Dzień zaczynamy bardzo wcześnie. Chcemy jechać na wydmy puki jeszcze słonko nisko - będzie chłodniej.
Dominik odpuszcza, tłumaczy się serwisem Yamahy. Fakt - trochę problemów z nią ma. 
My tymczasem jedząc śniadanie spuszczamy powietrze 0,9.... dużo... 0,8.... jeszcze za dużo.... 0,7 wydaje się być ok. 
Koniec końców kemping opuszczamy na flakach, w których jest raptem 0,6 atmosfery. 
Pierwsze metry niepewnie, rozpoznanie terenu itd. itd. 
Co tu pitolić.
30 minut później:
Stoję na szczycie i drę ryja 

 Wyładowuję energię jaka we mnie siedzi! 
Tu już spokojniejszy:
Niestety zdjęcia tylko z komórki, z dołu nie ma. Darek został z aparatem -  niestety baterie padły... 
Jakiś film nakręcił, kiedyś się ukażę. Może... Oby!
Wjazd to jedno, zjazd - to dopiero jest wyzwanie!
3 minuty zbieram się by wbić jedynkę, by ruszyć. W końcu trzeba. 
Ruszam, gleba. 
Wstaję... otrzepuję się z piasku i udaje się! 
Następnym razem zrobię to z samej góry, nie pęknę jak teraz - obiecuję sobie! 
Misja kompletna. Wracamy więc na kemping, pakujemy co tam kto jeszcze zostawił, obiad i ruszamy dalej. 
Cel: dogonić w końcu ekipę! 
Może się uda.
Może...
cdn.