240_01.jpg
Rano wstaję naprawdę wcześnie. Na dworze zimno i ciemno, co mnie trochę dziwi po wyjściu z ciepłego śpiwora. Nawiasem mówiąc, ze śpiwora zaczyna też (oprócz mnie) wyłazić puch, pojedyncze piórka. Trochę mnie to niepokoi, przecież to jego pierwszy wyjazd!
Najedzony i spakowany wyruszyłem już o 6.00. Chciałem zdążyć na start balonów w Kapadocji. I udało się

Jak się później przekonałem, balony wzbijają się w powietrze od samego świtu, aż do wczesnych godzin południowych (10.00 – 11.00).
241_01.jpg
242_01.jpg
243_01.jpg
Przypadkowo poznana Hiszpanka twierdzi, że widziała tutaj kiedyś na niebie 60 balonów na raz. Koszt tej przyjemności dla zwykłego turysty wynosi 125 eurobaksów, a lot trwa 1 godzinę. Nie zdecydowałem się.
Kapadocja zrobiła na mnie duże wrażenie! Mam wrażenie, że dzięki temu, że spędziłem tam tylko pół dnia, udało mi się uniknąć komercyjnej strony tego miejsca. Kapadocję pamiętałem z relacji Beddie’go. Tak jak jego, mnie też cieszy nieskrępowana możliwość pojeżdżenia wąskimi ścieżkami między tymi wulkanicznymi skałami. Są one tak delikatne, że kruszą się pod naciskiem palca.
244_01.jpg
245_01.jpg
246_01.jpg
247_01.jpg
Z premedytacją odszukuję fallusokształtne skałki

Wierzchołek takiej skały zbudowany jest z bardziej odpornego na erozję bazaltu, stąd te ciekawe kształty.
248_01.jpg
249_01.jpg
250_01.jpg
Wjeżdżam na górę z zamkiem
Uçhisar, ujdzie, widok taki sobie. Skorzystałem za to z okazji i posłuchałem trochę przewodnika, który oprowadzał jakąś wycieczkę. Usłyszałem od niego m.in. to, że miasteczka w Kapadocji są połączone podziemnymi tunelami, ciągnącymi się nieraz po 30 – 40 kilometrów.
251_01.jpg
252_01.jpg
Zrezygnowałem natomiast z zaplanowanego wcześniej podziemnego miasta
Derinkuyu. PIP (power of pussy), jak mawia Steven, jest silniejsze

Pognałem w stronę domu, najpierw do
Aksaray i dalej na północny-zachód wzdłuż słonego jeziora
Tuz.
253_01.jpg
256_01.jpg
Słodycze dodają energii
254_01.jpg
255_01.jpg
Jakieś 80 km przed
Ankarą uciekłem na wschód przez wiochę
Haymana do
Polatli. W
Haymanie złapała mnie burza, lecz po 14 km byłem już suchy.
257_01.jpg
258_01.jpg
Wjechałem do 80-tysięcznego
Polatli. Miasto zrobiło na mnie przyjemnie wrażenie, ciche i spokojne, leżące nieco na uboczu. Zatrzymałem się przed pierwszą zauważoną knajpką z kebabami. Z zewnątrz nic nie wskazywało na to, żebym za chwilę, po przekroczeniu progu stanął jak wryty. Nie bardzo wiedziałem co robić, bo głupio mi było się wycofać. Trudno. W progu zostałem powitany przez kelnera i zaprowadzony do nakrytego białym obrusem stolika. Po chwili ujrzałem menu i w duchu się zaśmiałem, bo ceny były naprawdę przystępne. Zamówiłem
halap kebap. Już po chwili kelner przyniósł mi zupę. Jak się okazało, do każdego kebaba zupa i pieczywo gratis. Mięso okazało się pysznie przyprawione, na talerzu znajdowały się też kawałki bułki w sosie. Jak zawsze w Turcji, tego mięsa było dla mnie 5 razy za mało, ale cóż. Rachunek opiewał na 10 TL. Przed wyjściem kelner spryskał mi dłonie wodą cytrynową, rewelacyjny wynalazek!
259_01.jpg
Ciągnę dalej na zachód, przez
Eskişehir do miasta
Bilecik, którego nazwę chcę jutro zatrzymać w kadrze.
260_01.jpg
Jakąś godzinę przed planowanym noclegiem znowu leje, tym razem jak z cebra.
261_01.jpg
Stoję tak i czekam aż przejdzie to oberwanie chmury, gdy nagle podjeżdża... rambo. Jak widać nie tylko WTA ma swojego ramboszczaka
262_01.jpg
Udało mi się (znowu

) znaleźć fajny nocleg, tym razem w sosnowym lasku. Niestety większość rzeczy mokra (te, które mam na sobie) lub wilgotna, worek zaczął przeciekać. Namiot też ma już za sobą najlepsze lata, szwy puszczają. Nie było przyjemnie kończyć tego dnia w ulewnym deszczu, nawet herbatę gotowałem w namiocie. Poza tym chyba zaczynam śmierdzieć, przydałby mi się
hamam.
262_010.JPG
Pozycja noclegu wg gps: N39˚54΄11,95΄΄ E30˚10΄34,88΄΄
Najbliższe miasto: Yeniçepni, Bozüyük, TR
Dystans dzienny: 592 km
Dystans skumulowany: 6965 km