Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Kwestie różne, ale podróżne. (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=80)
-   -   Historia jednego podwórza czyli Elwood, skąd Ty mieszkasz? (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=47245)

El Czariusz 20.04.2025 08:17

Historia jednego podwórza czyli Elwood, skąd Ty mieszkasz?
 
Tymczasem, zacznijmy od środka...



Prolog.
Wigilia 2018.

https://i.ibb.co/0p1hq0F8/IMG-20181221-224308-1-CS.jpg

Z "Bloga ELWOOD`A".
Niewątpliwie chwilami wymiękam, myśli gdzieś błądzą.... Jakieś próby rozliczeń tego wszystkiego, które w konsekwencji potęgują frustrację a do drzwi co rusz puka jakaś laska Depresja. W istocie ta sama jędza, strojąca się jedynie w różne piórka.
Sobie wchodzi i wychodzi. Próbuje wygryźć Pasję Ta druga nie tak atrakcyjna jak pierwsza, mieszka u mnie na stałe. To związek platoniczno-przyjacielski. Po prostu wynajmuję jej pokój. W przeciwieństwie do Depresji starzeje się. Ma kilkoro dzieci, które woła jednym imieniem €Wspomnienia i kilka wnuczek, co zwą się Marzeniami.

To takie wesołe dość towarzystwo, które swoją obecnością urozmaica mój żywot. Wszystko pod kontrolą Strażnika Domowego. Osobiście, to mój Strażnik Domowy za Pasją nie przepada ale dzieci lubi. Toleruje Wspomnienia, lubi zaś Marzenia. Nawet się nimi czasami zajmie. Bawią się wtedy razem beztrosko, aż miło popatrzeć.
Podoba mi się ta konfrontacja Depresji z Pasją. Ta pierwsza wabi urokiem, przynosi browara. Druga nic nie mówi, nie komentuje. W tym momencie pastuje mi buty...

https://i.ibb.co/zhLYWc1t/IMG-20181230-222537-1-CS.jpg

Ten prosty gest zbija mnie z pantałyku i zawstydza. W arsenale Pasji jest wiele takich czynności.
Poza tym jest cierpliwa, nie narzuca się... Wysyła jedynie forpocztę. Te najmniejsze Marzenia. Gromadzą się one wokoło liczną dość gromadką i każda ciągnie za nogawkę w swoją stronę. W takiej chwili jestem bezsilny... Pozostaje mi je pogłaskać po głowie i spełniać życzenia.
To z kolei doprowadza Depresję do szału. Nie wytrzymuje ciśnienia i ulatnia się.

Patrzę na te małe szkraby i się uśmiecham. Czasami siadamy wieczorem wspólnie, całą ekipą na paletach. Marzenia na kolanach Wspomnień a ja im opowiadam bajki. To są wspaniałe chwile. Pasja kuca sobie obok nas i bije od nie wtedy jakieś niewiarygodne ciepło.

https://i.ibb.co/s9jpnhfq/IMG-20181220-212028-1-CS.jpg

Czasami raz, czasami kilka razy w roku towarzyszy nam Strażnik Domowy. Taka sceptyczna trochę ale wtedy jest najpiękniej...

https://i.ibb.co/5hzBQnXV/IMG-20181225-115108-3-CS.jpg

Minęła Wielka Noc.
Wesołego Alleluja!

biker 20.04.2025 09:44

Ja coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że świat jest fabryką do tworzenia ludzi nieszczęśliwych. I że nie jest to kwestia braku wyboru, tylko dość świadomego wyboru, który jest wygodny dla garstki. Reszta się dopasowuje, nawet do największych absurdów. Tak jest w globalnej skali, ale też na poziomie naszych zwykłych codzienności, gdzie wplątujemy się w sytuacje niemożliwe i beznadziejne.

Czasem trzeba p...ąć pięścią w stół a newet go wywrócić i zacząć ŻYĆ

Tym bardziej jak ktoś nam szyje niewygodne buty

Melon 20.04.2025 18:31

Kolega El powinien odwiedzić powitanie zanim zacznie rewolucyjne wizje głosić na naszym zgromadzeniu fenistek :)

Mucha 20.04.2025 19:09

Melon, bez urazy : kolega El był tu zanim powstało to forum...
;- )

Melon 20.04.2025 19:18

No ja nie z wykopalisk ale wprawieni w piśmie twierdzili inaczej, nie znam się :)
To Forumu nie powstało wcześniej niż Afryca została wyprodukowana ale chwilę później gdzie się zebrali wyznawcy tego podobno nie wygodnego motora który zawsze mi się podobał. Może wtedy nie było tych no psychoanalityków psychiatrów no nie znam się

agawu 20.04.2025 19:20

To ja poprosiłam Ela, żeby podzielił się historią, której zajawka jest w pierwszym poście.
Może forum wróci do starych torów, do czytania, do dzielenia się historiami.
Nie oceniania i leczenia różnych frustracji.


Wiem, że Dobro potrafi się mnożyć identycznie jak zło. To od nas zależy, którego wilka karmimy. Dobrych Świąt!

Melon 20.04.2025 19:37

Ooooo następny z wieku węgla jak powstało Forum, a może to ze Smoka no nie znam się który rok tera jest pamięcią wracam jaka te podejrzane twarze patrzyły na mnie w B

ATomek 20.04.2025 20:31

1 Załącznik(ów)
El Czariusz. Myślałem, że nie żyjesz, a raczej myślałem, że umarłeś.
Bo umierać można różnie: skutecznie, długo, codziennie, z miłości, przez roztargnienie, albo dla kogoś).
Dla mnie utrzymywał Cię przy życiu (można żyć skutecznie, długo, codziennie, z miłości, przez roztargnienie, albo dla kogoś) numer Twojego telefonu w mojej skrzynce. Ostatnia nitka. Nie to, żeby to była ta nitka od większego kłębka, co to bezbłędnie doprowadzi do osoby jak to u Tomka Sawyera.
TA ostatnia nitka zwisała z góry! Widziałem jej koniuszek wysoko tak, że zastanawiałem się, czy dosięgnę...
Widzisz jej koniuszek (dla wielu to począteczek) i musisz zaufać!
Chwyciłem licząc, że gdzieś tam u Ciebie drugi koniec (początek) jest wystarczająco mocno przywiązany.
Więc wchodzę!

Nadmorski witak tym razem wskazuje na Pachołek.
Tam musi być jakaś cywilizacja!
I jej koniec (początek)


Załącznik 142377

stopa-uć 21.04.2025 07:56

Cześć

El Czariusz 21.04.2025 09:13

Świątecznie.
 
Ach Melonie... Widzę, że nie zmieniłeś się ani na jotę, co się chwali, bo w tak dynamicznych czasach stałość poglądów jest tym, czym miód dla pszczół.
Rewolucja, feministki i... Melon;)
Nieustannie we krwi Twej płynie benzyna i to nie ekologicznie chrzczona tylko ta prawdziwa, żółta wysycona ołowiem, którym pluła syrenka a nie jeden (w naszym wieku) ustawiał się w linii jej (syrenki) rury wydechowej i chłonął jej spalony aromat...

Amatorzy dopiszą: tęskni za PRL-lem, ot co! I co...? I tu się mylą. Bo Ty nie za PRL-em tylko za atmosferą i klimatem prl-owskiego podwórka tęsknisz. Kiedy to ludzie byli dla siebie po prostu życzliwi. Ten klimat przemija/umiera, bo idzie nowe. I o tym będzie w tym moim wątku.
Zatem zachęcam Ciebie i wszystkich Was, którzy się z takim starym, życzliwym podwórkiem zetknęli piszcie tu ze mną o tym.
Wiesz Melonie, że Ciebie lubię ale wpadłeś tu jak... melon w kompot;)

Kręcisz "aferę" a w tym wątku ma być tak, że Mucha nie siada! Owszem... można być pod Muchą, ba... Nawet bez krawata, bo z Muchą człowiek również mniej awanturujący. Kto jak kto ale my z kolegą Muchą dobrze o tym wiemy!

https://i.ibb.co/B2D4PzKH/DSC06691.jpg
Na tym obrazku widzimy Kolegę, któren to siedząc na Elwoodzie (znaczy Elwood jest pod Muchą), obuty w filcowe "wycieraczki" zaraz je włączy.

Mam gdzieś nawet filmik krótki z procesu., nie wiem gdzie ale do dziś wybrzmiewa mi Muchy i pozostałego tałatajstwa ten przeuroczy, zniewalający wszystkich śmiech, niosący męską (chwilami szorstką) miłość:)

Tak, że ten... Melonie...
...więc z punktu, mając na uwadze,
że krytyka może być...
tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było...,
tylko aplauz i zaakceptowanie.

Agnieszko Ty moja!
Cudowne wejście Twoje...
...normalnie łzy wzruszenia, bo zaraz... tekst dla podlaskiego przeboju powstanie!
Szkoda, że Pastor już na forum nie nadaje, bo niechybnie dalsze wersy i zwrotki stały by się jego tu udziałem jak onegdaj, na Starym Forum i do niego (Starego Forum) właśnie kolega Mucha nawiązał bardzo subtelnie zwracając Ci (Melonie) uwagę, i w tej kategorii jesteś tu "młodym" czpiotem. bo mój nr rejestracyjny na rzeczonym starym przed dzisiejszymi administratorami obecnego jeszcze występuje.
W tym miejscu pozdrawiam Grześka Siódmego przypominając, jak to wspólnie "na Miraua" siedzieliśmy przy okrąglym stole w mojej kuchni i knuliśmy szczegóły jego fantastycznej wycieczki z synem (o ile dobrze pamiętam) oplem astrą "w Stany".

ATomku... W istocie pogłoski o mojej śmierci są przesadzone choć brukowa prasa powielała...

https://i.ibb.co/d4frTgPK/z15065805-Q.jpg

W istocie coś we mnie umarło...
Kiedy na świecie pojawiały się moje wnuki. Wniosły one do mojego jestestwa mnóstwo radości i tej spontanicznie rodzącej się miłości.
Pierwsza była Marysia (obecnie lat 7).

Kiedy Lublinem i Golfem 2 startowaliśmy na genialną wycieczkę Szlakiem Bronisława Grąbczewskiego (2018) Marysia miała ledwie pół roczku i nic nie zwiastowało obecnych relacji. To dla niej najpierw zgoliłem brodę, bo bała się mnie z tą brodą okrutnie.
Zgoliłem, choć panie ekspedientki z mięsnego i warzywniaka szlochały potem rzewnie (za moją szpakowatą przystojnością) ale Marysia w końcu, w Wigilię jej pierwszego, ziemskiego Bożego Narodzenia po prostu się do mnie uśmiechnęła.

Nigdy nie umiałem się bawić z dziećmi, zwłaszcza tymi małymi szkrabami, które chcą o świecie wiedzieć wszystko tu i teraz. Możesz przed nimi "uciekać" ale jak wrócisz, to tylko podwaja lub potraja liczbę pytań.
Co ja tym dzieciom mogłem dać...?
Ja przecież umiem nic...
Ale nic, to początek wszystkiego.

Z Marysią wykształciliśmy z czasem swój własny język komunikacji. To taka mieszanka farsi i węgierskiego. Nikt nas nie rozumie, my zaś rozumiemy się doskonale. Kacper (lat 5,5) też już nadaje w "naszym".
Mikołaj (6 m-cy) chłonie nasz język jak gąbka.
Wszystkie babcie i prababcia chodzą trochę smutne, bo na hasło "łapiemy się za ręce" (kiedy np. przechodzimy przez ulicę), tylko moje są zajęte.
Na hasło: kto śpi z dziadkiem, dziadek potem śpi na... podłodze w sypialni, bo na łóżku nie ma dla niego już miejsca.

Dawno przestałem na dobranoc opowiadać bajki o Zorro, czy głupim Maćku, który na koniec okazywał się dzielnym i wcale nie głupim, tylko dobrym. Ukłony Agnieszka:)
Co nie znaczy, że nie przerabiamy teorię gier powolutku, bo ta powinna być pełnoprawnym przedmiotem w szkole podstawowej ale nie o tym.
O tym, że dziadek w miejsce bajek, opowiada drapichrustom na dobranoc swoje "niewiarygodne" przygody.
Jak tu opisywałem swoje (tu na forum), to sporo z Was traktowała je z przymrużeniem oka. Moje wnuki także. Powieki im szybko opadają a pod nimi, w ich małych główkach pojawiają się... Marzenia.
Tak, dokładnie te z mojego "wstępu"! Zaczyna się "wędrówka" szkrabów. Rozpychając się na całego. Tam, gdzie miała być moja głowa, ląduje pięta Kacpra, za nią podąża reszta kończyn, jakiś mały tułów, pupa... Jedna, druga...

Rankiem...
https://i.ibb.co/gZNSksQX/IMG-20240703-070112.jpg
:)

Wspomniałeś ATomku o Pachołku.

https://i.ibb.co/5xtKs8Qr/DSC02724.jpg
Kolegę Redzisława rozpoznajesz...? Pewnego lipcowego poranka rozmarzyliśmy się widokiem wspólnie.

Tymczasem to obecna moja perspektywa, nieco szersza. Pachołek z wieżą to ledwie (i aż) 121m.n.p.m. (o ile pamiętam).

https://i.ibb.co/sJg9h8FF/image.jpg
Tu jestem o dobry "wieżowiec" wyżej.

Tak.
Jestem młodszy o ponad 10kg i coś tam w ramach Biura Turystyki Nieodpowiedzialnej będzie knute chyba...



Obejrzyjcie z przymrużeniem oka tę prezentację BTN-u powyżej, którą z uśmiechem w ten świąteczny, lany poniedziałek Wam podsyłam;)

kylo 21.04.2025 09:45

Lubię czytać relacje, opowieści ELa !!!!
Super:Thumbs_Up:

CzarnyEZG 21.04.2025 09:46

japierdole :)

mareksz007 21.04.2025 14:17

Dla mnie się podoba.

MUTT 21.04.2025 20:34

pisz , pisz , nie buduj napięcia akcji ... ;-)

RAVkopytko 21.04.2025 20:52

Elwood ,zdjęcia z kliszy Zeskanuj ,jak Potrafisz :)

Agawu,Dziękuję

Depresja to chyba lepsza od Destrukcji............

Gończy 22.04.2025 06:28

Cześć. Fajnie że się zdecydowałeś i jesteś. Pozdrowienia.

El Czariusz 22.04.2025 07:34

Podwórze
 
Tragedia antyczna z wariacjami.
Moja pani profesor od polaka z TE Wejherowo rwałaby sobie włosy z głowy, gdyby mogła przeczytać, co wypisuję. Długo miała w pamięci moje "wypracowania" szkolne, tworzone w męczarniach, prawie zawsze nie na temat, praktycznie bez treści, za to mistrzowsko rozciąganą, by zmieścić się w limicie min. jednej strony kancelara.
Wypracowania pisaliśmy bowiem na papierze kancelaryjnym, takim samym jak na maturze pisemnej.

Trudzia, brzęcząc licznymi bransoletami roznosiła je (kancelary) czyste "po klasie", każdemu indywidualnie kładąc dynamicznie papier przed nosem, jakby bijąc w tamburyn.
Bransolety (naprawdę w ogromnej liczbie) niczym padaung na smukłej szyi, biły szczególny, afrykański rytm. Mnie osobiście kojarzyło się to z trzeszczeniem opadającego wieka trumny, po czym zapadała niewymowna, długa cisza.
"Leżałem" w tej trumnie w bezruchu a mój proces myślowy sprowadzał się praktycznie do próby tworzenia kilku wyrazów, coś na kształt procesu poniżej:



Czuję się teraz jak w tej trumnie, bo czasu jest mało a ja muszę te wszystkie historie jakoś spiąć do kupy, bo każda jest ważna, każda ma sens...

Zatem wracam na podwórko,
jedno z kilku w sensie, bo gdzieś to musi mieć swój początek a ten jak wiemy, było pod Lenino.
Będzie zatem o... Meksyku, Pekinie i o Malinowskiej... I o Pustkach jeszcze.
Zatem, ledwo kurz wojennej zawieruchy opadł...

El Czariusz 22.04.2025 10:36

Podwórze
 
Cofam się pamięcią, dokąd mogę. Na potrzebę tego postu do Gdyni lat 20-tych ubiegłego wieku.
Rusza budowa portu w Gdyni, polskiego okna na świat. Z różnych stron IIRP zjeżdżają się ludzie, widzący szansę na poprawę swojego losu. Wśród nich m.in. linia po kądzieli Strażnika Domowego.
Gdynia przeżywa bujny rozkwit, rozrasta się w ekspresowym tempie. Jej osią staje się linia kolejowa nr 202 Gdańsk - Szczecin. Jak grzyby po deszczu powstają nowe (późniejsze dzielnice Gdyni) osiedla, które bardziej przypominają dzisiejsze, brazylijskie fawele niż zwartą, typowo miejską zabudowę.

Babcia Marysia (pra pra babcia naszej wnuczki, która po niej dostaję swoje imię) rodzi się w Atamazynie (1923) ale dalsze jej losy stricte związane są już obecnym Trójmiastem.
Tymczasem babcia Marysia "ląduje" z rodzicami i licznym rodzeństwem w domu, wciśniętym między trzy "fawele". Pustki Cisowskie, Meksyk i Pekin. Same nazwy już wiele mówią. Brakuje tylko Kanady ale tę przypominało centrum z licznymi barami, spelunkami, które przetrwały wojnę i nie poddały się 'komunie'. W istocie tworzyły własną i do dzisiaj owiane są złą sławą.

Tawerna, Zacisze i Bar Pod Kotwicą - słynny, gdyński Trójkąt Bermudzki.

-----------------------------------------------------------------------

Z "Bloga ELWOOD`A.

Bar Pod Kotwicą.
Pewnych miejsc nie należy komercjalizować. Zabija to ich ducha. Wiele z podobnych, straciło w ten sposób swój klimat i charakter.
Za PRL-u jazda z klientami była krótka. Krawat na koszuli, tylko u anonimowych przedstawicieli kultury wyższej narodu, topiących szarość życia w kuflu lub lornetą z meduzą. Krawat u właściciela. Rzecz możliwa tylko na styku kultur. U nas wykształciła się monokultura morska.

W lokalu Pod Kotwicą, szczękają kufle, słychać gwar przekrzykujących się ludzi, co rusz kraszony soczystym mniej lub bardziej przekleństwem.
Nagle do baru wpada kobieta. Z tych, co to o niej odwrócony Kramer pisał w Czarnym obelisku. Po niej detonacja:
Józek!!! Ty... itd.
Po detonacji, cisza, tylko ten szum w uszach... Lokal zamarł. Kobieta wielkości ochrony prezydenta (w zespole) ruszyła w kierunku Józka, idąc ortodromą jak taran. Goście na linii rażenia spadają z barowych stołków ale nikt nie protestuje. Kto może i zdąży, sam szybko usuwa się z drogi. Tylko jeden (widać pierwszy raz tu był), próbował zaprotestować. Baba Józkowa nawet na niego nie patrząc wyprowadza płaski bekhend dłonią wielkości siedzenia i koleś fika orła z koroną, ginąc między nogami ludzkimi, wywróconych stołków i jednego stołu.
Następnie zbliżyła się do Józka.

Zanim ta pani weszła do baru, Józek był duszą towarzystwa. Klasyczny stały bywalec, doskonale zorientowany w rytuałach barowych, z lekką pogardą odnoszący się do "nietutejszych"€. Z lekką, ponieważ jego metr sześćdziesiąt pięć nie pozwalało mu na więcej.
Kobieta podeszła do struchlałego, całkiem "nieswojego"€ już Józka i łapiąc go za kark jedną ręką wyrwała go ze stołka niczym rzepę w ogrodzie. Wspomogła się drugą za pasek i opuściła lokal z Józkiem pod pachą, niczym z siatką z zakupami albo z parasolem. Zaprawdę odbyło się to w ciszy i skupieniu...

Cdn.

Boldun 22.04.2025 12:26

Z jakiegokolwiek wymiaru czy też świata równoległego i w jakiejkolwiek emanacji swej jażni El raczył powrócić ...
Powiem jeno:
"Jeszcze nie jedną historię chciałbym usłyszeć"- nieodzobaczyć.

ps. znam takich co dwie kawy zamawiali, dwa papierosy odpalali i w kąciku kawarnianym bardzo ciekawe monologi dialogowe prowadzili

El Czariusz 22.04.2025 13:16

Podwórze
 
Malinowska.

Wstęp.
Czary to, najogólniej ujmując, stosowanie pewnych nadprzyrodzonych środków zarówno w celu szkodzenia ludziom, jak też pomagania im w różnych sytuacjach. Z kolei magia to, jak podaje Słownik etnologiczny, „zespół zrytualizowanych działań i technik mający na celu – w przekonaniu ich wykonawców – powodować pożądane skutki w świecie realnym poprzez oddziaływanie za pośrednictwem tych zabiegów na określone – naturalne bądź nadnaturalne – moce obecne w naturze” (Buchowski 1987:218).

W wierzeniach ludowych bardzo często synonimem czarów był urok, rodzaj złośliwej siły magicznej, którą, jak wierzono, posiadają niektórzy ludzie. Mogą oni rzucać urok poprzez spojrzenie lub wypowiedziane słowa. Uważano, iż niektóre osoby mogą być świadome swojej siły i rzucać uroki intencjonalnie, natomiast inne mogą nie mieć takiej świadomości.

Wierzenia w czary i czarownice były w przeszłości rozpowszechnione na Kaszubach, a wiara w uroki przetrwała aż do czasów współczesnych. Czarami parały się, jak powszechnie sądzono, głównie kobiety, chociaż B. Sychta podaje też nazwiska pięciu znanych na Kaszubach czarowników. Czarownicami były najczęściej starsze, chude kobiety. Ponadto można je było rozpoznać po tym, że były w stanie godzinami patrzeć na słońce, miały dzikie, zaczerwienione oczy oraz lubiły kolor czerwony. Czarownice mówiły do siebie, a także zbierały zioła na cudzych polach i miedzach – w przeciwieństwie do pozostałych kobiet, które zbierały je na własnym terenie. Wierzono, że na usługach czarownic były ropuchy, sowy, czarne koty, a przede wszystkim wrony, które krążyły nad ich domami.

Czarownicom przypisywano wywoływanie różnych niepomyślnych zdarzeń, zwłaszcza z zakresu działalności hodowlanej i rolniczej. Powszechnie wierzono, iż posiadały moc odbierania lub zatrzymania mleka krowom, sprowadzenia choroby na konie, zniszczenia urodzaju na polach. Mogły też spowodować konflikt małżeński, sprowadzić chorobę na dziecko czy „zadać” kołtun. O czarownicach krążyło dużo opowieści, które spisywali ludoznawcy i etnografowie od połowy XIX w. W tekstach tych przypisywano czarownicom, iż potrafią latać – najczęściej na miotłach – rzeszotami przelewać jeziora albo całkowicie wypijać z nich wodę, wyrywać lasy z korzeniami, zamienić człowieka w chmurę.

Szczególnie niebezpiecznym czasem, w którym działały czarownice, była noc przed 1 maja, a przede wszystkim noc świętojańska, toteż należało w ten dzień przypędzić przed wieczorem bydło z pastwiska i pozostać w domu lub w kręgu ognia i światła z ogniska, które posiadały moc odstraszania czarownic. Według wierzeń w tę noc czarownice zbierały się na łysych górach, a tych nie brakowało na Kaszubach. Przed zlotem nacierały się smołą z brzozy i leciały na miotle, liściu paproci, na płachcie lub kawałku drewna.

Miejscowościami znanymi z tego, że mieszkały w nich czarownice, były: Wierzchucino, Smolno, Chałupy, Wielki Kack, Pogórze, Piechowice, Karsin, Wdzydze Tucholskie, Rekowo (pow. bytowski), Ramleje, Pierszczewo, Rębiechowo, Przodkowo, Staniszewo, Skwierawy, Gostomie i inne. Szczególnie znana jest sprawa czarownicy ze Staniszewa, K. Mrówczyny, której w 1695 r. wytoczono proces o czary (potwierdzony w zachowanych materiałach archiwalnych), a następnie spalono ją na stosie. Fakt ten spowodował, iż wierzenia i opowieści dotyczące czarownic w tej miejscowości przetrwały w przekazach ustnych do czasów współczesnych.

O czary posądzano nie tylko ubogie mieszkanki wsi, którym trudno było się obronić, ale także mieszczki o wysokiej pozycji społecznej. Przykładem jest żona burmistrza Wejherowa K. Wilmowa, którą w 1680 r. oskarżono o czary, a po drobiazgowym procesie spalono. Większość procesów o czary toczyła się przed miejskimi sądami świeckimi, czasem na posiedzeniach wyjazdowych. Szczególną surowością odznaczał się w końcu XVII i w pierwszej połowie XVIII w. sąd w Wejherowie. Przeprowadzał on procesy o czary nie tylko wniesione wobec mieszkańców, a zwłaszcza mieszkanek miasta, ale przywożono do Wejherowa także oskarżonych z ziemi lęborskiej i mirachowskiej.

Procesy i „polowania na czarownice” nie były specyfiką Kaszub – lecz efektem kontaktów handlowych i wpływów kulturowych docierających tu poprzez Niemcy z Europy Zachodniej, gdzie szaleństwo procesów o czary trwało od XV do XVII w., a zwłaszcza w latach 1570–1630. Na ziemie polskie zjawisko to dotarło z opóźnieniem. Najwięcej procesów o czary miało miejsce w Wielkopolsce i Prusach Królewskich, czyli regionach, gdzie wpływy niemieckie i szerzej zachodnioeuropejskie były silniejsze. Procesy o czary toczyły się tu w XVII i XVIII w., głównie przed sądami miejskimi, a ich apogeum przypadało na lata 1676–1725. W ostatniej ćwierci XVIII w. procesy o czary w Polsce wygasają, do czego przyczyniła się między innymi ustawa z 1776 r., zalecająca traktować oskarżenia o czary jako pomówienia. Jednak wiara w czary i czarownice przetrwała znacznie dłużej, zwłaszcza wśród ludności wiejskiej. Sprawą, która odbiła się głośnym echem na Pomorzu, był samosąd dokonany w 1836 r. przez mieszkańców Chałup na mieszkance tej wsi – K. Ceynowie, którą znachor posądził o spowodowanie czarami choroby rybaka. Sprawcy zabójstwa zostali ukarani przez sąd pruski.

Według wierzeń kaszubskich czarownicą można było zostać w wyniku nauczenia się tej sztuki. Stąd też, jak wierzono, wiedzę i umiejętności przekazywano w rodzinach z matki na córkę lub z babki na wnuczkę. Jeśli czarownica nie miała córki, mogła przekazać umiejętności obcej kobiecie, którą uznała za odpowiednią. Korzystano z pomocy czarownic, ale jednocześnie się ich obawiano. Chcąc sprawdzić, czy kobieta jest czarownicą, należało położyć miotłę na progu domu. Czarownica podniesie ją, a następnie wejdzie do środka. Czarownice uciekały przed święconą wodą i zapalonym jałowcem.

Na Kaszubach powszechnie wierzono, iż można rzucić urok, czyli zadać, przez spojrzenie, ale także przez pochwałę. Toteż nie należało wpuszczać obcych osób, a tym bardziej mających „uroczne” oczy, do stajni lub obory. Szczególnie narażone na działanie uroków i czarów były małe dzieci, młode zwierzęta, dorastające dziewczęta, panny młode i kobiety po urodzeniu dziecka – stąd nie należało pokazywać dzieci zwłaszcza nieochrzczonych, ale także chwalić ich. Zadane dziecko dziwne i niespokojne się zachowuje, zwierzęta chorują i zdychają. Pochwała urody czy wyglądu kobiet mogła także, jak wierzono, mieć negatywne skutki. Uroczne oczy mogły być niebezpieczne dla samego posiadacza – jak pisał F. Lorentz, „gdy bez przedsięwzięcia środków ostrożności spojrzy na własne bydło, urzeka je również” (Lorentz, 1934:93).

Przeciwko czarom i urokom stosowano i stosuje się różnego rodzaju środki zapobiegające. Przechodząc obok domu czarownicy, należało się przeżegnać. Gdy podejrzewa się, że ktoś może zadać, trzeba powiedzieć: kùsznij mie w rzëc (pocałuj mnie w d…). Przed czarami chroniła koszula założona szwami na zewnątrz oraz tak samo założony fartuch. Powszechnie stosowanym zabiegiem ochronnym było wiązanie czerwonej wstążki np. na rączce dziecka, wplatanie czerwonych wstążek w warkocze dziewcząt, a także grzywy koni. Małe, czerwone kokardki (nierzadko z religijnymi medalikami) wiesza się do dzisiaj we wózkach i na łóżeczkach dzieci. Skutecznym sposobem przeciwdziałającym urokom i czarom jest modlitwa odmówiona przez księdza podczas chrztu.

Gdy praktyki ochronne zawiodły, wykonywano szereg zabiegów mających na celu zdjęcie uroku lub zneutralizowanie jego szkodliwej działalności. Udawano się w tym celu do wyspecjalizowanych osób, czyli czarownic. Jedna z metod polegała na tym, że wkładało się węgle z ogniska do szklanki ze święconą wodą i odmawiało modlitwy – najlepiej przez wejściowe zawiasy. Natomiast gdy zachorowały małe gęsi lub kaczki, należało je przepuścić przez męskie spodnie lub kalesony (metoda stosowana sporadycznie do dnia dzisiejszego).

Na Kaszubach, podobnie jak w innych regionach, uprawiano różnego rodzaju praktyki magiczne. Ich celem było przykładowo spowodowanie urodzaju np. owoców. W tym celu w Wigilię Bożego Narodzenia gospodarz obwiązywał drzewa owocowe powrósłami ze słomy i uderzał je siekierą. Z kolei w Wigilię Nowego Roku czynność tę powierzano dzieciom, które biegały z dzwoneczkami naokoło drzew, wykrzykując formułę: „Jędrne jabłka, jędrne gruszki, jędrne śliwki, jędrne wszystko żytko”, „Jędrne gąsiątka, jędrne kurczątka” czy też „jędrne źrebiątka, cielątka, jagniątka” (Ceynowa).

Kolejną czynnością magiczną było zakreślanie granicy – domu, pola, wioski. Pierwszą zakreślano, zamiatając dom w Wielki Piątek przed wschodem słońca. Po wykonaniu tej czynności należało wyrzucić miotłę na granicę zagrody, by uwolnić dom od robactwa (Sychta). Obrzędowe zakreślanie pól poprzez ich uroczyste obchodzenie miało na celu spowodowanie urodzaju. Niekiedy też praktykowano oborywanie granic wsi – czynność ta miała chronić przed „morowym powietrzem”, czyli epidemiami dżumy, cholery, czarnej ospy. W niektórych miejscowościach na północnych Kaszubach w dzień św. Jana zakreślano święconą kredą linię naokoło domu, aby nie miały do niego dostępu czarownice.

Duże znaczenie w magii kaszubskiej odgrywała woda, z uwagi na jej moc oczyszczającą. Jeszcze do niedawna w Niedzielę Wielkanocną przed wschodem słońca udawano się do rzek, źródeł, aby umyć twarz lub zanurzyć się w wodzie. Idąc do wody, nie należało rozmawiać ani oglądać się za siebie. Woda ta, jak wierzono, miała moc usuwania chorób skórnych, a zwłaszcza świerzbu, wybielała piegi i uzdrawiała chore oczy. Niekiedy zabierano wodę w butelkę i przemywano nią twarz lub chore miejsca. Wodą oblewano żniwiarzy po ukończeniu żniw – ten magiczny zabieg miał zapewnić plony w przyszłym roku, a te były zależne od odpowiedniej ilości opadów deszczu.

Woda mogła odgrywać także negatywną rolę. Zwłaszcza ta, w której umyto zmarłą osobę. Mogła zostać użyta do spowodowania czyjejś śmierci – wówczas wylewano ją przed progiem domostwa rodziny lub też należało spryskać nią twarz osoby, która miała zostać uśmiercona (Sychta).

Religijną, ale także magiczną moc miała woda święcona przyniesiona z kościoła w święto Trzech Króli. Używano jej m.in. do zażegnywania pożarów, czasem obchodzono i skrapiano nią dom i zagrodę w Wigilię Bożego Narodzenia i w Wigilię Nowego Roku. Rybacy nadmorscy święcili łodzie oraz sieci przed rozpoczęciem nowego sezonu połowowego. Święconej wody używano także w celu wygnania złych mocy, np. diabła.

Z kolei w magii miłosnej ważną rolę odgrywały żaba i kret. Dziewczyna, aby zwrócić uwagę wybranego młodzieńca, powinna zakopać żabę w mrowisku, a następnie zanieść szczątki żaby o dwunastej w nocy na cmentarz. Swat, który chciał skutecznie wypełnić swoją rolę, powinien podrapać nóżką kreta młodych, wtedy Weselé sã nie rozwali (Sychta). Nóżka musiała pochodzić od kreta zaduszonego lewą ręką, przed wschodem słońca, przed świętym Janem. Dziewczyna, która chciała zobaczyć przyszłego męża, powinna w noc sylwestrową rozebrać się do naga i spojrzeć w lustro lub zatańczyć dookoła komina. W trakcie tych czynności miała zobaczyć tego, którego wybiorą jej rodzice lub swat.

Ważną rolę w praktykach magicznych odgrywała świeca poświęcona 2 lutego, czyli w święto Matki Boskiej Gromnicznej. Zapaloną stawiano przy umierającej osobie, aby oświecała jej drogę w zaświaty. Po przyniesieniu poświęconej gromnicy do domu zapalano ją i robiono znak krzyża na suficie domu, a także na drzwiach domu i budynków gospodarczych – miało to przynieść błogosławieństwo, uchronić przed złymi mocami i nieszczęściem. Gromnica miała, jak wierzono, moc uzdrawiania i leczenia chorób. Jej dymem okadzano gardło, przypalano końcówki włosów, co miało przynosić ulgę przy bólach głowy. Gromnica zapalona w czasie burzy miała moc odpędzania piorunów i chroniła dom przed pożarem. Zwyczaj ten jest współcześnie jeszcze sporadycznie praktykowany w niektórych kaszubskich rodzinach.

Bacznie obserwowano świece (nie gromnice) palące się na ołtarzu podczas mszy ślubnej – gdy paliły się równym płomieniem, zapowiadały długie życie. Gdy jedna ze świec gorzej się paliła, zapowiadała osobie stojącej z tej strony smutne życie. Złą wróżbą, zapowiadającą szybką śmierć jednego z małżonków, było zgaśnięcie świecy podczas nabożeństwa. Magiczną moc miały też, jak wierzono na Kaszubach, sól, chleb i woda poświęcone w dniu św. Agaty, czyli 5 lutego. Rybacy wierzyli, iż mają one moc zabezpieczania przed powodzią, zalewem fal morskich, co miało ogromne znaczenia w miejscowościach położonych na Półwyspie Helskim. Gdy wysokie fale zalewały wioski, wychodzono z domu i rzucano w niepoświęconą sól, chleb oraz wodę – po niedługim czasie fale uspokajały się. Niekiedy rybacy zabierali ze sobą na łódź te poświęcone utensylia, aby użyć ich w razie niebezpieczeństwa.

Magiczną moc przypisywano także zielonym gałęziom – zwłaszcza klonu. Dekorowano nim dom w dzień św. Jana, zwłaszcza na północy Kaszub. Chroniły one domostwa przed wtargnięciem czarownic, które w tym dniu były szczególnie aktywne. Gałązki klonu zatykano także na polach, a rybacy wkładali je na spód łodzi, „by czarownice nie miały do nich dostępu” (Stelmachowska).

Szereg zjawisk i zachowań, w tym zwierząt, interpretowano jako zapowiedzi nieszczęść. I tak niepomyślną wróżbą była sytuacja, gdy chleb wkładany na łopacie do pieca spadł z niej. Nieszczęście wróżyła skrzecząca sroka przelatująca drogę, tak samo interpretowano zachowanie wrony. Ptakiem zwiastującym śmierć była sowa. Powszechnie za zwiastuna śmierci uznawano kreta – gdy kopał tunele pod budynkiem, wróżyło to śmierć domownika. Niekiedy jednak zachowanie takie interpretowano jako zapowiedź ożenku lub urodzenia dziecka (Sychta).

El Czariusz 22.04.2025 16:33

Podwórze
 


Pani Malinowska, choć jak na czarownicę "lepiej" brzmi Malinowska i tak (z szacunkiem jednakowoż) będę Malinowską przedstawiał, w dalszym opisie wspomnienia z lat młodości Babci Marysi.
Z tych wszystkich z babci udziałem, najbardziej przypadła mi właśnie historia z Malinowską i z synkiem SSmanna, na którego opiece babcia jako młodziutka opiekunka sobie w czasie wojny dorabiała.

Wracając do Malinowskiej, mieszkała ona w domu samotnie, wynajmując pokój. Wszyscy wiedzieli, kim Malinowska jest ale żyli zgodnie, bo nikt na tym podwórku w drogę drugiemu nie wchodził. Wspólnie obchodzono urodziny, chrzciny, śluby, imieniny i na końcu pogrzeby.
Kiedy w 1947-ym na świat przyszła mama Strażnika (jako druga z trojga rodzeństwa) wszyscy zgodnie obchodzili kolejne pępkowe. Na nie oczywiście zaproszona była również Malinowska ale... wymówiła się.
- Nie, nie... dziękuję za zaproszenie ale to taka ładna dziewczynka i mogłabym przypadkowo rzucić urok! Pamiętajcie też koniecznie o zapleceniu czerwonej wstążeczki w narożniku kołyski!
Tu oczywiście tradycji stało się zadość.

Kilka m-cy później do domu (z przydziału) wprowadziła się rodzina z kilkunastoletnią córką. Ojciec był jakimś wyższym urzędnikiem, jego żona nie pracowała. Ubierała się modnie i poza piętami na koturnach dość wysoko zadzierała nosek. Wyraźnie dawała do zrozumienia, że progi jej mieszkania odpowiadają jej ego. Pal sześć... Gorzej, że na siłę wprowadzała swój porządek, bardzo odległy od tego do jakiego przywykli mieszkańcy.
Przeszkadzało jej wszystko. Trzepak, który kazała wyciąć, sznury z suszącą się bielizną (te również odcięła) itd...
Stopniowo opór mieszkańców narastał ale hamulcem były groźby poparte koneksjami. Pech Jażdżewskiej (bo tak się nazywała) polegał na tym, że przy okazji stanęła na drodze Malinowskiej.

Solą w oku była niezależność tej ostatniej. Mimo wszystko sąsiedzi ostrzegali Jażdżewską, by powstrzymała swoje niekończące się uwagi i docinki kierowane ku starszej, chudej i mocno zgrzybiałej pani. To z kolei Jażdżewską jeszcze bardziej nakręcało. Ona (Jażdżewska) światowa, żadnej wiedźmy się nie boi, tym bardziej jakiś prymitywnych guseł, do których manifestowała odrazę. Wszystko to skupiało się na Malinowskiej.
Stare porzekadło mówi, dopóty dzban wodę nosi, dopóki się ucho nie urwie.
Nie wiem czyje w końcu ucho było ale czara (czary) się przelała...

Któregoś ranka córka Jażdżewskiej obudziła się z kołtunem na głowie. Próbowała go rozczesać ale im więcej energii na proces poświęcała, tym włosy plątały się bardziej. W końcu zdesperowana matka zgoliła córce włosy.
Po kilku tygodniach odrastania wynik był ten sam. Nie było już do śmiechu, bo w szkole córce nie dawano spokoju i w ogóle, nie wyglądało to dobrze.
Ktoś doradził Jażdżewskiej by sprowadziła księdza ale... jak to tak. W nowym świecie dialektyzmu ksiądz...? Hm... jak trwoga, to do... księdza.
Ksiądz przyszedł i już od wysokiego progu stwierdził, że nic tu po nim.
- Musi pani szukać kogoś konkretnego i polecił jej gdzieś na Kaszubach znanego księdza egzorcystę.

Rada nie rada, spakowała Jażdżewska manatki, córę do autobusu z chustą na głowie i pojechały do księdza. Ów po wstępnych oględzinach z troską stwierdził, że nic tu po nim.
- To jest wyjątkowy urok.
Wysłuchawszy całej historii polecił:
- Na pani miejscu po powrocie do domu udałbym się do Malinowskiej i próbował się z nią po prostu dogadać. Zapomnieć o urazach i porozumieć. Wnoszę, że wina leży jednak po pani stronie...
Zdruzgotana wróciła do domu i zatopiła żale w butelce czerwonego wina. Długo jeszcze nie mogła zasnąć walcząc z natręctwem myśli wszelakich.

Ostatecznie, w pełnej desperacji, któregoś dnia grzecznie zaczepiła Malinowską.
- Pani Malinowska... ja..., ja... bardzo panią przepraszam. Niech mi pani pomoże...
Po raz pierwszy wzrok obu zetknął się na dłużej. Niezwykle przenikliwy Malinowskiej, przeszywał Jażdżewską na wskroś...
- Dobrze. Jutro rano zgol córce włosy do gołej skóry i czekaj.
Po kilku tygodniach córka cieszyła się znowu bukietem jeszcze krótkich, ale już zdrowych włosów.
Co ciekawe (i może normalne) Jażdżewska zmieniła się radykalnie. Z czasem wrosła w lokalną społeczność ciesząc się odtąd sympatią sąsiadów. Zrzuciła koturny, próg zniknął i wszyscy "żyli długo i szczęśliwie".

Babcia Marysia przeżyła godnie 95 lat (dziadek August jej mąż 97). Dziadek odszedł w lutym 2018, babcia w marcu tego samego roku. Będą się oni jeszcze w historii podwórza przewijać kilkukrotnie, bo i role odgrywali nietuzinkowe.

Z "Bloga ELWOOD`A"

Ludzie jak legenda.

Gołębie.
Eskadra za eskadrą zrywają się i lecą.
– A dokąd to? – pytam.
Na piwną, niedaleko.
Zataczają nad ulicą jeden, drugi krąg, ale pani Kazimiery nigdzie nie widać. Już dawno odleciała. Już tylko te kamienne gołębie nad bramą ją przypominają.

„Przedwojenni mieszkańcy – czytam w dawnej notatce prasowej z 1948 roku – pamiętają starszą panią, urzędniczkę PKO, która wracając z biura witana była przez chmary gołębi.
Nad Placem Zamkowym w godzinach pobiurowych, nad przystankiem autobusu, z którego wysiadała ich karmicielka zbierały się krocie ptaków, które krążyły niecierpliwie zapędzając się daleko na Krakowskie Przedmieście, wypatrując autobusu swej pani.
Pani Kazimiera Majchrzak brała ze sklepu codziennie zamówione 5kg ziarna i karmiła swoje dzieci, jak je pieszczotliwie nazywała.
W czasie wojny powodziło się jej gorzej. Na pokarm dla gołębi kolejno poszedł zegarek, biżuteria i osobiste rzeczy.
Po Powstaniu wróciła na Stare Miasto. Gołębi nie było. Któregoś dnia spostrzegła jednego i to bez nóżki. Pobiegła po ziarna. Zbiegły się jeszcze 3 gołębie. Na drugi dzień było już siedem. A potem coraz więcej i więcej…”

Mieszkała najpierw we wnęce wypalonego sklepu za rogiem Piwnej i Placu Zamkowego. Później tu, pod szóstym. A wszędzie, wszędzie, w każdym zakamarku jej maleńkiego mieszkanka – gołębie. Głodne, niezadbane. Tak samo, jak ci ludzie wracający do murów zburzonego miasta…


I tak dalej, i tak dalej…
6 rozdziałów tego przewodnika przeciąga nas przez Warszawę i Mazowsze tropami twórców, ludzi legend, legend zwykłych, minionym życia kształtem, osobliwości i wydarzeń.
Zdawkowe tytuły: Gołębie, Świetlica, Echo ich kroków, U stóp matki, Kopiec, Śmigło, Kępa, Pan Cegliński, Smolarnia, Oberża, Jacek, Tramwaj, Lustro, Wiatr, Majdan, Skansen bojowy, W Stawisku, Trędowata… i wiele innych, są na tyle intrygujące, by zajrzeć do środka i wyczytać historię, która cudnie pisana jest.

Opowieści z mazowieckiej ziemi. Tadeusz Chudy.

P.S.
Czy to f-cznie mój powrót?
Nie.
Gościnny występ, będący wstępem do scenariusza książki, która pisze się na Waszych oczach.
Tak. Niemal wszyscy, których znam, nawiali mnie do napisania książki. Nawet Pani Trudzia czyli moja wychowawczyni z TE Wejherowo - Profesor Treder. A bardziej - Pani profesor Treder czyli po prostu nasza Trudzia.
Po Afganistanie 2010 wypadło pierwsze i jedyne, w którym brałem udział, spotkanie "naszej klasy". Będąca już na emeryturze Pani Trudzia żywo mnie wspominała. Konkretniej mój egzamin pisemny - maturę z polaka.
Moja praca wyrwała ją z butów. Jeszcze bardziej jej męża i jeszcze dwóch mężów pozostałych członków rodzaju żeńskiego komisji egzaminacyjnej.

Komisja żeńska sprawdzała prace a męski oddział mężów, całkiem znudzony jakością prac, spożywał... no ten, tego.
Praktycznie nic się nie działo, nuda, dopóki na tapetę nie wjechała moja praca. Po pierwszym czytaniu już na dzień dobry - pierwsza dyskwalifikacja.
Trzy błędy ortograficzne (jeden błąd - czwórka, dwa - trójka, trzy - pała i do widzenia) ale... w jednym, powtarzającym się trzy razy w tekście wyrazie. Dlatego do dzisiaj wiem, jak się pisze "po prostu".
To jeszcze nic.
Praca nie na temat - druga dyskwalifikacja.

W zasadzie już tu przepadłem. Bezdyskusyjnie powinienem dostać dwóję czyli pałę. Koniec kropka. To, co się jednak wydarzyło potem to...
1. Na wniosek nieformalny elementu męskiego (prawdopodobnie będącego pod wpływem) zażądano drugiego czytania!
2. Po drugim czytaniu - trzecie.
3. Element męski zapowiedział, że nie opuści "posiedzenia" dopóki komisja żeńska nie postawi mi... BDB!
4. Komisja żeńska protestuje! Dwója i KONIEC!
5. Mija kilka godzin. W czasie między zawarto porozumienie, że najpierw ocenione zostaną pozostałe prace, potem komisja wróci do oceny mojej.
6. Mija północ. Żeński organ upiera się ale męski bardziej.
7. Bladym świtem opór żeńskiego organu słabnie. Męski odwrotnie. Napiera coraz silniej. Rzekłbym dopiero się rozkręca.
8. Powoli wypracowany zostaje kompromis.
9. Organ żeński - DST i ani grama więcej!
10. Organ męski - DST+ i ani grama więcej.

Historię oceny mojej pracy poznałem na balu maturalnym. Cały ów organ męski na balu zameldował się w komplecie i jak się okazało, bardzo chciał mnie poznać. Z balu mam tylko prześwity pamięci... Pamiętam, że ostatecznie zadecydowało po prostu - poprostu. Poprostu jako jeden błąd a nie trzy.
Wtedy zdumiony pierwszy raz usłyszałem, że powinienem... pisać. Moja odpowiedź jednak wyrwała panów ponownie z butów.

Dubel 22.04.2025 16:49

Witaj ponownie :)

magneto 22.04.2025 18:17

Miło znów poczytać teksty, nad którymi trza się trochę pozastanawiać...
Ba - przez chwilę to się poczułem niemal jak Cappo di..., no troszeczkę jak ojciec chrzestny :D
Pisz ! I tutaj i - koniecznie - książkę... Czyta się.

redrobo 22.04.2025 21:25

Podlasie wspiera Podlasiaka.Dawaj Dariusz.

stopa-uć 22.04.2025 23:01

Darek
może dokończysz opowieść o kolei przez Syberie (było coś takiego)
(mogę mylić)
ciał

matjas 23.04.2025 08:17

O. I o.

I ładnie.

El Czariusz 23.04.2025 08:52

Podwórze FAT
 
Ja tu powinienem hurtowo odpowiedzieć, wszystkim, którzy po kolei meldują się sympatycznie w tym wątku.
Ale...
Nawet z Dubel-tówki wyleciał uśmiech, nie wiem do końca czy nieukraszony lekkim sarkazmem ale kiedyś tam przybiliśmy sobie wirtualną piątkę i tego się będę trzymał;)

Będę się starał w miarę po kolei realizować mój cel więc i o kolei transsyberyjskiej mojej będzie Wielka Stopo, szczególnie dla Ciebie.

Kylo, Gończy, Magneto... zawsze byliście miodem a Biki mlekiem (od krowy wściekłej) na moje uszy.
Czy ja kogoś nie pominąłem, jeżeli tak, to przypominajcie się od czasu do czasu. Jak Melon, który ma refleks starego dziada i do mnie pisze (z prawem do cytatu) na priv tak:

Cytat:

Napisał Melon (Post 877637)
...El... Mistrzu Ty mój Wielki! Pomiłuj grzechy moje, wybacz te konopie, którymi zdzieliłem Filipa miast przyjąć je w postaci, która finalnie miłość niesie... Na dowód mej sympatii/przeprosin/szacunku dla Starego Ciebie Mistrza, załączam filmik jak biegnę w niedzielę na golasa dookoła kastoramy w pokucie w Rzeszowie, z transparentem (słabo cholera widać) - Kocham El`a!!!...

Wzruszyłem się. Melonie... łzy krokodyle z radości wylewam, wybaczam i szanuję! Widzom jednakowoż oszczędzę film i z troską zadaję pytanie: Mel... jak mogłeś się tak zapuśćić?!

https://i.ibb.co/DfCvNJS9/Mario-Blues-252.jpg
Tu nadaję kodem. ON wie, ja wiem, że to zakodowany MUTT ale to wiemy tylko my.

Tymczasem z "Bloga ELWOOD`a"

https://i.ibb.co/k2dY9vN9/IMG-6597-1.jpg

Jacques Anquetil. Koziorożec. Skradł mi dwa dni, tak a`propos. W 1963-cim bije pierwszy rekord. Drugi raz z rzędu wygrywa Tour de France i Vueltę Espanę. Nikt tego przed nim nie dokonał.
W tym roku rodzi się strasznie puzowaty gość. 61cm, 5400gram… Siostry nie przebił, ale jego mama miała z nim już duży problem. Konieczne było cesarskie cięcie.

1964-ty rok Tour de France. Anquetil – Poulidor.
Alkoholowy doping, jak się patrzy. Znaczy… No trudno ustalić, co znaczy, ale dzięki butelce szampana na kaca Anquetil wygrywa z Poulidorem, lepszym góralem. Historia sama w sobie niesamowita. Skoro zacytowana, znaczy znaczenie jakie symboliczne, mieć będzie.

Rumia 1969 (Anquetil kończy karierę). Ulica Starowiejska, start do wyścigu open w klasie przedszkolaków. Dystans… Hm, chyba ze 100… może 200m. Klasa Bobo, ostre koło.
Na 10m przed metą prowadzi puzowaty blondynek! Na 5 metrów przed metą podnosi rączki do góry w triumfie zwycięstwa, jak Hanusik i… szoruje swoją puzatą buzią po starowiejskim asfalcie…
Do mety nie dociera…

Minęło kilka m-cy. Późnym popołudniem ucieka ów brzdąc z przedszkola i siada na szczycie Markowcowej. Czeka, aż gwiazdy zagoszczą na niebie i wpatruje się w światła miasta…
Jak dla takiego brzdąca, największa góra w okolicy oferuje niesamowitą przestrzeń i kompletnie nie znaną mu wcześniej perspektywę…
W Rumi podniesiono alarm. Rodzice Puzatego rwali włosy z głowy… Wcześniej kłócąc się, kto ma odebrać syna z przedszkola… Jak widać było, niepotrzebnie.
A Puzaty siedział na Markowcowej i patrzył. Patrzył i patrzył…
Jak się napatrzył, to zadał sobie pytanie:
– Czy Markowcowa jest największą górą na świecie?… Bo z niej wszystko widać! No prawie… I to „prawie” nie dawało mu spokoju…

Wielkie mnóstwo lat później.
Synowa odbiera telefon z przedszkola.
- Proszę panią... Musimy się spotkać. Mamy problem z Kacprem...
W domu poruszenie. Jaki problem...? Co on znowu nawywijał?
Lubię synową, konkretna dziewucha. Pracuje w międzynarodowej korporacji i zajmuje się optymalizacją pracy dużych firm. Ogólnie reorganizacja na mega poziomie. Trzeba mieć do tego głowę i koszyk jajek co najmniej. Nie za to akurat ją lubię ale za podejście do życia.

Kiedy Junior mi ją pierwszy raz przedstawił, dziewczyna wyrwała mnie z butów. Mieszkaliśmy wtedy na Miraua, na drugim piętrze. Kolegów Juniora już wychowałem. Znaczy ci, co go pierwszy raz odwiedzali dostawali lekcję.
Dzwoni domofon:
- Dzień dobry, my do Mateusza.
Hasło.
- Jakie hasło?
Nie znacie hasła? Bez hasła nikt nie wejdzie.
Domofon rozłączony. Po chwili w pokoju Juniora dzwoni telefon.
- Aaaa, zapomniałem wam podać!

Mija dobry kwadrans. Dzwoni domofon.
- Dzień dobry, my do Mateusza.
Hasło?
- Cztery piwa.
Zapraszam.
Kiedy miało dojść do prezentacji przyszłej synowej Junior delikatnie prosi.
- Ojciec... Tylko wiesz... Nie wykręć jakiegoś numeru!
Dobra dobra. Tym niemniej Junior wolał zejść sam wcześniej na dół po swoja wybrankę;)
Po chwili witam się z synową w progu. Ona wręcza mi... czekoladę (zawsze byłem wielkim fanem czekolady).
- Czekolada? Pytam z przekąsem.
Jak się panu nie podoba, to następnym razem nic pan nie dostanie!
I jak jej nie lubić?!

Wracamy do przedszkola. Synowa nie ma daleko, maszeruje raźno z lekką nieco duszą na ramieniu aczkolwiek bez przesady. Na razie Kacper przedszkolnych dokonań mamy jeszcze nie przebił:)
- Dzień dobry pani... Czy w domu relacje są... Czy nie ma jakiejś przemocy?
W taką piłkę to z synową się nie gra. Po krótkiej wymianie uprzejmości moja "córa" zrzuca żagle.
- Ok. O co chodzi, szybko do brzegu. Nie mam za dużo czasu, zaraz mam karmienie Mikołaja.
Bo wie pani, Kacper dzisiaj próbował... uciec z przedszkola...

No cóż... Trza się sprawą delikatnie jednak zająć. W domu mini śledztwo.
- Kacperku... czy w przedszkolu jest ok? Lubisz przedszkole?
Tak!
- To powiedz... czemu chciałeś uciec z przedszkola?
Bo dziadek uciekł.

https://i.ibb.co/tPNXrQFP/IMGP6889.jpg

https://i.ibb.co/0Rgm38gw/IMG-20210926-103431.jpg
Moja Marysia. Czym skorupka za młodu... Wszystkie okoliczne kulminacje mamy już zdobyte i to ze trzy lata temu. Każda ma nadaną przez Marysię nazwę. Monte Rosa, Monte Carmen itd.

https://i.ibb.co/PzfNMG8K/IMG-4082.jpg
Redzisławie... Powtórzymy?

https://i.ibb.co/S4P3d8xP/IMG-4092.jpg
Przybijemy kolejną "piątkę" na szybko?

P.S.
Rodzinna szkoła przetrwania.
Dziadek nauczył drapichrusty jazdy na rowerze. Juniorowi z Kacprem kompletnie nie szło i kiedy pewnego, letniego dnia 3,5 letni Amiho ruszył na tatę rowerem, ten ostatni niemal popłakał się ze szczęścia.
Rok później ten sam plac przed AWF-em. Strażnik Domowy:
- No, dzisiaj nie zapomnieli kasków! W sensie rodzice.
E tam... bez kasków też można.
- Dziadek! Nie można! Z Marysią nie pogadasz.
No to kaski na głowy i jazda. Wszystko pięknie, kiedy nagle...

Echem po alejach AWF niesie wrzask/płacz Kacpra. Marysia szybko podjeżdża do brata, zaraz potem podchodzi dziadek i pyta:
- No co tam się wydarzyło, opowiadaj.
Chlipiąc duka. A... bo... ja... chciałem sobie... jedną ręką... kask poprawić i się wywaliłem.
- No dobrze. Pamiętaj, by kontrolować kierownicę dwoma rękoma i będzie dobrze. Nic takiego się nie stało:)
A widzisz dziadek! Triumfuje Marysia. Gdyby Kacper nie miał kasku, to by mógł sobie głowę rozbić!
- Tak...? Mrużę oczy i z uśmiechem odpowiadam. Gdyby Kacper nie miał kasku, to by rączki z kierownicy nie zdejmował i by się... nie wywrócił.

Marysia składa piąstki pod boki i... intensywnie myśli. Małe zwoje się grzeją, w końcu robi charakterystyczny grymas. Milczy.
Ona wie i ja wiem. Dzisiaj 1:0 dla dziadka:)

Melon 23.04.2025 10:36

El to pomyłka, musi znasz innego melona bo mi daleko do pisania esejów :D

siwy 23.04.2025 11:00

Czytam i ja. Fajne to.

Pozdro.

El Czariusz 23.04.2025 11:57

Podwórze
 
Może jutro uda mi się wypuścić kolejny odcinek, pewności jednak nie mam, bo lecę służbowo na statek, otworzyć wiosenny sezon kąpielowy nad jednym z mazurskich jezior.
Porządna, wiejska impreza. Remiza, wstęgi, wójt z całowaniem jego gdzie należy itd.

Tymczasem...

Fabularyzowany dokument Krzysztofa Wojciechowskiego, którego zbiorowym bohaterem jest grupa mieszkańców Starej Pragi, żyjących w przedwojennych kamienicach. Na skutek decyzji administracyjnych mają oni opuścić swoje mieszkania i przenieść się do wieżowców z wielkiej płyty wybudowanych na peryferiach Warszawy.
"€žRóg Brzeskiej i Capri"€ to obraz szczególny z wielu względów, z których najważniejszy to kapitalne uchwycenie klimatu tzw. starej Warszawy, lokującej się na Pradze Północ, gdzieś między Dworcem Wschodnim oraz ulicami Targową, Ząbkowską i tytułową Brzeską. Jak przyznawał sam reżyser, koniec lat 70. był ostatnim momentem, by „okatorów€ tego świata zarejestrować w ich naturalnym otoczeniu.

Właśnie ten wątek, odchodzenia starego świata, rozbijania i zaniku dawnych więzi, jest w filmie najważniejszy. €žCi ludzie, których pokazuję w tym filmie, niezależnie od tego jak oceniamy ich morale, ich model życia, zachowali unikalną dziś cechę €“ poczucie wspólnoty, solidarności a także wzajemną życzliwość podkreślał Wojciechowski w wywiadzie dla tygodnika €žFilm€


Polecam ten obraz z ninateka.pl
https://ninateka.pl/movies,1/rog-brz...echowski,10862

Wegrzyn 23.04.2025 14:04

Fajnie moc Cie znowu czytac :blues:

El Czariusz 24.04.2025 07:23

Rodzina - zaczemu ja a nie Antek?
 


Kaprys arabski... Urodziłem się w 1963r.
Ze Strażnikiem Domowym dożywamy obecnie, wspólnie 120 lat. Poza tą okrągłą liczbą, trwale łączy nas korzec maku. Konkretnie dwa ziarenka ludzkiej powodzi połączone wspólną datą. Urodziliśmy się tego samego dnia i m-ca.
70 lat wspólnego pożycia upłynęło nam w zeszłym roku.

Strażnik Domowy pochodzi z długowiecznej rodziny. I po mieczu i po kądzieli.
Dziadek Strażnika po mieczu, był piątym w historii, najstarszym mieszkańcem... Wąchocka.
Tak, tego Wąchocka;)
Po kądzieli 90-tki nie przekroczyli tylko ci, których pożarły rekiny. A, że w Bałtyku rekinów nie ma...
Wstyd się przyznać ale nie pamiętałem daty urodzin Babci Małkowej, która spokojnie dożyła by setki, gdyby jej się firanek w wieku 95 lat nie chciało zmieniać. Spadła z krzesła, łamiąc miednicę ale jeszcze rok później dostaliśmy ze Strażnikiem od babci pocztówkę na wspólne urodziny.
O Babci Marysi już wspominałem. "Wycięła" ten sam numer, co jej mama... Cholerne firanki!
Obie panie jeszcze długo po 90-tce czytały bez okularów i dobrze orientowały się, co w trawie piszczy. Jeżeli o tym pokoleniu mówi się: mohery, to moje starsze "panie babcie" były ich antywzorcem.

Z babcią Marysią łączyła mnie szczególna więź. Babcia uwielbiała podróże. Co prawda nigdzie, poza Szamocinem nie była ale od czego miała mnie?
Dość powiedzieć, że o wszystkich moich "poważnych" eskapadach Strażnik Domowy dowiadywała się ostatnia, babcia Marysia pierwsza.
Zawsze mniej więcej ten sam scenariusz. Wpadałem "na chwilę" do babci i...
- Babciu... jest akcja!
Coś planujesz?! I już od babci "w progu" był entuzjazm!
- Kurde mol, jest taki temat... ale wiesz...
Się rozumie. Ani mru mru!
- No właśnie.
Opowiadaj!
Na jakieś dwa tygodnie przed wyrypą "wprowadzaliśmy do gry" babcię Elę. Moją teściową, choć ten wyraz w tym wypadku oddaje tylko samą koligację, to moja druga mama "poprostu". Po prostu mama. Długo robiła za starszą siostrę swej córki, bo jest "poprostu" piękną kobietą. Zresztą podobnie ze Strażnikiem, która z kolei bardziej wygląda na moją córkę niż żonę.

No więc to na Mamie finalnie spoczywał "obowiązek" wprowadzenia Strażnika w zagadnienie. Scenariusz zawsze ten sam. Najpierw mega opór Strażnika, bo tak jakoś te moje wycieczki nie do końca banalne były i z reguły gdzieś za bramą piekieł zaczynała się przygoda.
Mama/babcia Ela odziedziczyła pragmatyzm po swojej mamie i finiszowała coś w stylu:
- Córuś... No i co ci z tego, że on zostanie...? Będzie siedział, się nie odzywał, grobowa atmosfera, będzie do niczego. I ty się będziesz źle czuła i on. A tak... on pojedzie, a ty będziesz miała ŚWIĘTY SPOKÓJ. Nie martw się niepotrzebnie. Niech się martwią ci, którzy mu staną na drodze. On diabła oswoi i wróci pokorny jak baranek. No...

https://i.ibb.co/qLL07pMY/Pamir-2.jpg

Cdn.

dawid8210 24.04.2025 11:35

Wniosłeś tym tematem tutaj koloryt Panie El. Dobrze się czyta. Skłania do przemyśleń :)

<mario> 26.04.2025 06:37

Dzień dobry...
wrócę tu wieczorem:)

Mucha 26.04.2025 10:15

Mario Brachu.
Dobry wieczor!
Kope lat...
:)
Odzywaj sie tu.

<mario> 26.04.2025 22:20

Dobry wieczór!
Kopa lat Muszko:)

El Czariusz 28.04.2025 12:00

Podwórze - dziadek do orzechów
 
Dziadku, drogi dziadku nie chcemy jeszcze spać,
chodź tu, zabawić nas,
przecież wiesz,
na dobranoc bajka musi być,
naszym gościem bądź, gościem bądź...

Idźcie do dziadka, dziadek opowie wam bajkę.
- No dobrze... Dzisiaj opowiem wam historię o złym księciu Lwowiczu, jego żonie Frau Filtz i orzechu obieżyświacie.

Orzechu powiedz na początek, skąd ty mieszkasz?

Wbrew pozorom polska nazwa orzechów włoskich nie pochodzi od Włoch, choć przywędrowały one do nas z południa. Tak naprawdę dotarły one do nas poprzez łuk Karpat z terenów dzisiejszej południowej Rumunii, czyli z Wołoszczyzny.
Pierwotnie nazywano go orzechem wołoskim, z biegiem lat ta nazwa uprościła się do orzecha włoskiego. Być może na przekształcenie tej nazwy wpłyną też fakt, że popularne w Polsce "jacki" zostały przywiezione z Rzymu, a więc z Włoch.

Skąd się wzięły jacki?
W Polsce nazwą jacki określa się orzechy włoskie, ale nie wszystkie, tylko te najbardziej szlachetne, o wielkich orzechach mieszczących się pojedynczo w pięści, które posiadają bardzo cienką skorupkę. Nazwa się wzięła od Jacka Odrowąża, zakonnika dominikańskiego, który w 1218 roku przywiózł orzechy włoskie do Polski z Rzymu. On jako pierwszy na ziemi sandomierskiej rozmnażał tą szlachetną odmianę orzecha włoskiego o bardzo dużych owocach, która następnie poprzez sieć klasztorów zakonnych rozprzestrzeniła się na całą Polskę.
Być może dlatego też, pierwotna nazwa orzech wołoski, tycząca się mniej szlachetnych odmian tego orzecha, o mniejszych owocach i grubszych łupinach, z biegiem wieków ewoluowała w nazwę orzech włoski, za sprawą tradycji łączącej orzecha z zakonnikiem Jackiem. Dlatego nie możemy powiedzieć, że wszystkie orzechy przywędrowały do nas z Wołoszczyzny, część również z Włoch.

Południowe pochodzenie orzecha włoskiego
Niezależnie skąd dotarły do Polski poszczególne egzemplarze orzecha włoskiego, to kierunek był zawsze ten sam, z południa na północ. Również w innych krajach Europy północnej nazwy orzecha włoskiego wskazują jednoznacznie na jego południowe pochodzenie i że w zamierzchłych czasach gatunek ten nie występował w tej części Europy.
Do naszych wschodnich sąsiadów a więc do Rosji, czy jak wówczas mówiono na Ruś, orzech włoski przybył podobnie jak wiara chrześcijańska z Bizancjum, a więc z Grecji, stąd jest w Rosji nazywany nie włoskim tylko greckim orzechem грецкий орех (grieckij ariech).

Natomiast w krajach germańsko języcznych orzech włoski jest nazywany walnut. W tym wyrazie znajduje się starogermański rdzeń wahl oznaczający tyle co "obcy", "nie stąd", a który najprawdopodobniej germanie przejęli od Celtów. Wskazuje to też ewidentnie, że orzech włoski był gatunkiem obcym na terenach zamieszkałych przez Germanów i Celtów.
Amerykanie powszechnie używają błędnej nazwy English walnut, niejako wskazując, że rodzimym krajem tego orzecha jest Anglia i są do tego święcie o tym przekonani. Oczywiście jest to błąd. Nazwa ta wskazuje tylko kierunek skąd przywieziono większość sadzonek orzecha włoskiego na wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych.
Natomiast na zachodnie wybrzeże USA, głównie do Kalifornii orzech włoski dotarł za sprawą zakonu franciszkanów, którzy w 1769 roku przywieźli go do słonecznej Kalifornii i zaczęli je uprawiać. Przypomnę tylko, że wtedy aż do połowy XIX wieku, obecne tereny zachodnie USA były pod władaniem Hiszpanii. Do dzisiaj Kalifornia jest jednym z najważniejszych producentów tego orzecha w USA.

Starożytni Grecy nazwali orzechy włoskie „kara” (głowa), ponieważ ich wygląd odzwierciedlał kształt i wygląd ludzkiego mózgu. Ten wygląd orzechów był również źródłem popularnych wierzeń w czasach średniowiecznych, kiedy to uważano, że orzechy włoskie są lekarstwem na ból głowy i wszelkie ułomności myślenia. Stąd się wziął przesąd, że jedząc dużo orzechów włoskich człowiek może zmądrzeć – co jest ewidentną głupotą.
Starożytni Grecy byli pierwszymi Europejczykami, którzy poznali ten gatunek orzecha, został on sprowadzony do Grecji z Persji i rozprzestrzenił się na jej terenie pod nazwą "Persicon" i "Basilicon" (basilikos – królewski). Niewątpliwie zasługę w upowszechnieniu orzecha włoskiego w Grecji miały podboje Aleksandra Wielkiego Macedońskiego, który podbił również i Persję, dzięki czemu dużo nowinek w tym czasie spłynęło do Hellady.
Dalekim echem tych wydarzeń jest do dzisiaj funkcjonowanie w języku niemieckim i angielskim nazwy orzecha włoskiego jako Persische Walnuss / Persian Walnut, czyli orzech perski.

Pierwszym zachowanym botanicznym opisem orzecha włoskiego jest opis sporządzony przez greckiego uczonego Teofrasta (370-287) z Eresos na wyspie Lesbos. O orzechu włoskim pisali też Rzymianie między innymi Wergiliusz jak i Pliniusz Starszy (23-79),który w swojej Historia naturalis opisywał uprawę tego orzecha, przy czym znał on już kilkanaście odmian orzecha włoskiego. Pliniusz Starszy był też przekonany, że cień tego drzewa źle wpływa na zdrowie człowieka oraz rozwój roślin.

Dalsza droga uprawy orzecha włoskiego wiodła z Grecji, poprzez kolonie greckie w Italii do samego Rzymu, gdzie owoc ten został utożsamiony z najwyższym rzymskim bóstwem Jowiszem. Dlatego orzech włoski Rzymianie nazywali „żołędzią Jowisza”, a samo drzewo stało się poświęcone ojcowi bogów Jowiszowi. Jego uprawa stopniowo zaczęła obejmować inne prowincje, aż objęła całe Cesarstwo Rzymskie. Współczesna łacińska nazwa orzecha włoskiego to: Juglans regia, gdzie człon juglans wywodzi się bezpośrednio od rzymskiego jovi glans (żołędzi Jowisza), a regia jest odpowiednikiem greckiego basilicos, czyli królewski.

Mity o narodzinach orzecha włoskiego
Jak głosi grecki mit, pewnego razu Apollo zatrzymał się u Diona króla Lakonii (Sparta), ojca trzech córek – Ofre, Lyko i Karyi. Chcac odwdzięczyć się królowi za gościnę Apollo obdarzył jego trzy córki mocą wieszczą, z zastrzeżeniem że nie mają prawa wtrącać się w sprawy bogów. Za jakiś czas u tegoż samego króla, gościł brat Apollina Dionizos, który zakochał się w ostatniej, najmłodszej córce króla – Karyi. Zazdrosne siostry nie patrząc na wcześniejsze nakazy Apolla, zaczęły szpiegować Dionizosa i Karyę nie dając im spokoju. Oczywiście nie omieszkały też donieść o tym swojemu ojcu. Wiadomo jak on zareagował, znając opinie Dionizosa jak o żigolaka. Za wścibstwo Ofre i Lyko, bogowie rzucili na nie klątwę doprowadzając je najpierw do obłędu, a następnie zamieniając w głazy.

Po tych wydarzeniach Karya zmarła z rozpaczy, gdyż czuła się odpowiedzialna za to co się stało, tzn że jej zachowanie i uczucie do Dionizosa doprowadziło do całego nieszczęścia a w finale do obłędu i śmierci jej sióstr.
Dionizos, aby w jakiś sposób przywrócić do życia dziewczynę, którą tak bardzo kochał, zamienił ją w obficie rodzący owoce orzech. Później Artemida wyjawiła tą tajemnicę Lakończykom, a wdzięczny lud zaczął ją nazywać Artemidą Kariatydą i zbudował świątynię, której kolumny, wyrzeźbione zostały z drzewa orzecha włoskiego i miały kształt kobiety- kariatyda.

Symbolika orzecha włoskiego
Ze względu na mnogość, rodzonych owoców, już w starożytności orzech włoski stał się symbolem płodności i nie bez powodu został przypisany Jowiszowi , czyli najpłodniejszemu z wszystkich bogów ( ojcu bogów). Nazwa łacińska orzecha włoskiego jovi glans czyli żołędzi Jowisza odnosiła się nie tylko jako wskazanie na orzech jako owoc sam w sobie, ale również do części anatomicznej penisa czyli żołądzi. Jeszcze w XIX wieku we Włoszech można było na prowincji obserwować zwyczaj obrzucania nowożeńców wychodzących z kościoła właśnie orzechami włoskimi, a nie ryżem czy zbożem. Miało to im zapewnić liczne potomstwo oraz tak ścisły związek w małżeństwie jak nierozerwalne są dwie połówki tego owocu. Rzymianie również dokonywali tego rytuału, chociaż w tym przypadku grzechot spadających orzechów miał zagłuszyć krzyki panny młodej „porwanej” do małżeństwa.

W chrześcijaństwie orzech włoski wiązano z wyobrażeniem zmartwychwstania, bo tak jak on osłania swoją pestkę twardą okrywą, tak grób ukrył na krótki czas zwłoki umęczonego Chrystusa, a rozbity orzech to otwarte i puste miejsce pochówku zmartwychwstałego Zbawiciela.
Natomiast wczesnochrześcijański filozof i teolog św. Augustyn, Aurelius Augustinus (354-430), wyróżniał w orzechu skórzastą powłokę wyobrażająca ciało Jezusa, jej gorycz wyrażała cierpienie, skorupa – drewno Krzyża Świętego, a jądro – główne tezy objawienia Bożego.

Wiedźmy, czarownice i uroki
W dawnych czasach byli i tacy ludzie, którzy nigdy nie podróżowali bez orzecha w kieszeni, wierzono bowiem w jego moc mającą chronić przed złymi urokami. Według niektórych podań z południowej Italii rzucając orzechy włoskie na ziemię, można było sprawić, aby spełniło się przy tym wypowiedziane życzenie.
W regionie Reggio Emilia położenie orzecha włoskiego pod krzesłem miało pozwolić na przywiązanie do niego czarownicy, jeżeli oczywiście by na nim usiadła. Należało jednak uważać na uroki, które przy tym mogła rzucić piekielnica.
Najsłynniejszym orzechem we Włoszech jest prawdopodobnie ten z Benewentu. W siedemnastowiecznym dziele Della supersticiosa noce di Benevento (O zabobonnym orzechu z Beneventu), stanowiącym opracowanie łacińskiego anonimowego rękopisu De nuce maga bebeventana (O magicznym orzechu z Beneventu) dokonane przez tamtejszego lekarza, można przeczytać , że osiadli na tamtych terenach Longobardowie pod orzechem włoskim dokonywali dziwnych obrzędów na cześć złotej żmii.

Książę Romuald, który przewodził Longobardom podczas oblężenia Beneventu, które prowadził w imieniu bizantyńskiego cesarza Konstansa, został przekonany przez biskupa miasta Barbato do nawrócenia się na wiarę chrześcijańską. Dzięki temu odniósł zwycięstwo i zakazał kultu złotej żmii. Biskup natomiast wykorzystał natychmiast sytuację i kazał ściąć uznane za symbol zła drzewo orzecha włoskiego.
Orzech jednak odrósł i stał się miejscem orgiastycznych sabatów czarownic, podczas których kobiety za dnia nie wyróżniające się niczym, oddawały się dzikim tańcom, dziwnym rytuałom i wyuzdanym praktykom seksualnym. Później dosiadały mioteł albo wykastrowanych koni o ciemnych zadach i wyruszały, by szkodzić ludziom. Przypisywano im – czarownicom – co tylko można: poronienia, choroby, narodziny niedołężnych dzieci, klęski żywiołowe i nawet to że komuś handel nie poszedł na targowisku.

W średniowieczu w Italii często stosy na których palono czarownice oraz heretyków układano właśnie z gałęzi orzecha włoskiego, Ponieważ powszechnie wierzono, że to drzewo jest siedliskiem wszystkich złych mocy. Podobne wierzenia posiadali średniowieczni mieszkańcy krajów niemieckich, tylko że tam za drzewo czarownic uchodziła czereśnia.

Orzechy włoskie w Chinach
Chińczycy jeszcze wcześniej poznali orzechy włoskie, gdyż przywędrowały do nich już w II tysiącleciu p.n.e. z podnóży Himalajów poprzez dzisiejszy Tybet. W starożytnych Chinach orzechy włoskie stały się symbolem zamożności i dobrobytu. Około III wieku naszej ery wytworzył się tam zwyczaj noszenia przez zamożnych pary orzechów w dłoni i obracania nimi. Był to symbol nie tylko zamożności , ale też i wysokiego statusu społecznego czy dobrego urodzenia. Często takie orzechy były oprawiane w otoczki ze złota.
Współcześnie w Chinach nastała moda na wszystko co starożytne, także i zwyczaje, zwłaszcza wśród noworyszy, którzy nawiązując do starożytnych tradycji chcą niejako podnieść swój status społeczny, a niejako zakamuflować swoje wiejskie, proste pochodzenie.

Stąd też nastała moda na posiadanie idealnych par orzechów, z którymi tacy nowobogaccy mogą się obnosić po okolicy podkreślając swój sukces jaki osiągnęli w biznesie. Chociaż obecnie w Chinach znajduje się aż 40% światowych upraw orzechów włoskich, to mało kto z Europejczyków zdaje sobie z tego sprawę, że większość tych upraw nie prowadzi się dla wnętrza tych orzechów czyli nasion, tylko dla samych łupin.
Dla przeciętnego Europejczyka, który ceni walory smakowe i zdrowotne tych orzechów wydaje się to być absurdem, aby uprawiać orzechy włoskie tylko i wyłącznie dla samych łupin.

Tymczasem moda chińskich nuworyszy na posiadanie oznaki swojego statusu, czyli pary orzechów, które obraca się w ręku, przybrała w chwili obecnej coś na kształt XVII wiecznej tulipomanii w Holandii.
Ponieważ dla Chińczyka nie wystarczy byle jaka para orzechów , najbardziej cenione są te bardzo duże, o bardzo pofałdowanej powierzchni. Gdzie fałdy na obu połówkach orzecha muszą być idealnie symetryczne. Do tego nie wystarczy, aby fałdy na jednym orzechu były symetryczne, musisz posiadać dwa takie same identyczne orzechy o idealnie symetrycznych fałdach, wręcz bliźniaki.

Współcześnie na chińskich aukcjach, idealne pary orzechów osiągają nieraz niebotyczne ceny liczone nawet w setkach tysięcy dolarów. Natomiast orzech włoski jest jednym z najczęściej kradzionych w Chinach owoców, dzieje się tak ze względu na bardzo wysokie ceny jego łupin. Istnieje w Chinach pewien rodzaj hazardu , gdzie można założyć się o to które orzechy jeszcze w zielonych skorupach będą miały idealne fałdy.

https://pinkmartiniboy.wordpress.com...orzech-wloski/

Cdn.

Ronin78 28.04.2025 13:50

Cytat:

Napisał El Czariusz (Post 877698)
Wstyd się przyznać ale nie pamiętałem daty urodzin Babci Małkowej, która spokojnie dożyła by setki, gdyby jej się firanek w wieku 95 lat nie chciało zmieniać. Spadła z krzesła, łamiąc miednicę ale jeszcze rok później dostaliśmy ze Strażnikiem od babci pocztówkę na wspólne urodziny.
O Babci Marysi już wspominałem. "Wycięła" ten sam numer, co jej mama... Cholerne firanki!

Musisz pamiętać, po 90'tce montuj żaluzje :Thumbs_Up::)

El Czariusz 28.04.2025 14:12

Podwórze - dziadek do orzechów
 
Dziadek do orzechów sentyment ma.



Na majdanie zamku, w którym mieszkał Zły Lwowicz, z niemniej złą Frau Filtz rosły sobie cztery orzechy.
Przy majdanie, w czworakach mieszkali zaś chłopi, których sąsiedztwo bardzo w niesmak było księciu i jego Frau. Zamek kupili niedawno ale majdan był wspólny.
- Dziadku a jak się można nazywać "frał filc"?
To coś w stylu do Cruelli de Mon! Marysiu.
- Ooo, to bardzo zła baba, ona porwała dalmatyńczyki i chciała je przerobić na futra! Krótko podsumowują dzieci. I co dalej, co dalej?

I tu była podobna sprawa! Lwowiczom przeszkadzały te orzechy właśnie. Knuli jak je po cichu wyciąć, bo miejsca na karocę i konie za mało im było. Szczególnie na dwóch im zależało bardzo. Obiecali mieszkańcom, że uporządkują teren ale drzewa wszystko zostawią. Zresztą nie tylko tam orzechy rosły ale stara śliwa i jabłoń oraz klon czerwony. Były też dwie stare szopki, które mieli wyburzyć i postawić nowe.
Ludzie w dobrej wierze się zgodzili.

Kiedy kilka m-cy wjechały buldożery na plac okazało się, że mają zniszczyć wszystko, posadzić trawę i tyle!
- Dziadku, to straszne dranie.
Prawda. Lwowicze tak, zwłaszcza Frau Filtz choć jedno drugie warte było. Na szczęście szef firmy od buldożerów był dobrym człowiekiem i powiedział, że drzew nie ruszy, co najwyżej tylko dwa orzechy - najmniejsze, wykopać musi ale tak zrobi, że z korzeniami łyżką podbierze i odstawi na bok.

Całe szczęście, że na zamku mieszkał jeden dziadek, taki jak wasz, tu leżący z wami.
- Też taki dobry i fajny?!
No pewnie! Dziadek Dariusz, bo tak miał na imię, poszedł do Lwowicza i powiedział.
- Słuchaj gościu... Jeżeli choć jedno drzewo z tego podwórka zniknie lub ławka, to...
Tu dziadek (narrator) miał problem co w usta dziadka Dariusza włożyć, by to jakoś elegancko ale stanowczo dla wnuczków wybrzmiało.
- Co mu powiedział dziadku?!
Że zrobi z Lwowiczem... porządek, lepszy niźli ten sobie zaplanował z podwórkiem. Kacperek aż ząbki zacisnął w skupieniu.

Niestety jeden orzech nie przeżył, mimo starań właściciela buldożerów. Ten drugi ocałał na szczęście. Te dwa młode orzechy miały swoją, podwórkową podobną historię. Zapomnijmy na chwilę o Lwowiczu i Frau Filtz, otóż to był samosiejki. Te orzechy znaczy.
- Samosiejki?
To takie drzewka, które rosną same z upadłych na ziemię owoców swoich rodziców. Np. rośnie sobie orzech. W listopadzie jego owoce, czyli znane wam orzechy, to takie dzieci drzewa, z którego spadły na ziemię. Zbieramy je, suszymy i potem rozbijamy i zajadamy się zawartością.
Ale też z takiego spadłego orzecha może wyrosnąć nowe drzewko i tak musiało być w tym przypadku. Jeden wyrósł w ogródku a drugi za... ławką.
I o tym dalej będzie mowa...

fassi 28.04.2025 16:54

2 Załącznik(ów)
Wielu sie pyta jak wygląda elwood, gruby on, czy chudy, ma kapelusz albo czapko. A Elwood tak naprawdę leży na na emeryturze w NRD, w nrdowskiej hali na siano pokrytej azbestem i delektuje się wiosenna pogoda.

Załącznik 142465

Buty zawiozłem mu do szewca bo zębem czasu się trochę spekaly. Bute te ryly jeszcze afgańska ziemię wożąc gości z Orbisu na zagraniczne i drogie wycieczki.

Załącznik 142466

Pytanie tylko, czy nowe buty za 100pln sztuka dają radę doczlapac do kaukazu? Albo dalej? A jak poczlapia dalej to iść dalej czy wracać aby starczyło na doczlapanie do domu?. Co mówią podróżnicy o butach za 100 PLN? Czy to wogole da się wyjść w nich z domu? A co jak zaczną uciskać elwooda i nie dojedzie do knajpy? Może zacznie się kotłować ta myśl w baniaku: jakbym kupił za 1000 to pewnie bym doczlapal...

Knajpa na horyzoncie zimne piwo, a but ciśnie do krwi i dramat życia gotowy, psychicznie nie do zniesienia. Leżysz na glebie i cierpisz jak werter. Co ci po ryju któremu się chce pić, jak nogi cię do knajpy nie zaniosą? A na nogach buty które też muszą iść do knajpy a nie chcą? Buty to bardzo ważny element kontaktu z planeta przecież. Bez buta nie dojdziesz z buta do knajpy na piwo. Gdyby nie ryj, nie szedlbys do knajpy.

Pytanie tylko które buty bardziej chcą, te za tysiąc czy te za sto?

W końcu wchodzisz do knajpy i patrzysz a tam na wisi tablica "piwo dyskusyjne". Dlatego musisz mieć dyskutanta ze sobą, też w butach aby do knajpy doszedł z buta. Jak sam ze sobą podyskutujesz, to mordoobicie murowane i wyjazd z knajpy - znamy to z autopsji. Z dyskutantem jest bezkrwawo. Argumenty, filozofia, nicze, Platon. Piwo za piwem, temat za tematem i tak aż do nocy. W nocy dyskusja przenosi się na mosty rzeczne, nabrzeża, lasy, łąki. I tak dobl rana z plastikowych butelek zaprawionych z kija dyskutujesz. W trampkach z nrdowskiego demobilu kupionych na targu.

Bez butów nigdy by się to nie stało. Boso nie pójdziesz przecież do knajpy z buta.

Według księgi schizofrenii bezobjawowej , jest wiele elwoodow. Ten Elwood drugi czyli łącznik kierownicy z siedzeniem to tylko ktoś kto chce elwoodowi pierwszemu podrapać po rdzy na ramie. Jeszcze był wujek w stanach, elwood trzeci ale on tylko muzykę do kotleta robił.

El Czariusz 29.04.2025 09:14

Podwórko - dziadek do orzechów.
 


Ten ELWOOD, to taki orzech. Kolejny w rodzinie.
On tylko wymagał troski, niczego więcej...
w 2013-tym osiadł na tych kapciach/butach na podwórku serdecznego kumpla, bo zajęli się nim wcześniej źli ludzie. Źli ludzie z serwisu, znanego na całym globusie PL. Łącznik między pedałami a kierownica nie miał już grama kasy ale obracał się w świecie rowerowych Asów.

Ów Łącznik miał już dwie nominacje do kolosów za sobą. Siedział z kolegami, z których jeden zdobył nawet Kolosa, a nawet dwa; za pustynne Altiplano i trawers Pamiru na rowerze.
Nomen omen, tuż przed tym trawersem Łącznik wsiadł sobie na rower kolegi, który miał tego (na tym rowerze) dokonać i 20 latach przerwy (w kontakcie) pojechał sobie na wycieczkę - na Hel. Po angielsku.
Było to w maju, z początkiem maja bardziej. Tego dnia pogoda z rana była piękna. Idealna na majówkę. 20 kilka stopni. W sam raz na rower, koszulkę bez rękawów, na lekko...

Do Piekła jest z Przystanku Oliwa 90km. Jechało się tam wyjątkowo cudownie. Cudownie kręcił wiatr, cały czas dując w plecy. Na cyplu Hel nie był jeszcze Piekłem. W cudownym słońcu, będąc NA Helu Łącznik wziął morskie ablucje i... Znalazł się W Piekle.
Wychodząc z wody, w ciągu kilkunastu minut nadciągnął z zachodu zimny front. Temperatura spadła do 12stu stopni... Tyle wskazywało na drogowym słupie, na skraju Kępy Puckiej przed zjazdem do Redy.
Łącznik miał już wtedy w nogach 150km, pośladki były rozbitymi schabowymi z prlowskiego baru mlecznego. Z "placka" wielkości dłoni bez palców, kryjącego po waleniu tłuczkiem, cały talerz... Od Władysławowa obficie traktowany wodą lejącą się z nieba z cudownym w mordewindem.

5km dalej Łącznik się poddał... Wsiadł do SKM w relacji Wejherowo - Gdańsk. Opadł ostatkiem sił na wolne siedzisko w "służbówce", skupiając na sobie uwagę bezimiennych pasażerów wokoło. Wszyscy jak jeden ciepło ubrani patrzyli na gościa w cienkiej podkoszulce (na ramiączkach) obciekającego wodą. To na niego, to na rower, to na rosnącą kałużę wody...
Wymęczony, skatowany wręcz Łącznik nagle zaczął się... uśmiechać. Jakoś tak bezwiednie, ten uśmiech/nastrój zaczął się udzielać najbliższemu otoczeniu. Łącznik po postu wracał myślami do...

Z "Bloga EWLOODA"

Pomarańczowe Wigry 2

Niedziela komunijna był piękna.
Słońce raziło za oknem i pobudzało wyobraźnię. Wiosna. Prawdziwa wiosna!
Puzatek promieniejący szczęściem znosi składaka na parter. Czuje niesamowitą wewnętrzną siłę. Energia go rozpiera. Wskakuje na rower i kręci pedałami.
Na początku powoli, delektując się każdym obrotem! Rany Julek… W porównaniu z Bobo, przestrzeń nie istnieje!
Chwila moment Puzatek rozpędza się i wpada z impetem na boisko. Z całej mocy hamuje, a za nim ciągnie się ch-styczny ślad! Ale frajda! Rozpęd i hamowanie, rozpęd i hamowanie, rozpęd i… gleba! Gleba, ale jaka! Luz! Nic się nie stało! Można powtórzyć!
Kontrolowane uślizgi nie sprawiają Puzatkowi żadnego problemu!…

Po kolejnym, Puzatek ustawia się przypadkowo rowerem w kierunku kina Aurora. O kurde…! Za kinem jest droga do przychodni, a dalej na…
Puzatek zbiera myśli…
– A dalej na PAS STARTOWY!
Nigdy tam nie był. Ale tam, gdzieś jest morze! A nad morzem, to dopiero pięknie jest!
– Łojej… Może by tak spróbować?!
Podniecenie Puzatka sięga zenitu. Hormony (no, takie mikre jeszcze) szaleją!

Jeszcze chwila i… koła składaka smyrają asfalt! Ale prędkość! Na asfalcie przy przychodni pojawiają się pierwsze samochody. Puzatek roztropnie trzyma się blisko krawężnika, ale próbuje się z nimi (znaczy autami) ścigać!
– Boże, jak cudnie! Gada co rusz, sam do siebie!
Rower po prostu płynie.

Puzatek nie czuje żadnych oporów. Można też odpocząć, bo składak ma wolnobieg. Oczywista Puzatek nie kuma w czym rzecz, ale może dać kitę i trzymać stopy na pedałach. To genialny wynalazek! Puzatek szaleje.
Szpula i odpoczynek, szpula i odpoczynek… I do tego rower sunie niesamowicie, jakby ciągany niewidzialną ręką.

Gdy za sobą pozostawił ostatnie zabudowania Rumii zobaczył Kazimierz. Tylko o nim słyszał do tej pory. Jechało mu się jeszcze latwiej! Szpulował na maksa. Połykał kolejne metry niczym wolny ptak…
W tym bez opamiętaniu nie zwrócił uwagi, że słońce przestało świecić od dobrych kilkunastu minut. Za Kazimierzem dopadły go pierwsze krople deszczu, ale i tak jechało się super! Puzatek zatrzymał rower i obejrzał się za siebie.
Rumia była taka malutka… O tam, tam… Tam jest Markowcowa na pewno!
Z tej krótkiej zadumy wyrwał go gwałtowny podmuch wiatru. Ów przyniósł ze sobą kolejne krople, które ostrym smagnięciem sprowadziły Puzatka na ziemię.
– Trzeba wracać! Może zdążę przed tymi ciężkimi, ołowianymi chmurami. Pomyślał.
Czuł się znakomicie. Zaraz pewnie będę na miejscu…

Ale…

Dlaczego rower nie chce jechać…?! Puzatek próbuje pedałować z całych sił ale rower prawie stoi w miejscu! Nie ma mowy, by stanąć na pedałach i odpocząć… Rower natychmiast się zatrzymuje…!
Deszcz przeszedł w ulewę. Z nieba lała się ściana wody, która wyczyniła na ulicy isnte harce! Nie dość, że w pionie, to jeszcze fale wody chadzały w poziomie…
Co rusz jedna z takich fal trzaskała po buzi Puzatka. Mało tego… Nie pozwalała jechać, ba… nawet pchać rower!

Puzatek oniemiał…
Po kilkunastu minutach beznadziejnej walki poddał się i nawet chciał zapłakać ale… ALE NIE!
Zawziął się i zaczął pchać rower!
– Winnetou na pewno też by pchał! I ta myśl, co naszła go nagle, wróciła mu siły!
Pchał ten rower z niezwykłą determinacją. Fakt… Zdarzyło się uronić łezkę (bardziej z wściekłości) ale w tej powodzi i tak nikt by nie dostrzegł, tej chwili puzatkowj słabości… Puzatek więc tak pochlipywał od czasu do czasu w rytm zacinającego wiatru.

Ile ta walka trwała?
Puzatek nie pamiętał. Jedno jest pewne. Nie zdążył na podwieczorek. Podwieczorek podawało się w domu Puzatka tylko w niedzielę. Ze dwie godziny po obiedzie.
Po Zwierzyńcu (poniedziałek), Ekranie z Bratkiem (czwartek) i Teleranku (niedziela) była to najbardziej ulubiona pora Puzatka.
Na podwieczorek w niedzielę nie podawano chleba z masłem i cukrem… Były prawdziwe pączki i drożdżówki, a raz na m-c MAKOWIEC!!! Tego dnia, z racji komunii, był.
Jadźka wprost promieniała, że brat odpuścił takie święto, rodzice zaś, zajęci swoimi sprawami, nie zwrócili uwagi, że Puzatka nie ma…

Gdy w końcu stanął przed domową klatką, rozejrzał się solidnie i jeszcze raz i gdy nikogo nie dostrzegł… zachlipał. Tak… ostatni raz!
Otarł oczy, wysmarkał nos w koszulkę i wgramolił się na trzecie piętro…
Gdy stanął przed drzwiami mieszkania jeszcze raz przetarł twarz, wygładził koszulkę na brzuchu, otarł siodełko i westchnął:
– Kurde… Ale maszyna! I nacisnął klamkę…

Styczeń 2013.
Wracamy do stolika z Asami.
Po pamiętnej, majowej wycieczce As musiał... zmienić rower. Łącznik wyczaił trzeszczący support ale po dokładniejszych oględzinach okazało się, że pęknięta jest rama przy suporcie. Rama chromo-moibdenowa da się pospawać ale wymęczona ekstremalnymi wyprawami właściciela, skłoniła go do wymiany na nową. Czyli jaką?
- Ściągnę z Anglii za tysiąc funtów nową i zbuduję na niej rower od podstaw.
Ile?! Pytam.
- Taki rower musi naprawdę wiele znieść odpowiada Grześ.
No nie... Przypomniałem sobie mój pierwszy (w sensie kupiony przeze mnie osobiście) rower. Bała to Ukraina rocznik 1974.
Ja bym ten twój Pamir opylił na "ruskim" rowerze za 200zł. Rzucam hasło. Byłby tańszy od pary twoich pedałów:)

Wzbudzam szczery śmiech.
- Na ruskim rowerze, to możesz sobie do Biedronki po piwo jechać a nie "w Pamir". Ktoś tam konkluduje.
Do biedronki...? Jest taki kultowy szlak tam. Hardcory rowerowe go robią na rowerach za tysiące złotych/euro a ja bym go opylił na Ukrainie. Tylko akurat Ukrainy nie mam. Śmieję się teraz ja.
Salwa śmiechu w odpowiedzi.
- Założycie się...?
Stoi!
Wyciągam telefon i dzwonię do kolegi, który od pół roku namawiał mnie, bym jako przewodnik w rzeczony Pamir z nimi pojechał. Po mojej stronie tylko wizy, o resztę nie muszę się martwić. Jadą w dwa terenowe auta na kołach z planety PL. Miejsce jest.
- Cześć Piotrek...
Siema El!
- Propozycja aktualna?
Z Pamirem?! No jasne.
Wchodzę ale stawiam dodatkowy warunek. Zabierzecie mi Ukrainę.
- Jaka Ukrainę?
Taki stary, ruski rower.
- Jasne. Nie ma sprawy!

8 m-cy później...

https://i.ibb.co/B9LY0rn/45840031.jpg

https://i.ibb.co/Pz36Z6js/45840033.jpg

Poza namiotem, tryb lat 70-tych, by pasowało klimatem. Harcerski plecak, gitara defil i ja w niepedalskim stroju. W plecaku praktica mtl5 b z kompletem szklanych obiektywów, ruski primus itp.
Zakład wygrałem. 155 km (dokładnie tyle, co na pamiętnej "majówce") wzdłuż Pamiru i Pandżu.
Tylko jeden, mały dylemat... To był: Pamir na Ukrainie czy Ukraina w Pamirze?



Wielu z Was zna już tę historię ale młodzi nie znają.

...Nie wiele możemy,
bo świat jest silniejszy
lecz wiemy, że warto mieć duszę otwartą...

El Czariusz 29.04.2025 10:30

Podwórze - dziadek do orzechów
 
Ławka na majdanie stała tam od "zawsze"...
Tuż pod oknem dziadka Dariusza, który czasami na niej przysiadywał. Do południa była w słońcu, bo miała stricte ekspozycją południową. Na wiosnę, kiedy słonko wędrowało wyżej, przebijało się nad koronami strzelających w niebo kilku jaworów.
Jawor, lipa, wiąz, klon, jesion to takie typowe, polskie drzewa - dzieci moje kochane.

W naszym przypadku orzech zaczął pod ławką romansować z lipą. Romans trwał dobre kilka lat. Forpocztą romansu były liście szukające słońca między szczeblami ławki. Wtórowały im liście mięty i pokrzywy, obok krzaki topinamburu ale te miał większą swobodę.
- Tamburynu? Dopytuje Marysia.
Nie nie... Dziadek (narrator) się uśmiecha). Topinamburu.
- Co za dziwna nazwa!
Można by powiedzieć, ze topinambur był świadkiem tego romansu. Również babacia, żona dziadka Dariusza, która oszczędzając nieco miętę, co roku przycinała pozostałe "gałązki", sądzą, ze to jakieś chwasty.

Ale jednego dnia, tej wiosny dziadek Dariusz przyjrzał się listkom bliżej, zanim je babcia tradycyjnie zapewne przycięła by i patrzy... a to z jednej strony lipa a tuż obok wpleciony w nią orzech! Lub odwrotnie.
Dziadek odsunął ławkę i przyglądał się długo... Dla tej miłości nie ma miejsca w przyrodzie.
- Dlaczego?
Bo to taki mezalians Marysiu.
- Mezalians?
Mezalians, to związek traktowany jako niewłaściwy, trudny do zaakceptowania. gdyby to były dwa orzechy lub dwie lipy... Ale w tym przypadku oba chcą dominować, to znaczy realizować się (rosnąć) kosztem utraty wolności drugiego.

Ale jest na to rozwiązanie. Dziadek Dariusz postanowił orzecha przesadzić tam, gdzie na pewno było by mu lepiej a i lipa miała by swoją przestrzeń i rosła nieskrempowanie już teraz. Oczywiście dziadek musiał uprzedzić babcię, by już lipy nie przecinała.
Dziadek poprosił wujka Karpika o pomoc. Dziadek odkopał orzecha ile się dało i...

https://i.ibb.co/h12Ds9H1/image-1.jpg
...postanowili orzecha "wyrwać"

To musiało go boleć!
- Zapewne Marysiu ale orzechy to twarde drzewa są. Wystarczy dać im przestrzeń a szybko zapomną o bólu i będą się radośnie pięły do nieba!
A gdzie go dziadek Darek przesadził?
- Na skraj ogrodu.
Niestety... dziadek Darek nie wiedział, że Zły Lwowicz i Frau Filtz już knuli zmiany...
Pewnego wieczora, kiedy babcia, żona dziadka Dariusza przygotowywała kolację widzi Złego Lwowicza, jak po kryjomu wynosi ławkę i wyrzuca ją na śmietnik! namęczył się przy tym srodze ale ławkę wyrzucił.
Babcia woła dziadka;
- Zobacz... Zły Lwowicz gdzieś wynosi ławkę!

Dziadek Dariusz aż się zagotował. Już chciał biec i robić... porządek z Lwowiczem ale babcia roztropnie go powstrzymała.
- Jak Zły Lwowicz pojedzie ze swoją wiedźmą do pracy, to wtedy zrobisz z ławką, co uważasz.
Roztropna ta babcia! Dziadek Dariusz zatem poczekał do rana. Z drugim dziadkiem - Leszkiem, który był dużo starszy od dziadka Dariusza i ledwo już chodził (ale "wieki temu", to on tu tę ławkę postawił, remontując ją wcześniej) przenieśli połamaną (przez Złego Lwowicza) ławkę z powrotem, na swoje miejsce!

Dziadek Dariusz spojrzał na swoje wnuki... Szczęśliwe, zasnęły.

https://i.ibb.co/KpzWDvP9/IMG-20231104-221126.jpg

To jeszcze nie koniec bajki.
Po co ja o niej piszę...?


El Czariusz 29.04.2025 12:28

Podwórze - dziadek do orzechów
 
https://i.ibb.co/20rk6ynL/F1000031.jpg

ELWOOD spędził kilka lat na warsztacie kumpla i spełniał role różne...
Potem wywędrował na dziedziniec i tam doczekał chwili, kiedy w końcu obrał kurs na zachód.
Znalazł swój nowy dom, gdzie ma odtąd bycze towarzystwo.

Wracamy do naszego orzecha. Znaczy po śniadaniu...

https://i.ibb.co/WpHDt2Zr/IMG-20240503-072222.jpg

https://i.ibb.co/qLRShC2c/IMG-20240503-072251.jpg

Dziadek (narrator) stara się dalej znaleźć drogę...
https://i.ibb.co/JRzt3GxM/IMG-20241003-080858.jpg

Zatem dzieci kochane... Nasz orzech przesadzony w granice ogrodu jednak musiał zostać niespełna m-c później znowu wykopany...
- Biedny orzech...
Jak ten biedny Maciek, który musiał opuścić swój dom, oszukany przez dwóch braci - ulubiona bajka wnuczków. No co zrobić z orzechem?
To już jego druga przeprowadzka! Nie najlepsza to pora ale ratować orzecha trzeba!
No więc dziadek Dariusz postanowił wywieźć naszego obieżyświata daleko, daleko na wieś. Tam, gdzie dziadka Dariusza korzenie! Może tam - ten nasz orzech Obieżyświat (już przez duże "O") znajdzie swoją przestrzeń i zapuści swoje?
Jak dziadek Dariusz pomyślał, tak... zrobił!

Najpierw umówił się z "ciocią z jeziora", że zajedzie po drodze na Mazury, bo droga daleka.

https://i.ibb.co/8gNnk3sM/image-5.jpg
Zatem najpierw zapakował orzecha do baniaka z jego rodzinną ziemią i przygotował do załadunku...

...Potem hyc...
https://i.ibb.co/R4hcxJzm/image-4.jpg
...na PaSkudę.

Paskuda dotąd specjalnego szacunku na podwórku nie miała. Ot... Elegantka, elektryczne szyby, klimatyzacja i inne takie pierdolniki, z którymi tylko potencjalne kłopoty.
Gdzie jej było do starego Golfa, co ma blisko 600 000km "na blacie" i ile tam nie postoi, to odpala szybciej niż ELWOOD. Lublin też nieco z góry na PaSkudę patrzył ale...
- Dziadku! Przecież też masz golfa i Lublina!
Ach tak... No patrzcie... jaki ten świat mały?:)

Ale wracając do "ale"... kiedy z wieczora niecny Lwowicz usunął ławkę, PaSkuda aż się zagotowała!
Rankiem, kiedy ławka cudownie ocalona wróciła na swoje miejsce...

https://i.ibb.co/gBBppQ7/image-2.jpg
...PaSkuda już była gotowa.

Chwilę potem...
https://i.ibb.co/ymdN9997/image-3.jpg
...zastawiła ławkę!

Ten gest wyrwał Lublina i Golfa z kapci. Dwa te gagatki same wyjściowo się zbuntowały, że podwórka nie opuszczą choćby się Zły Lwowicz miał...
- Dziadek!! Przerwała narratorowi babcia, żona jego. No...
Zesrać? Dopytał Kacper...
Babcia spojrzała w sufit...
- No i co zrobiły? Dopytuje Marysia tym razem.
Lublinowi wydechł akumulator i na nowym... nie chciał odpalić!
- A Golf?
Golf powiedział, że jak od Kraszanka alternator nie wróci, to on sie nigdzie nie wybierze! O
- Od Kraszanka? Kto to Kraszanek?
Brat wujka Redzika.
- A Kraszanek alternatory robi?
Głównie naprawia. Alternatory, rozruszniki. Kiedyś nawet przez dziadka Darka z pewnego forum wyleciał na chwilę.
- To on jeszcze lata?
On umie wszystko. Najlepiej z bratem wychodzi mu latanie na motorze.
- Na motorze się jeździ!
Jeżdżą to...
- Dziadek!! Babcia już była czujna!
- Pedały! Krzyczy Kacperek.

Babcia dostaje spazmów.

Dzieci śpiewają!



Cdn...

El Czariusz 29.04.2025 14:01

Podwórze - dziadek do orzechów
 
Dziadek Dariusz ruszył PaSkudą w mazurskie knieje...



https://i.ibb.co/4RR9w6Tn/IMG-20250425-075653.jpg
U Cioci z jeziora Obieżyświat ma chwilę oddechu, dostaje wody.

Prosto z jeziora niesie mu ją...
https://i.ibb.co/VYCw6KK8/IMG-20250427-115148.jpg
...dziadek Dariusz.

Potem dalej w drogę.
Gdzieś pomiędzy Puszczą Augustowską, Knyszyńską, Biebrzańskim Parkiem Narodowym, na granicy Wzgórz Sokólskich...
https://i.ibb.co/hRTfd850/IMG-20250425-122402.jpg
...Obieżyświat zyskuje swoją własną przestrzeń. Kto go wypatrzy?

https://i.ibb.co/GvYW7Lr2/IMG-20250425-121835.jpg



Tak moje drogie szkraby. Powiem wam jeszcze coś... Ten orzech przez kilka lat się przebijał. Kiedyś stracił swój główny przewodnik. Tego, który był najsilniejszy, babcia nieświadomie go przycięła. Nic to...
Wyobraźcie sobie, że wypuścił pędy boczne, w liczbie czterech głównych.
Te stanowią teraz o jego sile. Dziadek Dariusz już postanowił, że "lekko" je uformuje. Oczywista nie naruszając wolności Obieżyświata. Znaczy tak lekko Obieżyświatowi pomoże, by "rósł" w górę ale w czterech kierunkach.

Będziecie się mogli na niego bez problemu wspinać, tak jak lubicie a przy okazji przykucnąć po środku i odpocząć. Ma on jeszcze jeden pęd. Piąty...
Wiecie, czym one jest?
- ...
Piątą klepką ATomka.
- Tego z Tytusa i Romka?!
No... Można i tak powiedzieć. Dziadek Dariusz ma takiego fajnego Kolegę, on też jest ATomkiem. Na pewno poznacie wujka. Wujek ATomek robi w drewnie. Poproszę go, by zrobił dla was "piątą klepkę".
- A co to jest piąta klepka?
Hm... Wujek ją ofiarowuje tym, którzy jego zdaniem na nią zasługują. Jak was pozna, sam wam powie czym ona jest. Jestem przekonany, że wy na nią zasługujecie szczególnie.

https://i.ibb.co/VFzdb6h/IMG-20240806-172738.jpg
best free photo management software 2017

https://i.ibb.co/jYjvKH6/IMG-20241019-181505.jpg

https://i.ibb.co/23xQb7kg/IMG-20241019-181629.jpg

Mamy już rodzinny plan. Zwiejemy latem na drugą stronę lustra.
I to tyle o orzechu Obieżyświacie ale... Nie koniec orzechowej historii.
Na Krynickiej w Białym rośnie Jacek. Iście królewski, z rodowodem perskim orzech. Z właścicielem rzeczonego łączy mnie prawdziwa męska, szorstka przyjaźń.
Tak, że ten... trzeba czekać do jesieni.

Piękno czasu polega na tym, że nie możesz go zmarnować z wyprzedzeniem. Kolejny rok, kolejny dzień, kolejna godzina - czekają na was doskonałe i nienaruszone...

El Czariusz 30.04.2025 09:29

Podwórko - dziadek do orzechów Finale Scene
 


"Nie publikował bym wizerunki wnuków..." itp.
Dociera do mnie taki "przemycony" obraz w trosce, z różnych stron.
Pełna zgoda. Każdy dziadek ma tu swój wybór.

Jak jest kilku dziadków, zasada się nie zmienia.
Będzie zatem teraz trochę o roli dziadka. I babci przy okazji. Ja nie jestem babcią, więc mogę tylko pozwolić sobie na jakiś komentarz w sprawie.

Większość z was zastanawia się (lub nie), co ja właściwie chcę wam przekazać?
Ja wiem, nie wiem jednak czy umiem.
Gdzieś na początku tej drogi przekazu napisałem: umiem nic. Miałem uwarzyć wam "amfetaminę" a wychodzi grochówka? Niestety... tam gdzie przemawia pieniądz, elokwencja jest bezsilna.

Exodium.
Było to ubiegłej wiosny. Rodzice podrzucili nam wnuki "z noclegiem". I bardzo dobrze. Nie do końca dla babci, bo pracuje w szkole podstawowej i z każdym rokiem jej "szkolna psycha" narażona jest na coraz większe wyzwania. 35 lat pracy dydaktyczno-wychowawczej. Jeżeli dodamy do tego 10 lat moich fikołkowych studiów (Strażnik Domowy po tej samej uczelni), to chwilami mamy o czym rozmawiać.
Ale chwilowo nie o tym.

Babcie tradycyjnie mają plan, jak zagospodarować wnukom czas. Ja nie mam, bo finał i tak zawsze jest jeden. Plan babci (i prababci) zawsze jest na pierwszym miejscu. Ja ten plan w bardzo prosty sposób obchodzę.
Niczego nie narzucam. Po prostu pytam się wnuków: co robimy? W sensie, co wy chcecie robić?
Dziwnym trafem zawsze lądujemy na naszym ulubionym placu zabaw (albo na jakimś... drzewie lub płocie). Znajduje się on (ten plac) na byłym terenie AWF, przy wyrosłym na nim jak muchomor (piękna przy tym afera) osiedlu ale co tam...
- Co tam?
Z ZOO zniknął hipopotam, leć tam prędko zastąp go tam.
No więc lądujemy na naprawdę fajnym placu zabaw, z ciekawym parkurem. Dla gimnastycznego dziadka raj, dla drapichrustów także. Babcie tylko wzdychają...

Pogoda zacna. Kilkanaście stopni w cieniu, bezwietrznie w pełnym słońcu. Chwila moment dzieci zgrzane. Teren placu wysypany żwirkiem z elementami ścieżek i trawnika.
Piasek w bucikach norma.
- Dziadku, możemy ściągnąć buty? Normalna praktyka od dobrych trzech lat.
Ściągajcie.
Co my na tym placu robimy? Mamy swoją "ścieżkę zdrowia" z elementami IO, potocznie nazywanymi olimpiadą (w istocie tak nazywano pauzę między IO).
Olimpiada bowiem albowiem, to okres przygotowania do IO.

Dzisiaj (znaczy rok temu) m.in., ćwiczymy skok w dal. Rozbieg na trawie, wybicie z progu i lądowanie na żwirku. Nie ma żadnych ograniczeń, poza próbą trafienia w próg ale też, tylko jako wskazówka. Dziadek mierzy i tak z punktu odbicia, wyraźnie jednak określam, do którego miejsca mierzymy.
Drapichrusty skaczą ile wlezie. Czasami grubo ponad kwadrans.
Wyniki?
Znakomite ale na tym etapie nie są aż tak istotne. Liczy się radość i własne zaangażowanie dziecka. To nie jest czas na technikę. Ale... też nie o tym.

Przy którejś próbie, widzę grymas Marysi.
- Ajajaj, ałć...
Akurat stópką trafiła na zabłąkany w żwirze większy kamień. Afery nie ma. Temat już został przerobiony wiele razy. Coś tam podmuchamy, odwrócimy uwagę, skupimy/rozproszymy na czymś innym. Ostatecznie przytulimy na chwilę ale bez przesady:)
Rzucam jedynie "w eter", że to świetna doskonała gimnastyka dla sklepienia stopy akcentując plusy i tu Marysia pozwala sobie sama na małą dygresję.
- A dziadek Wojtek mówił, że nie należy biegać/skakać po kamieniach, bo można sobie skręcić stopę.
Hm... No i co mu odpowiedziałaś?
- Że dziadek Darek jest innego zdania.

Cdn.

https://i.ibb.co/BK44pJ5v/IMG-20240831-123707.jpg
Obrazek z ZOO. Z ZOO oliwskiego.

P.S
Znajomy który świetnie zna się na kapeluszach rzuca w eter:
- Zostaliśmy, jako społeczeństwo, sprowadzeni do poziomu grzybów. Karmieni g... i utrzymywani w ciemnocie.
Bez chwili zastanowienia odpowiadam: warto być truflą. Pech polega na tym, że na truflach świetnie żerują świnie.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:50.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.