Zakurzone kurierki - Kosmonautki [wejście do domu zawsze w kasku, w rękach potrzebne miejsce na zakupy, torbę i parę różności wyciągniętych w jakimś celu z kufra]. Latem twarz kurierki była z reguły przybrudzona w specyficzny sposób - odkaskowy. Latem używało się dużo "mokrych chusteczek" i rzeczywiście po przetarciu gęby zmieniały kolor. W porze deszczowo-zimnej o dziwo wyglądało się znośniej, nie trzeba było zużywać chusteczek. A może nie zużywało się ich ze względu na orzeźwiający charakter? Ziiiimneeee! Nie, nie, w chłodniejszą porę było się mniej brudnym na twarzy, ewidentnie.
Ten wstępik ma na celu wskazanie kontrastu, jakiego dopuszczałyśmy się z 5-8-8 w dni wolne od pracy. O taaak. Uwolnione włosy [Magda wyprostowane], lakier na paznokciach odświeżony, nierzadko jakaś kiecka, coś na wzór makijażu... Torebka. Wypas. Pamiętam nas dwie w czasach licealnych

Magdy chyba nigdy nie widziałam w spódnicy, a co dopiero w sukience! Mi zdarzało się raz na rok. A tu? Dwie pańcie. W końcu - Londyn zobowiązuje

Trzeba się dla odmiany czasem odchamić.
- Kupiłam dwa bilety na koncert, za dwa miesiące. - oświadczyła mi pewnego dnia Magda. - Chodź ze mną.
- E... a na jaki koncert?
- The Lumineers. - nic mi ta nazwa nie mówi.
- Nie znam.
- Znaaasz, puszczają w Trójce. - i znajduje mi na you tube sztandarowy kawałek "Ho Hey".
- Aaaa, no fajnie grają. - podrygujemy. - Dobra, namówiłaś mnie. Tylko muszę posłuchać reszty piosenek, żeby być przygotowaną.
[Przez te dwa miesiące nie przesłuchałam ani jednego dodatkowego utworu Lumineersów.

]
WP_20131026_006.jpg
- Kiedy jest ten koncert? - dopytuję się co jakiś czas Magdy.
- W któryś czwartek listopada.
Nadchodzi któryśtam czwartek listopada. Dzień wcześniej meldujemy naszemu kontrolerowi, że chcemy w ten dzień skończyć pracę wcześniej, aby o 16 być już w domu. Trzeba przecież się przyszykować, bycie kobietą nie jest łatwe. Trzeba się doprowadzić do porządku po dniu pracy w pyle, deszczu, czy co też się trafi tego dnia. Koncert zaczyna się o 18.30 - musimy się na niego dostać środkami komunikacji miejskiej.
Spoglądam późno w nocy jeszcze raz na bilety, które zostały u mnie w pokoju. Koncert jest w czwartek, taaak. 28-go, t.. ale przecież jutro jest 21!
Rano uświadamiam Magdę.
- Co robimy? Odwołujemy nasz mikro-urlop popołudniowy? - pytam Magdę kontrolnie.
- E, nieeee... - zaskakuje mnie - zróbmy sobie wolne. Ten tydzień był męczący, należy nam się wolne popołudnie.
I podała mi kilka opcji jak można spędzić popołudnie w dzień powszedni. Szok

Ile możliwości! Raj! Można ugotować obiad po jasnemu, można pojechać na zakupy gdzieś dalej, albo przejść się po targowej uliczce za rogiem. Można pójść na spacer, na piwo... Tyle możliwości. Niesamowite. Korzystamy!!!
Tego dnia rzeczywiście byłam w domu koło 17. Jak prosiłam. Magda dotarła godzinę później - bo się coś przedłużyło, jakaś paczka dodatkowa po drodze, to i tamto i gdybyśmy rzeczywiście miały w ten dzień iść na imprezę, pewnie byłaby ostra spina, żeby się wyrobić. Takie życie w naszej kurierskiej firmie.
Na drugi dzień Fajfejtejt poinformowała naszego szefa, że jednak się pomyliła z terminami i przypomniała sobie dopiero jak miałyśmy wyjść z domu

Cóż miał zrobić? Pośmiał się chwilę i przystał na powtórkę przyszłotygodniową.
A śmiać się miał prawo, bo parę tygodni wcześniej 5-8-8 wywinęła ciekawszy numer. Leciała na zasłużony urlop do Włoch, na lotnisko miała odwieźć ją kuzynka mieszkająca nieopodal, a ponieważ samolot odlatywał dosyć wcześnie â koło 7, może 8 - nocowała u Eli. Ustawiły sobie obie budziki, zsynchronizowały zegarki. Nagadały się wieczorem, rano wstały bez ociągania się. Dopakowanie paru brakujących elementów bagażu, torba do auta. Wszystko jest? Tak, jest wszystko. No to jedziemy. Dziewczyny wyjechały z osiedlowej uliczki i spojrzały na zegarek samochodowy. Była godzina później, niż planowy wyjechać... Jak to się stało? Nie pytajcie. Czasem po prostu coś się zakrzywi myślowo i może to dotknąć dwie osoby na raz w podobnym czasie. Tak musiało być w tym przypadku

Magda na samolot nie zdążyła.
Ale wróćmy do koncertu - nastąpił czwartek przyszłego tygodnia i tym razem obie wróciłyśmy o znośnej porze do domu. Czesu-czesu, malu-malu, buty na obcasie, prostowanie włosów i inne bajery. I na metro. Później autobus. Trochę ciasno było, ale zmieściłyśmy się. Zajęłyśmy nawet strategiczne miejsce w pierwszym rzędzie na górnym pokładzie czerwonego autobusu: widok telewizyjny - uchylałam się przy mijaniu większości drzew

Bardzo miłe uczucie oglądania drogi z górnej perspektywy. Tylko czemu kierowca się tak pie.oli?!
WP_20131128_002.jpg
Nie no, ma prawo, luuuzik, jesteśmy pasażerkami, mamy czas. No, miałyśmy mały poślizg czasowy, ale wiedziałyśmy, że jakiś zespół poprzedza występ gwiazd.
Sam Alexandra Palace położony jest na wzniesieniu, dojeżdża się tam zakrętowo w pięknym, zielonym otoczeniu. Kiedyś poprowadził mnie tamtędy GPS w pracy i w ten sposób dowiedziałam się o tym ciekawym miejscu

Tak się właśnie zwiedza Londyn
Po okazaniu biletów zostałyśmy wpuszczone do środka, odnalazłyśmy szatnię [trzeba było w słowniku sprawdzić jak to ma na imię po angielsku - cloakroom]. Przystąpiłyśmy do poszukiwań właściwej sali, najpierw jednak coś mniejszego z atrakcjami...
WP_20131128_007.jpg
W końcu jest duuuża koncertowa sala. Ale jakoś tu pusto i ciemno. A przecież już 19. Gdzie muzyka? Eh, spokojnie, jest bar, napijmy się piwa. Plastikowe kubeczki już puste, a wciąż jedynym dźwiękiem trafiającym do naszych uszu jest gwar gęstniejącego tłumu. To co? Kupujemy jeszcze jedno, czy czekamy? Bierzeeeemy!
WP_20131128_008.jpg
W końcu na scenę wyszło ciekawe towarzystwo i zagrało równie ciekawie jak wyglądało

Thao & Get Down Stay Down:
I... tadaaaaaaa, są i oni! Przypominam, że znam tylko jedną ich piosenkę
Zaczynają grać, wyglądają fajnie, ruszają się fajnie, grają fajnie... Na dodatek po tej rozpoznawalnej przeze mnie piosence następują kolejne, w podobnym klimacie i z podobną energią. Jest dobrze, jest bardzo dobrze! Mam właśnie dzień z szaleństwem pod skórą, więc pozwalam mu się uwolnić i brykam w tłumie. W tłumie... który wcale tak bardzo nie bryka. Raczej słucha i ewentualnie się buja. Co tam, moje szaleństwo już w swoim żywiole, Magda też podejmuje pląsy, tłum blisko nas zauważalnie ulega zakażeniu. Bawimy się
WP_20131128_013.jpg
WP_20131128_014.jpg
WP_20131128_018.jpg
WP_20131128_032.jpg
Oj, było miło, nic to, że jutro trzeba wstać do pracy, bo piątek przed nami. Koncert dobiegł końca, tłum ruszył ku wyjściu.
Krajobraz pokoncertowy:
WP_20131128_036.jpg
O-o. Ten tłum ruszył do kloakowego pomieszczenia... Kolejka na pół godziny. Trzeba było swoje odstać. Uf, kurtki odebrane, wychodzimy na świeże powietrze, trzeba złapać busa "na dół". A ta kolejka to... ?! To do autobusu
WP_20131128_22_48_51_Panorama.jpg
Najważniejsze, że odchamienie przebiegło pomyślnie, kurierki wróciły zadowolone, przetrwały piątek i jeszcze wiele tygodni maglowały utwory The Lumineers
altAk7Vo60Y_gT0bTqtVlXaP_mjgu8o1ar4LRWW4L1Biwxh_jpg.jpg
ps. Ciekawie rozwiązane były sikalnie - trzy olbrzymie przyczepy toitoikowe - kibelki z dwóch stron po 6-8 sztuk z każdej, z zewnątrz raczej nie przypominające plastikowych, klaustrofobicznych wychodków. W środku już bardziej. Do każdych drzwi prowadziło kilka stromych schodków, całość ogrodzona i pilnowana przez pana, który wskazywał ilość osób i kierunek do odpowiednich drzwiczek

Pan toitoikowy nawigator - sprawdzał się.