Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01.08.2016, 20:55   #54
Maurosso
 
Maurosso's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Rz-ów
Posty: 648
Motocykl: RD07
Maurosso jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 2 dni 14 godz 42 min 51 s
Domyślnie

Konsekwencja to ważna rzecz. Jak się coś zacznie to warto skończyć. Ponad rok mija od wyjazdu, a opisana trzecia część. Głupio mi.

---------------------------------------

Na Armenię nie miałem większego planu, jednak wiza do Iranu startowała dopiero za ponad tydzień, więc można było pokręcić co nieco. Pierwszy przystanek to wulkan Aragats. Ideą było wjechanie praktycznie na sam szczyt.

Droga kończy się przy jeziorku u podnóża "cztero-szczytu", jest tam restauracja. Chciałem zaopatrzyć się w wodę, bo jak zwykle jakoś brakło mi jej. Tam też pierwszy raz spotkałem się z niezrozumiałym dla mnie chamstwem. W restauracji pani kelner w ogóle nie chciała ze mną gadać. Udawała, że mnie nie rozumie i zajęła się jakimś stolikiem z Rosjanami. Poszedłem w kierunku kuchni, gdzie w zasięgu wzroku kilka lodówek z wodami, coca-kolami i innymi fantami.

Proszę kucharza o butelkę. Ten chce mnie wygonić, mówi że nie ma czasu. Naciskam. W odpowiedzi słyszę 20 dolarów za butelkę 0.5l wody. Robi się nieprzyjemnie...Wodę w końcu ogarniam z pobliskiego źródełka. Ale niesmak pozostaje na długo.

Dzida w górę, w połowie drogi pomiędzy jeziorkiem a szczytem, afra traci power. Ewidentnie brakuje jej tlenu. Zostaje na miejscu. Te ostatnie 300metrów z bucika na szczyt. Mnie też pierwszy raz na tym wyjeździe zaczyna brakować tchu. Fajne uczucie

Widok na jeziorko i restauracje z wodą po 20$


Śnieg w lipcu!




Wyżej nie ujechała


Z wulkanu kolejne kilometry kręcone były w kierunku regionu Górskiego Karabachu.

Cytat:
Za wiki: Górski Karabach; (czasem używana jest ormiańska nazwa Arcach, azer. DağlÄąq Qarabağ – górski czarny ogród) – terytorium zamieszkane przez Ormian będące przedmiotem sporu pomiędzy chrześcijańską Armenią a muzułmańskim Azerbejdżanem. Obecnie obszar kontrolowany jest przez miejscowych Ormian wspieranych przez Republikę Armenii.
Wbijam w region po objeździe wielkiego jeziora Sevan. Nocleg na jego zachodnim brzegu był jednym z bardziej urokliwych, gdyż po drugiej stronie toczył się piękny pokaz świateł. Deszczu na szczęście brak.





Sam wjazd do Karabachu to piękna, prawie dwustu kilometrowa szutrówa.



Kierunek na stolicę regionu, Stepanakert. Miasto robi bardzo pozytywne wrażenie. Kafejki w stylu zachodnim. Wyremontowane budynki i drogi. Mocno na plus. Tam też załatwiam wizę, obowiązkową dla przebywania w tym regionie i ponoć sprawdzaną przy wyjeździe (mi nie sprawdzał jej nikt). Koszt ok. 15$. Dostaje się ją w postaci naklejki, którą można wlepić do paszportu. Urzędnicy nie robią tego, bo z taką wlepką mogą nas nie wpuścić Turcy, Azerowie i kilka innych krajów w regionie.

[img][/img]

Puszczam się także w lekkie offy po okolicy. Jakieś pola, bezdroża, polanki. Generalnie szlajanie się po okolicy. Jedna z dróg prowadzi przez czynny kamieniołom. Ominięcie go to nadkładanie ponad 70km. Żar się leje z nieba, nieopodal wzgórze, które powinno dać mocny skrót.

Ten skrót zakończył się jedną z bardziej niebezpiecznych akcji wyjazdu.



Wszystko zaczęło się od kurwi stromego podjazdu na wzgórze. Po podjeździe ścieżka zmieniła się w na tyle wąską, że zawrotka stała się niemożliwa. Można było drzeć dalej pod górę i naprzód.



Ścieżka stała się jeszcze węższa. Po prawej zbocze w dół, po lewej pod górę. Nie skarpa...ale zbyt stromo by zawrócić moim krówskiem z pełnym bagażem na oponach 50/50.

Rozwidlenie. Zsiadam z moto i na piechtę idę obadać możliwości. Żar się leje z nieba niemiłosierny. Wzgórze zalesione. Duszno. W lewo po lekkim podjeździe coś w stylu wycinki lasu. Raczej udałoby się zawrócić. Prawa odnoga też prowadzi do wycinki i ścieżka się urywa. Jednak przez drzewa widać praktycznie już łąkę, więc jakby się uprzeć to niezbyt stromym zboczem, przez las, dało by się wbić ja polankę a z niej na drogę.

W miarę zadowolony z tego planu, łamię sobie gałęzie, coby oznaczyć przejazd między drzewami i nie zahaczyć się sakwami. Planuję cały przejazd, sprawdzam wszystko z dwa trzy razy. Gitez, wszystko przygotowane to zjazdu. Można wracać po parcha.

Tylko, w którą stronę on był? Łażę w górę i w dół...i zgubiłem tą ścieżynkę. Zgubiłem moto. Komra przy afrze, więc nie mam jak po śladzie wrócić. Chyba z 30 minut kręcę w górę i w dół, zanim w końcu znalazłem moto. Temperatura robi swoje, jestem już mocno zmordowany.

Wsiadam i na mocnym wyczerpaniu kieruje się w kierunku przygotowanego zjazdu. W pewnym momencie coś poszło nie tak. Klamka hamulca naciśnięta zbyt mocno, lekki uślizg przodu na liściach i paciak w dół zbocza. O tyle nie fortunny, że tylnie koło wpada pod drzewo rosnące pod kątem. Sakwy lekko zakleszczają sprzęta.

Ani w dół, ani w górę. Morduje na wszelkie sposoby , ni ciula nie chce wyleźć spod tego konara. Nie ma opcji, muszę zedrzeć wszystkie bagaże, może wtedy się uda. Cała góra toreb spoczywa obok, a ja już z zwiotczałymi kolanami dalej szarpie się z parchem. Nie urobi.

Trzeba pozbyć się drzewa...na szczęście mam małą piłkę ręczną. Dopieram się do drzewa. Idzie to potwornie powoli. Co kilka pociągnięć potrzebuję minutę by złapać tchu. Łapy drżą.

Siadam koło moto i zaczynam kminić: "Spoko, ogarnij się, niedaleko są jacyś ludzie, słychać ich...możliwe że odwadniasz się, uczyłeś się o tym. Objawy: gonitwa myśli, brak logicznego myślenia. Niedaleko jest ten kamieniołom. Może się przejść po kogoś? Zaraz, przecież miałem piłować drzewo. O czym to ja myślałem?"

Drzewo w końcu ustępuje pod tępym uporem. Podniesienie moto i wypchnięcie go na ścieżkę wysysa ostatnie fizyczne soki. Gdy patrzę, na wszystkie bagaże które trza wrzucić na moto, to mi się rzygać chce. Mroczki przed oczami.

Na wyłączonym silniku, hamulcu i pół sprzęgle docieram do wycinki z której mam uderzyć w zjazd w las. Oczywiście pięknie przygotowanej ścieżki nie odnajduje. Zawieszam się sakwami pomiędzy dwoma drzewkami...nawet nie zsiadając z moto, wyciągam piłem i ścinam je w otępieniu.

Metr po metrze, wysuwam się z lasu na łąkę z widokiem na drogę, a wyglądem tak:



Do wioski jakieś 10km po mocno kamienistym szutrze. Glebie chyba z 5 razy na głupie sposoby, bo nie jestem w stanie kiery utrzymać.

Przy sklepie, wlewam w siebie 2 litry wody, litr coli, litr soku pomidorowego. Dalej chce mi się kurewsko pić, ale jestem zalany pod korek. Kupuje jeszcze trzy litry płynów i znajduje mega miejsce na odpoczynek przy jeziorku, z cieniem od wielkiego drzewa.

Glebie w cieniu. Od razu wyłączam się. Budzi mnie zachód i susza w pysku. Kolejne trzy litry wody i od razu kima do rana.

Rano sprawdzam na tracku, ile zajęła cała akcja. Ile, od w miarę pełnego ogaru, wysokiej sprawności biofizycznej, zajęło do momentu, w którym mózg głupieje.

Od podjazdu pod wzgórze, do wyjazdu z lasu minęło 76min. Wystarczyło trochę ponad godzinę, a wydawało się że trwa to ponad pięć.

Po tej przygodzie, wstrzymywałem się od nieplanowanych offów bez wody.

-------

Generalnie Górski Karabach jest mocno odcięty. Czuć dużą niepewność i dystans wśród lokalnych do obcych. Zniszczone wojną wioski są mocnym świadectwem konfliktu, który niedawno znów odżył.



Sama Armenia natomiast, nie pozostawiła mi zbyt pozytywnych wspomnień, jeżeli chodzi o aspekt ludzki. Piękne góry i drogi, zostały przyćmione przez np. akcje z restauracją, czy granicę wyjazdową, o czym nawet nie chce mi się opowiadać, bo działy się tam dantejskie sceny.

Może źle trafiłem, może nie potrafiłem złapać wspólnego języka. Ale prawie każdy mój kontakt z Armeńczykiem, kończył się sporą dawką dystansu, chłodu i takim błyskiem w oku w stylu: "Po co ty tu jesteś? Nie widzisz że nasz kraj jest w niezwykle ciężkiej sytuacji? Czemu nie pojechałeś sobie do jakiejś Hiszpanii czy Włoch skoro stać cię na taki motor? Nic tutaj ciekawego nie zobaczysz."

Typowa armeńska kolacja








__________________
Marcin vel "Gruby" aka "Maurosso"

Ostatnio edytowane przez Maurosso : 01.08.2016 o 21:02
Maurosso jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem