Fotki oczywiście wrzucę. Ale potem. Znaczy wieczorem. 
Tymczasem kilka zdań z korposzczurni (16:38). 
 
 
Sytuacja wygląda tak: Jest 14:00, jesteśmy zjebani po jeździe. I głodni jak wilki. I marzymy tylko o zimnym browarze. I mamy generalnie dość. 
 
Ciekawe spostrzeżenie. Jak to bywa na małej przestrzeni: Szofera, trzech chłopa, brak snu, zmęczenie = rozdrażnienie. Pod koniec jazdy już nie mieliśmy nawet siły gadać. Ani ochoty. Byle się doczołgać na miejsce. Zajechaliśmy na posterunek. Wyskakuje z auta a przed komisariatem jest ONA. 
 
Brudna, śmierdząca, stara, rozkraczona, poobijana ale mimo to kochana. 
Afryka, co do terenu się nie nadaje, co czasem w błocie po prostu staje.  
 
... 
 
No i banan na gębie. Wszystkim nam przeszedł nerw rozdrażnienia w ciągu 15 sekund. A mi to już na pewno. 
 
Wstecz: przed wjechaniem do Borsy telefon -Mihai dzwoni, że jak będziemy na miejscu, to żeby zadzwonić i zaczekać na nich koniecznie. No więc z tym bananem stoję przy Afryczce i oglądam ją sobie.  
 
Pojawiają się Policjanci - zjechały chyba ze trzy radiowozy. Żaden ni w ząb po angielsku. Coś gadają, coś tłumaczą. Od dyskusji ręce bolą bardzo szybko. Nie wiem o co chodzi ale atmosfera jest naprawdę fajna. Nagle słyszę głośne WRRRRRRRRRRRRRRRRRRRRR z oddali. Patrzę - zjeżdża rumuńska ferajna - dwa trampki, jakiś gees, freewind i coś tam jeszcze. Łącznie z 8 osób, w tym jedna dziołcha. Widzę Mihai idzie na przedzie.  
 
No to co trzeba zrobić - w misia lecimy od razu. Bardzo sympatycznie, a potem będzie już tylko lepiej i lepiej aż do kwintesencji tego lepsiejstwestwa przy kielonkach palinki. O tym później. 
 
Mihai oczywiście będzie robił za tłumacza. 
 
A wygląda to mniej więcej tak: 
 
Wchodzimy na komisariat i idziemy razem z Mihaiem i Pierwszym Naczelnym Detektywem (ten sam co w zeszłym roku zapierdzielał z browarkiem po połoninach szukając z nami afryk) do gabinetu.  
 
Wogóle widać że Policja tam słabo skomputeryzowana. Bardziej przypominał ten pokój izbę w jakimś starym domu - dwa biurka, tapczan, zdarta do podkładku klepka i ogromny piec kaflowy w rogu. A na ścianie oczywiście wenecja. Komputer jeden i to jakiś mocno przedpotopowy. 
 
Dialogi natomiast przypominały te z "Między Słowami". 
 
Policjant: trzydzieści zdań, dwa razy w brecht (po rumuńsku) 
Mihai: czterdzieści z dań i dużo gestykulacji (po rumuńsku) 
Ja: patrzę to na jednego to na drugiego i siedzę (po turecku) 
 
Mihai do mnie: daj mu swój dowód. 
 
Policjant: trzydzieści zdań, dwa razy w brecht (po rumuńsku) 
Mihai: czterdzieści z dań i dużo gestykulacji (po rumuńsku) 
Ja: patrzę to na jednego to na drugiego i siedzę (po turecku) 
 
Mihai do mnie: teraz wypisze kwit z którym będziesz mógł przejechać granicę 
 
Jak się potem dowiedziałem panowie raz jeszcze relacjonowali całą akcję przejęcia Afryki.  
 
Potem padło sakramentalne pytanie: Czy będziesz zgłaszał jakieś roszczenia cywilne w stosunku do złodzieja.  
 
Na co odpowiedź była nie tak oczywista. Oczywiście że roszczenia mam, wszak Afryka została mocno porozbijana i do naprawy jest bardzo dużo, choć na szczęście bardziej chodzi o kwestie estetyczne a nie mechaniczno elektryczne. Natomiast spytałem wprost - czy będzie z kogo to ściągnąć, bo dochodzenie roszczeń w procesie karnym wiąże się z wizytami w sądzie na rumunii albo zatrudnieniem prawnika. Koszty niemałe a sukces niepewny. 
 
W skrócie: wytlumaczyli mi że nie ma to sensu. Gość ma tylko swoje spodnie i buty.  
 
Po jakiejś pół godzinie klepania w komputer idą kwity. No i Mihai tłumaczy mi co podpisuję. I co się okazuje - na kwitach jest dokładne imie, nazwisko i adres tego fiutka co buchnął nam motocykle. W dodatku okazuje się, że mieszka bardzo blisko miejsca z którego ukradziono motocykle. No i moje sakramentalne pytanie: Rum czy Rom.  
 
I co się okazało - okazało się, że Romowie, których policja podejrzewała o buchnięcie motocykli, nie mieli z tym nic wspólnego. Motocykle urwał nam rumuński leszcz, który w dodatku podobno jest takim cherlakiem, że nie był w stanie na Afryce jeździć, stąd jej mocno poobijany stan. 
 
Ale adres jest. Jest i pokusa. Jest też naładowany po dwudniowej jeździe akumulator o pojemności 72Ah i kable rozruchowe.  
 
Ale jest też instynkt nie psucia sobie karmy. Bądźmy szczerzy - przebaczenia raczej tu nie ma. Ale jakoś tak, powiedzmy, odpuszczenie się włączyło. Bo i po co. Bo i na co. Olać temat. Grunt że Afryka jest a ja znowu jestem na Maramureszu. I na razie jest git i niech tak zostanie. 
 
Make Off not War.
		 
		
		
		
		
		
		
			
				__________________ 
				------------------------------------------------------ 
      XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX 
------------------------------------------------------
			 
		
		
		
		
	 |