Odcinek 7, czyli płynnie przechodzimy z jednej imprezy w drugą.
Wstajemy na nadal pustym polu, strat w majątku wyrządzonych przez leśną zwierzynę nie widać, robimy śniadanie, wykorzystując resztki cienia.
Na szczęście spory kawałek mamy do przejechania po lesie

To ostatni dzień naszej pojazdki, mamy jakiś niedosyt (mało offu!!!) więc zupełnie omijamy asfalty.
Punkt docelowy na dziś to dom rodzinny Tropicielki, gdzie (razem z podwórkiem Diverka i Brunetki) tworzy się powoli woodstockowo – formowe miasteczko namiotowe.
Nie mamy tam zbyt daleko, niecałe 100 km. Jedziemy więc na azymut praktycznie. Tracka już nie ma, więc być może nie jechaliśmy zbyt legalnie
Gdzie by tu jechać? Pogrzebiemy w Garminie, może coś zaproponuje
Wjechaliśmy w jakieś mokradła:
W pewnym momencie trafiamy na piękną szuter autostradę pomiędzy wiatrakami.
Jagna zaczyna tańczyć po całej drodze, w końcu się zatrzymuje, i …
Pierwszy w życiu jagnięcy motocyklowy flak!
Ale spokojnie, mamy wszystko co trzeba, a w szczególności Rafa

No może prawie wszystko, bo stopki centralnej jednak nie:
No i cienia nie mamy:
Pamiętajcie: awarie zawsze powinno się planować z wyprzedzeniem, w cieniu!
Wszystko złożone do kupy, jazda dalej:
Później też było całkiem fajnie:
I tak dojeżdżamy do znanych nam już Chwarszczan, do Oberży Templum, gdzie spotyka nas telefon Bliźniaka: A wy gdzie? Bo my na łódkach w Myśliborzu”
Co było robić, pojechaliśmy
Rolo z Herflikiem zaanektowali drugą łódź:
Niektórzy popływali, ale powrót na łódkę był (cytując Rola) nieco uwłaczający
Z Myśliborza całkiem sporą ekipą jedziemy do Kostrzyna, robiąc po drodze zakupy (w Kostrzynie wszak prohibicja), Jagna zdołała się zgubić, bo nie zauważyła ich skrętu do sklepu…
Cali i zdrowi docieramy do niezłej gromadki formowej w Kostrzynie.
Imprezy kostrzyńskiej opisywać nie będziemy. Co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas , jak mówią Amerykanie.
My po Woodstocku doczołgaliśmy się jakoś do domu. Częściowo offem , którego nawet Ramoneza, Rolo i Kosmal mieli dość
A na koniec (bo też nam się zachciało offowego skrótu do domu!!!) , dosłownie 7 km przed domem…
Grzmoty, burza i takie białe coś:
Na szczęście przy drodze był parking leśny z wiatką:
(jakiś miesiąc wcześniej, badając zagęszczenie tłucznia na tym właśnie parkingu zastanawiałam się głośno: kiego grzyba budować parki parking przy takiej nieuczęszczanej drodze? Szanowny Panie Nadleśniczy! Przepraszam!!)
Po kwadransie zrobiło się pięknie i pojechaliśmy do domu
Dotarliśmy zatem do końca wędrówki zachodnimi rubieżami Polski.
Zachęciliśmy?
Mam nadzieję że tak.
Pamiętajcie, wyprawę można zacząć tuż za rogiem!
Dziękujemy za uwagę
Jagna & Raf