Cierpliwie czekam na zachód, barwy okolicy, cienie, zmieniają się z minuty na minutę.
Aparat przy oku, kręcę się dookoła, co chwilę słychać klepnięcie migawki.
Kadr za kadrem, scena za sceną. Kradnę te widoki.
Balans bieli szaleje

ja też. Ta feria barw!
Na dole wydmy melduję się już w kompletnych ciemnościach... Mniej więcej wiem gdzie iść, pytanie tylko czy wiem mniej, czy więcej... Niby niedaleko ale cholera.... nic nie widać, nic nie słychać. Bardzo nieprzyjemne uczucie.
Idąc zapamiętałem tylko, że była jakaś dróżka wyjeżdżona przez auta, kilka drzewek oddalonych od siebie o kilkadziesiąt metrów, powinienem je teraz zostawić po prawej stronie.
Idę.
Wiem, że mają agregat, powinno zaraz coś zabłysnąć.
Stoję, czekam - lepiej tak niż pójść w złym kierunku.
5 minut później zapala się żarówka- ledwo ją widać ale wyznacza mi kierunek. Ruszam.
Co ciekawe - dźwięk agregatu słyszę dopiero jak dostrzegam mury!
Jestem.
Minęło chyba z 1,5h albo i dłużej a obiadu jak nie było - tak nie ma.
Chłopaki nawet zaczęli się o mnie martwić...
cdn.