No pierwszy dzien jazdy taki spokojny, na rozjezdzenie. Droga dość urokliwa, po prawej skału, po lewej woda. W wiekszosci szutry przygotowywane pod nowa drogę. Wiec fajnie, mozna bylo polatac. No to nie myslac wiele polecialem do przodu. Ruch prawie żaden, z rzadka cos wyskoczylo zza zakretu. Pierwsze testy mitasa, którego wczesniej nie znałem. Jade jade lecz pewien niepokój ze wciaz w moim lusterku jakis motocykl sie pojawia. Ja mało linki nie urwe a moto ciagle za mna. Mysle, pewnie którys z duzych katów tak pyci bo chłopaki podobno niekiepscy. Nieprawda. Toz to afryczka w najczystszej postaci

Kontrolka rezerwy dawno juz swieci czy miga az w koncu silnik zaczyna przerywać. Dave miał węzyk dla tej przypadlosci ale nie moglem sie doczekac. Wiec zwalniam i jadę na "oparach". Dogania mnie Bartek
-co tak zwolniles, tak fajnie szlo
-nie gadaj tylko wyskakuj z paliwa
-ale jak?
-hmmm
Toczymy sie dalej, Bartek ubezpiecza gdybym stanal calkiem. Po chwili znika mi z oczu. Wracam.
-Co jest?
-Blotnik mi wskoczyl za oslone, malo sie nie w****lilem.
-Jedziemy?
-Tak
Wkrotce stacja paliwowa i tankowanie do pelna. Bartkowi ponownie blokuje sie błotnik. Nie robi to na nim wrazenia, cisniemy do wioski.
Nad peletonem zrobilismu jakąs godzine przewagi dlatego nastepni przyjezdzaja na gotowego tazina. Byl to moim zdaniem najlepszy tazin jaki jadlem. Zamawiaja nastepnego ale w miedzyczasie konczy sie chyba sol w barze bo drugi nie smakuje juz tak przednie. A moze po prostu ja juz najedzony

Dojezdza Sambor i inni kladacy nacisk na fotografowanie i zamawiaja gore krewetek.
Pierwszy wieczor bez piwa...