Wątek: ProjectPamir
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28.03.2015, 19:43   #53
magyar
 
magyar's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2010
Miasto: Tarnów
Posty: 116
Motocykl: transalp
magyar jest na dystyngowanej drodze
Online: 6 dni 11 godz 55 min 22 s
Domyślnie

Kiedy już po kirgiskiej stronie spojrzeliśmy za siebie widzieliśmy wznoszące się białe szczyty przykryte wiecznym śniegiem Gór Zaałajskich będących północną częścią gór Pamir, a wśród nich ich najwyższy szczyt Pik Lenina (7134 m n.p.m).





W Gulczy zatrzymaliśmy się w małym sklepie na zakupy, tam oprócz jedzenia i piwa Herni kupił obiecane dla Maja tradycyjne, kirgiskie nakrycie głowy - kałpak. Zapytaliśmy sprzedawczynię, gdzie możemy przenocować. Odpowiedziała żebyśmy zaczekali i zadzwoniła po mężczyznę, który przyjechał po nas pod sklep samochodem. Jadąc za nim trafiliśmy do domu kirgiskiej rodziny. Zauważyliśmy tam naklejkę ekipy Silk Road Adventure, więc wywnioskowaliśmy, że spali tam przed nami. Poznaliśmy się z nimi w kolejce do ambasady Kazachstanu w Warszawie.







W Osz, w samochodowym warsztacie Herni zamontował na motocyklu na nowo kufer, którego zaczepy urwały się przy przejeździe przez strumień zaraz przed granicą.



Na targu w Dżalalabad, który zwiedzaliśmy można było kupić wszystko, nową chińską tandetę, stare pralki, zardzewiały części do samochodów. Kiedy przygotowywaliśmy się do odjazdu, jak zwykle otoczyła nas grupa ciekawskich ludzi. Po wielu standardowych pytaniach padło takie, którego jeszcze nikt wcześniej nie zadał "Ile pali?". Kiedy pytający mężczyzna usłyszał odpowiedź, machnął ręką i wszyscy rozeszli się tracąc zainteresowanie. W ich oczach istnienie motocykla musiało stracić sens skoro spala niewiele mniej paliwa niż samochód.



Niedaleko za miastem zatrzymaliśmy się na nocleg nad małym jeziorem.



Rano przez niewielki odcinek jechaliśmy główną drogą. W Kirgistanie kierowcy nie jeżdżą tak spokojnie jak w Uzbekistanie, ruch też jest większy niż w Tadżykistanie. Dodatkowo wiele aut jeździ tam z kierownicą po prawej stronie i przy próbie wyprzedzania wysuwają połowę samochodu, aby sprawdzić czy mogą wykonać manewr.

Ruszyliśmy w stronę jeziora Songköl, większość trasy przejechaliśmy szutrowymi drogami, wspinaliśmy się widowiskowymi serpentynami. Krajobraz często się zmieniał, otaczały nas zaokrąglone góry pokryte zieloną trawą lub jasno brązowe, kiedy roślinność była uboższa. Na jedną z przełęczy wjeżdżaliśmy czerwonym, skalistym kanionem. Wiele razy mijaliśmy stada koni i czasem jaków. Był to najciekawszy i najbardziej urozmaicony dzień naszej podróży jak chodzi o krajobrazy.















Chcąc być jeszcze wyżej, zobaczyć jeszcze więcej i po prostu z podniecenia jazdą i widokami, wjechaliśmy na trawiasty szczyt nad przełęczą Moldo Ashuu odrobinę płosząc stado pasących się koni. Otaczały nas niekończące się góry.



Zjechaliśmy do doliny nad jezioro Songköl, planowaliśmy spać w namiotach, jednak kiedy zatrzymaliśmy się, aby omówić co robimy dalej, zatrzymał się obok nas mężczyzna w terenowym samochodzie i zaproponował nocleg w jurcie. Zgodziliśmy się bez zastanowienia z dwóch powodów. Po pierwsze Joker narzekał na chłód, ponieważ był już wieczór i faktycznie było zimno. Zbiornik położony jest na wysokości 3016 m n.p.m. (około 3 °C w nocy). Po drugie nigdy wcześniej nie spaliśmy w jurcie, a to też ciekawe doświadczenie.

Kolację zjedliśmy w jednej z jurt, która pełniła funkcję stołówki. Rozmawialiśmy z kobietami zajmującymi się wynajmem jurt dla turystów. Dowiedzieliśmy się, że mężowie zostali na gospodarkach, a one prowadzą ten interes przez cztery miesiące w roku, od czerwca do września.



Rano na śniadanie zjedliśmy naleśniki i jajecznicę. Kolacja i śniadanie kosztowały nas po 200 som, a nocleg 300 som. Poranek był słoneczny, nie spieszyliśmy się z wyjazdem. Z Jokerem poszliśmy nad brzeg jeziora, potem wjechaliśmy na jedną z gór nad jeziorem ponad jurtami w których spaliśmy, rozciągał się stamtąd piękny widok na jezioro i otaczające go góry.







Przez jakiś czas jechaliśmy wzdłuż jeziora, zatrzymywaliśmy się na zrobienie zdjęć przy stadzie jaków,a potem przez Sarybułak nad największe jezioro Kirgistanu Issyk-kul.







W Bałykczy leżącym na zachodnim brzegu jeziora kupiliśmy somy. Wymienialiśmy niskie nominały i małą ilość gotówki przez co w banku chciano nam wymienić po gorszym kursie, w kantorze też było podobnie, ale udało się wynegocjować odrobinę lepszy kurs.

Pojechaliśmy na południowy brzeg jeziora, bo wyczytaliśmy przed wyjazdem, że jest dużo atrakcyjniejszy, z piaszczystymi plażami. Namioty rozbiliśmy kilka metrów od brzegu. Tego wieczoru poczułem, że przygoda zmierza już ku końcowi. Dyskutowaliśmy z Hernim na temat trasy na następny dzień, Herni chciał jechać na północ z Barskoon na południe, ale wyczytaliśmy z treści, które miał skopiowane w telefonie z afrykańskiego forum, że jedna z dróg, którą ma na mapie nie istnieje i musielibyśmy wracać tą samą. Moja propozycja była żeby wrócić na północną stronę jeziora i przez góry Küngej Ałatau przejechać w stronę północy, a potem doliną jadąc na zachód wrócić do głównej trasy. Nie znałem tych dróg, wyszukałem je na stronie Google Earth i nie widziałem czy trasa będzie przejezdna.







Rano ruszyliśmy z powrotem drogą, którą jechaliśmy poprzedniego dnia. Herni złapał gumę. Kiedy wymieniał dętkę zatrzymała się obok nas para starszych Anglików w Land Roverze z 1975 roku będącego kiedyś karetką wojskową i zapytali czy potrzebujemy pomocy. Mieliśmy własny kompresor, ale skoro już się zatrzymali to skorzystaliśmy z ich, bardziej wydajnego.



Pamiętałem ze zdjęć na mapie Google jak wygląda budynek przy którym powinniśmy skręcić, żeby trafić na "moją pętlę". Jadąc dalej spotkaliśmy mężczyznę, który mówił, że jego ojciec był w Warszawie €“chyba w wojsku, a on do tej pory ma na półce widokówkę z naszej stolicy.

Po chwili podjazdu drogą wyłożoną otoczakami, Joker stwierdził, że woli poleżeć nad jeziorem niż męczyć się podjazdem. Wskazał palcem na półwysep na którym będzie na nas czekał. Zdecydowaliśmy z Hernim, że w takim razie jedziemy tylko do przełęczy i zawrócimy. Niestety po przejechaniu kilku kilometrów znów pojawiły się problemy ze słabnącym trampkiem i Herni również zwrócił.



Dalej pojechałem sam. Wspinałem się coraz wyżej wśród potężnych i stromych gór, ale też nie udało mi się dotrzeć do przełęczy, ponieważ dojechałem do osuniętej skarpy na drogę, a będąc sam nie chciałem ładować się 200 kilogramowym motocyklem w luźny grunt.



W drodze powrotnej spotkałem dwóch kazaskich motocyklistów na Hondach Baja, zamieniłem z nimi kilka słów. Nieco później zatrzymało się dwóch młodych Kirgizów w Ladzie Niva, którzy pytali czy jadę z Kazachstanu, dopiero wtedy dowiedziałem się od nich, że jest tam przejście graniczne, nie wiem jednak czy otwarte dla wszystkich.

Zjechałem nad brzeg jeziora i pojechałem na półwysep, gdzie miał czekać Herni z Jokrem. Nie mogłem ich zlokalizować. Pytani przeze mnie ludzie stojący przy straganie też ich nie widzieli. Próbowałem się skontaktować dzwoniąc, ale z nieznanych mi powodów nie mogłem wykonać połączenia, a na sms’y nie odpowiadali. Poczekałem jeszcze pół godziny i napisałem sms€™a z informacją, że jadę w stronę granicy z Kazachstanem. Pomyślałem, że jakoś się znajdziemy, a jeśli nie to będę jechał dalej sam, a właściwie prawie już wracał, bo do przejścia granicznego na drodze A362 zbliżałbym się w stronę Polski. Jadąc wzdłuż jeziora zobaczyłem w oddali przy plaży coś co przypominało motocykle. To chłopaki plażowali zadowoleni z grzejącego słońca.





Tego wieczora zakupiliśmy butelkę wódki i długo siedzieliśmy rozmawiając o naszej podróży jak i błahych tematach nie mających nic z nią wspólnego. Rozmawialiśmy o tym, że nasza przygoda powoli się kończy, zastanawialiśmy się czy możemy jeszcze zostać dłużej nie ryzykując, że skończy się ważność rosyjskiej wizy. Herni się wahał, ja chciałem jeszcze zostać dwa dni, a Joker już od paru dni miał włączony tryb "€žhome"€ i zdaniem "€To ja wracam sam"€, przekonał nas do powrotu.



W nocy była burza. Kiedy zwijaliśmy namioty zbierało się na kolejny deszcz, Kirgistan żegnał nas ulewą, w której jechaliśmy aż do granicy. Przemokliśmy i najmocniej zmarzliśmy z całego naszego wyjazdu. Miałem problem z wypełnieniem dokumentów na granicy, bo tak trzęsły mi się ręce z zimna.

Jeden z pograniczników zapytał czy mam polskie papierosy, zmartwił się kiedy powiedziałem, że jedynie tutejsze/tamtejsze. Kiedy go poczęstowałem powiedział do mnie uśmiechnięty "€žpokurim"€, patrzył na mnie, ale nic nie mówił, a kiedy na chwilę obróciłem się do motocykla, poklepał mnie po ramieniu abym się z powrotem odwrócił. Wskazując na mnie i na siebie ponownie powiedział "pokurim"- widać była to dla niego atrakcja, chciał po prostu zapalić papierosa z człowiekiem z odległego kraju.

Celnicy, którzy sprawdzali nasze dokumenty z biurze początkowo wskazali na Jokera i powiedzieli z poważną miną, że on zostaje, a ja i Herni możemy jechać dalej. Tłumaczyli, że wygląda podejrzanie. Były to jednak żarty i chwilę później zaprosili nas wszystkich do pokoju, w którym spędzali przerwy. Poczęstowali nas herbatą, chlebem, dżemem, ciastkami oraz kumysem. Często widziałem kumys sprzedawany w butelkach, ale bojąc się rewolucji w brzuchu odkładałem spróbowanie. Pomyślałem, że to może ostatnia okazja, a szkoda byłoby będąc tam nie skosztować. Wypiłem kilka miseczek, ponieważ celnicy byli tak gościnni, że trudno było im odmawiać. Upraszczając, kumys wygląda jak mleko, a smakuje jak wędzony ser, tylko kwaśny.
__________________
http://www.na-dwoch-kolach.xn.pl

Ostatnio edytowane przez magyar : 29.03.2015 o 13:28
magyar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem