09.08.2015
Budzę się w nocy, słyszę padający na namiot deszcz i burze, zasypiam.....
Budzę się rano, wychodzę z namiotu i witam dzień....witam soczystą, staropolską cooorwą. Wilgotny grunt nie utrzymał zatankowanej pod korek afryki i ta położyła się na lewym boku. Na pierwszy rzut oka strat brak, troszkę paliwa pociekło, ale nie więcej jak 0,5 litra, płyn chłodniczy też w ilości takiej jak być powinien, ale humor na dzień dobry zepsuty.
Dla równowagi trampi pozostał w pionie, bo stał na centralce
Pakujemy wilgotny namiot, i spadamy dalej w drogę, póki nie pada. To póki było krótkie, tak z 5 km. Postój przeciw-deszczówki na grzbiety i dawaj do Łotewskiego "Biskupina:
Zdjęcia mojego nie będzie - bo jest tak marne, że aż wstyd, znalezione na wiki:
Z racji skraplającej się atmosfery odpuszczamy zwiedzanie - widok z drogi nas zadowolił.
Ładujemy się na szturówki - troszkę śliskie się zrobiły, ale przynajmniej nie kurzy się (ot taka przyjemna odmiana).
Gdzieś, na którymś podbiciu od motocykla oddziela się mój deflektor - łapię go w locie, stop i wrzucam do kufra - od tej pory jakoś dziwnie kask przestał mi parować. Nie zamierzam w najbliższym czasie zakładać go spowrotem.
Jak w tytule, bunkrów nie ma, ale jednym z naszych celów było kilka opuszczonych baz wojskowych. Na dziś zaplanowane są 2.
Jedna w okolice Gulbene, druga w okolicy Zeltini.
Nastawimy gps'a na te pierwszą - jest o ex baza rakietowa, gdzie rakietki trzymali na tych duuuużych ziłach.
Pierwsze znajdujemy, wał osłaniający miejsce startu, potem nie zauważając zakazu wjeżdżamy na teren bazy.
Pakrujemy w garażu, na ścianie ściąga z budowy napędów ziła:
Troszkę się poszwędaliśmy tam, bo nie pada pod dachem, a my mamy już lekko dość tego deszczu...

.
Robimy naradę bojową - męska decyzja, odpuszczamy drugą bazę i szukamy innego noclegu niż planowany. Od tego momentu, będziemy już wracać w stronę domu.
Rzut oka na nawigację, kampingowa pustka, jesteśmy na NE Łotwie, gdzie dokładnie nic nie ma - ok są pola i lasy.
Pierwszy sensowny kamp na nawi to jakieś 100 km - jedziemy tam.
Gdzieś po drodze, zupełnie przypadkiem przez bramę widzimy ładny pałacyk, zaglądamy (proszę się nie pytać, gdzie to nie pamiętam):
Docelowo lądujemy w Dzerkali (56.545584, 27.590326) - pusty i totalnie bezpłciowy kamp. Dziś decydujemy się na odrobinę szaleństwa, bierzemy domek, coby się wysuszyć i od godziny 16 dokładnie nic nie robić (ok gotowaliśmy i suszyliśmy się):
Powyższe zdjecie obrazuje jaki porządek panował w całym domku.
Koło godziny 18 pojawia się słoneczko,
i nawet całkiem ładny zachód:
Wieczorem w ramach relaksu oglądamy na yt klasykę filmu polskiego, "Mis".
We względu, że kamp znajduje się dokładnie po środku niczego - degustacji chmielowej nie uskuteczniamy.