Dzień 24 763km. 20.07
Dzisiaj pogoda się pogorszyła. Niebo zasnute chmurami i w zasadzie w każdej chwili może zacząć padać deszcz . Muszę powiedzieć, że i tak do tej pory pogodę mieliśmy bardzo dobrą. Po śniadaniu jedziemy na przejście graniczne. Mijamy sznur stojących samochodów
i ładujemy się na początek kolejki .
Po kilku minutach podchodzi do nas gość, który okazuje się być Polakiem. Jest kierowcą TIR-a i wiózł towar z Niemiec do Ułan Bator. W Mongolii był już po raz trzeci . Opowiada nam, jak było na granicy jakieś 7-8 lat temu. Trzeba powiedzieć, że z jego relacji wynika, iż od tego czasu mocno się ucywilizowało na przejściu. Celnicy zaczynają odprawę z małym opóźnieniem, jednak cała odprawa poszła zdecydowanie szybciej, jak przy wjeździe do Mongolii. Na granicy Rosyjskiej wypisujemy kwity wpatrując się w niebo. Zaczyna padać deszcz. W momencie gdy mamy opuszczać przejście leje już porządnie. Wciągamy przeciw deszczówki i ruszamy, by zatrzymać się po chwili na stacji benzynowej i zatankować paliwo za 2,5 zł za litr
( oj u nas można tylko pomarzyć o takiej cenie ) . Kolejną przerwę robimy, gdzieś przed Ułan Ude w dworku, gdzie kucharzem jest Ormianin. Kucharz proponuje nam wjazd na zaplecze posesji, gdzie możemy schować motocykle pod wiatę, by następnie wejść do środka, ściągnąć mokre rzeczy i zasiąść przy stole w eleganckiej salce. Jest tu barek, przy którym siedzi dziewczyna i operuje pilotem skacząc po kanałach muzycznych, racząc nas rosyjskim disco polo. Zastanawiamy się przez moment, ile będzie kosztować nas obiad w tym lokalu. Jak się później okazało tragedii nie było. Za dobry obiad zapłaciliśmy 40 zł od osoby. Po konsumpcji leniwie ubieramy się i ruszamy w dalszą drogę. Słońce nadal jest na nas obrażone. Cały czas pada deszcz. W Ułan Ude mieliśmy plan zwiedzania największej w Rosji świątyni buddyjskiej, oraz zobaczenia największej na świecie głowy Lenina. Plan musimy jednak zmienić, bo leje niemiłosiernie. Konsekwentnie kontynuujemy jazdę, ponieważ w przerwie obiadowej umówiliśmy się sms-m z Monahem ( Pawłem ), który mieszka w Irkucku i czeka na nas . Zaoferował nocleg i pomoc w poszukiwaniu akumulatora do KTM-a . Jedziemy mijając wioski, w których na poboczu drogi stoi mnóstwo straganików z owocami, oraz wędzonymi rybami. Na jednym z takich straganów kupujemy wędzone Omuły i truskawki. Niesamowite wrażenie robi na mnie widok potężnego Bajkału. Przejeżdżamy przez dziesiątki mniejszych lub większych rzek wpływających do tego ogromnego jeziora . W sumie wpływa ich 336 natomiast z Bajkału wypływa tylko jedna rzeka Angara. Przy brzegu Bajkału biegnie BAM, czyli bajkalsko amurska Magistrala, która w całości ma ponad 4200 km. No cóż, w Rosji wszystko jest bolsze
. Do Irkucka docieramy dosyć późno, bo po 23-ciej. Błądźmy szukając wskazanego przez Pawła miejsca. Nie możemy trafić, więc piszemy, gdzie będziemy czekali. Po chwili Paweł zgarnia nas z ulicy prowadząc do miejsca docelowego. Rozmawiamy jeszcze jakiś czas i kładziemy się do spania.
Dzień 25 158km. 21.07
Po śniadaniu jedziemy we czwórkę do centrum. Pawła znajomi z klubu motocyklowego prowadzą tam sklep komputerowy. Nowy akumulator kosztuje 700 zł

. Ludzie w Rosji tak, jak i u nas w przeszłości z powodu braku wielu rzeczy zmuszeni zostali do kombinowania. Chłopaki wpadły na pomysł, by zamiast cholernie drogiego akumulatora wstawić baterię od UPS-a . Piotr montuje baterię i……..
….. po przekręcaniu kluczyka naciska starter. Bateria kręci rozrusznikiem bardzo ładnie. Motocykl szybko odpala. To jest to, o co nam chodziło. Za 90 zł. KTM dostał nowy akumulator żelowy, a my od właściciela sklepu kawę.
W mieście w oczy rzuca się mix nowego ze starym. Często przy nowych osiedlach lub nowoczesnych budynkach handlowych stoją stare drewniane chaty .
Po krótkiej rozmowie żegnamy się chłopakami ze sklepu, dziękując im serdecznie i wracamy po resztę naszych rzeczy. Pakujemy się, a Paweł odprowadza nas do drogi, która prowadzi do miejscowości Listwianka. Jest to miejscowość nad Bajkałem w pobliżu miejsca, gdzie swój początek bierze rzeka Angara. Żegnamy się z Pawłem, dziękując za nocleg i pomoc w poszukiwaniu akumulatora. Zmierzmy w stronę Bajkału. Po drodze zwiedzamy skansen.
Na obrzeżach Listwianki robimy małą sesję foto nad jeziorem. Jest tu również młoda para, która pozuje na pomoście do zdjęć ślubnych .
Robert:
Po drodze do Listwianki zbaczamy do ślicznego skansenu. Stoją tam bardzo stare drewniane budowle z tamtych okolic. Zostaję na parkingu pilnując motocykli( robiliśmy to zamiennie )Czas umiliła mi rozmowa z Szoferem Pana Architekta, pilnującym służbowej wołgi(oczywiście po liftingu). Dowiedziałem się od niego dosyć sporo o realiach życia na Syberii, wszechobecnej biedzie, zaradności ludzi i dużym rozwarstwieniu społecznym. Powracający koledzy przynieśli wiadomość, że Rosjanie za wstęp płacą 70 rubli, zaś reszta świata 270 rubli. Próbowali co prawda ułożyć zdanie, które brzmiałoby gramatycznie poprawnie , ale pani w kasie się poznała.
Idąc sam odliczyłem 70 rubli i dla zabawy udałem Rosjanina rzucając pieniądze pani i mrucząc przez zęby niemiłym tonem „adin” . Zostałem potraktowany jak miejscowy. Heheeh. Planowaliśmy kąpiel w Bajkale, ale jak się okazało nie była to taka prosta rzecz. Zabrakło nam odwagi, aby wejść do wody która ma zaledwie kilka °C. Skończyło się
na zagłębieniu tylko do kolan i pamiątkowej fotografii.
W międzyczasie okazuje się, że mój scottoiler przestał podawać. Szybka diagnostyka
i okazuje się, że przewód podciśnienia jak i rurka, którą spływał olej są poprzecierane w wielu miejscach na wylot. Jest to skutek olbrzymich i długotrwałych drgań w dużym zapyleniu. Krótko mówiąc typowy owoc mongolskich dróg. Do samego domu przy każdym tankowaniu polewam łańcuch olejem ze strzykawki.
Sebastian:
Jezioro, które ma ponad 630 km długości , ponad 70 km szerokości i jest głębokie na ponad 1600m, przytłacza swoją wielkością. Jest tu 20% zasobów słodkiej wody całego świata. Woda jest czysta, ale chłodna. Sama Listwianka jest kurortem wypoczynkowym z dosyć wysokimi cenami. Przy głównej ulicy stoją stragany z pamiątkami, wśród których kręci się sporo turystów. Można wykupić rejs jednym z wielu promów wycieczkowych .
Przy wyjeździe odwiedzamy Muzeum Bajkału. Można w nim podziwiać foki bajkalskie, ryby. Jest wiele ciekawych zdjęć spod wody, a nawet i sala związana z kosmonautyką się znalazła .
W drodze powrotnej ponownie zatrzymujemy się w miejscu, gdzie młoda para robiła sobie ślubne zdjęcia. Tu robimy dłuższą przerwę popijając kawę i brodząc po kolana w wodzie, tego pięknego jeziora . Siedzimy napawając się widokiem tego giganta .
Ustalamy, że wracamy na nocleg do Irkucka do Pawła. Na miejscu spotykamy Bajrasza
Wieczorem siedzimy w garażu i rozmawiamy na różne tematy. Bajrasz opowiada o wyspie Olchon, z której właśnie wrócił, a my o naszej wyprawie. Ustalamy również, że pojedziemy razem z Bajraszem w okolice Kemerova, a następnie rozdzielimy się i my będziemy kontynuować powrót do domu. Bajrasz pojedzie w stronę granicy w Kazachstanem .
Do spania kładziemy się dość późno.
Dzień 26 639km. 22.07
Rano wstajemy o przyzwoitej godzinie. Troszkę trzeba było odespać wieczorną dyskusję.
Po śniadaniu pakujemy motocykle i w asyście Pawła jedziemy do granicy miasta. Tam żegnamy się, dziękując z nocleg . W cztery motocykle kierujemy się w stronę Krasnojarska . Na chwilę zjeżdżamy na lewy pas drogi, która prowadzi w stronę Irkucka, by zrobić zdjęcie pamiątkowe przy tablicy.
Pogoda jest kapryśna. Na przemian pada deszcz, by znowu za chwilę było sucho. Zatrzymujemy się co jakiś czas wkładając i zdejmując z siebie przeciw deszczówki . Na wielu odcinkach drogi jest prowadzony remont nawierzchni. Nasza mała grupa rozciąga się. Z przodu jedzie Piotr na KTM-ie, po środku ja i Robert , a z tyłu gdzieś został Bajrasz na Afryce. Jesteśmy jakieś 500 km za Irkuckiem. Leje deszcz. Rozmawiam przez intercom z Robertem. Chcemy zatrzymać się na poboczu, by zaczekać za Bajraszem. Już prawie zatrzymałem motocykl, gdy słyszę w kasku „ o motyla noga leżę !!!” ( patrz regulamin ) . Spoglądam w lewe lusterko i widzę tylko, że jest siwo od padającego deszczu. Nie mogę dostrzec świateł Roberta motocykla. Mając jeszcze przed oczami poprzednią glebę i pamiętając o połamanych żebrach i obojczyku szybko pytam się, czy coś się jemu stało? Na szczęście tym razem wszystko jest ok. Zawracam i zatrzymuje się obok leżącego varadero. Motocykl wygląda dużo gorzej, jak po pierwszej kraksie. Popękane kufry, złamana ponownie przednia szyba, pogięte gmole , owiewki i jeszcze kilka innych drobiazgów. Rzeczy walają się po poboczu. Dobrze, że motocykl zatrzymał się na poboczu, gdyż kawałek dalej była sporej wysokości skarpa. Małe byłyby szanse na jego wyciągnięcie na drogę. Podnosimy Roberta sprzęt i …odpala bez problemu… bo Honda zawsze odpala

. Zbieramy rzeczy z drogi i przepakowujemy bagaże. Połowę prawego kufra musimy zostawić, gdyż jest za mocno zniszczona. Szybę upychamy w bagaże. Jutro jak przestanie padać ponownie ją posklejamy. Robert rusza swoim naked bike, a my podążamy za nim . Bajrasz wspominał o zajeździe, do którego nie mamy daleko. Na nocleg zatrzymujemy się w „Pallad”. Są tu ochroniarze pilnujący całą dobę parkingu. Motocykle zostawiamy na parkingu przed wejściem, a my
z naszymi tobołami idziemy wynająć pokój. W pokoju rozwieszamy przemoczone rzeczy, by trochę obeschły. Bierzemy prysznice i idziemy na kolację. Po kolacji na rozładowanie emocji piwo i idziemy spać.
Robert:
Mamy już dość złej pogody.
Jedziemy na zjechanych kostkach. Są fragmenty szutrowe. Bałem się zmieniać opony, gdyż nie mieliśmy więcej poksipolu, żeby ewentualnie dorobić nową nakrętkę.
Zaczyna lać. Nie widzę jadącego za mną Bajrasza. Proszę więc przez interkom Sebastiana o zwolnienie. Po chwili informuję go, że nadal nic nie widzę, zaś Sebastian mówi „to stajemy”
i włącza kierunkowskaz. Mamy tylko 40km/h, ale niebiosa się otworzyły i warunki pogarszają się z każdą sekundą. Zamykam przepustnicę. Najeżdżam na jakąś plamę ropy.
Tył łagodnie zaczyna obracać się w lewo. Mam dość czasu by ostrzec Sebastiana i skulić na upadającym motocyklu. Już w locie łapię lewą ręką za łokieć prawej i zwijam się kulkę. Spadam na prawy bok- ten pechowy i uderzam kaskiem o asfalt. Znowu urywam kamerę z kasku. Widzę, jak viaderko sunie na boku, trafia kołami w rozmoknięte pobocze. Wybija je w powietrze. Wykonuje półtora obrotu w powietrzu wyrywając szybę o asfalt, zegary mijają ziemię o milimetry i wali lewym bokiem w ziemię. Bagaże i części fruwają dookoła. Są straty. Mechanicznie jednak tylko lekko kierownica zagięta, poza tym idealnie. Pali bez problemu. W akcji zaginęła pechowa saperka, jak i wiele innych rzeczy. Część z nich z całą pewnością wylądowała w położonym 3m niżej bagnie. Pokrywa kufra z PL–ką zostaje na poboczu. Już nie nada się do niczego. To, co zostało z bocznych kufrów idzie na śmietnik dopiero w Polsce. Na razie zawiązane pasami wiozą to, co dało się pozbierać z jezdni. Konsekwencją tego zdarzenia będzie dwa dni później ułamanie linki sprzęgła. Klamka co prawda wytrzymała uderzenie, ale linka pęknie później, jak obcięta nożem, przy samej zaprasowanej baryłce.
Śpimy w zajeździe, który jest koło miejscowości Alzamay N55°33.160’ E98°37.399’
CDN...........