Następnego dnia trochę nam się przeciąga pobudka, śniadanie i pakowanie też. Żegnamy się z Jackiem, Adamem i Dorotą i umawiamy się że będziemy
wracać jakoś pod koniec tygodnia â mamy zaproszenie na nocleg w drodze powrotnej. Jedziemy dalej zgodnie ze śladem kierunek Soroka, po drodze
jakaś fajna cerkiew albo monastyr i pagórkowate widoki.
Do Soroki wjeżdżamy od dzielnicy cygańskiej, same pałace ale żaden nie skończony, droga się malowniczo wije schodząc w dół do Dniestru i Zamku.
Robimy przerwę, fotki - bo tu kiedyś była Polska trudno w to uwierzyć, jemy (czyli Krzychu i Przemo, oni chyba jakieś tasiemce hodują).
Jedziemy dalej humory dobre słonko świeci, świat wydaje się piękniejszy, nawet ta Mołdawska bieda wydaje się być na miejscu bo pasuje do tej natury.
Po drodze dzięki śladowi trafiamy takie perełki jak Monastyr Ukrzyżowania w Cuselauca (Kuszelovka).
Zbliżenie tynku jak by ktoś na chałupę potrzebował.
Oczywiście odbywają się też zawody w narysowaniu śladu naszej wycieczki sikając

.
Znów wracamy nad Dniestr tym razem w Rezinie znów fajne serpentyny ku dolinie stajemy na fotkę bo fajna tęcza, chłopaki zaczynają wspominać
coś o obiedzie, przypominam sobie że za paręnaście km na tracku był punkt âObiadâ, wiec jedziemy po drodze jeszcze odbicie pod kaplice na skale
i dalej szutrem.
Dolatujemy do skrzyżowania i ślad prowadzi w pola patrzymy na siebie porozumiewawczo - Będzie off ? !!! tym razem z bagażami

.
Dojeżdżamy do punktu o nazwie obiad i nic jakiś zamknięty barak i stawy musi być że chłopaki z 4x4 albo trafili na imprezę rybaków albo
sami se ten obiad zgotowali

. Jak są stawy to jest i blotko nie ma zawodu najpierw Krzychu cos na chwile utknął w błotku potem ja się
poślizgam i kładę, nie dam rady dźwignąć mastodonta czekam na chłopaków.
Na głodniaka budzi się we mnie dusza artysty
Potem pola wioski, znowu fotki tęczy. Widzę że chłopaki zaraz zagryzą
jakąś kozę żeby ją zjeść wiec jak trafiamy na asfalt to w pierwszym miasteczku pod sklepem pytamy o knajpę, zauważamy taką tendencję ze choćby
nikt nie wiedział to każdy chce pomóc, gada i pokazuje głupoty.
Objeżdżamy całe miasteczko i ani śladu baru. W sklepie chłopaki kupili jakieś
pieczywo i robimy przerwę żeby się podratowali. Decydujemy się wrócić do Reziny te 20 km i poszukać noclegu bo jest już koło 19-ej. W Rezinie pytam
taksiarza o hotel każe jechać za nim, zawozi nas do tak ukrytego hotelu ze w życiu byśmy nie znaleźli ale standard jest ok ze 3 gwiazdki.
Dziękujemy i pytamy co się należy a on mówi ze nic więc jeszcze raz dziękujemy i meldujemy się w hotelu. W hotelu oczywiście restauracji niema
a do najbliższej z kilometr pod górę, wiec czym prędzej idziemy, w pierwszym barze jest tylko kiełbasa i wódka jest ok ale jakby nie tego
na dziś szukamy

. Rychowy garniak pokazuje niedaleko inna wiec idziemy, jest nawet wzbudza zaufanie i fajna kelnerka, więc zaczynamy grzebać
po menu które nam nic nie mówi ale cos wspólnie z panienką kelnerką ustalamy ma być regionalne i dobre i dużo

, nagle ktoś trafia na kartę z
pizzą jest pięć rodzajów wiec bierzemy pięć pizz bo to przecież prawie pewniak co można sknocić w pizzy

No pewnie w pizzy niewiele ale to co
przynoszą to pizzy nie przypomina, twarde gumowate ciasto jak by smażone w głębokim tłuszczu z szynką i serem, zjadamy góre bo ciepła ciasto
jeszcze nie ro, Pejter bierze jeszcze jakiś kotlet z piersi drobiowej i najpierw sie z nas śmieje ale też nie daje rady tego zjeść na szczęście
trafia się wybawca bezdomny pies który ma imprezę życia i zjada dwie cale pizze i wiele innych rzeczy boimy się ze trzaśnie ale daje rade. Śmiejemy
się trochę z Rycha bo próbował na początku wytłumaczyć pani żeby pizze potrzymała dłużej w piecu, ale po 10min zrezygnował bo nic nie kumała, teraz
wiemy czemu â jak to dłużej w mikrofalówce?



. Jednogłośnie stwierdzamy że to najgorsza pizza na świecie, i jak Mołdawia chciała by podbić
Włochy to po tym jak im zaserwują takie cuś i nazwą to pizza to włosi padną z przerażenia, na koniec wychylamy parę piwek.
[Nie dam żadnego zdjęcia bo obawiamy sie zemsty mafii mołdawskiej za krytykę i włoskiej za nazwanie niechcący tego czegoś pizzą

]
Odprowadzani przez
wykarmionego psa, wracamy do hotelu. Chwila rozmowy i spać bo Rychu odgraża się ze kto nie będzie gotowy o 8.00 do wyjazdu jedzie sam. Jak wstałem
po 6.00 i schodziłem po śniadanie do motorów to jeszcze pies spał na schodach. O dziwo wszyscy żyjemy po tej kolacji wiec kanapki, zupki, kawka,
herbatka i na koń.
Śmialiśmy się że ten pies to do Polski będzie za nami biegł i kto wie czy jeszcze nie biegnie

. Dziś kierujemy się do stolicy
podłodze oczywiście trochę szutrów, jakaś autostradka (?), pogoda się ustabilizowała wieje (ale tu zawsze wieje ) i co rusz zza chmur wygląda słońce.
Trafiamy w piękne miejsce, kompleks klasztorny i starożytne miasto wykute w skale w Orheiul Vechi z IX wieku.
W tej wykutej wiosce pod monastyrem to nawet ktoś pomieszkuje.
Odkrywam ze wszystko to zbudowane jest z muszelek.
No i z serii moja królowa na krańcach świata.
Godzinka pstrykania fot i zwiedzania i jedziemy dalej. Przed Kiszyniowem trafiamy do Cricovej â największa winiarnia w Mołdawii, robimy zakupy w
sklepie przyzakładowym żeby po testować to co oni tu fermentują

.
Trochę jesteśmy wpędzeni w kompleksy przez pana który ładuje do auta
ze 20 kartonów wina, my skromniej po buteleczce różności, no bo gdzie wsadzić karton

? Gadamy z panem od 20 kartonów i mówi, że możemy spróbować
załatwić zwiedzanie winiarni a w zasadzie jaskiń gdzie się magazynuje wino, prowadzi nas na miejsce. Po krótkiej dyskusji okazuje się że trzeba
dzwonić i rezerwować 3 dni wcześniej i nie da rady dziś.
Trudno jedziemy dalej, spotykamy pierwszych bikerów mołdawskich pytamy o knajpę dla motocyklistów w Kiszyniowie i dostajemy namiar.
Miasto spore, korki spore, dezorganizacja kompletna, łamiemy wszelkie przepisy a i tak policja zatrzymuje się i nakłania nas do przejazdu
przez podwójną ciągłą!!!

? Znaki, pasy i przepisy są dla frajerów taka jest zasada poruszania się po mieście. Szczęśliwie trafiamy na ulice
gdzie powinien być biker-pub, ale jest remont drogi i 50m całkowicie wyłączone z ruchu, robotnicy każą jechać chodnikiem, spoko jedziemy

.
Ulica okazuje się jednokierunkowa ale ma 2-3 pasy ruchu, zlokalizowane przy niej jest chyba kilkadziesiąt knajp i kilka ambasad.
Główna zasada ruchu
to jak nie stoisz na światłach to trąbisz. Idealnie tu pasuje z Hugo-Badera wytłumaczenie co to jest milisekunda- to czas jaki upływa miedzy zapaleniem
sie zielonego swiatła a naciśnięciem klaksonu przez kierowce z tyłu. Jest też na co trąbić bo kierowcy potrafią rezolutnie zostawić auto na jednym
z pasów i wyjść coś załatwić. Pytam policjanta o motocyklową knajpę mówi, że za światłami po lewej stronie, jedziemy dojeżdżamy do następnych świateł
i nic, jeszcze jedne i dalej nie ma pubu, stajemy i szukamy z buta, nikt nic nie wie kilku słyszało, kilku dzwoni do znajomych motocyklistów którzy
też nie wiedzą !!!!

? Odpuszczamy znajdujemy regionalna knajpkę z super żarełkiem i objadamy się do pełna.
Trudno się zebrać jak brzuch pełen
ale trzeba noclegu szukać, jedziemy pod hotel "Kosmos" (ceny też kosmos ale standard już nie koniecznie), łapiemy wifi i na bloking.com szukamy noclegu.
Jest, tani i niedaleko centrum jakaś willa, jedziemy znajdujemy, niestety nie ma miejsc ale za to naprzeciwko też jest taka willa z pensionem pytamy,
ok trafiony, jest nocleg i można powiedzieć, że dość ekskluziw. Dwa pokoje łazienka do dyspozycji sauna i basen w podziemiach. Oczywiście rzucamy się
na basen jak szczerbaty na suchara, plum i zdziwko woda ma chyba z 10 stopni, trudno trochę się pomoczyliśmy i pod prysznic.
Dalej drobne naprawy,
relaksik, winko, mtv i jakieś tam pierdoły. Chłopaki stwierdzają że idą w miasto mnie i Rychowi się nie chce i dobrze bo wracają dobrze po północy
okazało się ze taksiarz ich obwiózł po mieście za prawie 100 pln i 2h błądzili żeby wrócić. Oczywiście mamy lekką bekę z nich i idziemy spać.
Trzeba uważać bo jeszcze 2 może 3 odcinki zostały