Także ten- 28.08.2010. Jak już się zebraliśmy trafiliśmy na drogę 66A, która zamieniłą się w odcinek po parku narodowym Domogled-Valea Cernei.

Krystek kąpał się również w tej pięknie wyregulowanej rzece- też zimna i do tego śmierdziała siarą.
To był nasz ostatni przejazd przez wodę. Po nim padła Krystkowa afryka. W miejscu, w którym stataneliśmy był jakiś bar, w którym zaopatrywali się powiedzmy drwale, Dacia pod plandeką i jeden dom. Bez zasięgu i kogoś, kto wpadły na pomysł co stało się z motocyklem. Zanim zdecydowaliśmy się holowanie zdążyliśmy przeszklić się z obsługi miernika (dzięki Podos) i rozebrać pół motocykla.




25km po szutrach, potem górskim asfalcie to fajna przygoda. Jeśli ktoś twierdzi, że AT na gumowych przewodach hamulcowych nie hamuje, to ja mu mówię, że przez to 25km nie zahamowałem ani razu. Obowiązkowy telefon do przyjaciela
Dotarliśmy do Baile Herculane, czyli łaźni Herkulesa. Miejscowość-sanatorium-szpanerium. Szukaliśmy jakiegoś mechanika, pytaliśmy taksówkarzy (jeden nawet pojechał zapytać kumpla, ale ten w soboty wieczorem nie przyjmuje), potem policji (też nic). Zaczęło padać, więc ruszyliśmy szukać noclegu. Weekend, wszystko zajęte. Zostawiłem przyczepkę i pojechałem szukać dalej. Przejeżdżając ulicą kilka głów wyskoczyła zza płotu. Wiedziałem, że to „nasi”. Motocykliści z Rumunii. Znaleźli dla nas spanie, garaż i zaprosili na piwo.

Jeden z nich okazał się mechanikiem, popatrzył, posprawdzał i powiedział, że to stary akumulator. Super. Gazda (właściciel gospodarstwa) powiedział, że rano pojedzie z nami do sklepu po nowy
J Zostawiliśmy to całe padło i zostaliśmy zaproszenie na kolację. Czym chata bogata! A to domowej roboty wino- mmm… Właścicielka, policjant-magik, jego kumpel, jakiś kolo z Polski, pani pielegniarka i trochę dzieciaków. Wieczór był deszczowy, ale bardzo miły, rodzinny. Była baranina, wino, śpiewanie, czary i rozmowy po rumuńsku.