Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09.01.2009, 14:13   #11
Robert Movistar
 
Robert Movistar's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Posty: 345
Motocykl: RD04
Robert Movistar jest na dystyngowanej drodze
Online: 5 dni 4 godz 29 min 4 s
Domyślnie

Dzień 36.

Kupujemy rano od gościa ze stacji 2 litry oleju, co by mieć na smarowanie łańcucha. Niestety, te które mieliśmy z Polski, albo zostały zgubione, ale podziurawione przez przewracający się motocykl. Dzień jak co dzień. Po przejechaniu jakiś 300 km, oczy zaczynają się zamykać. Były dni, szczególnie dało to o sobie znać rano, że jechaliśmy z na wpół zamkniętymi oczami. Senność przychodziła nagle. Często zjeżdżaliśmy na bok, żeby się zdrzemnąć choć by 15 min. Czasem, pamiętałem tylko jakiś szczegół z drogi, a potem nic, tylko prosta droga, żadnych urozmaiceń, krajobraz monotonny. Jechałem, jechałem, żeby po chwili ocknąć się i zastanawiać się ile to już z mną kilometrów. W głowie czarna dziura, nie wiem co było przed chwilą, ile jeszcze do tankowania. Prędkościomierze już dawno popadały, bazujemy tylko na czasie który jedziemy.
Na stacji spotykamy dwóch starszych Niemców na BMW. Jadą do Mongolii.
Spanie szykujemy ok. 100 km za Krasnojarskiem. Gdzieś na polanie, kilkaset metrów od głównej drogi.

Dzień 37.

Znów dzień, który niesie nudę i marazm. Jedną z atrakcji jest 11 szt. Renault Trafic, które przemierzają świat dookoła.


Na niebie wiszą ciemne chmury, co rusz kropi, pada.


Był odcinek drogi, na którym nie wiadomo kiedy i dlaczego, tylne koło dostawało uślizgu. Asfalt, jak asfalt, jedziesz 120 km/h, nagle motocykl staje bokiem. Moja przednia opona już się kończy. Dziwne że żadna kostka nie odpadła. Gdy wyjechaliśmy z Nowosybirska, wpadliśmy w mega ulewę. Lało, że widoczność spadła prawie do zera. Jechaliśmy z myślą, że gdzieś koniec tego deszczu jest. Był, po 30 min w tej ulewie, wyszło słońce, ruch zrobił się mniejszy. Wszystko mokre. Planujemy nocleg gdzieś w motelu, który znajdujemy 200 km za Nowosybirskiem. Kiedy wypytujemy o cenę i itd. pod motel podjeżdża AT. To para Włochów. Gadka szmatka przy piwie, i spać.


Dzień 38.

Byle nie padało, i motocykle nie nawaliły. Znów jazda i jazda, usypianie i przebudzenie, droga monotonna. Od Komsomolska do Irkucka, krajobraz się zmieniał, teraz ciągle to samo, czyli nic. Śpimy w lasku brzozowym 20 km od Kurganu.


Takie zjazdy się pokonywało!!!

Dzień 39.

Nie ma co pisać. Jedyna atrakcja, to wjazd do Tatarstanu, gdzie kupa słoneczników, i pomp tłoczących ropę.
Spanie, gdzież by indziej niż w słonecznikach.


Dzień 40.
Pogoda super. W ogóle deszcz nas opuścił. W południe, tradycyjnie zatrzymujemy się na tankowanie i wrzucenie coś ciepłego na ząb. Trafiliśmy w miejsce, gdzie po lewej stronie była stacja, a po prawej 2 motele, duży sklep, kolejna stacja i szynomontaż. Cały ten kompleks jak się później dowiedziałem, miał Rosjanin, który mieszkał 15 lat w Niemczech i podpatrzył jak wygląda zachodni standard. Wprowadził go u siebie i to bez dwóch zdań.
Parkujemy pod knajpą. Zatrzymując się, czuję jakby coś kierownicę blokowało. Ale zdaniem Iziego jak zwykle mi się wydawało. Pojadłwszy, popiwszy, zatankowani z pustymi pęcherzami moczowymi ruszamy dalej. Zawrócić, zawróciłem, ale już kierownicy wyprostować nie mogłem. Szukamy czegoś, co mogło ją zablokować. Może jakaś linka się zaplątała, może jakiś świstak się wkręcił, może....no właśnie, może żeby nie było to to o czym myślimy.... Było.
Pierdolnęło niestety łożysko główki ramy. Zapasu nie mieliśmy, przed wyjazdem były założone nowe. Jakoś ten element wydawał się nam zbędny w zapasowych szpejach. Zjechałem na stację będącą na przeciwko knajpy. Słońce przypiekało jak dzikie. Wszystko fajnie, ale żeby się dostać do łożyska, potrzeba klucza nasadowego. Takiego nie mieliśmy. Polazłem 5 m dalej, to stojącego Maza. Zagadałem kolesia czy nie ma. Zainteresowanie nami i naszą awarią, okazał okrutne, bo już szedł ze wszystkimi możliwymi kluczami.

I co można z tego zrobić

Koleś ze stacji, koleś co nam klucze udostępnił kręcili głowami, mówiąc że takiego łożyska, to u nich nie będzie na 100%. Jest 5 km od nas mała wioska, jakiś sklep też jest, więc być może coś się dobierze. Jeśli nie, to 90 km od nas jest duże 100 tysięczne miasto, tam powinno coś być. Chłop z Maza, pomaga jak może. Pojedzie z Izim do pobliskiego miasta, żeby poszukać jakiegoś łożyska. Ja siedzę i czekam. Piję herbatkę i zajadam rogale maczane w miodzie. Chłopaków nie ma godzinę, 2, 3, 4. Moje zajęcie, ogranicza się do szukania cienia, żeby mi łba słońce nie spaliło. Facet ze stacji mówi, że już dawno powinni wrócić. Być może pojechali do tego większego miasta. A tam na wjeździe jest kolejny punkt kontrolny milicji. Izi pojechał w samych spodniach, bez koszulki, dokumentów. Być może zatrzymali ich do kontroli, albo co? Nie było ich 5 godzinę. Jak nie wrócą przez 15 min, wrzucam rzeczy na stację, biorę Iziego dryndę i udaję się w poszukiwania. Tak też robię, gdy nagle jedzie Maz! Wyłażą chłopaki upierdoleni. Okazało się że Maz się rozkraczył. Naprawiali go 2,5 godziny.
Jakieś łożyska mają. Kupili w jakim sklepie, gdzie były ich tysiące. Wszystkie ponumerowane i zkatologowane. Wiadomo co do czego. Ale żadne nie pasowało. Oprócz jednego, leżącego gdzieś pod blatem. Jedyną wiadomą rzeczą na temat owego łożyska, było to, że pochodzi od jakiegoś statku. Żeby nie było za łatwo, potrzebny było tokarz, który dotoczyłby tuleję dystansową. Znaleźli takiego. Cała operacja trochę trwała.
Bez rzeźby się nie obyło, ale wszystko pasowało.




Pewnie kiedy byliśmy na statku, sól swoje zrobiła. Górne łożysko było jak nowe, ale dolne? Sami widzicie.
Tak czy siak, pół dnia w plecy. Do knajpy podjechaliśmy o 12.30, a motocykl został złożony o 20.30. Nie było sensu jechać dalej, więc śpimy w motelu. Trzeba było się odwdzięczyć za pomoc. Chłop poświęcił pół dnia, na to żeby nam pomóc. Nie odpuszczał na krok, udzielał instrukcji jak wybić łożysko, jak założyć nowe, ile smaru napakować (jego zdanie ile wlezie) itd, itd. Chłopicho uczynne jak nie wiem co. Był o 5 km od kochanki, ale wolał pomóc nam, niż do niej jechać. Z tą kochanką też jaja były, ale nie ważne.
Tak czy srak zapraszamy go na obiad i piwo. Siedzimy i opowiadamy. Na początku piwa nie chciał, bo dziewczyna nie lubi jak jej chmielem chucha, ale się złamał i wypił 3. Nie wiemy jak się to skończyło.
Robert Movistar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem