Po trudach zwiedzania starożytności inkaskich przyszedł czas na obiad.
Mamy okazje spróbować narodowego dania Peru (i nie jest to pyra

) - ceviche.
To kawałki surowej ryby (w zasadzie dowolnej, byle idealnie świeżej), zamarynowane sokiem z limonki.
Kwas zawarty w soku ścina białko w rybie i nie jest ona zatem surowa.
Krzychu próbuje odwodzić od konsumpcji surowej ryby (Jagna, będziesz rzygać dalej niż widzisz), ale co tam
Ceviche okazało się być smaczne, delikatne i nietrujące
Po obiedzie wspinamy się wyżej i wyżej, w głowie znów niemiłe kręcenie, a pełny żołądek nie jest ułatwieniem...
Jesteśmy znów powyżej 4000 m n.p.m. powietrze przejrzyste, błękit nieba niepowtarzalny.
Poniżej fotki strzelone w czasie jazdy, zza szyby:
Zatrzymujemy się na granicy prowincji Cusco i Puno.
Widoki nadal obłędne, ale zrobiło się zdecydowanie chłodniej.
W dole jeden z tych extra-super-hiper drogich pociągów dla zagraniczniaków, jakieś 600 $ (serio) za kilkaset km.
No cóż, wszędzie gdzie zatrzymują się turyści, musi być cepelia.
Ale przynajmniej kolorowa !
Może zdjęcie z lamą?
Futerko z totemem?
Wiadomo, dlaczego kręci się w głowie:
Wjechaliśmy niniejszym na Altiplano - ogromny, ciągnący się przez całą Boliwię do Argentyny płaskowyż, w całości położony na ponad 3000 - 3500 m n.p.m.
W zasadzie można tu jedynie wypasać owce i lamy, klimat jest bardzo surowy.
Jesteśmy w środku lata, a widać resztki śniegu...
Mieściny rzadkie i biedniutkie...
Tak do niedawna wyglądały wszystkie domy:
chyba tylko lamom tu dobrze:
Ktoś wspominał o drezynie, to proszę:
wysokość i pełny żołądek powodują, że wszyscy zapadają w drzemkę...