No to my zajeżdżamy i rozbijamy leniwie bambetle. W tym czasie co nas nie było Pasterze zaczęli się krzątać i wynoszą krzesła a do pokoju wstawiają dwie kanapy. Takie dwuosobowe. Na migi że 4 osoby na kanapach, 4 na podłodze.
Na ganek wstawili nam natomiast bryndze. Ogromna micha i kawałki wielkości małych cegiełek. Do tego sól oczywiście.
Wyglądało piknie, pachniało piknie ale jakoś nikt się nie spieszył spróbować.
-..... eeeeeee.. nie obsramy się po tym?
- ..... ale nie wypada odmówić
- .... nie ma bólu, jak coś mam zapas stoperanu
Patrzę wokół i kombinuję z którego Lidla tą bryndzę przywieźli. No bo skądś być musi. Wszak wkoło tylko zielona trawa, owce i źródlana woda. Nie wspomnę o tym że nie ma kibla, zlewozmywaka, mydła czy czegokolwiek.
Sanepid to bym tam mógł obozy szkoleniowe robić normalnie.
Ale powiem tak - ludzie od zawsze wcinali przetwory mleczne a przejmować takimi pierdołami jak higiena zaczęli na dobrą sprawę dopiero w XX w. Poza tym wyznaję teorię że cokolwiek zapite gorzałą jest wolne od zarazków. A jakichkolwiek wątpliwości wyzbyłem się jak posmakowałem.
Była genialna. Chyba najlepsza bryndza jaką w życiu jadłem. Prawdziwa, bez żadnych "polepszaczy", skazy unią europejską i jej normami. Robiona z owczego mleka, żadne homogenizowane pierdoły. Owczego mleka, wody i górskiego powietrza.
Zakąsiliśmy i jakoś tak cała micha zeszła w trymiga. Rzecz jasna w międzyczasie w ruch poszedł ichny bimber i nasza wódka wieziona z samej Borsy. Do tego czekolada i książkowe rozmówki polsko-rumuńskie.
Zwroty typu:
- Czy wybierze się Pani z nami na dyskotekę
- Którędy do najbliższego teatru
- Czy w tym sklepie można płacić kartą
Przydały nam się w sam raz. Rzecz jasna klasycznego "Ile za litra tego bimbru jak chcielibyśmy kupić" to nie było.
Ubaw mieliśmy po pachy a Pasterze chyba większy. Patrzyli na nas trochę jak na ufo ale dla nich to i tak była atrakcja a dla nas.... cóż, myśmy po to właśnie przyjechali

. Integracja z lokalsami zaszła na tyle daleko, że któryś z nich zdaje się starał się wydać swoją córkę za któregoś z nas. Tyle zrozumiałem po wskazywaniu na obrączkę, udawanie cycków i pokazywanie nam ziemi wkoło.
Szybka decyzja - kogoś trzeba będzie poświęcić. Nie musieliśmy czekać długo - najstarszy objął Mata ramieniem i rzecze do niego coś o tym że ma krasnoje oczętoje.
Mata wydaliśmy za Pasterzy córkę. Albo za Pasterza.
Chłopy siedzą tam 5 miesięcy. Sami. 4 chłopa. Żadnej baby.
A teraz sprzedaliśmy im Mata.
Wiadomo - wódka, zakąska, nocne z Pasterzami rozmowy. Jakieś zdjęcia. Starszy z Najstarszych Szef Wszystkich Szefów nagle wstaje i krzyczy na pozostałych - coś tam po rumuńsku ale sens wypowiedzi zrozumieliśmy - koniec libacji, brać się k...a do roboty. Nocą pilnuje się owiec.