwierdzam, że zuch typ. Musiał przejechać 5000km, coby pierwyj raz zakosztować offu godnego GS'a...i dla niego było to wyzwanie.
Uzupełnię tą anegdotę jeszcze fotami, bo pisząc to zapomniałem że mam je na innym dysku...
Koniec końców, po pogaduchach, ja uderzam w dalszą drogę, a Silvio i Charlotte wracają do hostelu. Kasku na drogę powrotną jej nie użyczył.
Chciałbym, aby przykład Silvia został zapamiętany, bo będę do niego się odnosił za kilka odcinków ;]