Zostało nam już kilka dni. Postanowiliśmy nie wracać tą samą drogą. Cieliśmy w stronę Mołdawii przez Odessę zatrzymując się na krótkie postoje, dyskusje o motorach z miejscowymi i chłodny kwas z beczki.
Po przekroczeniu granicy standardowo rozbiliśmy się przy wodzie, tym razem był to staw i jak się okazało wieczorem nie było to do końca spokojne miejsce.
Namioty rozbite, kręgosłupy wyprostowane na trawce, przy ognisku cykanie świerszcza. Ciekawe dyskusje i idealnie rozpuszczony barszcz czerwony. Taki spokojny wieczór na mołdawskiej ziemi przerwał zbliżający się z zawrotną prędkością samochód na długich światłach, głośna muzyka i jakieś krzyki …
Z samochodu wyskoczyło 3 mężczyzn jeden z nich trzymał w dłoni broń, wystrzelił w powietrze, zaczął krzyczeć co my tu robimy.
Odwróciliśmy się w ich kierunku nie przerywając popijania barszczyku, Kiub spojrzał na Marcina, Marcin na Macieja, a my z Gosią i Alą nie czując powagi sytuacji zaczęłyśmy się podśmiechiwać pod nosem.
Któryś z chłopaków odpowiedział zachowując pełen spokój:
- jesteśmy turystami, zatrzymaliśmy się tu na noc i mamy nadzieję, że jeśli jest to Wasza ziemia to nie zrobi to problemu
- jak to turyści ? - zapytali troszkę zmieszani
- przyjechaliśmy zobaczyć Mołdawię
- Mołdawię? Przecież tu nic nie ma!
Od słowa do słowa, od krzyku do uśmiechu, od wystrzałów do flaszki ….
Powiedzieli, że zaraz wrócą. Zjawili się po 3 godzinach w środku nocy, z dziewczynami i…. laptopem. Myślałam, że już mam jakieś zmęczeniowe majaki jak zobaczyłam jednego z tych strażników stawu logującego się na Naszą Klasę. Wino własnej roboty też przywieźli, ale najbardziej popularne i preferowane przez nich były buteleczki z kolorowymi drinkami.
Choć poranek był ciężki szybko zebraliśmy nasz kramik i pognaliśmy w stronę dobrze nam znanej Rumunii.
Oczywiście pamiętając że to państwo Unii Europejskiej przed wjazdem do niego postanowiliśmy porządnie się umyć i zatankować.
Po noclegu na wzgórzu z pięknym widokiem (gdzie po raz pierwszy Trampek złapał panę) rozdzieliliśmy się z Gosią i Marcinem
Następnego dnia Maciek też miał przygodę z oponą, która rozerwała się w w wiosce pełnej życzliwych ludzi. Perspektywa kupna nowej opony w piątek po 14 ... nie wróżyła nic dobrego udaliśmy się z Kiubem do różnych miast ja znalazłam tylko opony do skuterów i rowerów.
Kiub miał więcej szczęścia.
Tego dnia Maciek dołączył do fanklubu mitasa.
Krętymi drogami dotarliśmy do kanionu Bicaz, ciekawe miejsce na szwędanie, ale nie tym razem - czas zaczął nam się kurczyć, a przed nami jeszcze trochę km. Postanowiliśmy jechać do późna. Nie lubię szukania noclegu po ciemku jednak tym razem widok o poranku okazał się miłym zaskoczeniem.
Podróż na Krym rozpoczęliśmy w Rajskim i tam też zamknęliśmy pętle. Niecałe 4 tys. km kosztowało mnie ok. 1100zł licząc wszystkie koszty. Było kilka gleb, lepszych i gorszych momentów, ale sprzęt wrócił w całości.
Piękny było to wyjazd i piękne wspomnienia, odciski na dłoniach też były piękne, ale w przeciwieństwie do wspomnień po miesiącu zniknęły.
P.S. Zbyt długa zima motywuje do szperania w zdjęcia a szperanie w zdjęciach motywuje do kolejnych wypraw. Sorry za skrócenie ostatniego odcinka, ale właśnie pakuję plecak.
Jutro ruszam na spotkanie z kolejną przygodą !!!
Podziękowania dla Gosi i Maćka za udostępnienie zdjęć