Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10.02.2011, 10:14   #49
Neno
 
Neno's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2010
Miasto: Zambrów
Posty: 1,024
Motocykl: CRF1000L
Przebieg: 64321
Neno jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 5 dni 9 godz 15 min 6 s
Domyślnie

... wjeżdżam do centrum. Korek na wjeździe jak diabli. Przeciskam się i widzę przyczynę ..masakra Rozbity tył TAXI, zmiażdżony motocykl i jego kierowca z pokiereszowaną głowa Smutny widok, na szczęście karetka przyjeżdża przeciwnym pasem. Przeciskam się dalej w korku mając nadzieję, że syryjczyk wyjdzie z tego.
Jadę dalej. Hmm jak bym tu nie był. Jazda solo jest jednak fajna. Miasto smakuje zupełnie inaczej. Teraz to czuję, samotne podróżowanie to jest to, kwintesencja przygody! Chce mis się krzyczeć w zachwycie nad pięknem miasta podczas gdy będąc tu w grupie kilka dni temu na usta cisnęły mi się przekleństwa. Tak, dużo mocniej otworzyłem się na Bliski Wschód, dużo, dużo szerzej. Zaczynam mieć w dupie czy zdążę „na przyczepę” , oddaję się temu wspaniałemu uczuciu, znów kończy się napinka, prawy nadgarstek odpuszcza... Przeciskam się jednak dalej w korku delektując widokami. Za bardzo nie mam wyjścia bo w mieście noclegu za free to ja raczej nie znajdę, choć może może, przechodzi mi przez myśl kilka fajnych pomysłów które jednak porzucam po chwili.
Jadę dalej, dalej w korku... Docieram do 2 „małych” tenerek na duńskich blachach. Kolesie w czystych kombinezonach, czyste motorki, za szybą dumnie drogę wskazuje Zumo 660 od Garmina, kuferki błyszczą a na nich dumny napis Copenhagen – Cape Town mówi wszystko za siebie. Oddaję im szacunek, podziwiam długość trasy jaką zrobili. Szybka wymiana zdań łamaną angielszczyzną ( oczywiście to ja ją łamałem ) i jadę dalej bo nie będę z nimi stał w korku... sam nie wiem dlaczego oni stoją.
Dlaczego ? Wszystko wyjaśnia się po kilku metrach gdyż przed nimi ( dopiero teraz zauważam ) jedzie obstawa, w postaci załogi w wypasionym wyprawowym aucie 4x4. Wyciągarki, zapasowe gumy na bagażniku dachowym, łopaty, kanistry... full wypas, profeska na maxa ! Chłopaki doganiają mnie na światłach i ściągają na chodnik . Szybka wymiana zdań i zaproszenie na kolację ( patrzą na moją umorusaną, styraną Hondę, na mnie ukurzonego do granic możliwości, stertę bagaży – i stwierdzają , że oni płacą). Niestety czas nie pozwala Gadamy może z 5min na poboczu i po opowieściach co ja tu sam robię, skąd i dokąd zmierzam, odjeżdżam. Na pożegnanie słyszę : crazy polish people czy coś w tym stylu. Zostawiam ich na chodniku zmieszanych. Przede mną jeszcze grubo ponad 1000mil. „Muszę” naginać. Oni mają czas i inną drogę powrotną. Wracają przez Włochy, Francję i Niemcy a tam prognozy są bardzo zachęcające, +8 i słonko... ależ im zazdroszczę !! Chętnie bym wrócił ich trasa, niekoniecznie jednak z nimi Jeszcze tylko ostatnia fotka....



Dojeżdżam do granicy, nie mam już paliwa ani zielonej waluty, nie mam też SYP, została nieprzydatna karta (na swojej drodze spotkałem tylko jedną normalną europejską stację gdzie można było zapłacić kartą, zjeść coś dobrego a w sklepie o powierzchni ok. 100m zrobić zakupy co oczywiście uczyniłem ) i 10 euro Wymieniam więc banknot na paliwo po drakońskim kursie ale co zrobić. I tak taniej niż kupić je w Turcji.
Celnicy uwijają się tak szybko jak tylko mogą, pomagają mi, kierując od okienka do okienka. Ja w pełnym zaufaniu biegam wraz z nimi, obsługiwany poza kolejnością. Niestety, nie wiem dlaczego myśleli,że ja wjeżdżam i odwiedzaliśmy nie te okienka co trzeba Śmiechu po pachy ale chłopaki szybko się opamiętują i już biegamy po właściwych okienkach. Po 120 minutach jestem już w Turcji.
Kupuję batonika i butelkę wody (2 zł za wszystko, a mówią, że Turcja jest taka droga !). Spożywam w pośpiechu dostrzegając, że jestem znów biedniejszy. 5L paliwa poszło w pi***. Gdzie i jak nie wiem. Nie wnikam. Drugą piątkę mocuję więc dwa razy mocniej. Ruszam. Nie ujeżdżam daleko bo piździ jak na Syberii. Zakładam na siebie wszystko co mam. Dobrze,że schudłem przez to zatrucie bo bym nic pod kurtkę nie zmieścił 45 minut w plecy
Noc mija mi szybko. Jazda, tankowanie, jazda,tankowanie, batonik … i znów jazda
Tankuję bodaj 5 czy 6 raz. Jest zimno do tego stopnia, że smar w przełączniku zgęstaniał tak, że nie działają kierunki lub działają z kilkusekundowym opóźnieniem a światła drogowe wracają do pozycji mijania po 5-10 minutach, jadę więc cały czas na „krótkich”. Podgrzewane manetki... albo się zepsuły, albo nie wyrabiają. Nogi...jakie nogi, czuje coś co prawda powyżej kolan ale to nie to co zawsze Chcę się odlać ale nic nie mogę znaleźć w rozporku. Nie wiem czy to on się tak skurczył czy dłonie straciły czucie. Qrwa, jest przeraźliwie zimno
Rano, tankując już chyba po raz 15ty wypatruje promyków słońca. Są ale ciepło robi mi się dopiero jak przysypiam i o mało nie ładuje się w jadący przede mną autobus. Na chwile, potem tylko zimny dreszcz przechodzi mi po plecach, potem następuje pierdolniecie pięścią w kask i lecę dalej jak by nigdy nic.
Wybieram autostrady, bez mapy mógłbym się pogubić ;D Mam być najpóźniej w południe. Mało realne ale gonię ile Trampek ma sił, spalanie skacze do blisko 8L a zasięg spada do niecałych 200km (tankuje wcześniej by nie utknąć na autostradzie) . Bramki.... płace tylko raz – 9PLNów , reszta jakoś się udaje mimo że coś tam piszczy przeogromnie jak przejeżdżam ale stojąca za bramkami policja nie reaguje. Nie wiem dlaczego.
3AM pod Ankarą, przed Stambułem horyzont po stronie wschodu zaczynał już jaśnieć Po 9 byłem już za Stambułem, szybko „zrobiona” granica i … SMS od chłopaków, żebym się nie spieszył bo pewnie dotrą o zmierzchu. Qrrrr... zjeżdżam z autostrady w lukę między barierkami, usypiam na kwadrans w promieniach słońca. Dalej już niespiesznie, oszczędzając maszynę i paliwo mknę setką do celu. Bułgaria wita mnie oberwaniem chmury i kolejką na granicy. Schodzi dobre 3 kwadranse. Do hotelu gdzie zostało auto i przyczepa wpadam o 18, posilam się i czekam do 23.30 na chłopaków. Pewnie dużo zwiedzali
Pakujemy motocykle, układamy graty jakoś w miarę logicznie i bez straty minuty ruszamy. Kierunek Warszawa. Jest już po 2 AM Usypiam.
Dystans: 2222km

Autem droga mija nam szybko bo w stolicy jesteśmy już ok 1AM, zrzucamy po kolei motocykle i zostawiamy kolejnych uczestników. Na koniec jeszcze Wyszków gdzie wysiadam również i ja a Sławek tymczasem wraca autem do domu, do Warszawy. Jeszcze 30 minut pakowania,ubierania.
Motocykl już rozgrzany, siadam, wbijam jedynkę i... ginie mi światło mijania Nie chce mi się już przy tym grzebać, zapalam halogeny i powolutku ( było -2 i mogło być już ślisko bo droga jakaś taka wilgotna) lecę do domu gdzie melduje się po ok godzinie, czyli o 4AM z minutami. Wnoszę graty do mieszkania, szybka kąpiel i tulę się do poduszki .
Dystans : 65km
Neno jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem