17 listopada
Happysad : „Dzień zaczął się marnie i marnie skończył się , może strułam się..., a może nie wyspałam się* ”
Ja jak zwykle od 5 nie śpię. Widać mam ogromną ochotę na przygodę, co dzień jej wypatruję. Może dziś ?
Czekając : fotki, relacja … i tak do 7. Potem do 10 „siedzę w pracy” , reszta cierpliwie czeka.
Po pracy (fajnie to brzmi na urlopie

) wskakuję pospiesznie w spodnie i idziemy zobaczyć Fez bo pomimo spędzenia tu 3 dni, nic poza targiem (suk) nie widzieliśmy. A ostatnie 3 noce spędziliśmy w mniej więcej takich warunkach :
Farbiarnie i szkoła koraniczna to cel na dzisiejsze przedpołudnie. Zabieram GPS co by majfrendom nie dać zarobić... tyle, że w jego Menu łatwiej się zgubić niż w plątaninie 9700 uliczek Fezu

Po kwadransie ogarniam temat i już jedziemy. Oczywiście współrzędne z sieci okazują się błędne i zamiast w szkole lądujemy w hotelu. Pracownik hotelu wskazuje nam jednak drogę, co z tego jak do szkoły nie chcą nas wpuścić. Odpuszczamy.
"Pogadaliśmy" jedynie z dziećmi z tej szkoły:
Znów grzebiemy w naszym podręcznym majfrendzie i jedziemy tam gdzie każe. W okolice farbiarni nas doprowadził, ale już pod jej drzwi niekoniecznie.
Błądzimy, jedna uliczka pod prąd, potem kolejna, w końcu wjeżdżamy na jakiś targ ale ludzie machają by jechać dalej to jedziemy

I my i oni - wszyscy uśmiechnięci od ucha do ucha. Jest tak ciasno, że by przejechać sprzedający przestawiają część swoich straganów. Mandarynki, banany, lądują o pół metra wgłąb i możemy jechać. W końcu dojeżdżamy do miejsca gdzie przestają już nas zachęcać do jazdy dalej - wręcz namawiają by zawrócić. Pewnie za zakrętem są schody

Dajemy za wygraną. Szkoda, że nie miałem wtedy GoPro na głowie- sceneria nie do opisania.
Oczywiście zjawia się młody człowiek władający angielszczyzną i proponuje pomoc. Biegnąc prowadzi nas do miejsca gdzie zostawimy bezpiecznie maszyny. Biegnie tak szybko, że prawie nas gubi, lawirowanie między skrzynkami, osłami, wózkami i ludźmi jest dużo trudniejsze motocyklem niż biegnąc
30Dr dla naszego wybawcy ma załatwić sprawę. Ahmed zabiera nas na szybką wycieczkę przez medinę:
szliśmy dokładnie między tym :
a tym:
Trochę mnie zdziwiło ale w tej części miasta jakoś taka mało kotów było. Czyżby nie lubiły tych zapachów? A może myszy nie przepadają za tymi zapachami?
Tymczasem Ahmed zabrał nas do sklepu ze skórami, z którego tarasu możemy podziwiać pracę ludzi, którym delikatnie mówiąc nie zazdroszczę. Odór jest tak niesamowitym, że nie da się go opisać. Specjalnie nie jedliśmy śniadania by go nie zwrócić ale pomimo to, i pomimo trzymania pod nosem liści mięty udaje nam się to z wielkim trudem. Szacunek dla ludzi i ich rodzin. Szacunek dla sąsiedztwa. Szacunek dla rzeki, przyrody, że jeszcze dają radę. Nie do opisania. Może lepiej pokażę, szkoda tylko , że aparaty nie potrafią jeszcze zapisywać zapachów:
A to powstaje w wyniku ciężkiej pracy ludzie na dole, choć z pewnością nie tylko oni nad tym się trudzą:
Wracamy już sami bo nasz przewodnik się na nas pogniewał. Umawiał się na 30Dr za całą wycieczkę, po jej skończeniu żądał już po 30Dr od głowy. Zapłaciliśmy wg umowy. Wiesław, człowiek z niebywałą orientacją w terenie zaprowadził nas na miejsce szybciej niż niejedna nawigacja szukałaby satelit
Kolejne 20Dr ląduje w dłoni parkingowego i suniemy na kwaterę w celu skonsumowania śniadania, spakowania się i odjazdu.
Pamiątkowe fotki Fezu:
Ruszamy na południe tego wielkiego kraju z nadzieją , że będzie jeszcze bardziej egzotycznie i przede wszystkim cieplej.
Wyjazd z tej nie małej bo blisko milionowej metropolii przebiegł bez problemów. Za samym miastem troszkę pobłądziliśmy ale Garmin zaprowadził nas pod same wodospady pod Sefrou. Zaczynamy się lubić. Znaczy ja z Garminem
Poniżej widok na pięknie położone Sefrou. Zdjęcia robione z wysypiska śmieci koło Bhalil. Pachniało całkiem ładnie - pewnie dlatego, że rano nasz zmysł węchu hartował się w nieco innych warunkach