tak jak u mnie, tylko troche bardziej sucho miałem ale z to mniej dzielny motocykl. 4 godziny walki z żelastwem i ciagłej mysli , ze jak coś mnie sie stanie na tym pustkowiu to kaplica. Fotek nie robiłem bo jak to ładnie ujałeś: psychicznie nie mogłem. Zatoczyłem regularne kółko i wróciłem w miejsce z którego wyjechałem. Nawet specjalnie nie chciało mi sie z siebie śmiać tylko dziękowałem, że mam asfalt pod kołami. A zaczęło sie taką miłą połoninką.
Potem był trawiasty zjaździk z koleinami, który tak jakoś bez sensu zrobiłem z marszu a powinienem juz zawrócić jak tylko go zobaczyłem. Kiedy znalazłem sie z dole i spojrzałem przed sie i za sie to właśnie zaczęło docierać do mnie, ze coś ty osiołku, żeś żle pokombinował i ta droga do pacanowa to łatwa nie będzie. Jak sie patrze teraz, z perspektywy czasu, to właśnie to była ta chwila kiedy trzeba było zewrzeć pośladki zawrócić pokonac podjazd i z godnością wycofać sie na asfaltowe ścieżki. Ale zagrała psyche: nie było za bardzo jak zawrócic 300 kg transatlantyka na wąskiej kolejiniastej drodze, podjazd z dołu wyglądał duzo bardziej niedostępnie niż z góry a tam przedemną musiało byc tylko lepiej... Było oczywiście... Najbardziej z tego etapu pamiętam strach. Teraz to fajnie sie pisze ale ja wiem, że głupote walnąłem koncertową i tylko dużo dużo i jeszcze więcej szczęścia wyprowadziło mnie zdrowego z tego zaplanowanego skrótu.
PS co nie pozwala mi nie być dumnym i baldym
|