instruktor jazdy
Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kraków
Posty: 365
Motocykl: XT600E
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 16 min 0
|
Dowieziono nas do serwisu yamahy. Nazwanie go okazałym byłoby lekką przesadą. Panowie z ADAC zasugerowali ,żeby zaparkować też tam mój motocykl, a bagaże żebyśmy wzięli ze sobą, ponieważ ubezpieczenie obejmuje też hotel dla ubezpieczonego i osoby towarzyszącej. Po zostawieniu motocykli przesiedliśmy się do osobówki i obłożeni z każdej strony zaczęliśmy nocny rajd w poszukiwaniu hotelu, który przyjmie nas o 2 w nocy i będzie zaakceptowany przez ubezpieczyciela. Zwiedziliśmy kawał nieturystycznego Stambułu. Ostatecznie, po wielu próbach, wyciąganiu całego bagażu z samochodu i powtórnym go pakowaniu wylądowaliśmy w rosyjskojęzycznej dzielnicy, w hotelu z bułgarską obsługą. Zastane warunki w naszym stanie nie budziły zastrzeżeń. Oczywiście, jak to bywa w takich przypadkach, rzecz działa się z piątku na sobotę i nie wiadomo było, co w sobotę załatwimy. Rano okazało się, że musimy natychmiast zmienić pokój. Przenieśliśmy więc grzecznie wszystkie bagaże do wskazanego miejsca – nie różniło się od poprzedniego. Widok z okna urzekał (będzie na zdjęciu) – otóż mogliśmy podziwiać aluminiowe zewnętrzne kominy wentylacyjne. Oczywiście na śniadanie dostaliśmy zimne resztki. Wciąż pełni nieuzasadnionego optymizmu pojechaliśmy taksówką do serwisu. Już sama jazda i cena kursu nieco ostudziła nasz optymizm. W serwisie okazało się, że wycena potrwa trochę dłużej, więc cokolwiek będzie wiadomo w poniedziałek, choć cień nadziei nam pozostawiono mówiąc, że może sprawdzą jednak przed sobotnim zamknięciem. Mają dać znać.
Wróciliśmy więc do hotelu i czekaliśmy na jakieś informacje, powoli szukając transportu do Polski. Wieczorem otrzymaliśmy telefon z PZU, że strona turecka chyba naprawi motocykl, ale czas oczekiwania na części wynosi od 70 do 90 dni, bo to stary model. Ceny nie podali. Podjęliśmy decyzję, że Marcin wraca do Polski, ponieważ nadarzyła się okazja dosiąść się do wracającego z Grecji znajomego, który, biedaczysko, nie popatrzył, ile ma kilometrów do Istambułu z Aten i przyjechał „po drodze”. Ja zostałem. Ubezpieczyciel zapewniał nocleg przez 3 dni, mogłem więc zostać do poniedziałku, odwiedzić serwis, dogadać się z nimi co do parkingu i odebrać swój motocykl.
W niedzielę okazało się, że w naszym hotelu jednak nie ma miejsca dla mnie, a serwis jest zamknięty, więc nie mogę odebrać motocykla. Strona turecka zaproponowała załatwienie otwarcie serwisu za 100 euro. Nie skusiłem się. Marcin odjechał taksówką na miejsce spotkania ze swoim wybawcą, a ja zostałem z przepakowanymi rzeczami na schodach bułgarskiego hotelu czekając, bo takie miałem polecenie, na przyjazd samochodu, który lada moment zabierze mnie do nowego hotelu. Za ten oczywiście musieliśmy zapłacić, bo strona turecka zapomniała, ale PZU obiecało zwrócić.
Po czterech godzinach czekania zadzwoniłem do PZU z pytaniem, jaki jest szacunkowy czas przyjazdu samochodu, ponieważ sikać mi się chce okrutnie, a wszystkie rzeczy mam na schodach hotelu. Pan ze zdziwieniem odpowiedział, że sprawa jest przecież załatwiona, bo pokój znalazł się w tym właśnie hotelu, na którego schodach siedzę cztery godziny. Krzyżując nogi jak bułgarski naukowiec Miczurin pomknąłem szczęśliwy do recepcji po klucz. Usłyszałem: „no room, mister”. Zadzwoniłem znowu do PZU – obiecali sprawdzić. Po kolejnych dwóch godzinach, w czasie których jednak zaryzykowałem zostawienie rzeczy i się wysikałem, oddzwoniono do mnie i oto ,co usłyszałem: „strona turecka przyznała, że nie ma pokoju dla pana”. Wyobraźcie sobie moją radość. Polecili czekać dalej, ponieważ sprawa jest w toku i szukają hoteli. Kolejna godzina minęła i znów telefon – strona turecka wysyła po mnie samochód – będzie do 40 minut. Był – po dwóch godzinach. Nowiutki, czysty opel insygnia z milczącym, elegancko ubranym panem za kierownicą zawiózł mnie do nowego hotelu. Jechaliśmy pół godziny. W nowym hotelu pani w recepcji mówiła po angielsku- poczułem się lepiej. Od razu wrzuciłem na ladę zakupioną mapę Stambułu prosząc o pokazanie, gdzie jesteśmy. Pani po chwili namysłu zadzwoniła po managera i razem zaczęli studiować plan. Po dłuższych konsultacjach pan stuknął palcem w blat jakieś 10 cm od mapy i powiedział, że jesteśmy mniej więcej w tym miejscu, bo to nie jest stricte turystyczna część miasta, tylko, można rzec – finansowo-bankowa.
Ucieszony sytuacją objąłem pokój i poszedłem szukać sklepu, żeby kupić cokolwiek do jedzenia. Moją ucztę pokażę na zdjęciach. Pokój był schludny, nie było grzyba, ze ścian nie sterczały gołe kable (to miła odmiana). I jeszcze okazało się, że jest zapłacony!
|