Kurcze, nie przepadam za publicznymi występami ale spróbujemy przygotować coś na mikołaja
Tymczasem jesteśmy w Boliwii, kraju chyba najbardziej indiańskim ze wszystkich, które dotąd odwiedziliśmy. To jedyny kraj w Ameryce Południowej którego prezydent, niejaki Evo Morales zalegaliziował kokę i trzyma stronę rdzennej ludności bo sam jest Indianinem z urodzenia. Autochtoni, nie powiem są bardzo gościnni. Już na pierwszym postoju zaprosili nas do wspólnego biesiadowania.
00.JPG
01.JPG
02.JPG
03.JPG
04.JPG
Posileni ziemniaczkami dojeżdżamy do Miasta Matki Boskiej Pokoju w skrócie La Paz. Boliwia rozgrywa i wygrywa tu wszystkie swoje mecze międzynarodowe bo miasto leży około 4000m npm. W La Paz warto wybrać się na Targ Czarownic gdzie można dostać zmumifikowane płody lam służące do odprawiania czarów jak również różne magiczne zioła i inne cudowne specyfiki. W La Paz znalazłem też motocykl o którym marzyłem przez całą podróż. Niestety właściciel nie dał się przekonać do zamiany na pomarańczę.
05--.jpg
06.JPG
07a.JPG
07b.JPG
07c.JPG
08.JPG
08a.JPG
08b.JPG
08e.JPG
Stosunkowo niedaleko La Paz leży osławiona Droga Śmierci. Jako że miałem ją zapisaną w planach wyprawowych jako Top Ten Moto Lans musieliśmy się tam pofatygować.
Niestety, droga nie jest zbyt hardkorowa i jest już prawie wyłącznie atrakcją turystyczną przez co byłem rozczarowany do tego stopnia, że oddałem lejce Ule, żeby choć trochę poczuć dreszczyk emocji. Bardziej hardkorowy był powrót przez zamarzniętą przełęcz która oddziela Andy od dżungli. Ładnie nas tam wygwizdało.
09--.jpg
10.JPG
10a.JPG
11.JPG
12--.jpg
13.JPG
13a.JPG
Stamtąd kierujemy się na południe przemierzając Boliwijskie Altiplano - zimny płaskowyż na wysokościach oscylujących w okolicach 3500m npm aby dotrzeć w okolice miasta Potosi.
14.JPG
15.JPG
15a.JPG
Przed snem zażywam kąpieli w gorącym górskim jeziorze. Następnego dnia wybieramy się do wnętrza osławionej góry - Cerro Rico u której stóp rozciąga się miasto Potosi. To miejsce było dla mnie najistotniejszym i najbardziej przerazającym przystankiem w naszej podróży po Ameryce Południowej, pozwalającym zrozumieć biedę tego kontynentu. Cerro Rico - “Bogate Wzgórze” to góra srebra, którą eksploatowali intensywnie hiszpanie przez trzy stulecia wywożąc stąd srebro, które stymulowało rozwój całej europy, napędzało rewolucję przemysłową. Tylko w Potosi w ciągu trzech stuleci zginęło z głodu, chorób i wyniszczającej, niewolniczej pracy 8 milionów (!!!) rdzennych indian. Warto sięgnąć po świetną książkę Galeano “Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej” aby lepiej zdać sobie sprawę z ogromu niesprawiedliwości i krzywdy jaki wyrządziliśmy Ameryce Łacińskiej. Potosi to symbol tej niesprawiedliwości. Mam wrażenie, że to właśnie przez miejsca takie jak ta wyeksploatowana kopalnia my możemy mówić o kryzysie w europie, a oni żyjąc w skrajnej nędzy jeszcze długo nie będą znać takiego pojęcia.
W każdym razie, wycieczkę do jednej z około 400 ‘dziur’ w górze można wykupić w jednym z wielu tamtejszych biur turystycznych. Chociaż srebra już praktycznie nie ma to po zamknięciu w latach 80-tych przedsiębiorstwa państwowego eksploatującego górę, bezrobotni górnicy zaczęli na własną rękę kopać cynę i inne występujące jeszcze w śladowych ilościach minerały. I robią to metodami średniowiecznymi. Prowizoryczne korytarze, dynamit okręcony w gazetę, koka w zębach i spirytus przemysłowy dla zabicia smaku pyłu i gorąca. Zeszliśmy kilka drewnianych drabin w doł, do korytarza w którym zatrzymało nas dwóch górników. Ziemia zaczęła drżeć, pył z sufitu sypać się na nas, wybuchały kolejne laski dynamitu. Byłem lekko przerażony. W końcu jeden z nich powiedział, że ładunków było dwanaście, ale słyszał tylko jedenaście wybuchów ale to pewnie dlatego, że dwa wybuchy się nałożyły. Poszedł sprawdzić. W środku góry ciągle giną ludzie i nie ma mowy o żadnym BHP. W dniu naszych ‘odwiedzin’ też ktoś zginał. Poszliśmy dalej do korytarza w którym mieszka tzw. wujek. Wujek dba o pomyślność kopalni, o to żeby nie zdarzały się wypadki i żeby urobek był bogaty w minerały. Wujek ma wielką pałę i rżnie nią matkę ziemię czego owocem są bogate pokłady rozmaitych surowców. Tak nam powiedział przewodnnik, były górnik. Codzieninie górnicy przychodzą do wujka i dzielą się z nim spirytusem i skrętami prosząc o opiekę. Wypiliśmy więc z wujkiem kilka kolejek spirytusu i wróciliśmy na powierzchnię.
16.JPG
17.JPG
17a.JPG
18.JPG
19.JPG
19a.JPG
19b.JPG
19c.JPG
19d.JPG
19e.JPG
19z.JPG
20.JPG
Ruszyliśmy dalej w kierunku największej na świecie pustyni solnej Uyuni. Nie ujechaliśmy za daleko bo znowu stwierdziłem olej w wodzie i odwrotnie i siły mnie opadły. Zatrzymaliśmy się w małej górskiej mieścinie gdzie akurat odbywała się jakaś lokalna zabawa. Zostaliśmy przyjęci jak zwykle dobrze. Nie bardzo było jednak gdzie spać. Z pomocą przyszli na szczęście policjanci którzy oddali nam do dyspozycji gabinet na posterunku.
20a.JPG
20b.JPG
20c.JPG
20d.JPG
20e.JPG
W małej górskiej miejscowości niewiele można było zrobić z wodą w oleju więc postanowiłem się tym nie przejmować. Tymczasem zaskoczenie na drodze przyszło z innej strony. Nasz chiński łańcuch kupiony za około 35PLN po niecałych 3000 km postanowił odmowić współpracy dostarczając nam tym samym sporo śmiechu. Na szczęście zostawiłem sobie starego DIDa skróconego o kilka ogniw. Jakie było nasze zdziwienia kiedy okazało się ze DID jest skrócony ‘troszkę’ za dużo. Koniec końców po pewnym czasie z dwóch łańcuchów udało się zrobić jeden i dotrzeć do salaru.
21.JPG
22.JPG
23.JPG
Salar przywitał nas tablica upamiętniającą śmierć 13 osób w 2008 roku. Dwie terenówki pełne turystów z przewodnikami wyjechały poza wytyczone szlaki i utknęły w trudno zauważalnych solnych bajorkach. Pasażerowie postanowili kontynuować powrót na piechotę i ponoć zamarzli w nocy. Bo ląd który wydaje się być niedaleko może być odległy nawet o 200km. Dlatego my postanowiliśmy jechać na Uyuni samodzielnie

. Na jednej z odległych ‘wysp’ znaleźliśmy jaskinię w której rozbiliśmy namiot i w romantycznych okolicznościach na prawdę z dala od ludzi spędziliśmy noc.
(flaga akurat taka bo innej nie było pod ręką)
24.JPG
25.JPG
26.JPG
27.JPG
28.JPG
29.JPG
30.JPG
31.JPG
32.JPG
33.JPG
35.JPG
35a.JPG
Następnego dnia opuściliśmy salar kierując się w stronę najbliższego przejścia granicznego z Chile. Nie pierwszy raz okazało się, że drogi a nawet miejscowości na mapach są fikcją. Po kilku godzinach jazdy bezdrożami dojechaliśmy do dużej osady w której liczyliśmy na nocleg. Przyszło nam się przekonać, że już nikt tutaj nie mieszka więc zdecydowaliśmy się przez pustkowia dotrzeć do granicy. Udało się to dopiero po zmroku. Noclegu użyczył nam nauczyciel w miejscowej szkole. Nazajutrz był dzień ucznia więc wszyscy trzej uczniowie mieli swoje świeto. Dobrze się złożylo bo mogliśmy wziąć udział w apelu czekając aż rozmarznie nasz KTM, który zamarzł w nocy do tego stopnia, że spod korka chłodnicy wywaliło lód.
36.JPG
37.JPG
38.JPG
39.JPG
40.JPG
41.JPG
Tego dnia przekroczyliśmy granicę Chile. W końcu, po około 20 000 kilometrów dojazdówek zaczęły się odcinki specjalne...
42a.JPG
42b.JPG
42c.JPG
42d.JPG
42e.JPG