Następna droga, tym razem Col de Sommelier.
Jak zwykle znajome znaki na wjezdzie (
UWAGA zakaz wjazdu piatek, sobota i niedziela 9-17):
Bez świstaków nie ma Alp, teleobiektyw by się przydał..
Col de Sommelier mimo, ze jest ślepym zaułkiem jest naprawdę warta odwiedzenia. W czasie drogi krajobrazy zmieniają się totalnie, na początku otacza nas zieleń, a na końcu krajobraz staje się wręcz księżycowy (wys. prawie 3000 m n.p.m.).
Końcówka drogi prowadzi trawersami przez ogromne osuwisko. Salem po rajtach, dlatego jadąc zamiast oglądać krajobrazy i patrzeć na drogę, mój wzrok cały czas obserwował, czy z góry nie leci kolejny "kamień" wielkości autobusu!
Droga kończy się na wielkim placu.
W przeciwieństwie do innych, leniwych motocyklistów, ja (specjalnie dla was

) zostawiłem Afrykę i powędrowałem wyżej, żeby sprawdzić co znajduje się za najbliższym pagórkiem:
Otóż za pagórkiem, swój żywot powoli kończy lodowiec, który jeszcze w XX wieku służył jako całoroczny ośrodek narciarski:
Widok jest przykry, a w niektórych miejscach można dojrzeć pozostałości po infrastrukturze.
Czy ktoś dalej ma ochotę na czystą, źródlana wodę - prosto z górskich lodowców? Postanowiłem rozwiązać problem tych niezdecydowanych..
Mimo księżycowego krajobrazu, można w okolicy znaleźć parę poprawiających humor szczegółów:
Zasiedziałem się, crossowe buty są niezbyt wygodne do spacerowania, dlatego ruszam w drogę powrotna do cywilizacji.
Droga przez strumień prowadzi przez bród - dla kozaków..
i przez mostek dla ekhem.. reszty..
i tych co chcą się polansowac ze zdjęciami.
Odpoczywam na mostku kończąc czytać książkę o Czeczenii, pogoda jest coraz lepsza i po godzinie ruszam dalej..
Końcówka drogi i szutrowe zawijasy.
.