instruktor jazdy
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kraków
Posty: 365
Motocykl: XT600E
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 16 min 0
|
W poniedziałek rano, po całkiem znośnym hotelowym śniadaniu osiemdziesięcioletni boy hotelowy pobiegł mi po taksówkę. Podjechał młody, przystojny człowiek, jak każdy turecki kierowca – rozmawiający przez telefon. Mój taksówkarz był zmodernizowany, bo rozmawiał przez zestaw słuchawkowy, ale mikrofon trzymał cały czas przy ustach, więc rękę i tak miał zajętą.
Wypasionego salony yamahy szukaliśmy godzinę. Płatną godzinę. Znów pozwiedzałem nieturystyczny Istambuł i dotarłem do mojego przyjaciela – kierownika serwisu. Po kilku zdaniach zorientowałem się, że wszystkie wcześniejsze ustalenia z owym panem mogę sobie wsadzić w… hmm… w dowolną szparę w ciele. Otóż, osioł skończony, przez poprzednie dni zadawałem panu kierownikowi yes/no questions i on odpowiadał „yes”. Odpowiadał „yes”, bo tyle, kurwa, umiał…
Chłopcy ze sklepu (salonu znaczy) wymyślili, że będziemy się porozumiewali za pomocą internetowago translatora zdań. Działało to fatalnie, w końcu utknęliśmy.
Okazało się, ża za parkowanie mojego motocykla u nich w salonie na noc (w dzień wypychali go na ulicę) kosztuje 5 euro za dzień i oczywiście liczymy piątek, sobotę, niedzielę i poniedziałek. Stargowałem na 10 euro – poszło.
Po chwili chłopiec z salonu powiedział „redy” i pokazał na yamahę. Dopytywałem się, czy na pewno motocykl jest naprawiony. Kierownik, jak się domyślacie, powiedział „yes”. Tenera za to wyglądała na nieruszaną. Głowę bym dał, że nie otwierali silnika… Poprosiłem o kluczyki – bez mrugnięcia okiem przynieśli – odpaliłem moto, a tu huk taki ,jaki był. Wściekły gaszę i zaczynam mozolną rozmowę z obsługą. Przecież NIE JEST naprawiony. Kierownik – starym zwyczajem – potwierdza. Potem wręcza mi coś jakby fakturę – na niej kwota – w przeliczeniu, niecałe 15 000 pln. Wyszczególnionych było mnóstwo pozycji. Ręce mi opadły – 15 000 i silnik dalej nie działa?
W końcu zadzwonili do kogoś, kto, rzekomo, mówił po angielsku. Podali mi słuchawkę, a koleś spokojnie mnie pyta – skąd jestem… Zagotowałem. W kilku żołnierskich słowach powiedziałem mu, jak bardzo to dla niego powinno być nieistotne. Pan zdziwiony moją impertynencją kilka razy rozmawiał to z przedstawicielami serwisu, to ze mną i w końcu ustaliliśmy, że to faktura pro-forma. Serwis na tyle wycenił naprawę (powtórzę – nie otwierając silnika), a za diagnozę chcą „tylko” 100 euro. Uff…
Powiedziałem więc, że za parę dni ktoś się zjawi po tenerę a ja jadę dalej. Kierownik wskoczył na ybr 125, ruszył przede mną machając przyjaźnie ręką. Wyprowadził mnie na obwodnicę i odjechał.
Ruszyłem w stronę Azji walcząc na autostradzie z chcącymi mnie zabić kierowcami ciężarówek.
Historia u mojego już byłego partnera wyjazdu była równie przyjazna bohaterowi. Na granicy okazało się, że nie może wyjechać. Celnik miał jedyną radę – wracaj do Istambułu po motocykl.
Z pewnością wielu z was pamięta scenę ze starej polskiej komedii, gdzie handlujący futrami Turek mówi, kalecząc po polsku – ta pani weszła w tym futrze i w nim wychodzi. Ta zasada działa dalej. Pan wjechał na motocyklu – pan na nim wyjeżdża.
Trzymali ich na granicy parę godzin. Nie pomógł konsul (nieudolny – co udowodnił parę razy, później też). Może dlatego, że nie mówi po turecku. Pomogła symulacja słabnięcia, kłopotów z sercem itp. Pani tłumaczka z konsulatu poradziła Kuchiemu, tak poza protokołem, cytuję „motor na plecy i przez granicę tup, tup, tup”. Ostatecznie przejechali i to okazało się być kolejnym błędnym posunięciem. Już po powrocie do Polski i rozeznaniu sytuacji okazało się, że bez motocykla wyjechać nie mógł… Według ambasady nie można też było pojechać po motocykl pożyczonym busem, lawetą, przyczepą itp., bo pojazd musi być z kierowcą – właścicielem. Konsul w tym czasie radośnie poinformował Marcina, że ma już kolejny przypadek problematyczny, ponieważ jacyś motocykliści wylądowali gdzieś w Turcji i nie doczekali się na swoje sprzęty, gdyż jeden z ich kolegów z lawetą i całym sprzętem kwitł na granicy, nie mogąc wjechać. Nie wpuścili. Jak to tak – motocykl bez właściciela ma wjechać? Bez sensu…
Sytuacja wyglądała więc tak – nielegalnie opuszczenie Turcji, nielegalne pozostawienie motocykla oraz niemożność wjechania po niego niczym innym, niż swój pojazd, jednak bez gwarancji wjazdu, ponieważ, skoro opuścił niezgodnie z przepisami – może nie być wpuszczony. Ja sobie zwiedzałem Kapadocję, o czym dalej, a w Polsce toczyła się walka. Ambasada, wyłącznie tureccy tłumacze akceptowani przez nią, faksy do istambulskiej policji, serwisu yamaha, konsulatu itp. Osobna historia dla szczególnie zainteresowanych.
|