cd ...
Po spokojnej nocy spędzonej między kempingiem a hotelami zwijamy się sprawnie aby zdążyć przed korkami w miejscowości Vlore. Wczesna pora sprawiła, że nie straciliśmy czasu na przepychankach między samochodami.
Przejeżdżamy przez
Park Kombetar Llogara i wspinamy się po raz trzeci na
Przełęcz Llogara. O ile nocą przy słabym oświetleniu koncentracja skupiona była wyłącznie na drodze za to kolejne przejażdżki wieczorem i rano ukazały uroki tej trasy. Po drodze spotykamy w tym samym miejscu co wczoraj wieczorem krowę. Musiała tu spędzić noc co potwierdzały wydalone przez nią placki ...
Tuż za przełęczą zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji na śniadanie. Najbardziej pewne i chyba jedyne znane to omlet z białym serem.
Widok z góry jest niesamowity. Jesteśmy na wysokości ok. 1000 m.n.p.m. a morze jest niemal w zasięgu ręki. Coś wspaniałego. Tak duża różnica wysokości jest częstą przyczyną silnie wiejących wiatrów (duża różnica temperatur między lądem a morzem robi swoje).
Przy drodze znajduje się wiele miejsc z tzw. punktami widokowymi.
Wracamy do dalszej jazdy. Nasz postój na śniadanie sprawił, że w Himare trafiamy już na korki. Przebijamy się jadąc dalej w stronę Sarandy. Przystajemy na chwilę aby przyjrzeć się twierdzy w Porto Palermo.
Dodatkową atrakcją okolicy są kwitnące agawy (sukulenty). Na zbliżeniu jeden z dorodnych kwiatów.
W sumie można powiedzieć, że mamy do czynienia z lasem agaw.
Wg wikipedii
"Wszystkie gatunki agaw są hapaksantami (kwitną tylko jeden raz w życiu). Zakwitają w wieku 6–15 lat, ale niektóre gatunki później, nawet w wieku ok. 100 lat. Tworzą wówczas pojedynczy pęd kwiatowy o wysokości do 12 m, z ogromną liczbą (do kilkunastu tysięcy) kwiatostanów. Po przekwitnieniu roślina ginie, ale większość gatunków wytwarza odrosty korzeniowe, które kontynuują rozwój".
Jadąc wzdłuż morza podziwiamy piękne plaże.
Z minuty na minutę coraz bardziej zaczyna doskwierać upał. Tu zdecydowanie trzeba stwierdzić, że jasna odzież motocyklowa pozwala na komfortową jazdę. Całe szczęście, że przeprosiliśmy się z czarnym kolorem, na którym z kolei nie widać brudu. Ten temat mamy już za sobą teraz zostaje wymiana kasków na białe. W Sarandzie przystajemy na stacji benzynowej w celu uzupełnienia płynów i odnalezienia właściwej drogi do kolejnego punktu podróży. Odpuszczamy sobie zatłoczone plaże na południe od Sarandy.
Na stacji benzynowej nawiązujemy ciekawe znajomości. Jeden z panów to tutejszy motocyklista. Maszyna w tle na załączonym zdjęciu. Sprawnie i jasno tłumaczą nam jak dojechać do tzw. Błekitnego Oka.
Hmm. Już przechodziliśmy taką przygodę w 2009 roku w Albanii. Mimo tego, że mamy mapę to tubylcy i tak wolą ją rozrysować. Tak więc puszczamy wodze dla ich twórczości i szczerze mówiąc mapa w ich wykonaniu była nad wyraz dokładna wraz z objaśnieniem słownym (pomijając tą z 2008 roku). Zaznaczone wszystkie ronda z dokładną liczbą rozjazdów.
Mkniemy w stronę Siri i Kelter. Wzdłuż drogi głęboki kanał z bardzo czystą wodą - zapewne dostawa wody pitnej dla Sarandy i okolic.
Po kilkudziesięciu minutach dojeżdżamy do
Błękitnego Oka płacąc wcześniej za wjazd po 50 leków od osoby (razem 100 leków). Na parkingu zrzucamy ciuchy motocyklowe i buty przebierając się w coś lekkiego z możliwością kąpieli. Przemierzamy pieszo kilkaset metrów i jesteśmy u samego źródła. Czy tak wygląda błękitne oko ?
Otoczenie tego urokliwego źródła krasowego jest niesamowite. Kryształowo czysta woda a do tego zimna jakby z Arktyki.
Dla przykładu - właśnie tak wygląda źródło krasowe (wstępujące źródło krasowe - zboczenie geografa), do którego można skakać oraz można tu pływać z czego oczywiście korzystam.
Chęć nurkowania nie możliwa. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię. Dla przybliżenia fenomenu tego miejsca opiszę, że z widocznej jamy głębszej niż 50 metrów (źródła),
z wnętrza ziemi w przeciągu jednej sekundy wypływa od 1,4 metra sześciennego wody (tj. 1400 litrów/s - najmniejszy wypływ wód miał miejsce w 2002 roku) do 8,8 metra sześciennego wody (tj. 8800 litrów/s - największy wypływ wód miał miejsce w 1980 roku). Temperatura wody +10 stopni Celsjusza.
W porównaniu do innych śmiałków decyzja o pierwszym skoku do oka/wody była bardzo przeciągnięta (ok. 6 minut). Nie lubię skakać do nieznanej wody bez wcześniejszego gruntowania. Skok z małego fragmentu metalowej kładki nie należał do komfortowych ponieważ brakowało punktu zaparcia. Po skoku do tej jamy trzeba się szybko ogarnąć ponieważ prąd w strumieniu jest bardzo rwący. Udaje się złapać koniec widocznego konara drzewa. Jako jedyny, po oddanym skoku usłyszałem brawa. To zapewne na przełamanie.
Drugi skok był już formalnością. Większość wolała skorzystać z bezpiecznego pułapu wejścia do wody co nie koniecznie kończyło się poznaniem mocy Błękitnego Oka.
Kilkadziesiąt metrów dalej ładna zatoczka z cieniem.
Orzeźwiającej kąpieli w zimnej wodzie ciąg dalszy. Na dalszą część podróży moczę koszulkę aby nie zaznać przegrzania organizmu.
Dalsza część naszej podróży zmierzała w stronę Macedonii. W pierwszej wersji mieliśmy ją pokonać starym szlakiem przez Gjirokastre-Kelcyre-Leskovik. Szybko zmieniliśmy plan skracając nieco drogę, jadąc do Leskovik przez Grecję.
Po drodze mijamy zabytkowy most niczym w Gruzji.
Upał potworny a coraz bardziej suche powietrze zaczyna osuszać nasze usta.
Po chwili jazdy zdecydowanie lepszymi drogami w Grecji wjeżdżamy na przejście graniczne Konitsa-Leskovik.
Tutaj pogranicznicy zadają nam pytania dziwiąc się dlaczego chcemy jechać do Macedonii przez Albanię. Co tu jednak tłumaczyć - przecież i tak nie zrozumieją.
Do Leskovik dojeżdżamy zdecydowanie gorszymi drogami. Musimy znaleźć stację benzynową. Dojechaliśmy tu niemal na oparach. Ulga, na miejscu jest benzyna. W końcu widzimy konkretne bunkry. Pamiętamy, że w tej okolicy dalej w górach były ich setki a nawet tysiące. Ciekawe czy się zachowały?
Zatrzymujemy się w centrum pod sklepem na ugaszenie pragnienia. Za ostatnią albańską walutę kupujemy dwie cole i po batoniku. Podczas konsumpcji, wyraźnie jesteśmy obserwowani.
Nie przeszkadza mi to w małym spacerze po okolicy, którą doskonale pamiętam z wykonanej nieopodal fotografii. Zdjęcie skrzyżowania pełnego krów oraz z dwoma pasterzami w deszczu. Niby pięć lat wstecz ale wspomnienia jak żywe sprzed kilku dni. Nic się tu nie zmieniło.
Zaglądam do pobliskiej restauracji i jakby inaczej. Zawieramy znajomość ze starszyzną grodu, po czym częstują mnie rakiją.
Panowie są bardzo chętni do pogawędki. Szkoda, że zdecydowaliśmy inaczej wydając wcześniej całą walutę. Wymieniamy adresy a zdjęcia wyślemy pocztą.
Bardzo gościnni ludzie - w skrócie super. Na słowo Polacy od razu wymawiają Warszawa. To znaczy, że naszych przybywa tu coraz więcej.
Dalej jedziemy w stronę Erseke i Korce. Widoki niemal te same co pięć lat wcześniej.
Bunkrów coraz mniej a na pewno trudniej je wypatrzeć. Przecież były ich tu setki po drodze - teraz niemal pustka. Na pewno będą na pobliskim wzgórzu w miejscu naszego noclegu na dziko, do którego chcemy wrócić.
Jakość dróg zdecydowanie pogorszyła się w porównaniu do tego co było wcześniej. Jeździło się po gorszych.
Co chwilę serpentynki a do tego grupa motocyklistów. Oglądamy się wstecz a to Polacy na Africach. Na chwilę przystanęliśmy jednak po chłopakach zostało tylko wirujące powietrze. Może też stanęli tuż za zakrętem ?
Jeden z większych okolicznych bunkrów zachował się niemal w takim samym stanie sprzed lat. Mała różnica, zrobili do niego drogę dojazdową. Czyżby kolejny do rozbiórki ?
W jednej z przydrożnych miejscowości zatrzymujemy się przy ciekawej twierdzy.
Nasz postój sprowokował ten spokojnie siedzący gołąb.
Kilkadziesiąt metrów dalej pamiętny pomnik jakich po drodze wiele.
To znak, że znajdujemy się już blisko naszego dzikiego ale jakże widokowego miejsca kempingowego. W pobliżu ma być studzienka z wodą. Pamiętne miejsce noclegowe utkwiło nam w głowach głównie dlatego, że niemal całą noc nawiedzały nas dzikie zwierzęta. Początkowo nie dając nam spokoju a później przenosząc się do naszych współtowarzyszy tamtej podróży Haćów.
Do celu trafiamy jakbyśmy jeździli tutaj co dzień. Wjeżdżam na górę w pojedynkę, zrzucam toboły i jadę do pobliskiej studzienki po wodę.
Spędzam tu sporo czasu ponieważ w studzience jakby susza. Do tego została nieco poturbowana. Jakby tu szybko napełnić 20 litrów wody? Hmm wyciągam talerzyki, robię tzw kaskady z docelowym kanistrem.
W międzyczasie koło motocykla zatrzymuje się turysta z Polski. Zostawił swoich kompanów na zatłoczonych plażach w okolicy Sarandy szukając spokoju i ukojenia w tej naturalnej ciszy. Z rozmowy wyszło, że ów Warszawiak uciekł ze stolicy na wieś do warmińsko-mazurskiego i za żadne skarby nie chce tam wracać. Po godzinnej pogawędce (tyle trwało napełnianie kanistrów) rozjeżdżamy się.
Zaniepokojony Wióreczek czekał na mnie spoglądając z góry na drogę.
Teraz i ja chcę pałać się widokiem.
Kolacja, porządne mycie naczyń aby nie wabić zwierzyny zapachami, prysznic i do namiotu z zapytaniem, czy tym razem również będziemy mieć nocne towarzystwo zwierząt ?
cdn ...