Zarówno po drodze na szczyt, jak i w trakcie zjazdu spotykały nas różne drobne ale warte wspomnień sytuacje.
To nagle drogę nam zagrodziła rozstrzelana tablica, mówiąca że w strefie granicznej można przebywać tylko
za pozwoleniem. A kogo u licha mieliśmy prosić o to pozwolenie, skoro nawet posterunek straży granicznej
w ostatniej na szlaku wiosce Skochivir (Skoczywyr) został zastąpiony... kamerą wideo i bramką zliczającą
pojazdy

i nasze pokorne stanie tam pod drzwiami celem okazania paszportów zdało się psu na budę.
Na wszelki wypadek zarezerwowaliśmy sobie w budżecie dodatkowe euro na rozmowy z patrolami, bo ze zdobywania
szczytu rezygnować nie zamierzaliśmy

To znów pomagaliśmy bacom postawić przewróconą przyczepkę
od traktora, w której skulona ze strachu siedziała sobie mała owieczka. W dowód wdzięczności, kiedy mijaliśmy
później bacówkę, ich psy obszczekały nas tak zajadle, że szybciutko wrzuciliśmy wysokie biegi i jeszcze
wyższe obroty
A z powrotem, powyżej granicy lasu, obejrzał nas sobie dość dokładnie i z bliska helikopter patrolowy (k...a,
jak ja nie lubię tego dźwięku w górach). Zdaje się że śmigło było greckie, na szczęście, no bo nie powiem,
miałem przez chwilę w głowie wizję awantury wywołanej ,,bezprawnym poruszaniem się w strefie przygranicznej
oraz kosztów związanej z tym interwencji lotniczej'' (czegoś takiego to chyba żadne ubezpieczenie nie pokrywa...
brrrrrr!). Jednak śmigło oddaliło się i kiedy nie zobaczyliśmy lądującego go na kilku najbliższych polanach, spokój
powoli powrócił.
Przy okazji, wiecie jak poinformować śmigło, że chcemy albo nie chcemy, aby przy nas lądowało w celu
udzielenia pomocy? Układamy ręce w literę Y - YES albo N - NO.
Działa na całym świecie. Dodatkowo jeśli pokazujemy YES, to należy stanąć plecami do wiatru, w ten sposób
wskazujemy pilotowi kierunek podejścia do lądowania (co, o ile to możliwe, powinno odbywać się właśnie pod
wiatr). A twarzą do śmigła, aby można było je widzieć, dlatego plecami do wiatru. Proste, prawda?
A na sam koniec zjazdu PiotrAs glebnął sobie z wdziękiem prosto pod koła... auta chorwackiego pogotowia
górskiego, którym ratownicy przyjechali sobie po prostu potrenować akurat na Kaimaktsalanie. Szczęśliwie
skończyło się na samym śmiechu

Jeśli zaś chodzi o ratowników górskich i innych, to niezależnie od mojego
wielkiego do nich szacunku, zdecydowanie wolę spotykać ich poza służbą, zwłaszcza poza ICH służbą

I oby jak
najdłużej ta tendencja się utrzymywała, wszystkim z nas i dzielnym ratownikom też