No się zebrałem i obejrzałem filmiki z tego dnia - a nudne, bo sam asfalt dzisiaj - ot, dojazdówka.
Ale coś tam wybrałem.
Na start - wyjazd po schodach. Normalnie po schodach, to się zjeżdża jak z górki, właściwie nie czuje się różnicy. Ale tu był zakręt, a kamera, która zrobiła poniższe zdjęcie stoi na wielkiej, betonowej donicy, zwanej gazonem, która tylko wołała do nas: no, rozpędźcie się chłopaki choć trrrroszke
Potem wzmocnieni koniaczkiem od miłego pana z kałachem rozpoczęliśmy mozolny powrót na północ, do Goris. Specjalnie wrzucam sporo zdjęć, żebyście poczuli, to co i my czuliśmy:
Taaaa, my to byliśmy po koniaczku, więc nam się podobało, ale Państwo przed telewizorami - zapraszamy do przyłączenia się do pani:
Po drodze mijaliśmy fajnych tubylców:
A potem już skalny mostek, z którego jest niedaleko do Goris (operuje nazwami miast, co niewiele mówią, ale na dole posta jest mapka - mozna zerknąć).
A z Goris w prawo do Górnego Karabachu. Dla odmiany sporo winkli i ładne widoki. O, i góry! Tam też mają góry.
Ale widoki się poprawiają, jest i kościółek
o, i to różowe dobre. Pięć, aaalbo nawet szesć!!!
Dobrze, że zwolniliśmy przy pani Różowej, bo zaraz z nią stali

Nas pewnie i tak by nie ruszali, ale pani w różowym i tak dziękujemy
Po drodze odwiedzamy to Suszi, ale z kamerek nic ciekawego tam się nie zarejestrowało, obiadek był pycha! Te gołąbki w liściach winogron polane zsiadłym mlekiem. No czad.
Potem stolyca - Stepanakert.

Nic szczególnego. Znajdujemy urząd, załatwiamy papiery - wnosimy opłaty i wyjazd na abarot całą drogę z powrotem w stronę Goris.
Widoczki cudne, asfalt malina - jeśli jest
W końcu docieramy do 'granicy' Karabachu, pokazujemy panom papiery, czyli tak naprawdę, czy zapłaciliśmy za pobyt i miło żegnani oddalamy się na zachód w stronę Goris.
Mijamy Goris i jedziemy tą samą drogą co wczoraj na ten tam Yegenbandzior, czy jak mu tam. Droga - marzenie czoperowca: falujące wzgórza ku zachodzącemu słońcu.
Niee, no bardzo fajnie, tylko - oślepia strasznie
Czasem zdarzy się konieczność pokonania paru stromszych wzniesień
A w okolicach Yenkbandzioru wjeżdżamy w fajne skały
W końcu dojeżdżamy do skrętu w dolinę prowadzącą do Norawang.
Zaczyna się wąsko
Potem się poszerza
W końcu dojeżdżamy do kościółka
Sam kościółek - no ładny, majek wrzucił sporo fotek, ale ta dolinka...
Potem wracam do głównej drogi i ruszamy dalej na wschód. Kupujemy wódę i wino i biwakujemy w dolince przy drodze
Dzisiaj był dzień wyłącznie po asfalcie! Zero zjazdu na boki, ale skoro kończymy go bogatsi o 2,5 litra czaczy i 2 litry domowego wina - to przecież nie powiemy, ze był to kiepski dzień

)
No i mapka:

Zjadłem A w Stepanakert, ale już mi się nie chciało od nowa JPGa robić. Sorki!
PS: sam jeździsz jak dupa!