Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20.10.2014, 16:40   #3
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 310
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 3 godz 8 min 37 s
Domyślnie

cd ...

Przed nami cel - miasto Szkoder. Jest już bliżej niż dalej. Nastawiam się na pozytywne myślenie.



Z każdą kolejną chwilą dostaję kolejnego kopa. Wracaj na ziemię człowieku. Może patrząc na odległość jest blisko, z kolei patrząc na drogę i jej upadającą jakość jest coraz gorzej. Z każdą chwilą przy podjazdach czy zjazdach coraz częściej i mocniej uderzamy blachą/osłoną silnika w wystające skały. Miejscami nie ma opcji aby je ominąć. Całkowite zatrzymanie grozi osunięciem się motocykla lub koziołkowaniem.
Tutaj sprawa stała się jasna zbyt mały skok zawieszenia naszego sprzętu na pogarszającą się nawierzchnię. Jedziemy głównie na 1. biegu lub 1. biegu z półsprzęgłem - ciekawe czy wytrzyma.



Tylko nieliczne miejsca pozwalają na odpoczynek i podziwianie widoków. Przystanki odbywają się za sprawą wywrotki, zmęczenia kierowcy a nieliczne dla przyjemności podziwiania widoków, które ciągle były niesamowite. Nieustająca walka o wybór jak najlepszej drogi umożliwiającej jazdę sprawiały, że główną atrakcją dla mnie (kierowcy) stały się wystające głazy, skały tzw. łupki. Jazda po wystających pionowo lub ukośnie łupkach była nad wyraz przewidywalna. Ta skała na pewno nie usunie się spod koła, wolna jazda pozwoli przejechać bez brzydkiego odgłosu zetknięcia blachy ze skałą najlepiej z prędkością bliską 0 km/h. Bezpieczna prędkość pokonywania odcinków bez ryzyka osunięcia się w przepaść w wyniku niekontrolowanego poślizgu powoduje szybkie przemęczenie rąk.



Po drodze są miejsca, które nie pozwalają nam obojętnie przejechać.
Po uprzedniej walce, moment wypłaszczenia pozwala na bezpieczne zatrzymanie się i podziwianie rwącej rzeki z wiszącego mostu. Samo przejście na drugą stronę po spróchniałych deskach było interesujące. Te które nie wytrzymały ciężaru przechodnia zostały uzupełnione patykami. Przyjemne doświadczenie. Jedno jest pewne - stalowa linka służąca jako poręcz na pewno utrzyma mój ciężar



Kolejny przystanek po uprzedniej walce. Przejazdy przez potoczki/rzeczki, podjazdy/zjazdy, sporo zakrętów i serpentyn. Kurtka przesiąka potem.



Wspaniałe widoki (na płaskim) dają chwile wytchnienia. Całe szczęście, że pogoda dopisuje.

Przejeżdżamy most na rzece Shala, którym żegnamy się z tą wspaniałą i czystą rzeką nie wiedząc jeszcze, że nazajutrz będziemy u jej ujścia.
Na moście mijamy się z lokalsami. Ojciec z dwójką dzieci - każdy z nich dźwiga na swoim grzbiecie chrust. Patrząc na okolicę i wyraźnie widoczne bogactwo krzewów i drzew zacząłem się zastanawiać czy na prawdę muszą to dźwigać i nosić na takie odległości. Najwyraźniej tak trzeba.



Przed nami do zdobycia miejscowość Lotaj, dalej Przełęcz - Nicaj Shosh i kolejny upragniony cel przybliżający nas do Szkodry to miejscowość Kir. Na mapie widać pętlące się serpentyny ale nie one były najgorsze.
Już wcześniej zastanawiałem się nad tym z czym będzie kazał nam się zmagać ten odcinek. Droga wzdłuż doliny rzecznej jest zazwyczaj przewidywalna, zdobywanie przełęczy zawsze ujawnia coś nowego.
Nie warto zastanawiać się nad tym, że od dłuższego czasu nie minęliśmy nikogo oprócz trzech osób dźwigających chrust. Pierwszy podjazd tuż za rzeką sprawił, że Tamara coraz częściej prosiła o to abym się zatrzymał a ona przejdzie ten kawałek pieszo.



Długość podjazdów niekiedy wymuszała wyszukiwanie odrobinę wypłaszczenia aby przy zbyt dużym przemęczeniu nie popełniać błędów. Do tego walka z tym kolosem to też nie lada wyzwanie.



Patrząc na zdjęcia czy ujęcia z kamery zastanawiam się nad tym jak można oddać przekaz drogi, której się nie widzi. Zdjęcia to potworne oszustwo. Do tego nie uwieczniliśmy ani jednego odcinka drogi najbardziej wymagającego. Po głowie chodziło nam wtedy wyłącznie przejechanie, pokonanie, zdobycie jeszcze jednego podjazdu/zjazdu, kolejnego podjazdu/zjazdu itd.

Ciężko pokonywać takie tereny tak ciężkim osiołkiem doładowanym pasażerem (mimo znikomej wagi) i kuframi, w których znajdują się nasze toboły.
Wydaje się jakbyśmy zbliżali się na szczyt przełęczy. Ku naszemu zaskoczeniu natykamy się na pierwszy samochód na polance obok drogi. Rozbili tu swój obóz. Na nasze pytanie jak daleko do Kir stwierdzili, że ok. 10-15 km. Czyli to nie jest nasza upragniona przełęcz.
Na niebie coraz większe chmury. Oby nie zaczęło padać.



Na tym przystanku Tamara nawet nie wsiada na motocykl. Woli pokonać pewien odcinek pieszo. Wszystko z powodu jazdy na skraju przepaści o czym mówi na załączonym wcześniej filmiku. Przepaści+kamienie+wężykowanie wywołuje różne emocje. Nie potrafię się stawić w roli pasażera - nigdy nie jechałem z tyłu po takich drogach. Staram się być wyrozumiały - sam nie chciałbym jechać z tyłu.
Słychać pierwsze wyładowania atmosferyczne. Po około 15 minutach zaczyna kropić deszcz.

Lecimy dalej razem. Na podjeździe uderzamy kufrem w wystający głaz podczas dobijającego zawieszenia. Siła zetknięcia dwóch ciał, spośród których jedno nawet nie drgnęło powoduje upadek. Zostajemy skierowani na inny tor jazdy a ów kufer wypina się. To efekt deszczu, który świeżo zmoczył skały nadając im uślizg. Mały uślizg na podjeździe znosi koło w zagłębienie w wyniku czego nasze kufry niemal zrównują się z podłożem. To kolejne obicia i zadrapania. Morale zaczyna upadać. Niezbędne jest klepania płaskowników w kufrach. Bierzemy się za naprawę uszkodzeń. Siekierka, kamienie, klucze i wszystko idzie w miarę sprawnie. Nagle pojawiają się kolejni turyści z Czech. Tym razem ekipa na rowerach ok. 4-6 osób. Zajęty klepaniem nie liczyłem rowerzystów. Zatrzymali się na chwilę. Na widok klepanego kufra i jego elementów zapamiętałem tylko jedno wyrażenie oczywiście po Czesku a brzmiało jakby po Polsku "Upierd 0 lili paczku". Na nasze zapytanie powiedzieli, że do Kir jeszcze 10 km.

Kolejny wymagający podjazd. Idzie nam nad wyraz sprawnie. Nagle z góry zjeżdżają 3 Land Rovery - Francuzi. Zatrzymujemy się na poboczu aby utorować im drogę.
Wspinamy się dalej. Przybierający na sile deszczyk zaczyna dawać się we znaki. Z uwagi na deszcz w obieraniu najlepszej drogi do przejazdu biorę pod uwagę różne aspekty. Od tego momentu zaczynam obierać tor bliżej krawędzi zbocza, rzadziej tuż przy przepaści. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Piękne i wysokie zarośla często ukrywają za sobą niespodzianki. Nie widząc i nie widząc dlaczego zawadzamy środkiem prawego kufra o potężny głaz. Siła uderzenia przeważa nas na drugą stronę. Leżymy. Po podniesieniu się wyraźnie widzimy naszą niespodziankę. Wielki głaz o wadze ok. 100-150 kg został przesunięty na zboczu o około 1 metr. Ku naszemu zdziwieniu prawy kufer się nie wypiął w wyniku czego przekonał się co znaczy zetknięcie się z taką przeszkodą na drodze przy niewielkiej prędkości. Dosłownie 3 cm - tylko tyle zadecydowało o naszym upadku. Jak to mawiają - diabeł tkwi w szczegółach.
Stawiamy motocykl na koła i oceniamy straty. Wgięty prawy kufer, po upadku na lewą stronę wgnieciony lewy kufer, przełamana szybka.
Kolejne obicia, zadrapania oraz nadszarpnięcie i tak już wątłego morale
Kufry na miejscu ale bardzo pozaginane. Postawienie kolosa w tym miejscu na koła było najtrudniejsze ponieważ leżał do góry kołami w górę zbocza. Po postawieniu na koła Tamara musiała mnie podtrzymywać ponieważ brakowało stabilnego podparcia. Dopiero po podjechaniu dwa metry dalej udał się stanąć stabilnie. Po kolejnym wysiłku i stracie sił przystajemy na chwilę w celu podbudowania morale. Nie trzeba było długo czekać na odrobinę optymizmu. Tamara krzątając się wokół przynosi do mnie kawałek plastiku.
Na ten widok wybucham okrzykiem - URATOWANI - NASI TU BYLI. Tak, tak to był fragment drogiego kufra motocyklowego (plastikowy zaczep kufra). Kolejny element podbudowy morale - nie zaliczyliśmy w tym miejscu gleby jako pierwsi. Niesamowite zrządzenie losu albo niebezpieczny punkt. Koniec końców, nic nie naprawiamy. Wszystko na miejscu, nic nie odpada to jedziemy dalej.

Dalsza droga to jazda wyłącznie na 1. biegu. Zsiadanie Tamary na tragicznie wyglądających zjazdach czy podjazdach, które pozwalały unikać mocnych uderzeń osłony silnika o wystające skały. Szło łatwiej, swobodniej, dłużej ale bez zbędnych przewrotek.

Nawet nie wiemy kiedy minęliśmy Kir. Prawdopodobnie był to ów samotny sklep, pod którym Tamara bałamuciła kręcącego się koło nas psa. Był to pierwszy osobnik podczas naszych wypraw, który nie dał się jej nawet dotknąć. A było tak blisko.



Koło sklepu strumień a tuż przy nim stos śmieci i plastikowych butelek. Szukając usilnie kosza na śmieci w końcu dorzucamy się do stosu czego nie praktykujemy.

Zmęczyłem się tym opisem i sam na chwilę przystanę myśląc o tym co było dalej. Tak bywa, że jeden dzień z jazdy po bezdrożach pamięta się znacznie dłużej niż tygodnie po asfalcie.
Pijemy Coca Cole.

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem