... cd
Wydawało się, że dotarcie do sklepu będzie początkiem miejscowości i znacznie lepszej drogi. Nic bardziej mylnego. Droga w dalszym ciągu była bardzo wyboista a do tego bardziej niebezpieczna ponieważ zaczęło się pojawiać błotko i glina. Jazda po takim podłożu jest zdecydowanie trudniejsza gdyż znacznie łatwiej o nie kontrolowany poślizg. Do tego dochodzi zmęczenie materiału a w szczególności rąk. Jazda na pierwszym biegu lub półsprzęgle dała się we znaki. Walka z kierownicą przy wolnej jeździe bardzo wyczerpuje.
Po miejscowości Kir ani śladu. Widzieliśmy jedynie sklep i kilka budynków obok. Może to cała miejscowość! Nie, to nie możliwe. Jedziemy dalej. Walka z wybojami, do tego miejscami na podjazdach dochodzą bardzo głębokie bruzdy (żłobki) wymyte przez spływającą wodę. Masakra. To zaangażowanie i koncentracja na pokonywaniu ciekawej drogi sprawiła, że do głowy nam nie przyszło aby robić zdjęcia. Zaczyna nas dopadać zwątpienie. Ja dopraszam się o pozytywne myślenie. Przenocujemy tutaj albo trochę dalej.
Po jakimś czasie walki spadki drogi złagodniały. Pojawiły się oznaki życia - turyści brodzą w rzece. Po chwili naszym oczom ukazują się samochody z namiotami dachowymi na wyśmienitej plaży. Może dołączymy do nich. Nie, nie mamy chleba a po walce złocisty napój bogów jest wręcz pożądany. Przyglądając się okolicy i ciekawej kamienistej plaży, na której obozują samochody zaczęliśmy zachodzić w głowę jak one tam dojechały. Wokół niemal pionowe ściany i żadnej drogi. Musieli brodzić rzeką. Nawet z wiszącego mostu nie można się dopatrzeć śladów ścieżki.
Nie widząc żadnej opcji dojazdu jedziemy dalej.
Po chwili natykamy się na pierwszych pieszych. Pytamy o drogę do Kir, na co chłopaki z wędkami wskazują nam drogę powrotną - tam skąd przyjechaliśmy. Osz qrcze - obraliśmy złą drogę. Trzeba zawrócić do Kir i szukać tej właściwej. Tylko gdzie było to Kir.
Wyciągam mapę i pytam ponownie o Kir dodając Prekal na co ekipa wskazuje Kir z powrotem, Prekal przed nami. Dodają do tego, że do upragnionego Prekal mamy około 15 minut drogi. Na tą wiadomość dostaliśmy niemal wiatr w żagle.
Po chwili mijamy kolejną osobę.
Łapiemy oddech spoglądając na zranionego GS-a.
Kawałek dalej widzimy dzieciaki grające w piłkę gdzieś w dole. Widać pierwsze budynki. Miejscami droga dawała się jeszcze we znaki. Wiedzieliśmy jednak, że jesteśmy już blisko celu. Jedno jest pewne spadki terenu a w szczególności drogi są zdecydowanie mniejsze, niemal płaskie.
Mijamy kolejne domy, przejeżdżamy strumienie, i kałuże. Nagle wjeżdżamy na asfalt. Wiórek szczęśliwy wita papieskim gestem nowy płaski fragment drogi. Zaczynamy się zastanawiać czy to czasami nie jest podpucha. W jednej z miejscowości też był asfalt o długości kilkuset metrów a kawałek dalej znowu przygoda.
Tym razem to nie podpucha. Wąska droga asfaltowa od miejscowości Prekal wiodła do samej Szkodry.
O czym tu teraz pisać ?
Uwolnieni od koncentracji spowodowanych kamiennymi występami ponownie zaczęliśmy zwracać uwagę na widoki i to co nas otacza. Tu przykładowy wąwóz.
Patrząc na jakość wody - dość czysta a jeszcze pięć lat temu wszystkie rzeki w Albanii miały brunatny kolor a do tego z pewnej odległości można było poczuć odór.
To dowód na to, że ten kraj w błyskawicznym tempie zmienia się na plus.
Jadąc wzdłuż rzeki Kiri zaczynamy rozglądać się za sklepem w celu zaopatrzenia się na wieczór. Zakupujemy chleb i bardzo cenny trunek. Niestety nie możemy zabrać ze sobą szklanych butelek. Piwo możemy wypić jedynie na miejscu. Szybkie poszukiwanie rozwiązania i jest. Opróżniamy jedną butelkę z wodą przelewając Tiranę do pojemnika :-)
Uratowani. Teraz możemy się koncentrować na poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na nocleg lub rozbicie namiotu.
Wzdłuż drogi ciężko cokolwiek wypatrzyć. Przejeżdżamy mostem na drugą stronę rzeki, może tam będzie łatwiej.
Jadąc drugim brzegiem udało nam się zauważyć zjazd do koryta rzeki. Zapamiętujemy miejsce i staramy się je odnaleźć. Zapamiętane dokładnie. Zjazd nie należał do najłatwiejszych ale po dzisiejszych karkołomnych wertepach to był mały pikuś. Nasze obozowisko przypadło nam do gustu. Poszliśmy się upewnić czy woda w rzece nadaje się do kąpieli. Jedno zerknięcie i wszystko jasne zostajemy.
Tym razem kuzynostwo nie ułatwia nam wyboru miejsca do spania. Wióreczek niesie napój na ukojenie zmęczenia.
Nasz przyjazd nie uszedł uwadze dzieci, które pomagały w pracach na pobliskim polu. Podeszły i przypatrywały się nam niczym małpom w zoo. Nasz jeden gest w ich stronę i momentalnie znikały pojawiając się ponownie. Tamara postanawia poczęstować ich zakupionymi ciasteczkami.
Dzieci niezbyt ufne. Najmłodsza z nich okazuje się najbardziej odważna. Łapie garść ciastek po czym mniej odważne podchodzą i biorą znikomą ilość. Wióreczek wraca roześmiany. Idziemy dalej delektować się Tiraną. W międzyczasie gotujemy sobie potrawkę. Póki jeszcze jasno pytam jak nocujemy. Rozkładamy namiot czy nie? Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. Po nocnej przygodzie z lisem decyzja mogła być tylko jedna. Dla pewności zaczął padać deszcz.
Pod osłoną nocy wykąpaliśmy się w rzece. Sen przyszedł szybko. Nocą jakiś zwierzak hałasował w pobliskich śmieciach. Tym razem przezorni. Namiot daje pewność, że nie nikt z nas nie będzie potencjalną zwierzyną łowną. Lis czy inne zwierze może sobie jedynie obejść nasz obóz i poznać nasze zapachy. Dobranoc.
cdn ...