Dzień 3. My w matuszce Rasiji. Przejechane 355km.
Pobudka z samego rana o 12.00 czasu Ukraina. Wyjazd 13.00. Szybkie pożegnanie z Fuksem. Ciepło jak zwykle. Wbiliśmy się znowu w 200 kilometrowy odcinek z zakazem wjazdu (te drogi coś jęczą, że na 2012 rok szykują czy jakoś tak). Odcinkami jedzie się jak po stole, żadnych zakrętów, aut tyle co miejscowi. Po drodze zatrzymuje nas policja na radar za przekroczenie prędkości. Dodatkowo próbuje nam wmówić (tu pokazuje nam mapę z 1997 roku z zaznaczoną na czerwono i zielono drogą. Czerwona to ta, którą jedziemy a nie powinniśmy, zielona to ta właściwa tyle że chyba ze 100 km trzeba by było nadrobić) że złamaliśmy wszystkie zasady ruchu. Jak Africą na Ukrainie można przekroczyć prędkość

? Po 15 minutach rozmowy, milicjant/policjant chciał nam dać w końcu pieniądze na jedzenie. Jako że ciągle zakazem jedziemy, dojeżdżamy do budowy mostu. Dwóch pracowników chcąc zarobić na browar, pomagają nam przewalić motocykle przez tory kolejowe. Docieramy do granicy UA-RUS tam spędzamy 4 godziny i jesteśmy w Rosji! Bez jakichkolwiek problemów, trwało to dłużej niż zwykle, gdyż nie mieliśmy żadnej ichniej waluty a tylko w takich chcieli opłaty żebyśmy uiszczali. Oczywiście musieliśmy też załatwić z jedną panią celnik wwóz motocykli (znów kobieta). „Wriemiennyj wwoz”jest wydawany standartowo na 2 tygodnie, ale my po małej bajerze i suvenirze w postaci exluzywnej wódki „Gorzkiej Żołądkowej” miętowej załatwiamy sobie wwóz na 1 miesiąc, chcieliśmy na 2 miesiące, ale krzyknęła nam 5000 rubli za dwóch. Po małych negocjacjach cena spadła do 2000 za, dwóch ale to i tak za dużo. Tłumaczyła, że niżej nie może zejść, bo musi się z koleżanką podzielić. Jako że ciemno się zaczęło robić śpimy zaraz za granicą w hotelu 1000 gwiazdkowym. Tak jak tam komary wpierniczały, to chyba nigdzie na tym wyjeździe. Tak nam się przynajmniej wydawało…..