Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17.09.2014, 21:15   #27
Głazio
 
Głazio's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Lubaczów
Posty: 310
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Galeria: Zdjęcia
Głazio jest na dystyngowanej drodze
Online: 4 dni 3 godz 8 min 37 s
Domyślnie

... cd

W takich miejscach jak to tkwi piękno. To dodatkowy zastrzyk luzu i swobody. Właśnie tu można złapać głęboki oddech. Na plaży sporo miejsca, brak szpanerów różnej maści zarówno tych na lądzie jak i na wodzie. Można spotkać wyłącznie ludzi szukających takich klimatów jak my. Aż chce się oddychać. Tak to właśnie jest - każdy znajdzie to co lubi. Jedni jadą tam gdzie trudno znaleźć miejsce na kocyk/ręcznik, my wolimy luźną odmianę pobytu na plaży i tego będziemy się trzymać. Na naszej plaży dominuje towarzystwo międzynarodowe, Austriaczki, które nocowały nieopodal, dziś dojechała para z Niemiec i małżeństwo z dwójką dzieci. Każdy korzysta z uroków tego miejsca na swój sposób. Delektujemy się tym klimatem do woli, studiujemy mapę i dochodzimy do wspólnego wniosku - dziś jemy na obiad w Czarnogórze. Kiedy naszą plażę w całości opanowało słońce a poszukiwanie cienia stało się trudne szybko zebraliśmy toboły i udaliśmy się w stronę Czarnogóry.


Boka Kotorska

Przekroczenie granicy przebiegło bardzo sprawnie. Niedaleko za przejściem granicznym zatrzymujemy się w przydrożnym barze motocyklowym - niby motocyklowy ale motocykli i motocyklistów trudno było w nim zauważyć. A już myśleliśmy, że właśnie w tym miejscu urządzimy sobie przekąskę. Jedziemy dalej wzdłuż Boki Kotorskiej z planem zjedzenia posiłku w Perast. Tak szczerze mówiąc toczymy się powoli za sznurem samochodów. Co chwilę ograniczenia prędkości, do tego patrole policji z takim zagęszczeniem jak nigdzie do tej pory. Tym samym odświeżamy dawne wspomnienia z tych miejsc.


Klasztor na wyspie - Boka Kotorska

Docieramy do Perast. Ku naszemu zaskoczeniu do miasta nie można wjechać ani poruszać się od rana do wieczora. Szlaban skutecznie broni tego zakazu. Chcemy zawrócić a tu nagle szlaban otwiera się przed nami - korzystamy z owej zachęty. Za chwilę w lusterku widzę, że został otworzony dla samochodu lub jego kierowcę jadącego za nami. Cóż wjechaliśmy więc toczymy się po ulicy, która przekształciła się w deptak. Tym razem odpuszczamy sobie zwiedzanie tego co widzieliśmy wcześniej. Wzdłuż drogi trudno wychwycić wciągający swym zapachem bar z możliwością postawienia motocykla. Takim oto sposobem dotoczyliśmy się do szlabanu na wyjeździe z miasta. Tym razem nie chce się przed nami otworzyć a siedzący przy nim "odźwierny" chwyta za telefon. Hmm to jakaś złą wróżba więc nie zastanawiając się zbyt długo omijamy szlaban boczkiem - tu była taka możliwość (samochody nie blokowały wąskiego przejazdu). Zerkam w lusterko a nasz rozmówca chce wyraźnie odczytać naszą tablicę rejestracyjną. Chyba miał z tym problem ponieważ była już trochę przybrudzona po wcześniejszych również błotnych przejazdach. Suche powietrze nie oczyszcza takich przedmiotów - myjka owszem :-)



Jadąc dalej przystajemy przy jednej z aptek. Tamara chce kupić maść o nazwie Heparyna (mająca za zadanie wchłonąć krwiaki tzw. siniaki a tym samym opuchliznę przerysowanej w wyniku naszej wywrotki dłoni). Niestety dziwna sprawa - nazwa łacińska a aptekarka nie znała leku o tej nazwie. W zastępstwie sprzedaje jakąś maść z antybiotykiem na szybkie gojenie się ran. Kilkaset metrów dalej zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji, pod którą stało więcej motocykli niż pod napotkanym wcześniej barem motocyklowym. Ekipa z Czech właśnie wychodzi z restauracji nie zajmując wszystkich maszyn. Pytamy o jedzenie po czym pada odpowiedź dużo i dobrze. Nie zastanawiamy się zbyt długo. Wchodzimy do restauracji i zamawiamy papryki faszerowane ryżem z mięsem, makaron z gulaszem a do tego szopska sałatka (pomidor, papryka z utartym drobno serem feta). W międzyczasie do baru nadciągają kolejni motocykliści - tym razem z Włoch. Nie wiedzieć czemu przez jakiś czas (nazajutrz) będziemy się z nimi mijać dość często. Wygląda na to, że włosi bardziej rozglądali się za noclegiem niż za jedzeniem. Palce lizać.
Najedzeni, wypoczęci dzisiejszym plażowaniem zaczynamy myśleć o noclegu - takim z pięknym widokiem na Bokę Kotoską, wzdłuż której jedziemy. Tym samym zatrzymujemy się na stacji benzynowej w Kotorze pojąc naszego rumaka, robiąc zakupy na wieczorną przekąskę (bardziej myśląc o tej porze o śniadaniu) a najważniejszy zakup to drogocenny złocisty płyn, który dodaje uroku nocy tuląc do snu. W tym czasie Tamara smaruje dłoń zakupioną wcześniej leczniczą maścią z antybiotykiem.

Z Kotoru udajemy się w górę obierając kierunek na Cetinje naszymi ulubionymi serpentynami, które wspinają się na szczyty widoczne z miasta. Wracamy wspomnieniami do widoków z 2009 roku - te same ale o innej porze dnia.



Widoki powalające - cała boka (zatoka) jak na dłoni. Trudno stwierdzić, z którego miejsca widoki są piękniejsze. Delektujemy się nimi podczas każdego z postojów. Zakręty na serpentynie ponumerowane - nie liczyłem. W międzyczasie koncentrujemy się na poszukiwaniu miejsca na namiot. Tamara wypatrzyła podjazd, który nie podobał mi się z racji tego, że asfaltowy. Aby sprawdzić czy dokonany wybór jest dobry wyjeżdżam bardzo stromą dróżką. Tamara stwierdza, że miejsce jest wyśmienite na namiot ja na odwrót wskazując jej cmentarz obok nas.



Posmarowana dłoń zaczyna piekielnie piec do tego rozgrzana jest do granic możliwości. Strupki zrobiły się płynne. Wniosek tylko jeden - ukojenie to ochłoda.



Jedziemy dalej obierając kierunek na Mauzoleum Niegosza. Widoki niczym nie ustępują dotychczasowym. W pewnym momencie zatrzymujemy sie przy przydrożnym kramie z miejscowymi alkoholami delektując się widokiem. Coś niesamowitego. Tu pada hasło - może tu przenocujemy. Hmm czego nie. Jadę jeszcze kilkaset metrów dalej na punkt widokowy aby upewnić się czy oby tam nie jest ciekawiej i spokojniej. Na miejscu okazuje się, że miejscówkę okupuje Holenderska rodzinka. Mają na swoim wyposażeniu kampera i odpowiednią liczbę rowerów dla uczestników podróży. Wracam na miejsce, gdzie została Tamara. Czekamy aż miejsce się wyludni. Delektując się złocistym napojem patrzymy na bokę, samochody jadące wijącą się pod nami serpentyną i lotnisko ze startującymi lub lądującymi samolotami. Widoki coraz piękniejsze po zmroku. Decydujemy się na nocleg pod chmurką. Może tym razem sprawdzimy w pełni możliwości naszych śpiworów. Rozkładamy maty, wbijamy się w śpiwory. Oprócz wspaniałego widoku na bokę liczymy spadające gwiazdy - w końcu zaczął się miesiąc meteorytów. Zasypiamy nie wiedząc kiedy.



W nocy budzi mnie szarpanie za stopę. Co jest grane? Jakby szczypanie, jakby podgryzanie ? Reaguję ruszając stopą. Za chwilę powtórka. Kolejnym razem kopię stopą a natręt nie ustępuje. Otwieram oczy a tu lis. Upatrzył sobie we mnie zdobycz a może w mojej stopie? Mimo tego, ze wstałem nie ucieka i nie ustępuje. Odstraszam go krzykiem - bez zmian. Łapię w garść gaz pieprzowy. Chcę trafić w nos/pysk podbiegającego co chwilę zwierzaka. Nie działa - lis odskakuje i powraca. Krzyki na nic do tego Tamara śpi jak głaz. Gaz na wykończeniu a lis nie odpuszcza. Walka trwa na dobre i pojawia się pytanie - wściekły czy nie ? Jeżeli nie ustąpi w rachubę może wchodzić walka wręcz.

cdn ...
__________________
http://www.radiator-mototurystyka.pl/
Głazio jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem