A propos niedźwiedzi.
Droga z Bajan Olgyi prowadziła doliną porosłą lasem, wzdłuż brzegu rzeki. Jak zwykle troszkę zapomniałem się przy zdjęciach i przyszło gonić mi chłopaków, którzy pewnie byli już kilka kilometrów z przodu. Lecę tak sobie

, napawam się piękną pracą zawiechy KTM'a

gdy nagle kątem oka dostrzegam w rzece niedźwiedzia. Wrzuciłem hamulce (oczywiście delikatnie by zwierzaka nie spłoszyć) i staram się wykorzystać okazję na zrobienie zdjęcia. Przez głowę przebiega szereg myśli.
Jak to możliwe, że niedźwiedz siedzi w rzece skoro chłopcy jechali tędy kilkanaście minut temu? Nie spłoszył się?

Głos wewnętrzny podpowiada" I co z tego! Nie mędrkuj tylko łap aparat i działaj!"

Robienie zdjęć to nie takie hop siup. Trzeba zdjąć kask, powiesić go na lusterku. Zdjęć rękawice. Rozpiąć tankbag, wyciągnąć aparat, zmienić obiektyw. Dopiąć konwerter

Uwijam się jak w ukropie przy składaniu sprzętu, kątem oka obserwuję niedźwiedzia, który znieruchomiał i gapi się moją stronę. Podświadomość przetwarza rejestrowane obrazy i toczy wewnętrzny dialog.
"Jakiś on taki czarny jak amerykański baribal" - "pewnie jest cały zmoczony to i wygląda ciemniej niż zwykle"
"Jakaś ta szyja taka długa" - " zmoczył futro to włos mu przylega do szyi, to jest długa"
Miso wreszcie się poruszył i widzę, że ten jego ogon to coś nie teges. Cholera toż to pies, który pożywia się na padłej krowie! I była to jedyna jak się okazało sytuacja na misia.
Robert jednak wiedział swoje i nie ustawał w profilaktyce, która miała nas uchronić przed spotkaniem oko w oko z niedźwiedziem.
IMG_11331.JPG