Tytułem wstępu
W Rumunii (prawie) każdy porządny motocyklista był.
Opisów tychże wyjazdów było mnóstwo.
Ale każdy z nich inny.
Ten będzie najprawdziwszy.
Bo mój
Relacja będzie z mojego i tylko mojego punktu widzenia. I siedzenia.
Czyli niewielkiej (ale tylko ciałem) motocyklistki na niezbyt wielkim motocyklu – BMW F650GS, o jeszcze bardziej niewielkim (bo rocznym) doświadczeniu.
Za to w otoczeniu trzech potężnych Afryk. Z czego jedna miała 6 kufrów i była przepotężna.
Było ich trzech:
Bliźniak
Rychu72
Raf
I do tego Jagna (albo Jagnię…ciągnięte na rzeź)
Bliźniak i Rychu wiedzieli w co się pakują, bo mieli okazję ze mną pojeździć. Biedny Raf przekonał się dopiero organoleptycznie…
A tak bardziej serio: ofiarą nie jestem

jeździć umiem

(zdarzyło się nawet prowadzić grupę wycieczkową podczas zlotu na Grodźcu) ale pozaasfaltowego doświadczenia było brak, poza kilkoma króciótkimi wypadami podczas Szparagowych weekendów i sporadycznego jeżdżenia wokół komina po polnych dróżkach.
Umowa zawarta w lipcu brzmiała: kostek nie zakładamy, kufry boczne bierzemy, offem nie jeździmy.
Złamanie umowy nastąpiło jakieś 20 km po przekroczeniu granicy rumuńskiej
Podsumowując: relacja będzie z punktu widzenia początkującej w offie i innych takich rumuńskich. Doświadczonych prosi się o nie komentowanie typu „ale w czym jest problem?”.
Też tak będę kiedyś mówić !