Kolejny dzień zaczynamy od kiełbasy na gorąco. W końcu coś trzeba zrobić z zapasami na ognisko, którego wczoraj nie było. Ciekawe, co powiedziałby właściciel motelu (***), widząc kuchenki na środku pokoju?

Do Sighișoary mamy rzut beretem, wbijamy się w centrum jak najbliżej Starego Miasta i ruszamy na zwiedzanie. Oj, ucywilizowała się i uzachodniła Sighișoara od mojego poprzedniego pobytu… Stare Miasto jest piękne, brukowane uliczki, kolorowe kamieniczki, knajpki itp. Ale ruinki też można znaleźć… W każdym razie, średniowieczne Stare Miasto Sighișoary to punkt obowiązkowy w Rumunii.
Robimy obowiązkowy postój na kawę w knajpce z widokiem na rynek, siedzimy i patrzymy sobie chwilę na życie codzienne Rumunów i jedziemy dalej.
Raf zaciąga nas do jednego z licznych tu kościołów obronnych, do Biertanu. Ten jest jednym z lepiej zachowanych. Kościoły te budowano od XIII do XVI w obronie przed Turkami. Jesteśmy ciągle w Transylwanii (albo jak kto woli Siedmiogrodzie), więc są to kościoły ewangelickie, bo to tereny mniejszości niemieckiej.
Biertan z daleka:
Wjazd mamy dobry. Wejście do zabytku jest mało widoczne, więc prowadzący Bliźniak objeżdża kościół, końcówkę po ścieżce, wystarczająco szerokiej, tyle, że kończącej się furtką i trzema schodkami. Projektanci furtki niestety nie wzięli pod uwagę przejazdu Afryki z sześcioma kuframi. BMW z kuframi się mieści

To czekamy na Bliźniaka, aż się rozpakuje:
Oczywiście tuż przy furtce, z drugiej strony, jest wejście do kościoła-twierdzy. Sam budynek kościoła jest zwyczajny, ale jego otoczenie i mury obronne robią niezłe wrażenie.
Z Biertanu nieco bocznymi (ale asfaltowymi) drogami jedziemy na północ i dobijamy do 14, a następnie 13 B na północny wschód. Cel – wąwóz Bicaz, gdzie nikt z nas jeszcze nie był.
Wąwóz fajny, tylko jego długość nas nieco rozczarowała. No i wszędobylska cepelia… Ale na to chyba już nie ma rady…
Nie do końca wiem jak, ale Raf robiąc zdjęcie opiera Afrę o kamienny murek (nieplanowanie oczywiście) i ostatecznie traci nadwyrężone pod Coborem lusterko. Wynik zmienia się po raz kolejny (acz nie ostatni) Rychu: Raf : Bliżniak: Jagna 3:2:1:0.
Wąwóz Bicaz to nasz najodleglejszy punkt w Rumunii (dla mnie: 1336 km od domu), więc w zasadzie zaczynamy stąd już wracać.
Gdzieś po drodze zahaczamy jeszcze o szutry:
I szukamy noclegu. Mamy przed nosem jezioro (jak zwykle sztuczne), a na mapie kemping. Kolejny raz przekonujemy się, że kempingi w Rumunii występują głównie na mapach. Nie widać nawet śladu drogi, która miałaby do niego prowadzić. Ale jedziemy za to ładną drogą (15) wzdłuż jeziora Muntelui która wije się prawie jak transfogaraska. Chłopaki stwierdzają, że mam na nich poczekać w pięknych okolicznościach przyrody, aż oni coś znajdą. (Pewnie chcieli w końcu pojeździć beze mnie

). No to czekam i kontempluję widoki:
Aż dzwoni Rychu, że mam zjechać na dół, bo mają domek. Wieczór upływa nam tradycyjnie, czyli zupki chińsko – knorrowe + nalewki Bliźniaka (Już wiem, po co mu było tych 6 kufrów i sakw. Ma nieograniczone chyba zapasy alkoholu!).
Dodatkowo mamy dyskusje, kto śpi na podłodze, bo łóżka są trzy. Ale za to dwie łazienki! I to bez żab i z akceptowalną ilością grzyba