Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11.01.2015, 18:45   #48
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 310
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 3 godz 8 min 37 s
Domyślnie

cd ...

16.08.2014 (sobota)

Plan na dziś to odwiedziny błotnych wulkanów po raz drugi oraz miejsca gdzie ciągle płonie ogień. Na zakończenie dnia chcemy dotrzeć jak najbliżej ukraińskiej granicy aby w niedzielne popołudnie dotrzeć do domu. Plan zwiedzania nadal w realizacji.
Wulkany błotne zwiedzaliśmy już w 2010 roku w drodze do Gruzji: http://www.radiator-mototurystyka.pl...ne-zakaukazie/.
Miejsce odwiedzamy z sentymentu oraz unikatowego charakteru wulkanów. Wszystko z znajduje się w okolicy Buzau w Rumunii i cechuje się tym, że wulkanów jest bardzo wiele.





Potoki błota zamiast lawy to w miarę bezpieczna forma wulkanizmu, najczęściej związanego z erupcją gazu ziemnego. Do ukształtowania się tych form dochodzi tylko wtedy, gdy podnoszący się gaz napotyka wody podziemne. W tym przypadku dochodzi do mieszania się wody i gazu, porywania przez taką mieszaninę piasku, iłu lub mułu, a czasem większych bloków skał.





Wulkanizm tego typu nie ma żadnego związku z działalnością wulkanizmu lawowego lub procesami powulkanicznymi. Występuje często na terenach roponośnych. Fenomen ten obserwuje się w Rumunii (rejon Berca), na półwyspie Kerczeńskim, w Kaukazie (szczególnie w Azerbejdżanie na półwyspie Apszerońskim), w północnym Iranie, także na Wyżynie Irańskiej na terytorium Iranu i Pakistanu i w Iraku, Wenezueli, Kolumbii, Indiach, Birmie oraz południowych stanach USA.





Jak wspomniałem wcześniej jest to po prostu unikatowe miejsce w Europie. Wstęp do błotnych wulkanów mica (małe) mare (duże) to raptem 4 lei (odpowiednik 4 zł).





Błotne wulkany, kratery i potoki błotnej lawy wysychając tworzą tu krajobraz księżycowy lub spękanej od długotrwałej suszy ziemi. Wypływ błotnej lawy momentami nasila się po czym ustaje. I tak na okrągło.









Tak na serio wulkany błotne miały być tylko przystankiem do miejsca, gdzie płonie ziemia. Wydobywający się samoczynnie spod ziemi gaz płonie nieustająco co daje wrażenia pobytu w piekle.
Wychodząc z błotnych wulkanów zaliczamy łaźnię aby zedrzeć błotnistą maź z obuwia i nie tylko. Pytamy o drogę do piekiełka na ziemi.



Wygląda na to, że odnalezienie drogi łatwe nie będzie. Dostajemy informację, że jest droga na skróty. Nie zwlekając sprawdzamy z czym to się je. Koniec drogi asfaltowej, początkowo szuter i nagle błoto na serpentyniastej drodze. Błoto to mało powiedziane, gliniasta maź w oka mgnieniu sprowadza nas do parteru. Aby upewnić się jak droga wygląda dalej przechodzę kawałek pieszo i po powrocie do motocykla stwierdzam, że zawracamy. Tamara jest bardzo szczęśliwa z obrotu sprawy ale rozwaga to rzecz święta dla naszego zdrowia. Po nocnych opadach deszczu, którego nie było w Buzau glina jest zbyt śliska a kontrola nad motocyklem niemal nie możliwa. Samo postawienie motocykla w tej mazi graniczyło niemal z cudem. Zatrzymaliśmy się dopiero na trawie. Zjazd to jedno a sam podjazd może być niemożliwy choćby nawet powrotny. Nawet z oponą kostką byłoby to dość problematyczne.



Po powrocie na drogę asfaltową pytamy o inną drogę dojazdową. Chwilę błądzimy, lokalesi wskazują nam co chwilę inną drogę. W końcu jakiś konkret. Po naszym pytaniu o drogę facet mówi, że asfaltowa i taka na jakiej właśnie stoimy. W tym momencie staliśmy na kamiennym bruku. Stwierdzamy, że jest OK. Tamara stanowczo powiedziała, że nie wjeżdżamy już w szutry. Jak do tej pory było ich aż nadto. Skoro szutrów nie ma to jedziemy :-)
Już po 5 km okazało się, że droga była szutrowa, mimo tego nie dostałem kuksańców pod żebra i nie usłyszałem stanowczego nie.



Do Piekiełka na ziemi dotarliśmy szutrowymi serpentynami (ok. 30-45 km drogi szutrowej). Gdzieniegdzie było widać pozostałości dawnych asfaltów a miejscami zaczynała nam się przypominać droga z Gór Przeklętych w Albanii. Po wcześniejszych przeprawach ta wydawała się zdecydowanie bardziej bezpieczna ze względu na brak stromych przepaści graniczących z drogą.
Jesteśmy niemal u celu a droga coraz gorsza. Na naszej drodze pojawia się rzeka błota. Nie widać czy płytka czy głęboka. Mamy szczęście akurat przeprawiają się przez nią samochody terenowe dzięki czemu stwierdzamy, że da się przejechać mimo wartkiego nurtu. Z przejrzystością wody kiepsko. Błotnisty kolor mówi, że łatwo się nadziać na niewidoczny kamień lub głaz. Pytamy przeprawowiczów o nasz cel. Oznajmiają, że tuż za rzeką i kawałek pod górę. Da się dojechać.



Przeprawa przez rzekę poszła nieoczekiwanie sprawnie bez uprzedniego gruntowania w celu doboru trasy w tej błotnistej mazi. Tuż za rzeką ogromne koleiny z dość stromym podjazdem. Zsiadam z moto aby sprawdzić jak droga wygląda dalej. Po dotarciu do błotnisto-gliniastej mazi nawet do głowy nie przyszła myśl o podjeździe. Wracam do moto i zostawiam grubsze rzeczy. Do celu ponoć jedyne 300 metrów co oznajmia nam schodząca z góry rodzinka. A już mieliśmy się przebierać w coś lżejszego.
Skoro jest tak blisko to udajemy się pod górę w pozostałych ubrankach i butach motocyklowych. Zostawiamy przy motocyklu kaski i kurtki.

Z 300 metrowej wspinaczki po niemal pionowej ścianie zrobiło się już 600 metrów. O podjeździe motocyklem naszych gabarytów nie ma nawet mowy. Spoceni od samego spaceru a po 600 metrach nadal nic. W końcu widzimy jakąś grupę osób robiących sobie przekąskę. Może to tu? Kawałek za nimi. Ufff.
Po około 800 metrów wspinaczki między innymi przez błotko, bagienko i mały strumyczek jesteśmy u celu.



Przepoceni, zdyszani i zarazem szczęśliwi docieramy do Piekiełka na ziemi. Na pozór nic szczególnego dla mnie niesamowita sprawa mimo, że na odludziu. Płonąca punktowo ziemia bez roślinności a wokół skoszone siano ;-)
Podpieram się dłonią o glebę i od razu syczę. Gorąca ziemia delikatnie mnie poparzyła. Zaczynam grzebać patykiem w ziemi po czym zaczyna ona płonąć w nowym miejscu. Zabawa trwała do czasu aż nie zaczęło być gorąco w stopy mimo motocyklowych butów.



Tamara ze zdziwienia pyta się czy rolnicy nie boją się pożaru - wokół tyle siana ? Najwyraźniej żyjąc tu od lat wiedzą na co mogą sobie pozwolić.

Po zaspokojeniu ciekawości spoceni od panującego gorąca potęgowanego gorącem ziemnych płomieni ruszamy w dół do motocykla. Wąskie i różnie poprowadzone ścieżki są niemal identyczne. O różnicy przekonujemy się w momencie dotarcia do tym razem większej błotnej przeprawy. Chwilę później jesteśmy przy motocyklu.
Ponowna przeprawa przez błotny strumień.

Drogi nadal szutrowe ostatnie kilometry przed Foscani to droga asfaltowa początkowo kiepskiej jakości.
Dalej mkniemy na północ przez Bacau-Roman.
Po drodze myślimy o tym samym. Musimy się zatrzymać na kolację w ostatnią noc nasze podróży. Oczywiście fajną podsumowującą kolację. Wymieniliśmy się naszym planem i w drogę ...
Już półmrok Falticeni-Gura Humorului - łapiemy gumę !





Nasza nowa/używana opona przebita. Wyciągam piankę do łatania opon bezdętkowych (kilkuletnią w użyciu pierwszy raz). Po zaaplikowaniu pianka wycieka sporym otworem. No i d ... ! Po chwili przypominam sobie o kołkach do łatania. Wyciągam 1, 2, 3, 4 wszystkie się urywają podczas prób łatania. Kończy się też klej. W międzyczasie zatrzymuje się obok nas kobieta chętna do pomocy. Sobota wieczór to niefortunny termin na taką przygodę. Po wielu telefonach Pani proponuje nam lawetę z Suczawy. Co dalej ?
Po kilku nieudanych próbach z nożem na gardle obcinam nieco kołek zmniejszając jego średnicę. Wciśnięcie kołka w końcu udane. Czy skuteczne ? Musimy odczekać. Nasza Pani nie ma czasu czekać więc odjeżdża. Laweta odwołana.
Po około pół godziny wyciągam naboje CO2 i pompuję oponę w celu dojechania do jakiejś stacji benzynowej. Na pierwszy rzut oka kołek jest szczelny. Siadamy na motocykl i jedziemy. Pierwsza stacja benzynowa bez kompresora. Rozglądamy się po drodze i zatrzymujemy się przy jakiejś imprezie. Na nasze pytanie pada odpowiedź - mamy pompkę. Połowa imprezy wychodzi do nas na ulicę. Zrobił się mały tłum, który już zaprasza nas do siebie na imprezę. Opieramy się i ruszamy dalej aby dotrzeć jak najbliżej naszego ostatniego celu podróży. Jutro się okaże czy opona jest szczelna.

Gura Humorului - te rejon turystyczny. Jest weekend. Nasze poszukiwania noclegu kończą się jednoznaczną odpowiedzią. Brak miejsc. Wszystkie hotele, pensjonaty, zabite do pełna. Po dwóch godzinach poszukiwań jedziemy dalej w stronę Câmpulung Moldovenese. Gdzieś za miastem zatrzymujemy się co chwilę przy kolejnych hotelach czy pensjonatach. W końcu w jednym są wolne miejsca ale pani życzy sobie 150 RON od głowy. Pytamy czy można płacić kartą - nie ! Rezygnujemy oznajmiając, że mamy jedynie 100 RON. Przyjęła to bez emocji. W momencie kiedy siedliśmy na motocykl w celu dalszej jazdy zawołała nas do siebie. W końcu jest już północy, a dla nich najwyższa pora spać. Właścicielka ma ostatni wolny pokój więc nie przedłużała targów. Zamyka za nami bramę wjazdową, my bierzemy ze sobą na górę piwo. Z naszej upragnionej kolacji nici.
Zmęczeni idziemy spać !

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem