Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26.07.2011, 22:36   #10
minia


Zarejestrowany: Jan 2011
Posty: 17
Motocykl: RD03
minia jest na dystyngowanej drodze
Online: 9 godz 10 min 21 s
Domyślnie

Chyba trochę przynudzałem. Ale w końcu jak luz to luz.

Już w oddali słychać pyrkot nadciągających chłopaków. No to pora zacząć przygodę. Na początek Pani Viera, czyli profesjonalny obmien walut. Kantor czy bank jak kto woli. Na wyjeździe z granicy stoją dwie starsze panie i machają plikiem kasy na przejeżdżające auta. Jako, że na szlaku na który się wybieramy może być słabiej z bankomatami wolimy zawczasu załatwić sprawę. Pani z szybkością kalkulatora oblicza przelicznik w różnych walutach i w różnych ilościach za razem. Szybkość obrachunków może zadziwić niejednego speca od cyfrowych technologii. Mam wrażenie, że nawet nie zdążyłbym wystukać tych cyferek na kalkulatorku. Za którymś razem mam ją. Ona po prostu liczy w pamięci, a na kalkulatorku wybija ostateczna kwotę do zapłaty.

P1050849.jpg

Mamy kasę możemy się żądzić. Chłopaki ładują na stację. Ja nie.
- Misiek, czemu nie tankujesz ?
- Bo mam zatankowane.
- No co ty, chyba nie zalewałeś w Polsce ?
- Zalewałem.
Znowu leją ze mnie po nogach. Chyba ostro przepłaciłem za te dziewięć litrów co się mieści w zbiorniku. No cóż taki lajf. Będę musiał z tym żyć.
Następnie wizyta w sprzywce. Tak, to co zwykle w przygranicznych sklepach. Gorzała, fajki, perfumy i trochę słodyczy. Jest jednak jeszcze coś co stanowić będzie o esencji wyjazdu. Sardiny w tomatach. Taki żelazny fetysz ekipy. Bez tego wyjazd straciłby sens.

Zalani i zapakowani ruszamy w pieriod. Zanim zdążyliśmy się na dobre wykręcić na piątce, blok na koło i w prawo. Zaczyna się prawdziwa zabawa. Szutruweczka pierwsza klasa. Kałuże jak się patrzy. Znać i tutaj nieźle padało. Chłopaki dają ostrożnie bokami. Dojeżdżamy do pierwszej rzeczki. A raczej pierwszy raz do rzeczki. Będziemy jechali wzdłuż niej jakiś czas

P1050847.jpg

Na przestrzeni kilkunastu kilosków będziemy ją pokonywać kilkadziesiąt razy. Właściwie nic takiego szczególnego. Woda ledwo po osie. Jedyna trudność jest w tym, że zanim się nie przejedzie to jeszcze nie wiadomo jak jest głęboko. Dalej droga wiedzie leśnymi szutrami. Kręta twarda i sporo kałuż. Jednym słowem można pycić do woli. Na jednej z polanek zaliczamy popas. Taki królewski piknik. Lokalny tokai i sardyny. Normalnie żyć nie umierać. Niebo w gębie.

P1050852.jpg

Lecimy drogą dalej przed siebie. Znaczy oni wiedzą gdzie, a ja za nimi. W sumie wygodna poza. Na leniucha. Górki, dołki. Laski, polany. Drogi, dukty i leśne ścieżki. Z czasem trafiają się wyjazdy na mniejsze lub większe połoninki.

P1050866.jpg

Zjeżdżając z jednej takiej trafiam na ostrą jazdę w dół. I może nie byłoby w tym nic strasznego gdyby droga nie wiodła dość gęstymi zaroślami. W dodatku wąska ścieżka miała nawierzchnię z rozbełtanej krowimi kopytami wodno błotnej melasy. Jakiż ja byłem szczęśliwy, że jest w dół, a nie pod górę. Mimo mocno klockowych skorpionów odstawiałem przysłowiowy taniec pingwina na szkle.

Szczęśliwy byłem ….ale do czasu. Już byłem u drzwi, już witałem się z gąską i …… Skończyło się szczęście. Już widać było normalna drogę. Oczywiście z racji pilnego szlifowania tanecznych figur jechałem sporo za resztą. Zanim dotarłem do końca żlebu oni stali już naszykowani z aparatami. Widzę, że od regularnej drogi dzieli mnie już tylko rów … wypełniony wodą. Widzę aparaty. Trzeba wypaść fachowo. Staję na podnóżki i pędzel. Trza zapracować na prezencję. Nie ? Iiiiii zamiast fachowej fontanny i bryzgów pod niebo zaliczam piękny ślizg i ląduje centralnie ryjem w tą gnojowicę. Efektownie wypaść to trzeba potrafić. Nie ?

Ostatnio edytowane przez minia : 27.07.2011 o 09:48
minia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem