Obiecałam, że coś jeszcze się zadzieje w tym wątku... No więc niech się dzieje.
Rzeczywiście, nie było mi dane nocować nad Oceanem. Chociaż ma on w sobie coś, co sprawia, że jego obraz pozostaje trwale w pamięci nawet tak parszywej, jak moja. Najpierw daje się utopić słońcu w swoich głębinach przyświecając mu pięknymi kolorami... nie wiem, dlaczego nikt nie robił fotek... chyba czuliśmy już zbliżający się koniec i roztargnienie nas dopadło? Później zmienia barwy na nocne: czarności porozdzierane bałwankami piany, rozmywa granicę horyzontu, ale nie daje o sobie zapomnieć spotęgowaną w ciemnościach siłą hałasu. Nawet teraz, a może właśnie teraz, kiedy nie widać tej wodnej masy, czuje się jej ogrom i... respekt, żeby nie powiedzieć - obawę.
Wspomnę jeszcze, że nasz pastelowy hotelik przechodził właśnie niewielki remont. O tyle niewielki, że nasz pokój mieszczący się na tej samej kondygnacji sąsiadował przez jeszcze jeden z dziurą... wykładzina w korytarzu nosiła ślady rozdeptanego gipsu i pyłu, ale co tam! Trochę większym "problemikiem" było coś, co dało nam szansę dointegrowania się... Tylko w jednym pokoju był dostęp do ciepłej wody

i to falowo-ciepłej wody. Pewnie miało to związek z przypływami i odpływami.
W każdym razie skorzystaliśmy z wszelkich dobrodziejstw hotelowych, zjedliśmy, wytyczyliśmy pokój integracyjny na ten wieczór i... jako bezmotorkowcy ostatniego dnia razem z Samborem postanowiliśmy przezornie jednak wyjechać "teraz", czyli po północy. Była to baaaardzo dobra decyzja, jak się później okazało.
Plan podróży był napięty: trzeba było spakować większość niepotrzebnych już bagaży [najlepiej tych nie-lecących] ekipantów, pojechać do Tangeru [koło 200km], skąd wypożyczony był nasz wóz serwisowy, przepakować bagaże do busa, doprowadzić Dacię do porządku i zwrócić nieubłoconą... Następnym celem była El Jebeha [kolejne 200km] - tam czekała na nas krnąbrna Belgarda.
DSC06699.JPG
Niewiele pamiętam z drogi "tam" - ciemno i sennie. Za to droga powrotna na prom... Niby ten przybrzeżny odcinek był mi znany z pierwszego dnia naszej marokańskiej przygody, jednak czy to kwestia środka transportu [pierwszego dnia na moto-początek sezonu, dogadywanie się ze świeżym sprzętem], czy większe otwarcie się z czasem na piękno tego miejsca... Nie wiem. Było pięknie i tyle. O jakoś tak:
Afryka wita nas i żegna deszczową aurą.
DSC06674.JPG
Kobiety zbierają "chrust" i na osiołkach, w towarzystwie burków, transportują go do wiosek.
DSC06679.JPG
DSC06678.JPG
W górach roztopy, sporo chmur... Rzeki wzbierają i swoją brunatnością próbują zabarwić morze... nawet trochę im się udaje
DSC06680.JPG
Prostujemy kości na jednej z plaż.
DSC06701.JPG
DSC06708.JPG
Pastuszek.
DSC06711.JPG
Nad cieśniną gromadzą się chmury... oj, nie zazdrościmy za bardzo motocyklistom...
DSC06720.JPG
Hm... ciekawe, jak ten ciągnik zawraca? Marokańczycy sobie radzą. Jestem pod wrażeniem tego widoku...
DSC06724.JPG
DSC06727.JPG
Jesteśmy już blisko. Kierujemy się na Tanger-med: tam już na nas czekają... Napotykamy pewne utrudnienia... Chyba nieźle tu lało...
DSC06737.JPG
Przeczołgujemy się za wszystkimi rondem pod prąd i wskakujemy na drugi pas przeciwległej jezdni... nasz jest zbyt głęboko zalany. Kierowcy z przeciwka nie wiedzą, dlaczego inni jadą pod prąd, widocznie to zalanie to świeża sprawa. Podobnie świeża jest czołowa stłuczka przed nami. Spieszymy się, a tu takie atrakcje po drodze... W końcu docieramy do portu i wilk wita się z jagnięciem...