Widoczków kilka po drugiej stronie tunelu:
I taki wstępniak do sesji z "globusem"

:
Od 2 dni jesteśmy ubrani we wszystko co mamy bo po prostu jest niesamowicie zimno. Wiatr też robi swoje i wdziera się w każdą słabo osłoniętą szparkę. A wieje jak diabli. Nie żadne tam porywy, duje non stop z całych sił. Znów jedziemy w złożeniu. Dobrze, że w drugą stronę niż na Gamviku i dobrze, że to tylko kawałeczek. Dojeżdżamy pod kasy, stajemy deczko wcześniej by się rozejrzeć czy zaradni Polacy nie wjadą „bokiem” ... Stoimy, gadamy, motocykle nadal w pochyleniu (bo wieje) mimo, że stoimy. Nadjeżdża autobus, parkuje obok.... ja nadal zajęty rozmową nie pomyślałem, że przestało wiać – trzymam więc nadal maszynę „pod wiatr”. Efektowna gleba - śmiechom nie było końca

Dobrze, że autobus zatrzymał się na tyle daleko bym nie wyczesał w niego głową

Strat nie zanotowano. To pewnie taka kara za myśli nieczyste.
Dalej już standard. Kasa biletowa, parking, globus, fotki, sklepiki, znów globus, kolejne fotki, telefon do domu, do kolegów... znów fotki. Tak - wtedy poczułem się jak największy podróżnik Świata

To nic, że musiałem poczekać na zdjęcie przy globusie w kolejce za trzema autokarami Chińczyków, sporą grupą niemieckich, holenderskich emerytów którzy tak jak ja dotarli tu o własnych siłach swoimi terenówkami, camperami czy samochodami z przyczepą. Moja próżność kazało mi jednak myśleć, że to ja jestem naj...
Chwilę potem opływałem, oczywiście w marzeniach, wyspę kajakiem, jachtem, zamarzyło mi się „popłynąć” i zobaczyć wieloryby, połowić z kutra tuńczyki na wędkę – ba, popłynąłem z marzeniami tak daleko, że wylądowałem z nartami i saniami na największej norweskiej wyspie - Spitsbergen ! Takie oto głupie myśli ma człowiek stojąc na skraju Europy przy 2*C i silnym wietrze.
Wyszło słonko - zostawiam myśli samym sobie, kto wie, może kiedyś do nich powrócę. Wyciągam swojego Dynaxa i focę.
Odpoczynek w środku, trzeba było się ogrzać. Na pamiątki nas nie stać. Kupujemy więc tylko pamiątkową naklejkę i bierzemy sobie kilka darmowych, które nakleja się na opakowanie prezentów zakupionych w tymże sklepie - tak by było wiadomo, że to z Nordcapp

Dziwne to pewnie powiecie ale do dziś je przechowuję jako cenne trofeum, nie pozwoliłem sobie nakleić jej na moje Suzuki. Chciałem na Transalpa ale przecież nim tam nie byłem. Głupie to takie...
Wysyłamy kartki:
Ogrzani pakujemy się kolejny raz pod globus bo wyszło słonko a turystów już prawie brak, więc...focimy !
Dobra, czas się zmywać, i tak chyba ze 3h tu siedzimy. Zaraz nas skasują za bilet kolejny raz

Kurka, tak główkujemy – jechać tyle drogi i spędzić na Nordcapp tylko 3h ? Nie no, to nie w naszym stylu. Odjeżdżamy 300-400m, pierwsza dróżka za zakrętem w lewo jest nasza. Tak, to będzie to. Jedziemy z 300m kamienistą dróżką , do góry, by coś tam było widać. Trochę tu miękko, widać, że niedawno padało ale Suzi idzie grzecznie, nie wierzga. Standardowo parkujemy w stylu „wiatr na kosę” rozbijamy obóz.
Widoków brak ale już nam się nie chce zmieniać miejscówki. Mamy wodę a to najważniejsze.
Może i widoczków pięknych brak ale za to doskonale widać jadących na Nordcapp , tak samo jak i tych co z niego wracają. I jedni i drudzy wyciągają kciuki, machają w geście pozdrowienia. Ktoś robi zdjęcia. Po raz kolejny czuję się wielki, znów jestem największym podróżnikiem Świata ...
No skoro tak się poczułem trzeba było zrobić coś wielkiego. Zrobiliśmy, a jakże.
To było to: wielki chiński obiad (4 zupki) za całe 3,60zł. To było tak wielkie, że ledwo się zmieściło w garnku
Czuliśmy się po dokonaniu tego jeszcze więksi ( nasze brzuchy). No to znów coś trzeba było zrobić. Zostawiliśmy nasz dobytek. Wybraliśmy najwyższy punkt na horyzoncie i ... poszliśmy na niego. Trochę w strachu, że coś się nam stanie ale wiadomo – tą wielkość trzeba było sobie udowodnić, nie mogliśmy zawieść naszych kibiców z dołu.
Szczyt zdobywamy po około 30 minutach. Oczywiście wspinam się w rękawiczkach roboczych – ten zwyczaj pozostał mi do dziś
Jakoś tak dziwnie – albo z dołu widzieliśmy inny szczyt albo... albo jesteśmy tak wysoko, że nie widać naszego obozu, albo nam ten obóz ktoś sprzątnął ( policja, wiatr). Nie no, musi być drugi wierzchołek. Ruszamy w górę i nieco w bok. Jesteśmy – wmawiamy sobie, że nikt tu przed nami jeszcze nie był

Na dole widać, że maszyny i namioty stoją !!Oddychamy z ulgą. Szybka sesja i schodzimy na dół.
A tu zbliżenie na dowód, że było zimno
Schodzimy pomalutku, bo co chwila z góry spada jakiś kamień a my bez kasków...
Na szczęście wszystko ok i układamy się do snu w naszych nabrzmiałych namiotach. Szum wiatru, trzepoczące na nim ściany namiotu kołysały nas do snu, arktycznego snu. Jeśli tak samo czują się szejkowie śpiący w hotelach po 10.000$ za dobę to chcę zostać milionerem - pomyślałem i usnąłem.
Nie wyszło. Znacz sen się udał, nie wyszło to drugie

cdn.