Ponieważ wszyscy śpimy w jednym pokoju, tym razem Rychu i jego wczesne pobudki górą. Nie szans udać, że się go nie słyszy… i nie widzi…
Skuszeni niską ceną pokoju zamówiliśmy wczoraj śniadanie. Za pomocą słowniczka polsko – rumuńskiego znajdującego się na końcu przewodnika.

Udało nam się sklecić coś w stylu „śniadanie – jutro – ósma” .
Później Bliźniak próbował konwersacji po angielsku, ale gość za barem z promiennych uśmiechem powtarzał każde wypowiadane przez niego słowo. Podobno z doskonałym akcentem
Schodzimy na dół, śniadania ani śladu. Czy w wydawnictwie „Bezdroża” uwzględnią naszą reklamację? Na szczęście do przybytku zagląda angielskojęzyczna mieszkanka wsi (która zresztą robi spore wrażenie na męskiej części ekipy

) i tłumaczy, że śniadania ciut się spóźni.
W końcu jest:
Nie ma co prawda masła, ale nie chce nam się już szukać w słowniku.
Rychu próbuje słoniny, nieco twardawej:
Już prawie skończyliśmy, a tu wjeżdża jajecznica i … masło. Hmmm.
Wylewnie żegnamy się z całą dostępną obsługą (pewnie za miesiąc trafią im się następni goście) i jedziemy dalej.
Ruszamy wąską asfaltową dróżką dalej przez wieś. Dróżka kończy się na czyimś podwórku.
GPS pokazuje, że droga biegnie obok. No biegnie, ale czy droga? Jakaś babinka-pasterka pokazuje, że jechać, jechać.
Dobrze, że mam ciemne okulary, bo mój wzrok mógłby zabić. Ja mam zawrócić na tym kamienistym wąskim czymś, a potem zjechać ostro w dół tym wąwozem? O nie!
Zjeżdża mi Raf (mam nadzieję, że Was nie wyklną za siadanie na BMW

)
Dalej szuter z kamieniami, jadę sama. I kolejny ostry zjazd w dół, w połowie którego uświadamiam sobie, dlaczego GS tak dziwnie hamuje. A w zasadzie nie hamuje. Bo ma ABS włączony!!!! A na dodatek nie pamiętam, jak go się wyłącza!!!
Kolejny raz mam chęć mordu w oczach. Nie umiem się pohamować i głośno mówię (padło na Rycha) co myślę o umawianiu się na jedno i robieniu drugiego. Oraz ciąganiu niedoświadczonych w teren. I jeszcze chyba o roli kobiet w motocyklizmie
Chłopaki nic nie mówią i puszczają mnie przodem. Na szczęście to był już ostatni ostry zjazd…
Przed nami już tylko kamienisty szuter. Za to z brodami. Przecież ja w życiu przez wodę nie jechałam! A tu jeszcze za rzeczką trzeba ostro pod górę skręcić. Miotnęło mi tyłem nieźle, ale jakoś wyjechałam. Następne dwa brody z jazdą na wprost to już lajcik był…
Po wyjechaniu na asfalt Bliźniak stwierdza: „Jagna, pod koniec to już chyba trójkę wrzuciłaś!”
A co!
Jak ktoś ma ochotę, to droga 705D z Cib na południe zaprasza serdecznie
Dojeżdżamy do cywilizacji, czyli Petrosani, gdzie Bliźniak udaje się na poszukiwania dorabialni kluczy, bo wieczorem miał okazję złamać ten od kufrów i ma mały problem.
Ja w międzyczasie usiłuję od różnych bardziej zorientowanych w temacie uzyskać przepis na wyłączenie ABSu. Przepis ten jednak w ogóle nie chce się sprawdzić w rzeczywistości… Dopiero 2 dni późnej wspólnymi siłami wpadamy na rozwiązanie

Ach ta zaawansowana niemiecka technologia…
Gnamy dalej w kierunku Transalpiny, po drodze zatrzymując się w Mănăstirea Lainici.
Już uświęceni ruszamy dalej na trasę. W końcu mamy tę Transalpinę!
Bliźniakowi bardzo podobały się łączki obok drogi. Afryka wręcz nie chciała jej opuścić:
Trafiliśmy na sam koniec asfaltowania. Ostatnie resztki:
Asfalt nówka:
Chyba w najwyższym punkcie Transalpiny:
I trochę dalej:
BMW też sobie zjechało na łączkę, ale na szczęście nie miało (jak Afryki) potrzeby bliższego bratania się z glebą
Zjeżdżamy na dół, na północnych agrafkach jeszcze częściowo brak asfaltu, ale jest piękny wyrównany tłuczeń.
Na koniec coś nam się myli i zjeżdżamy 7C na zachód, gdzie znów mamy trochę szutrów. Zawracamy i dalej na północ, nad jezioro Oasa, gdzie nawet znajdujemy coś w stylu pola namiotowego.
Rychu na pole wjeżdża z impetem:
Ale później jest już dobrze ;-)