Wjeżdżamy na granicę, otacza nas zgraja ludzi.
Chcą sprzedać wszystko, walutę, podarki i cholera wie co jeszcze.
Sama granica jak to granica... wizy niby z nieśli ale chłopaki musieli i tak zapłacić za pieczątkę wbita w paszport która wiza nie była. Komendant ponoć wie najlepiej...
I tak biegają chłopcy od okienka do okienka, od biurka do biurka. Potem wpadają na durny pomysł, że nas tu same zostawią. Same! Och*** chyba!
Dalej nas puścić nie chcą, bo noc, bo jakiś prezydent przyjeżdżał, że strzelają do każdego bez ostrzeżenia... no cuda wianki, przeróżne historie.
Przez chwilę słyszę jak chcą rozkładać karimaty i spać koło nas ale ten pomysł tez odpada i puszczeni przez Senegalczyków wracamy znów do ich kraju, do pobliskiego hostelu.
Mamy cudny, zadaszony parking, a chłopcy pokoje z moskitiera i stolik.... tak, stolik przed pokojami. Nie było ich 5minut, może 10. Rozpakowali się i wrócili. Po co ? No ja to po co ?
Kiedyś te 9L trzeba wypić...
Że też ich nie wywalili na kasę Ci z ruchomego, chodzącego kantoru. Wiem, że tego nie zrobili bo chłopaki chyba bank rozbili. Koleś poleciał w miasto bo mu się kasa skończyła

a im tego co dostali starczyło do końca a nawet zostało. A wymienili raptem po 2 banknoty.
Rano procedura na granicy trwała 10 sekund i polegała na machnięciu ręka - "możecie jechać" , to pojechaliśmy...
Bilety na prom, 15minut oczekiwania i płyniemy.
Mało widzę z tego promu ale ogólnie w tej Gambii jest zaje***. Podoba mi się. Chce tu wrócić!
A kraj ten przywitał nas takimi widokami:
Przebijamy się przez nudny i zatłoczony Bandżul uciekając od zgiełku, tłumów, od komercji.
I już po południu mamy to, czego szukaliśmy...!
Życie jest piękne! Mogło by trwać wiecznie!
Cdn.