To jest doświadczalna relacja. Żeby wiedziec jak było trza przeczytać ją do końca i wyciągnąc wnioski.
KANAŁ LEWY
No więc kurde zaczyna się dzień i wstajemy. Łeb napieprza, bo wczoraj był jak co dzień ochlaj na maxa i oddawanie czci najważniejszej na tej imprezce afrykańskiej furii czyli Najebce. Rano jakaś kawa i ketanol zapity piwem, wrzucamy bety na sprzęty i heja w drogę. Już na starcie znad tej rzeki wypieprza się Waldek, ale to gleba parkingowa niemal i całkiem bez strat.
Napierdzielamy do przodu ile fabryka daje gdzieś kur... w strone Chin czy Afganistanu. Nie bardzo wiadomo po co i gdzie dokładnie, ale co tam. Alleluja i do przodu jak mawia pewien księżulo. Popierdzielam całkiem zdrowo, bo moja kobita ulżyła mi i przesiadła się do terenówki i pojechała gdzieś rano cholera wie po co w inną stronę. No więc napieramy, kurzy się zajebiście, bo Marcin i Waldek jadą z przodu a my z Podoskiem w tumanach za tumanami. Normalnie się kur.. nie da tak. Czuje po pol godzinie, że filtr mam tak zaj... że normalnie nie mogę jechać. Wkoło jednak zajebioza taka., że normalnie łeb odpada. Czacha wciąż mnie napierd... po wczorajszej najebce i nie bardzo te klimaty do mnie trafiają. Dzida i do przodu. Podosy gdzieś znikają więc zatrzymuję się. Nie ma ich długo, chyba z kwadrans. W końcu podjeżdżają i mówią, że Irmę tez wszystko napier... i dalej nie jadą. Wracają do Qsmy, któremu w ogóle nie chciało się dupy ruszyć. Mamy się trafić nad jakimś jeziorem. Z mapami tak się porobilo ze nie mamy ani jednej, bo wszystkie pojechały z dżipami na Afganistan. Podos ma zdjecie jednej w aparacie więc się wypieniamy sprzetem. Podosy zawracaja a ja napierd... dalej w kierunku chińskiej granicy. Waldek i Marcin czekają wkur.. ze nas tak dlugo nie ma, no ale nie ma co się wkurw... Jedziemy.
Skrecamy z glownej drogi do Chin i zamiast na Kulma jedziemy na Tochtomysz i Shaymak. Jade pierwszy, kurz jest tak zajebisty ze nic w lusterkach nie widac. Staje po pol godzinie i czekam. Po 5 minutach nadjezdza Waldek z Kubą. Troche klna pod nosem, zsiadamy z bajkow i czekamy i czekamy. Po 15 minutach zawracamy i zapierd... z powrotem. Marcina z Kaska ani sladu. W koncu są... Kompletnie mu się rozj... oslona lancuha, która napier... po tylnym kole. Podos pojechal w p.. z narzedziami i wyglada ze jestesmy w dupie. Na szczescie wygrzebuje gdzies jakiegos imbusa i po 5 minutach dzida.
Dojezdzam do tego samego szlabanu i czekam, bo jestem sam. Po 10 minutach zawracam. Waldek z Marcinem stoja i cos grzebia przy motorku. Normalnie chujnia jakas... pekla obejma mocujaca slizgacz do wahacza... Cos naprawiaja, ale widac ze to popelina, patent wytrzymuje pierd... 5 minut.
W koncu uzywamy tasmy na gada, która wytrzymuje już do konca eskapady. Droga jest plaska jak stol, zjaebiscie się kurzy, ruchu zadnego tak ze można zapieprzac stowka po tych kamykach. Można i szybciej tylko kur... strach.
Wpadamy w koncu do jakiejś wiochy z chatami rozrzuconymi po obu stronach drogi. Bieda aż jęczy. Po ch... ci ludzie tu miejszkają, nie lepiej bylo się w Bangladeszu urodzić?
Podjeżdżamy do jakiegoś autochtona, który spod chaty cos tam w naszą stronę kiwa. Wsiowy nauczyciel zaprasza nas do środka i podaje jakieś specjały. Nie wiadomo kto i jakimi łapami to przygotowywał, mięcho jakieś tłuste z kozy czy ch.. wie z czego. Udajemy, że jemy i na odchodne rzucamy mu parę groszy.
Napieramy dalej choć podobno dalej już nic nie ma. Ale jest droga więc czemu nie. Wahy nam jeszcze starczy na powrót jakby co...
W końcu po 15 kilometrach zatrzymuje nas jakiś oberwaniec udający żołnierza. Stop, nie lzjia i coś tam jeszcze. Dokąd? Do Indii to którędy? Do Indii? Tu Tadżykistan a tam Afganistan, Chiny tam, ale Indie?
Nie będziemy z tumanem gadać i każemy sobie komendanta przyprowadzić.
Facio odradza nam dalszą jazdę, ale proponuje byśmy spróbowali ich lokalnej specjalności czyli kąpieli w jakimś gorącym błocku. Gość ryje mi się na tylne siedzenie i jedziemy. Po 200 metrach facet pokazuje na rzekę i mówi, że spokojnie damy radę. Z ułańską fantazją napieram na wodę i po 10 metrach jeeeb. Leżymy. Ledwie zdążyłem ją zgasić. Babcia leży na lewej stronie, tej od filtra, facio w galowym mundurku i pantofelkach cały w wodzie. No będzie zaraz z tego wojna...
Ale jakoś się upiekło i po 15 minutach już z nim pływamy w jakiejś syficznej wodzie, która jak wierzą Ci troglodyci ma właściwości lecznicze. Na szczęście udało się poźniej z tego spłukac w rzece i żadne wspomnienia na skórze nie pozostały. Waldkowi zginął telefon, nie wiadomo czy mu wypadł czy któryś z tych sk.. synów go zapier...
Wsiadamy na maszymy i przez bite półtora godziny napierdzielamy z powrotem. Wreszcie asfalt i dojeżdżamy do Murgabu, na przedmieściach Marcin łapie gumę i kiblujemy dobrą godzinkę zanim ją naprawimy. Robi się ciemno jak w d... u Murzyna i trzeba szukać spania na miejscu.
Waldek znajduje tuż obok jakąś dziurę, oczywiście kibel na zewnątrz, zero łazienki. Syf jakich mało. Chyba sami rozrzucili te gwoździe żeby mieć klientów. Rano tankujemy i po 30 km znowu stajemy, Marcin znów złapał dziurę. Nie znajdujemy jej jednak, więc wymieniamy dętkę. 20 km i znowu stajemy. Dojeżdżają Podosy i Qsma z kompresorem. Jesteśmy uratowani. Napierd... w pompkę na tej wysokości jest k... zajebistym przeżyciem.
KANAŁ PRAWY
O podróży do Shaymaku marzyłem od dawna. Kiedyś znalazłem na mapie ten najbardziej chyba odizolowany punkt w całym Tadżykistanie i zamarzyłem by do niego zajrzeć. Cóż bardziej centralnego może być w Azji Centralnej niż Shaymak. Stąd tylko 20 kilometrów do Chin, 10 do Afganistanu. Ze 40 do Pakistanu i nie więcej niż 120 kilometrów do Indii. Pępek Azji.
Ranek jest piękny, ruszamy chwilę po świcie. Słońce kładzie nieprawdopodobne cienie na okolicznych wzgórzach. Wzgórzach – jak można tak myśleć o okolicznych górach jadąc drogą na wysokości 3500 metrów. Droga jest piękna, jedziemy wzdłuż rzeki zgodnie z mapą trzymając się jej lewego brzegu, zatrzymuję się na moment, by nie łykać kurzu wzbijanego przez Marcina i Waldka. Gaszę silnik, i tak muszę czekać na Podosa.
Motocykle kolegów nikną za zakrętem. Zapalam papierosa i słysze jak palą się drobinki tytoniu. Nie znam takiej ciszy, wokół śladu człowieka. Jedziemy już pół godziny i nie minęlisy się z żadnym pojazdem i nie spotkaliśmy żadnego człowieka. Doświadczam piękna Pamiru w najczystszej postaci. Jakże inny jest ten świat od tego, który zostawiliśmy hen w Polsce. Godzina przeżyta tutaj równa jest emocjom, których nie sposób znaleźć przez całe dni w Krakowie czy Warszawie. Nie, nie myślę tam o korkach i kolejkach. Chłonę tę otaczającą przestrzeń i szukam spokoju, który tak bardzo będzie mi potrzebny w kolejnych miesiącach.
Z daleka rozbrzmiewa warkot motocykla nadjeżdżającego przyjaciela. Narasta i wypełnia przestrzeń decybelami niszcząc spokój i nastrój chwili. Zastanawiam się nad naszą inwazją w to otaczające nas piękno.
Krzysztof ma złe wieści: Irma źle się czuje i postnawiają wracać do obozu. Żal, zawsze emocje które dzielę z Krzysztofem powodują że jest ich więcej. Paradoks.
Rozjeżdżamy się zamieniając aparatami. Troche to symboliczne, dzięki temu czuję że utrwalę również dla niego te chwile które mnie czekają...
Waldek i Marcin czekają na rozdrożu. W lewo droga wiedzie na Kulma Pass, W prawo do Toktomyszu i dalej do Shaymaku. Obie nieznane, pociągają nas bardzo obiecując doznania i prawdziwą przygodę. Jedziemy w prawo. Prowadzę. Za mną Waldek z synem – przyjemnie jest patrzeć na wzrastającą przyjaźń między nimi. Dzisiejszy świat nie pozostawia nam czasu na takie kontakty z dziećmi jakie mieć powinniśmy, jakich chcielibyśmy mieć. Obaj próbują nadrobić stracony czas na tej wyprawie budując relacje jakie niegdyś łączyły rodziców z dziećmi. Wzajemny szacunek, odpowiedzialność i przyjaźń. Marcin z Kasią jadą na końcu, miło obserwować tę zakochaną parę, tę troskę zauważalną na kempingach, ogień płonący w ich oczach, odpowiedzialność za kochaną osobę... Poruszamy się wzdluż rzeki mając ją wciąż po prawej stronie.
Zatrzymuję się przy jakiejś opuszczonej wartowni i czekam na kolegów. Cisza, wszytko wygląda surrealistycznie, walają się wokół szczątki jakiejś wanny, wartownia sprawia wrażenie jakby ktoś na chwilę odszedł i zapomniał opuścić szlabanu.
Nadjeżdża Waldek, Marcina długo nie ma więc zawracamy. Stoi 15 minut dalej na poboczu czekając na nas. Jesteśmy tu razem i dla siebie. Nie trzeba nikogo prosić o pomoc, o klucz, łatkę...
Tak buduje się przyjaźnie, które przetrwają złe czasy. Naprawa nie trwa długo. Mamy zresztą czas. Ruszamy na południe napawając się widokami. Prosta droga prowadzi pamirską wyżyną dziesiatkami kilometrów na tej samej wysokości. Przyroda wydaje się okiełznana, ale co kilkanaście kilometrów zerwana przez ledwie dziś widoczny strumyk droga daje wyobrażenie co tu się dzieje gdy żywioły dochodzą do głosu...
Dojeżdżamy wreszcie do Shaymak i podjeżdżamy pod schludne obejście z którego wyszedł młody mężczyzna. Okazuje się być Kirgizem, podobnie jak większość mieszkających tu osób. Nauczyciel chemii, który tuż po studiach wrócił do swojego aułu. Zaprasza do wnętrza domu, rozsiadamy się w gościnnym pokoju i już po chwili przed nami stały misy pełne jedzenia. Czym chata bogata...
Rozmawiamy o trudach tutejszego życia. Nauczyciel opisuje nam jak wygląda tu zima. Cóż, że niemal bezśnieżna skoro 40stopniowym mrozom towarzyszą porywiste wichry. Na zimę do wsi ściągają Kirgizi z okolicznych pastwisk, przybywa dzieci, ale trudno dostac się do Murgab. Bywa że auto jedzie raz na tydzień.
Żegnani przez całą rodzinę podążamy w kierunku strażnicy granicznej górującej nad okolicą. Jest położona tak, że nie sposób się niepostrzeżenie przez tę dolinę przemknąć.
Młody oficer który pełni obowiązki zastępcy dowódcy posterunku odradza dalszą podróż, wymagane jest na nią specjalne zezwolenie i trudy drogi wykluczają byśmy mogli dotrzeć bezpiecznie do Murgab dziś wieczorem.
Zaprasza nas jednak na kąpiel do gorących źródeł. Żołnierze zbudowali budyneczek w któym zmęczeni po całym dniu jazdy zażywamy relaksu. Gorąca woda przenika nasze ciała i koi zmęczone mięśnie.
Wchodzimy do drugiego źródła na zewnątrz budynku. Temperatura wody prawie 40 stopni. Tuż obok szumi rzeka, a wokół bieleją ośnieżone szczyty Pamiru i Hindukuszu. Zamykam oczy. Chwilo trwaj...
Na pożegnanie sięgam do kieszeni i wyciągam mój składany nóż, ofiarowuję go na pamiątkę dowódcy. Przyjmuje podarunek z zakłopotaniem i odwzajemnia się ściągając ze swej ręki zegarek. To nieważne, że to chińska podróbka elektronicznego zegarka adidasa, oto gest godny oficera...
Myślę o nim jadąc z powrotem. Czy się jeszcze spotkamy?
Zachodzące slońce kładzie coraz piękniejsze cienie na okolicznych górach. Kontemplujemy przyrode stając co chwila i łapiąc w obiektyw ułamki tadżyckiego piękna, by się móc nim z wami podzielić.
To jednak nie koniec przygód. Tuż przed samym Murgab ratujemy jakiegoś biednego Kirgiza polską łatką, by mógł dotrzeć do swej rodziny. Sami już na przedmieściach mamy awarie gumy Marcina i ostatecznie stajemy na noc w miłym rodzinnym hoteliku, który chyba niebiosa zesłały nam tutaj.
PS. Dla tych co maja klopoty z czytaniem ze zrozumieniem. Jaja se robilem 2razy a nie raz...