Kirgizja c.d.
26 sierpnia
Dystans 480km
Rano, upał wygania nas z namiotów. Wstajemy i widzimy rozbitego obok Qśmę. Wysłaliśmy mu w nocy SMSa z koordynatami GPS i jakoś w nocy szczęśliwie do nas dotarł.
BiwakNaryn.jpg
W Osh musiał jeszcze zaliczyć spawanie wahaczy w Patrolu, które popękały na tych wszystkich wertepach i groziły zgubieniem tylnego mostu.
Zanim zwiniemy obóz postanawiamy jeszcze wskoczyć do zaporowego jeziora. Gładka tafla, błękitna przejrzysta woda i cieplutka orzeźwiająca kąpiel nastraja wszystkich optymistycznie – zwłaszcza, że przed nami znajduje się piękny, 580 km odcinek drogi do Biszkeku, zwanej też Osh- Bishkek Highway. W skwarze poranka leniwie zwijamy obóz.
Mapa dnia26sierpnia.jpg
Przez kilkadziesiąt kilometrów jedziemy wzdłuż 3 sztucznych jezior na Naryniu. Każde znich zamknięte jest koroną zapory wraz z hydroelektrownią, Większość wytwarzanego w Kirgizji prądu pochodzi właśnie z tego źródła. Kryształowo- turkusowa woda rzeki-jeziora w dole przepaści skontrastowana z brązem i szarością skał na długo pozostanie nam w pamięci.
Zapory na Naryniu1.jpgZapory na Naryniu2.jpg
Zapory na Naryniu3.jpgZapory na Naryniu4.jpg
Będziemy również pamiętać o idealnym równiutkim asfalcie drogi, wyremontowanej w latach dziewięćdziesiątych. To jedyna przyzwoita droga łącząca stolicę Kirgizji z za-górskimi rejonami tego kraju. Ponad 800 kilometrów tej drogi to duże wyzwanie dla ludzi i pojazdów. A zwłaszcza dla ich hamulców! Niesprawne hamulce były tu główną przyczyną wielu śmiertelnych wypadków. Niezliczona ilość zakrętów, zjazdów i stromych podjazdów, czyni tą drogę jedną z najniebezpieczniejszych w Kirgizji, ale też pewnie jest ona najpiękniejszą. Z pewnością jest to marzenie motocyklisty szosowego.
Droga wzdłuż narynia1.jpgDroga wzdłuż narynia2.jpg
Droga wzdłuż narynia3.jpgDroga wzdłuż narynia4.jpg
Mijamy miejscowości Karakol (chyba już piąte na tej wyprawie) i odjeżdżamy od rzeki w góry. Po kilkunastu kilometrach ze szczytu drogi otwiera się piaszczysta, ogromna dolina z ostatnim na trasie, a zarazem największym sztucznym jeziorem – Toktogul. Budowa zapory, która je utworzyła zajęła 14 lat, a ukończona w 1976 roku. Zaporowe jezioro ma prawie 20 km kwadratowych.(wiki)
Toktogul1.jpgToktogul2.jpg
Jezioro Toktogul trzeba jednak całe objechać, by dostać się do miejscowości o tej samej nazwie. Tankowanie nie stanowi tu problemu, na ok. 2km miasta po obu stronach drogi znajduje się chyba z 20 stacji benzynowych, zupełnie cywilizowanych. Skąd taka ich obfitość właśnie w tym miejscu?
Toktogul stacje1.jpgToktogul stacje2.jpg
Wybieramy jedną ze stacji (taką najbardziej przypominającą te nasze) i podczas tankowania przepytujemy obsługę o jakąś knajpę z żarciem. Jedziemy pod wskazany adres, gdzie zatrzymujemy się i zamawiamy jakieś sałatki i pieczone mięsko. Baran i kurczak, wiadomo...
Za Toktogul, droga zaczyna wspinać się wyżej i wyżej, krajobraz zmienia się nie do poznania. Jest zupełnie jak w polskich czy słowackich Tatrach. Z wysuszonych, piaszczystych i surowych gór zrobiło się iście alpejsko. Jedziemy przez sosnowe lasy, zielone trawiaste łąki, przy drodze szumi górski potok. Zniknęły melony i arbuzy – a zaczął się miód, również sprzedawany na straganach przy drodze. Ule są tutaj mobilne. Przywożone są na sezon kwitnienia na ciężarówce i parkowane przy drodze. Stąd pszczoły wyruszają na zbiory alpejskich pyłków i nektarów. Na zimę zjeżdżają pewnie w cieplejsze rejony kraju. Zatrzymujemy się więc przy jednym ze straganów i kupujemy butelkę miodu – w długie zimowe wieczory będzie nam przypominał o tym pięknym kraju.
Miód.jpg
Ciągle pniemy się w górę, z do pokonania przed nami ponad trzytysięczna przełęcz. Oczywiście wraz ze zmianą wysokości robi się zimno, więc wrzucamy na siebie cieplejsze ciuchy. W końcu osiągamy przełęcz Ala Bel na 3184 m. n.p.m. a z niej rozciąga się widok na soczyście zieloną dolinę Suusamyr. Sporo tu turystycznych jurt i miejsc do zatrzymania się, kuszą reklamy kumysu, sera i innych lokalnych dóbr. To tu mieliśmy spędzić cały dzień, ale zmieszanie z Chinami i późniejsza improwizacja niestety to nam uniemożliwiła. A szkoda, bo miejsce to zaprasza do eksploracji. Pędząc na dół, długimi prostymi, dobrze ponad stówkę nie mam niestety możliwości zbytniego podziwiania okolicy. Chyba, że kątem oka. I tym kątem oka widzę olbrzymiego psa pasterskiego, pędzącego kursem zbieżnym, z prawej strony drogi. Przebiega tuż przed kołami, znów robi mi się ciepło. Zwalniam więc i jadę już trochę spokojniej.
Buuuuuuuuu!
Takim dźwiękiem przywitała mnie kolejna awaria nie-psującej pompy Mikuni. Zerkam na licznik. Równo 2000 km od ostatniego razu. Czyli to, co zawsze. Przekręcam na rezerwę, silnik załapuje i dalej jedziemy rozglądając się za miejscem na mały remont. Stajemy wkrótce na poboczu.
Remontmikuni.jpg
Robi się już późne popołudnie, a słońce bardzo nisko nad horyzontem informuje o konieczności zagęszczania ruchów. Wylewam paliwo spod przeklętej membrany, skręcam i jedziemy dalej. Przed nami ostatnie pasmo górskie Tien Shan – masyw Ala Too. Te czterotysięczniki widać jak na dłoni z Biszkeku, do którego zmierzamy. Zatem już blisko. Rozpoczynamy wspinaczkę na przełęcz To Ashoo (3200m). Sakramencka ilość zakrętów, pokonywana po równiutkim i szerokim asfalcie, znika za nami w błyskawicznym tempie. Za 15 min jesteśmy pod przełęczą.
„Pod” piszę dlatego, że na drugą stronę góry nie przejeżdża się przez przełęcz, tylko kilkusetmetrowym tunelem. Ponieważ ukazał się on znienacka, nie zauważyłem czerwonego światła i wskoczyliśmy do środka. Ciemno i strasznie. Brrr. Na szczęście dogoniliśmy samochody, które wjechały tam jako ostatnie, więc nie nadzialiśmy się czołowo na żadną wielką ciężarówkę. Dobrze, że jadąc tam nie wiedziałem, ze kilka lat temu zginęło tu parę osób zatrutych dymem płonącego samochodu.
To, co zobaczyłem za tunelem nie mogło się podobać Irmie. Pionowa ściana między pionowymi granitowymi blokami, a w niej niezliczona ilość zygzaków drogi. Nie dałem jej się nad tym więcej zastanawiać tylko puściłem się w dół. Reszta ekipy za mną. Zaczyna się już zmierzchać, tu i ówdzie przeleciała dopiero co mżawka, sporo samochodów zjeżdża również w dół. Ale jazda. Co za fantastyczne przewyższenie! Na niesamowicie krótkim odcinku, z 3200 m npm zjechaliśmy na wysokość 900 metrów, na której leży Biszkek. Już na dole wszyscy zatrzymujemy się przy drodze, musimy trochę ochłonąć, czysta adrenalina.
A na dole - cywilizacja. Cieplutko. Ruchliwa droga do Biszkeku. Duży sklep. Dużo zimnego piwa. Ostatnie zakupy. Jadę pierwszy w kierunku na Biszkek, rozglądając się za jakimś miejscem na nasz ostatni biwak. Hej! Chcę żeby to miejsce było fajne, dzikie i ustronne. Tak jak dotychczas. Ale przy drodze zabudowania, w prawo i w lewo cale hektary ściernisk po zebranym już zbożu. Gdzieś w okolicy Biełowodskoje, przed Sokolukiem, uwagę moją przyciąga odchodząca w pola droga gruntowa ciągnąca się wzdłuż wąskiego pasu krzewów i niedużych drzewek. Po około kilometrze pas zieleni się skończył, więc wjechałem za niego i cofnąłem się ze sto metrów. Tam natrafiłem na śliczną polankę na skraju tego niby lasku. Od gruntowej drogi odgradza nas 20 m zieleni a przed nami 2 kilometrowe pole - ściernisko! Super! Wracam do czekającej przy drodze ekipy komunikując sukces. Robi się całkiem ciemno. Jeszcze 5 minut i nie znalazłbym tego zjazdu.
Rozstawiamy namioty, robimy jedzenie, popijamy zimne piwko. Nie ma co, jak na nie lubiane powroty to był naprawdę udany dzień. Jest ciepły sierpniowy wieczór, wieńczący naszą wyprawę. Jutro będziemy w Almaty.
BiwaczekBiszkek1.jpg
BiwaczekBiszkek2.jpg