Aleosochodzi?
W Londynie jest bardzo dużo firm kurierskich, które mają swoich zmotoryzowanych jednośladowców. Zazwyczaj oprócz tych na „big bajkach” mają też skuterkowców, rowerzystów, wanowców, busistów, itd…. Jest też pewna wiodąca firma – adison lee – która swoją flotę ma naprawdę mocno rozbudowaną. Do usług kurierowych dochodzą taksówkarskie… widziałam też taksówkę motocyklową w ich barwach

Ciekawa jestem kto z Was by się pokusił na taki środek transportu? Wsiąść z obcą osobą na moto i dać się dostarczyć na miejsce w wielkim mieście… Ktoś chętny?
Ja tylko [aż?!] dwa razy dałam się namówić na przejażdżkę jako plecak z obcą osobą

Dwukrotnie powoziła mnie africa twin

Teraz już się znamy, ja żyję, a oba te ludzkie egzemplarze prawdopodobnie zaglądają do tego wątku
Wszystkie firmy kurierskie rozstawiają swoich pracowników w strategicznych punktach Lądka. Jednym z nich jest
Canary Wharf, w miarę świeże miasteczko biznesowe zbudowane w miejsce dawnych doków nad Tamizą.
fr20131014183959.jpg
Miasteczko zabezpieczone przez „bramy” na wjazdach – zdarzało mi się, że panowie/panie przy szlabanie zaglądnęli mi do kufra bądź pobrali odrobinę brudu z manetki na ściereczkę w celu sprawdzenia, czy nie majstrowałam przy jakiś środkach wybuchowych, czy innych, cholera wie jakich… Zazwyczaj jednak kurierzy byli puszczali bez spowolnień – w końcu czekały na nas przesyłki z wielkich banków: Bank of America, Citi group, Barclays… Bramki wyglądały groźnie – w asfalcie zatopione wielkie metalowe „kliny”, aby móc zatrzymać w razie ataku nawet pancerne pojazdy… Takie kliny znajdowały się też często przed wjazdami do loading bay’ów. Przyzwyczaiłam się do tego, z czasem stało się to dla mnie zupełnie normalnym zjawiskiem… Bardziej trzeba było się skupić na ulicach wewnątrz. Nie wiem dlaczego, ale usiane były mnóstwem studzienek kanalizacyjnych w postaci lekko perforowanych blach wielkości mniej więcej metra na 70cm.. [powinnam posługiwać się jednostkami imperialnymi?

] Tak więc każdy deszczyk to 100% uwagi na to, co biorę pod koło

ślizgawka!!!
Oczywiście kurier nigdy nie kieruje się do przeszklonych drzwi wejściowych… Wjeżdża do podziemi, tam czekają na niego koperty i paczki. Postroomowcy i ochrona. Z tymi z Canary Wharf znałam się całkiem nieźle.
Był Ricky – chyba najsympatyczniejszy i najmłodszy, był mało sympatyczny Platt, który czasem znienacka zapytał o Identyfikator i potrafił nie wydać przesyłki z powodu jego braku, chociaż widywaliśmy się codziennie… Zasady trzeba mieć

I był Hawlett, gdzieś pomiędzy nimi.
Chociaż… Kiedyś Platt, widząc, że jestem mocno zmarznięta, zaproponował, żebym posiedziała parę minut w środku, zagrzała się i dopiero ruszyła dalej z JEGO wysyłkami… Niesamowite to było, tak się przejęłam, że aż podziękowałam i odmówiłam…
Do tego pocztowego pokoiku wchodziło się akurat bocznym wejściem [parkowanie wzdłuż żółtej linii na zewnątrz] – dzwoniło videofonem i czekało na dziwny okrzyk powrotny… wtedy szklane drzwi ustępowały i należało zejść schodami do podziemi, skręcić w lewo i tam, po prawej, znajdowały się drzwi do świata podziemnych ludków, karmionych jedynie światłem jarzeniówek. Miałam się lepiej
Po pewnym czasie zaczęłam rozumieć, że okrzyk domofonowy oznaczający dla mojego mózgu moment walki z ciężkimi drzwiami tak naprawdę ma swój sens i znaczy: drzwi otwarte

Wiele było takich zaśpiewek angielskich, których znaczenia po pewnym czasie się domyślałam, wiele było też takich, których znaczenia nigdy nie odkryłam. Szczególnie mój kontroler Bill miał takie swoje stałe zwrotki, na przykład na koniec jakiegoś wywodu… Intuicja uspokajała mnie, że nie mają one żadnego znaczenia. Po prostu są takim dopełnieniem gadki, żeby nie było zbyt zwięźle.

Mogłabym je zanucić, ale nie powtórzyć… Łooooo-eja-fenkju… Czasem siedząc przed tym właśnie mcDonald’sem i słuchając co Bill ma do powiedzenia innym przez radio pytałam Polaków, czy rozumieją, co on teraz powiedział? Czasem przetłumaczyli, czasem się tylko uśmiechnęli
altAsYk26OSvkr5M2kCPppfpB3FZ1wWho0TXnZHhhLVpiW9_jpg-001.jpg
Ale miałam napisać coś o takich posiadówach porannych w McDonald’sie

Normalnie siedzieliśmy na trawniczku lub na skrzynce rozdzielczej, z której perspektywy to zdjęcie jest zrobione.
O, tu mam nawet uchwyconą tę sławną skrzynkę... Pusta, bo pan sprzątający nawilża NASZ trawnik... Eh, musieliśmy zmienić miejscówkę...
21082013654.jpg
Tak było latem. Platany nad nami, kawałek trawki pod nami. Na resztę można było przymknąć oko. To był punkt początkowy mojej pracy, najbliższy mojego miejsca zamieszkania, jakieś 7 mil od domu, raptem 15-20 minut… Tam spotykało się wielu podobnych mi – CYCów, eCourierów, Courier Systemsów, Excelów i innych „czubków”. Tam oczekiwało się na pierwsze zlecenia danego dnia. Było to dobre miejsce, jeszcze nie w „miasteczku”, ale o rzut kamieniem. Dosyć neutralne, nie wywalali nas stamtąd… Pan sprzątający przyzwyczaił się do naszej obecności i zamiatał liście spomiędzy szprych motocyklowych. Największą jednak zaletą tego miejsca był… dostęp do toalety

O tak. Drugą w kolejności – dach, który kafejka oferowała. Kiedy zaczynało padać przenosiliśmy się najpierw pod daszek zewnętrzny – na fotce widać kilka osób w tle, z prawej, o właśnie tam – stoją i kurzą papierosy. Ale na głowy im nie pada. Kiedy jednak deszcz nie ustępował i naszymi kurierskimi kamizelkami zaczynał szarpać wiatr… Wtedy chowało się do środka. A tam… m… kawa, herbata, wi-fi… tylko radio nie chciało odbierać, a maszynki czasem traciły zasięg i wtedy wkurzony kontroler dzwonił z biura: gdzie jesteś?!
Tak więc siedziałam któregoś zimno-ulewnego poranka w środku, na wypasie, popijając obrzydliwą czarną herbatę z mlekiem [nie mieli alternatywy] i czekając na pracę, wyjątkowo ciesząc się, że tego dnia długo na tę pierwszą czekam…
07082013633.jpg
kszyyykszyyykszyyyyy 5-1-7 5-1-7 kszyyykszyyyy I have job for you. kszyyykszyyyyykszyyyyyy