![]() |
Czarnogóra A.D. 2024 (samochodem)
Część pierwsza - przygotowanie
Urlop jak urlop, co tu wymyślać, rzut lotką w mapę i jakoś będzie... cóż... nie do końca, gdy chce się (z tym chce to mocno przesadzone :lol8: ) z połówką spędzić czas. Od dłuższego czasu chodziła nam po głowie Czarnogóra. Moja ukochana potrafiła nawet znaki drogowe sprawdzać używając streetview (o tym jeszcze będzie dalej) sprawdzając ową destynację. Planowanie urlopu zbiegło się z rozpoczęciem remontu (o zgrozo), rozpoczęciem sezonu na kosiarki, piły, zagęszczarki oraz klątwą krwawego księżyca... Jak już moja połówka namierzyła gdzie co i jak przyszedł czas na głębsze rozeznanie tematu. Post na forum, gdzie siła ludzi jest wciąż niesamowita, plus kopanie w archiwach forum w poszukiwaniu relacji ludzi, którzy tam już byli. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy wskazali kilka fajnych perełek, z których zamierzałem skorzystać. Przygotwania papierologiczne. Oczywiście ja nie sprawdzając dokładnie nie wiedziałem, że powinienem mieć paszport. Oczywiście wziąłem za pewnika, że skoro walutą tam jest "ojro" to mogę temat olać. Cóż, myliłem się. Nerwówka, bo moja kobitka bardzo lubi mieć wszystko ogarnięte na pół roku przed faktem, więc musiała trafić też kiedy będzie chciało mi się ogolić aby uwiecznić mój koślawy pysk u mordochwyta aby służby na całym świecie otrzymały ostrzeżenie podczas kontroli granicznej, że nie muszą regulować monitorów czy też przecierać oczu - ja naprawdę tak wyglądam. Zdjęcie jak zdjęcie, pstryk i gotowe. Nic bardziej mylnego. Okazało się, że w znanej sieci punktów foto i książek dali ciała, bo... nie te proporcje, bo nie takie tło, ogólnie rzecz biorąc wszystko źle, a w dodatku wyglądałem jeszcze gorzej (chociaż nie sądziłem, że tak można) niż w rzeczywistości. Moja luba zawsze ładnie wygląda, ale ów mordochwyt nie popisał się ani kunsztem godnym Michała Anioła uwieczniając oblicze mej lubej w odpowiedni sposób, ani pokorą, gdy wparowaliśmy z wilczym listem ponownie do tego przybytku uwieczniania chwil za pomocą matrycy urządzenia rejestrującego obraz, stwierdzając po staropolsku, że dali ciała. Ów niewiasta stojąca za ladą, naszpikowana najnowszymi trendami chemii wymieszanej z tradycyjnym wpierdolem, bo chyba nie ma trendów, że jedno oko mocniej się maluje na pandę, stwierdziła, że o to, ten pstryczek się popsuł w tym oto prawie aparacie i nie może jeszcze jeden i jeszcze raz wykonać na cito majestatycznych naszych portetów. Zakłąłem szpetnie pod nosem, albo w myślach, albo to i to naraz, bo zaraz oberwałem od lubej w ramię, że mam się zachowywać, czym wywołałem zapewne przerażenie w oczach ów jakżenaszpikowanej lali za ladą, bo myślała, że kolejny kuksaniec poleci jej niedomalowane oko, aby miała pandę stereo. Uratowałem ją jak dzielny rycerz wychodząc z owego przybytku strzepując proch z butów w progu. Chciałem krzyknąć rozrzewiony "jeszcze tu kurwa wrócimy... z Olem", ale... wiedziałem, że to nie ma sensu, że czas najwyższy rozglądać się za nowym przybytkiem na cito, na wczoraj, by uwiecznić raz jeszcze, w lepszym świetle, w lepszej atmosferze i jednocześnie bez głosu z tyłu głowy Krystyny Czubówny, gdy robiąc dobrze językiem opisuje metaforycznie dziwne stworzenia, jakie znajdują się w naszym otoczeniu. Dobrze się stało, że zmieniliśmy placówkę uwieczniania na płaskich podłożach do następnej, gdzie starej daty pan fotograf zrobił nam tak dobrze, że zachowalismy nawet po jednym zdjęciu na pamiątkę w porfelu. Zrobił to tak sprawnie, że naleciała mnie analogia, że być może to taki fotograficzny Gepetto, który matrycą aparatu rzeźbi nowego Pinokia, nowe pokolenie. Pan fotograf - czystej krwi profesjonalista - zrobił po prostu to, czego od niego się oczekiwało w przemiłej atmosferze wymiany zdań, gdy oczekiwaliśmy na procesowanie się plików z aparatu na papier. Po wymianie uprzejmości oraz uszczupleniu kolejny raz portfela opuściliśmy w pośpiechu przybytek zmierzając ile sił w oplu przez liczne skrzyżowania do urzędu, gdzie mieliśmy dostarczyć na cito zdjęcia, aby nie odwlekać rozpoczętej skrzętnie przez "panią za szybą" procedury wyrobienia paszportów. Planowanie punktów. W chwilach wolnego czasu (jej, nie mojego) byłem bombardowany zdjęciami, nazwami oraz opisem fauny i flory okolicy, gdzie się udajemy, więc ja, pokornie patrzyłem czasem na telefon pomiędzy regulacją zaworów i przeglądem jakiegoś urządzenia na liczne, mnogie, w ilości niezmierzonej wiadomości natychmiastowe oferowane przez pejsbuk. Oczywiście, gdy nie było z mojej strony odzewu po 0,3 sek był telefon, dlaczego ignoruję jej starania i nawet nie odczytuję wiadomości... Ogólnie destynacja wyklarowała się na zatokę Kotorską, która bądź co bądź jest przepiękna. Tivat, Kotor, Perast i inne liczne mniejsze mieścinki wydawały się przeurocze, a do tego widokowe trasy wzdłuż linii brzegowej sprawiały, że miałem ochotę co 5 minut się zatrzymywać i po prostu patrzeć. Wszystkie punkty, które wiedziałem, że mamy do "zaliczenia" były mnogie, sądziłem, że dwa dni i będzie po kłopocie. Jakże bardzo się myliłem. Jakże byłem naiwny, licząc na to, że to będzie spokojny wyjazd, gdzie wypocznę... Moja luba bardzo lubi mieć wszystko przygotowane na ostatni guzik, wszystko rozpisane, wydrukowane, oprawione w ramkę oraz wciągnięte skrzętnie w excel na arkuszu, aby nic nie uciekło. Momentami miałem wrażenie, że moja piękniejsza połówka zamienia się w korporacyjną biurwę żonglującą wszelkimi kwerendami i skryptami w excelu, dlatego po tym wyjeździe zacząłem ją nazywać Miss Excel... Tośmy się kurna dobrali, Miss Excel z nerwicą natręctw i przewidywaniem każdej możliwości, czytającej każdą możliwą grupę na FB gdzie są opinie ludzi z wyjazdów a ja z adhd (czytaj pan chaosu) CDN... |
Fajnie się zaczyna:D:Thumbs_Up::popcorn:
|
Jako, że lubię czarnogórę to idę po popcorn:popcorn::popcorn:
|
Byłem w lipcu w okolicy Kotoru.
Ciekaw jestem Twych fotek ze szczytu po przejażdżce gondolówką na Lovcen. Bo my w mleko wjechalim :vis: |
Urlop to czas w którym przestajemy słuchać szefa. A zaczynamy słuchać żony.
Czekam na dalszy ciąg. |
:popcorn:
|
:Thumbs_Up: Teraz pewnie będzie o szykowaniu limuzyny :D
|
8 Załącznik(ów)
Przez krótką chwilę rozważaliśmy dojazd na miejsce samochodem, ale nijak nie widziałem jechać 1700km w jedną stronę.... zważywszy, że moja ładniejsza połowa nie do końca jest przyzwyczajona do spania po taniości, do spania w samochodzie... więc padło na linie lotnicze tam i z powrotem, jak również wynajęcie samochodu na miejscu.
Oczywiście moja organizacyjna Miss Excel wszystko sprawdziła, gdzie jakie opinie, gdzie co i jak etc. Finalnie do samego przylotu nie wiedziałem co za samochód dostaniemy. Organizacja lotu, bagaże etc to też niezła komedia była, bowiem ja byłbym w stanie spakować się w podręczny bagaż ze wszystkim uwzględniając sprzęt foto, kilka koszulek, bieliznę etc... skończyło się tak, że chyba tylko tostera, mikrofalówki i piekarnika nie zabraliśmy... i patelni Warszawa - Okęcie Dzień wylotu, nerwówka oczywiście bo Miss Excel musi 18 razy wszystko sprawdzić (niby dobrze, że ma takie skrzywienie, ale na dłuższą metę daje się we znaki). Odprawa na lotnisku, nadanie bagaży, inne sprawy idzie sprawnie. Wsiadamy na pokład. Lot trwa około 2 godzin więc luz, siedzę na bocznym siedzeniu więc gówno widzę przez te okienka wielkości deski klozetowej już wcześniej ubabranych mazią... mam nadzieję, że nie tym co myślę... Wylądowaliśmy. Stjułardesa swoje trele odstawia, nic do niej nie mam absolutnie, bo mega profesjonalna obsługa była i pomocna, chociaż kurna nie było pierogów... Jak wspomniałem wcześniej ów akt lądowania zakończył się powodzeniem, maszyna zatrzymała się na swoim miejscu, stjułardesa płci żeńskiej kierowała nas ku wyjściu celem opuszczenia pokładu statku powietrznego. Podgorica To był pierwszy szok, nie kulturowy, nie zmierzający do ascendencji a tak po naszemu mówiąc - strzał w pysk. Stoję jak ten cieć przy hałdzie żwiru tyle, że bez łopaty i zaczyna ze mnie cieknąć z każdej strony, dowiedziałem się empirycznie po co mam rów na plecach i dlaczego pośladki me plaskate mają dylatację pionowo, bo wiem po nastu sekundach mogłem wypłynąć z mego lekkiego ubrania. Gorąc niemiłosierny w połączeniu z bezwietrzną aurą i tym nakurwiającym niemiłosiernie słońcem sprawiła, że chciałem zawrócić. Resztkami niespalnego przez gorąc mózgu zacząłem szukać pobieżnie, czy przypadkiem ktoś mi świni nie podłożył, bo ja chciałem aby było tak normalnie, 18-20 C w cieniu i lekkie słoneczko, które głaskało moją wypracowaną przez Cif oraz inne specyfiki myjące wysokie czoło zakończone już plecami. Zapytałem o której wracają z powrotem i czy przypadkiem nie lecą w kierunku Islandii lub chociaż gdzieś do krajów skandynawskich, gdzie są temperatury normalne. Stjułardesa płci żeńskiej (nadal) oznajmiła mi, że takich lotów to oni nie oferują. No cóż, pierwsza podpadziocha linii lotniczych. Na moim obliczu, które nie tak dawno było dwa razy uwieczniane w postaci zdjęcia a potem drukarki termosublimacyjnej lub innej igłówce, zaczęło stopniowo rozluźniać mięśnie twarzopaszczowe i wydałem dźwięk jakby mnie chciał wychędożyć conajmniej Zenek, co normalnie stróżuje w Warszawie koło Janek na parkingu strzeżonym, co ma stróżówkę bez klimatyzacji z kiblem o metrażu mniej niż zero. No cóż, do odważnych świat należy. Pierwsze kroki nie były zbyt pewne bowiem w moich przeciętnych cichobiegach zaczęła się podeszwa przyklejać do betonowej płyty. Na szczęście do terminalu, gdzie naiwinie liczyłem na klimatyzację dobrze działającą, brakowało kroków 50, wiecie, takich luźnych, bez oszukiwania i stawiania jednego kroku za 1,5. Ależ byłem naiwny. W owym terminalu było jeszcze gorzej, bo była awaria spłuczki i klimatyzacja nie działała. Jednakże mimo wszystko obsługa nie tyle co profesjonalna, była po prostu miła. Uśmiechnięta. Powtarzałem sobie, aby tylko mi się czarny humor jakiś nie uruchomił, aby nie palnąć czegoś, za co zwiedzanie Czarnogóry zacznę od aresztu o metrażu typowego kibla w kamienicy w Łodzi w stylu art-deco. Udało się, niczego nie palnąłem. Chyba. Kurs na odprawę czy jak to tam się nazywa, kazali paszport dać, dałem, coś wbili, na szczęście to była tylko pieczątka, pierwsza, w dodatku niechlujnie nabita... idziemy dalej. Chwila, mieliśmy walizki! No tak, przeszliśmy za daleko i trzeba było pana Zbyszka (imię dobrane przypadkowo drogą dedukcji) poprosić w najbardziej zrozumiały sposób, że mieliśmy walizki i ich nie mamy bo... no tak, zapomnieliśmy pomieszczenie wcześniej je oderbać. Pan Zbyszek (w sumie to Dragan czy jakoś tak) z politowaniem parskną śmiechem, puknął się w głowę i magią znaną pewnie tylko w tym kraju otrwał drzwi awaryjne i w towarzystwie obstawy przeszliśmy do pomieszczenia, które radośnie już raz widzieliśmy. Radośnie odebraliśmy walizki, częściowo pozbawionych uchwytów bowiem podczas załadunku/rozładunku jeden z olimpijczyków pewnie trenował rzut w dal. Gdzieś przecież muszą ćwiczyć! Jeszcze na terminalu dokonaliśmy zakupu kart SIM, aby mieć internet w tutejszej sieci i muszę przyznać, że praktycznie WSZĘDZIE był non stop bardzo dobry zasięg 4G. 15eu za karte na 2 tygodnie z 300GB internetu. Przed ostatnimi drzwiami stoi lokales z kartką i rylcem zapewnie Andrzeja Zenona Pierwszego wyrytym moim nazwiskiem. Mam na tyle niezbytczęste nazwisko, że to nie mógł być ślepy los, tylko faktycznie było tam moje nazwisko. Witamy się. Pan oznajmił, że czeka na nas dyliżans w postaci pojazdu mechanicznego w wersji ABC (absolutny brak czegokolwiek poza klimą i kołami) marki znanego koncernu tworzącego samochody dla ludu. Szybkie formalności, obstrykanie samochodu z każdej strony w razie W (albo gdybym sam zapomniał jak ono wygląda) i w drogę. Prawie. Przed nami ostatnia bariera, gdzie zapewnie już ktoś kiedyś był, ale po chwili konsternacji okazało się, że wystarczy przyłożyć kartę i pierwszy raz w tym kraju zapłacić haracz w postaci biletu parkingowego. W drogę! Witaj przygodo! Teraz to będzie już z górki! Załącznik 136957 Taki chuj. Samochód na papierze miał koni pewnie sporo, ale w rzeczywistości od 0 do 100km/h rozpędzał się do jutra. Cóż, to będzie długa droga. Nawigacja wspomina, że mamy 106 minut do celu, pod warunkiem, że nie będą organizowane akcje gaśnicze. Ropucha tutaj się nie spodziewałem, ale kto wie, przecież też lubi podróżować. Powód tego komunikatu był bardziej banalny, nie był nawet winien tego naśladowca Ropucha niejaki Braun tylko z uwagi na wysokie temperatury pożary, które czasem w przypływie chyba niedoboru adrenaliny zaczynają gasić. Tuż za piątym zakrętem i drugim rondem już widzieliśmy lokalnego rycerza tutejszego aparatu władzy, czyli kolesia na motocyklu z suszarką w ręku zapewne udzielający autografu losowemu kierowcy pojazdu. To w zasadzie był pierwszy i przed ostatni raz kiedy widziałem suszarki. Pierwszy raz jestem w tym kraju, dlatego obserwuję co i jak wszystko łącznie z ruchami mas powietrza aby w razie czego wiedzieć, gdzie mogę puścić bąka, aby nie zmniejszyć populacji malowniczej Czarnogóry. Trasa jak trasa, kierowaliśmy się w kierunku wybrzeża, które dosyć szybko zaczęło się pojawiać na horyzoncie. Pierwsze serpentyny i widokowa trasa wzdłuż malowniczego widoku na morze. Jedziemy i zaczynam szukać gdzieś opcji na przystanek ze względu na pierwszy piękny widok na położone w lekkiej zatoce miasto - to była chyba Budva. Załącznik 136956 Szybko pojawił się przydrożny bar, dosłownie jakby czekał, aby zawitać tam. Wzięliśmy szybko po jednym wyrobie mocno zmrożonym z osadzonym drzewcem dla łatwiejszego manewrowania do otworu twarzopaszczowego (dla niewtajemniczonych chodzi o lody na patyku). Zanim zdołałem zerwać ów odzienie z tego loda to prawie zdążył się roztopić. Nie ma nic w tym dziwnego. Termometr wskazywał jedyne 39 C. Szybko wręcz wróciliśmy do dyliżansu dla ludu i dzięki temu, że droga prowadziła w dół nabierał ochoczo prędkości, chociaż miałem z tyłu głowy fakt, że w sumie nie wiem jak ten dyliżans zahamować skutecznie, bo przy lekkim dotknięciu czułem całą pofałdowaną powierzchnię tarcz/klocków - słowem napierdalało... Teraz to będzie frajda - przemknęła mi myśl widząc coraz ostrzejsze zakręty, chociaż nie takich atrakcji pierwszego dnia się spodziewałem. Cóż, pierwsze koty za płoty, test przyczepności przy kilku okazjach przetestowałem, co sprawiło, że ciut pewniej się poczułem. Zakręt w lewo, zakręt w prawo, znowu w lewo, w lewo, w lewo... chwila, ja chyba się wracam... a nie, to tylko pokręcone serpentyny, które im bliżej brzegu większą frajdę sprawiały, chociaż jako kierowca dyliżansu miałem mimo wszystko ograniczone możliwości rozkoszowania się widokami. Spokojnie, nadrobię - pomyślałem sobie uśmiechając się nieśmiale. Minut minęło chyba z 10 i dojechaliśmy do Świętego Stefana czy jakoś tak, taka wiocha na urwisku z malowniczą trasą, która wg mnie była przesympatyczna widokowo. Nie minęło minut 8 a już mogłem znowu podziwiać... kurwa mać korki w zatłoczonej Budvie. Miałem okazję nawet policzyć ilu przechodniów przechodzi na każdym cholernym skrzyżowaniu... Ruch coraz większy, motocyklistów zbyt wielu nie było o dziwo, ale za to skuterów i maxi skuterów już tak. Gdzie nie popatrzyłem to dominowała Honda X-Adv oraz Forza. Trochę chinoli, ale raczej były w zdecydowanej mniejszości, dużo widziałem Vespy. Dużo mimo wszystko ludzi jeździło bez kasków, nawet na motocyklach, niektórzy wręcz w klapkach plażowych... serio! Co kraj to obyczaj. Minęliśmy w końcu Budvę, ja już miałem złe wspomnienia a dopiero przecież przyjechaliśmy. Mówię sobie, że to taki dzień, że pewnie trafiliśmy na jakieś korki, godziny szczytu etc. Ta... ale o tym potem. Mieliśmy może z 20-30 minut do celu, jadąc przepisowo przemierzaliśmy kolejne kilometry już bez większego wow, trasa jak trasa, ładniejsza niż z Warszawy koło Janek do Pruszkowa, ale wciąż to trasa. Im bliżej Tivatu tym bardziej gęstniało od samochodów z powodu tego, że roboty drogowe więc kolejna okazja to podziwiania czarnogórskich poboczy oczekując na ruch. Miałem wrażenie momentami, że klimatyzacja była nabita jednorazową butlą bo były momenty, że nie działała jak trzeba i nie dmuchało na mnie zimne powietrze. Zagadkę rozwiązałem na drugi dzień, dlaczego tak się działo. Dojechaliśmy do naszej rezydencji/miejscówki/apartamentu/pokoju* znajdującej się tuż obok Tivatu. Załącznik 136959 Uśmiechnąłem się tylko gdy zobaczyłem małe kitełki, a jeszcze bardziej moje kąciki ust zbliżyły się do uszu w momencie gdy zobaczyłem, że mamy klimatyzację w pokoju i prysznic, który momentalnie zacząłem okupować. Załącznik 136962 Rozpakowanie lekkie, plan na resztę dnia, kierunek zakupy aby coś na wieczór było wrzucić na ruszt. Po sklepie ruszyliśmy do Tivatu bo najbliżej aby sobie już coś tam pooglądać i jakoś dotrwać do końca dnia starając się nie wypłynąć samoczynnie z ubrania. Taki widok miałem z tarasu na naszym piętrze. Załącznik 136958 Parking mega mi się spodobał. Załącznik 136960 Załącznik 136961 a nocą było tak Załącznik 136963 cdn *) niepotrzebne skreślić. PS. Nie chciało nam się jechać do Krakowa aby lecieć do Tivatu bezpośrednio, dlatego jakoś tak koślawo do Podgoricy z Warszawy. Ogólnie nie żałuję tego wyboru. |
I pięknie :)
|
Miss Excel & Mister Szok wakajki w 39 stopniach !!
|
No i się czyta i wspomina. Jestem.co roku w Czarnogórze ale bardziej w górach, znaczy w okolicach Durmitoru. Raz zajechałem nad Kotor i jak czekacie na zdjęcia od autora watku , to mi się odrazu przypomina zdjęcie z nad koloru :-)
https://uploads.tapatalk-cdn.com/202...25077fdd60.jpg Wysłane z mojego SM-S911B przy użyciu Tapatalka |
Ramires, powiedz chociaż, że woda była zimna. Kilka lat temu w Chorwacji była zupa, a w Czarnogórze kostki mi wykręcało :dizzy:
|
Kontynuacja będzie niebawem, muszę posegregować zdjęcia.
Co do śmieci (może nie fotografowałem tego), ale jest to plaga, przydrożne dzikie wysypiska, praktycznie brak koszy na śmieci w porównaniu do PL oczywiście. Takie widoki były niestety częste na dojazdowych drogach, ponoć mocno dawało się to odczuć na głównym rondzie jadąc od strony Budvy do Kotoru/Tivatu - teraz jest tam przebudowa to widać, że spychacz zgarnął cały ten syf na bok... Najpierw opowieść a potem wnioski już na poważnie - niezależnie od wszystkiego WRÓCĘ TAM ZDECYDOWANIE. Oczywiście tym razem mam nadzieję inną porą i z pewnością chcę Durmitor zaliczyć, a jeśli czas/warunki pozwolą to potem podążyć w kierunku gór na pograniczu Albani i dalej na Theth. (ale to pieśń przyszłości, póki co zejść na ziemię trzeba i kończyć sprzęty aby jakaś kasa wpadła). |
Cytat:
Woda miała dobre 27-28C tak na oko. Gdyby nie wilgotność samej wody to prawdę mówiąc zbytnio nie dało się wychłodzić przy 35C powietrza a w słońcu pewnie było ze 130C... Pierwszy raz wszedłem od strony morza, ale szybko wyszedłem bo jakiś dziwny prąd wyciągał mnie od razu w morze więc podarowałem to sobie i następnie już w zatoce głównie. |
To chyba na jakiś fenomen trafiłem. O ile dobrze pamiętam, to gdzieś koło Budvy mieliśmy kemping. Teraz patrzę i woda ma 27 stopni tam.
|
Cytat:
W tamtym tygodniu w Starym Barze na bezpłatnym parkingu siłowałem się z lokalnym bandytą, który blokował drzwi w moim aucie i chciał 3 euro. Zwątpił jak w tym samym czasie zacząłem dzwonić na policję, żona zaczęła nagrywać całą akcję i na to wszystko kierowca autobusu turystycznego wysiał i szedł w ich stronę. Odeszli zakrywając twarze. Booking pierwszy raz w tym roku zadziałał bez problemu. Może mi się wydawać , ze mniej turystów do przednich lat. W tamtym roku od Baru do Budwy szukałem czegokolwiek odbijając się od drzwi do drzwi, pokazując zaakceptowaną rezerwację na, którą wzruszali ramionami, że mają full. Polecam ten i inne kraje jugo, bo zawsze się coś dzieje:D W tym roku rzeczywiście żar z nieba, bo nawet rowerem ne pojeździłem. Ekologiczni też są, bo i wjatraki posiadają w tych stertach śmieci: https://i.ibb.co/D5yDhc7/eko.jpg |
Odnośnie śmieci.
Nie twierdzę, że tam jest brudno, syf kiła i mogiła. Opowieści niosą, że nie sprzątają tak sprawnie. Mówią, że najwięcej śmieci generują głównie turyści przy punktach widokowych (gdzie faktycznie czasem mógłby być jakiś śmietnik). Pojechaliśmy w stronę Herceg Novy ale nie wjechaliśmy do samego miasta tylko bardziej zależało nam okrążyć ogólnie zatokę. Na KAŻDYM punkcie widokowym były śmieci, puszki, butelki pet i często nawet ot tak wyrzucone prezerwatywy. Wątpliwe, aby sami lokalesi tak brudzili skoro żyją z turystyki w dużej mierze. Bardzo dużo syfu było mimo wszystko w samej Budvie. Nie chodzi może o same śmieci, ale ogólnie tak jakoś niechlujnie. Miasteczka w większości zadbane, schludne może poza wspomnianą Budvą blisko starego miasta. Ogólnie w weekend pozbieram myśli, zdjęcia i napiszę już chyba do końca wrażenia nieco ubarwione językiem i okraszone zdjęciami z mojego pierwszego wyjazdu w tamte rejony. |
Przepraszam, że się wcinam w wątek. Byłem tam kilka razy tj w okolicy Herceg oraz bezpośrednio w Denovici. I raczej już nie pojadę. Zniechęciły mnie dwie kwestie. Po pierwsze większość pensjonatów jest wykupiona przez ruskich, którzy (wiem to na pewno po pijackiej rozmowie z jednym z właścicieli), że jest to grubszy plan zasiedlania przez nich i oni piszą co wieczór notatki i sprawozdania do swojego gowernmentu w rosji o sytuacji oraz to, że wszystkie ścieki z tych pensjonatów lądują bezpośrednio w zatoce. Nurkowałem tam (rejon Denovici) i widziałem te rury odprowadzające ten cały shit.
Piękno krajobrazów rzeczywiście powala ale cóż... |
Cytat:
Ogólnie bardzo dużo słyszałem o tym, że masa kacapów etc, ale... kacapowy jazyk słyszałem słownie 3 razy i tylko gdy byłem w Budvie. Ogólnie sporo widziałem poborowych z wiadomego kraju, ale kacapów za wiele nie widziałem. Bardzo dużo było Serbów i Bośniaków. Patrząc po samochodach a raczej rejestracjach również nie widziałem zbyt wiele. Wybaczcie, opisuję tylko to, co widziałem przez te kilka dni, może trafiłem na jakąś wymianę turnusów i nie było ich widać. Dla mnie ten kraj jest piękny, ale tak jak z różą, niby piękna ale ma kolce... tak chyba jest ze wszystkim. |
Nie demonizował bym wszystkich Rosjan, nie wszyscy są winni tylko ze względu na miejsce urodzenia.
Nocowałem w tym roku gdzieś w okolicach Đenovići właśnie u Rosjan. Byli bardzo uprzejmi do tego stopnia, że udostępnili mi ich kuchnię a nawet ją opuścili, gdy się tam zjawiłem by przygotować żarcie i picie na następny dzień. Czy pisali o mnie raport - nie wiem :-) |
Nie odbieraj tego, że demonizuję. Po prostu od paru osób usłyszałem, że jest tak ich masa. A tak naprawdę były to jakieś śladowe ilości.
Co do ludzi ogólnie... to tak jak u nas... nie mamy czasem wpływu jak rząd postępuje i czy gra w wojnę... |
Ramirez za mocno dokładny jesteś ale :Thumbs_Up:.:D Nasze kochane kobiety mają różne pomysły ale my jako starzy kombinatorzy możemy temu zaradzić ;)
A co do kacapów to co niby banderowców było mniej ? |
Super!
Wtrącając swoje 3 grosze, to myślę, że MNE jest na tą chwilę czystsze niż np. Grecja, która zrobiła kilka kroków w tył w tej kwestii. Co do kierowców, uważam że w Czarnogórze są najgorsi na całych Bałkanach, jeżdżą chamsko, próbując zawsze być pierwszym, spychają z drogi a motocyklistów mają w doopie. O wiele lepiej w tej kwestii wypada Grecja , Bośnia, czy Albania ze swoim chaosem, Czarnogórcy po prostu są chamscy ( na drodze).... i chyba nigdzie w Europie diesle tak nie śmierdzą jak tam:D. Natomiast wszystko to wynagradzają drogi z widokami... Przepraszam za zaśmiecenie wątku. |
Wszystko jest inaczej jak masz większe cochones :D
Ale na zakrętach możemy się spodziewać tych większych... lub co co zaznali naszego foruma jako wycieczka ślubna, współczuję Widoki kasują inne tematy, no nie ma to jak alpejskie winkle. |
Cytat:
A jeśli chcesz więcej "cywilnych" miejsc do odwiedzenia w MNE, to wrzucam moje 2 trasy, punkty generalnie dostępne na moto, więc szybkie zwiedzanie. https://www.google.com/maps/d/edit?m...fs&usp=sharing https://www.google.com/maps/d/edit?m...F4&usp=sharing |
4 Załącznik(ów)
Cytat:
Co do kontynuacji lekko się zakopałem robotą... Muszę to jak najszybciej ogarnąć bo czas goni, grosz się przyda. Niestety mam tak, że jak mam jakąś robotę i wiem, że będzie się ciągnąć bo często to bardziej renowację niż remont przypomina to nie bardzo umiem się skupić na innych sprawach. Załącznik 137045 Załącznik 137046 Załącznik 137047 Załącznik 137048 |
Spokojnie, relacje z wyjazdów najlepiej się czyta w zimie :)
|
Ramires,Czyżbyście trafili w Budvie na karnawał? bo my tak. :D
Kolega co tam mieszka prawie już na stałe ,zrobił nam nocne zwiedzanie po murach obronnych, inna perspektywa na miasto. Było zajebiście a w Starym Barze ruski spawał stelaż w kolegi yamaszce ale on tam już kilka lat jest z tego co mówił. |
Cytat:
|
29 Załącznik(ów)
No dobra. Po licznych dyskusjach, cenzurze jak również zaciągania języka popełniłem chyba do końca kolejną część.
------------------------------------- Dzień kolejny Podczas pobytu chcieliśmy zwiedzić okoliczne miasta, więc po szybkim rekonesansie na mapie oraz w tajnym/poufnym akruszu Miss Excel padło na Perast. Urokliwe miasteczko, które znajduje się bezpośrednio przy zatoce, pozbawione normalnego wjazdu dla ludzi z jedną ulicą na krzyż przez budynki oraz górną trasą przelotową, gdzie odbywa się proceder dojenia turystów z ich euro celem zaparkowania. Chcieliśmy popłynąć łodzią wyposażoną w mechniczne urządzenie spalinowe, powodujące sprawne odpychanie się po wodzie celem eksploracji wspomnianej wysepki z jakimś tam sakralnym obiektem, który nie był celem dla nas a bardziej ciekawostką. Parking zwykły i czekanie na miejsce to 8eu, parking górny o ile jest miejsce to przeważnie 10eu, parking z biletem na wyspę w cenie i natychmiastowym wyciągniętym chwilę temu z kapelusza miejscem parkingowym to już chyba 25eu... całodniowym rzecz jasna. Drogo trochę, ale innej opcji nie bardzo widać, bo pojechaliśmy w szczycie sezonu i swoje niestety trzeba zapłacić. Podbiega do nas rosły lokalny Adonis mówiący we wszelkich językach łącznie z esperanto, chyba, sądując nas zaczyna mówić po polsku i to naprawdę mega sprawnie. Dopytuje skąd jesteśmy i otrzymuje odpowiedź, że z Gliwic (jakoś tak odruchowo, bo kto w Czarnogórze zna Gliwice czy Otwock). Zaczyna się dopytywać, czy jesteśmy kibicami Piasta Gliwice i.. tutaj kopara mnie opadła, bo nie dość, że wie gdzie są Gliwice to pyta się, czy dalej stoi Radiostacja?! Gadka szmatka, owy Adonis sprawny w wystawianiu biletów i znajomości europejskich miast wskazuje nam wcześniej wyciągnięte miejsce parkingowe z kapelusza, po czym prowadzi nas bezpośrednio do Stefanacomałódź, aby nas zabrał i pokazał jak się pływa. Ten już we wspólnym języku odprawia mantrę o bezpieczeństwie oraz o wpływach geopolitycznych na populację mandżurskich kanarków względem nowej kopalni w Chinach, po czym wprowadza nas na swoją dżonkę celem dostarczenia Miss Excel i mnie na wyspę, gdzie mamy czas około 30 minut na zwiedzenie, pomachanie innym wilkom morskim wożącym tam i z powrotem turystycznych amatorów. Po dotarciu na miejsce wyskakujemy na brzeg wyspy. Rundka dookoła, poszukiwania miejsca do zrobienia zdjęcia, sprawdzeniu, ze wyspa na obwodu tyle co mój garaż, tyle, że u mnie w garazu nie ma koscioła na środku i tylu turystów. Zaskakujące było to, że podczas gdy zwiedzaliśmy ową wyspę ludzi przybywało, to najbardziej oblegane miejsce wcale nie było tymże kościołem/kaplicą czy tez innym miejscem kultu a zacienione miejsce, gdzie wszyscy zmordowani wycieczką po moim garażu, a przepraszam, wyspie wielości mojego garażu, ustawili się w rzędzie jakby na apelu, brakowało im tylko tyt jak 1 września na rozpoczęciu roku szkolnego. Chcieliśmy zrobić kilka ujęć nie mając za każdym razem miliona turystów jako statystów, co okazało się niestety nierealne. Przez chwilę miałem możliwość zrobić Miss Excel zdjęcia na tle drugiej wyspy, jednakże po chwili gdy ja chciałem zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie podpłynął prawie Titanic z hordą turystów zasłaniając widok... cóż, takie uroki wysp chyba. Mijały kolejne minuty gdy zobaczyliśmy Stefanacomałódź, iż zaczyna podpływać już do brzegu celem zabrania nas z powrotem na stały ląd. Sprawnie operowawszy rumplem manewrował pomiędzy innymi wilkami morskimi przecinając kolejne fale wywołane Titanikiem dobijając szczęśliwie do brzegu, gdzie kamiennym pomostem dostaliśmy się na jedyną ulicę tego miasta. Oczywiście były sklepiki, kawiarenki, lokalne jadłodalnie ale wszystko takie przyjemne. Powiem szczerze, że kultura obsługi w sklepikach nie była nachalna, nie powodowała dyskomfortu, była po prostu inna, wyluzowana, bez zbędnej napinki. Oczom mym ukazał się tuż po wyjsciu termometr zawieszony w cieniu, który złowrogo wskazyłał ledwo 36 stopni. Przypomniał mi dlaczego, pomimo białej koszulki wciąż mam uczucie, że nie zakręciłem prysznica pod którym cały czas stoję, w skrócie pociłem się jak prostytutka w kościele... Miasteczko bardzo przypadło nam do gustu, bardzo dobrze się czuliśmy, był tutaj taki fajny spokój, którego nam brakowało w naszym kochanym kraju. Nie odbierajcie tego, co mówię za absolutną prawdę, opisuję to po prostu bardzo stronniczo/subiektywnie, gdyż jak napisałem wcześniej jest to mój pierwszy wypad w ten region, w sumie pierwsza taka wycieczka w życiu, gdzie jestem za granicą tak daleko - Czechy czy Słowacja się nie liczą. Prześlismy dosyć szybko wzdłuż i wszerz to miasteczko nie robiąc praktycznie zbyt dużo poza podziwianiem wszystkiego dookoła, do tego stopnia, że zapomnieliśmy o tym, że mamy aparaty ze sobą. Po prostu od tak, cieszylismy się widokami. Perast bardzo miłe wrażenie na nas zrobił, co sprawiło, że obiecaliśmy sobie, ze jeszcze raz tutaj przyjedziemy. Po odwiedzeniu lokalnej jadłodalni (pizza była pyszna, taka z kamiennego pieca i z oliwą, tradycyjna bez żadnych cudawianków) oddaliliśmy się, aby iść już spacerkiem w kierunku kapeluszowego miejsca parkingowego gdzie czekał na nas nagrzany do granic wytrzymałości czarny bolid dla ludu. Po 5 minutach pracy silnika celem zasilenia agregatu chłodniczego byliśmy w stanie usiąść i zamknąć drzwi celem opuszczenia tego urokliwego miejsca. Pojechaliśmy dalej w kierunku samniewiemgdzie aby objechać nieco zatoki w kierunku Herceg Novi (chociaż tam nie dotarliśmy). Trasa powodowała, że poruszałem się tempem takim, że gdybym sam jechał za sobą zapewne bym zlinczował tego kierowcę - wolno. Widok z trasy, gdzie jadąc motocyklem można podczas złożenia dotykać praktycznie wody powodowała, że byłem bardziej skupiony na widokach niż tym, jak szybko jadę. Przemalownicza trasa, mijane minimiasteczka, restauracje, które były dosłownie przedzielone drogą i kelnerzy mający swoje niewidzialne przejścia dla kelnerów przez drogę biegali obsługująch klientów jednoczesnie mijając samochody bez uronienia nawet kropli piwa - mistrzostwo! Załącznik 141519 Załącznik 141520 Załącznik 141521 Załącznik 141522 Załącznik 141523 Załącznik 141524 Załącznik 141525 Załącznik 141537 Pojechaliśmy do różnych punktów widokowych połozonych wyżej z pięknym widokiem na zatokę, jednocześnie zderzając się z dzikimi wysypiskami śmieci tuż przy krawędzi stoków, co bardzo psuło mimo wszystko odbiór i powodowało, że ten diament miał tak naprawdę wiele rys. Powrót w kierunku Tivatu chyba (albo Kotoru) spowodował, że coraz szybciej zacząłem łapac tutejsze zasady poruszania się po drogach w mieście. Przez ten cały wyjazd nie słyszałem nawet jednego klaksonu, pisku opon, nerwowych kierowców a widziałem można by rzec wolną amerykankę opartą na niepisanych zasadach, gdzie mimo wszystko był porządek, była kultura trochę inna niż jesteśmy świadkami w Polsce. Wymuszeń nie widziałem, natomiast notorycznie widziałem samochody, ktore po prostu potrafiły wjechać bo było miejsce w korku i nikt z tego powodu nie robił problemów. Wpuszczanie samochodów było naprawdę na porządku dziennym, co mnie miło zaskoczyło. Nie było czekania godzinami, aby wyjechać z jakiejś uliczki czy też wykoanie lewoskrętu, tam po prostu się to robiło i nikt nie miał problemu z tym, że do skrzyżowania dojedzie 5 sekund później. Jakoś tak czas szybko zleciał, że zaczęło się powoli ściemniać więc uderzyliśmy do Tivatu, aby sobie ot tak pozwiedzać chodząc sparkiem po mieście. Doszliśmy chyba do najbardziej luksusowej części z mariną, gdzie brakowało tylko u-boota oraz jachtu putinowskiego. Ludzie wyluzowani, poza brykającymi dzieciakami bawiącymi się bączkami naszpikowanymi ledami panował naprawdę spokój. Restauracje z jednej strony zachęcały do wejścia swoim urokiem, przepychem, wykwintnością ale skutecznie nas szaraczków odstraszały cenami. Wybraliśmy chyba jakiś złoty środek oddalając się w kierunku czegoś bardziej na nasze możliwości. Trochę czasu spędziłem na rozszyfrowanie ich stref parkowania, ale dałem radę. Wystarczyło znać kolory i mieć 1,5eu w garści, aby spokojnie parkować w czerwonej strefie. Powrót do kwatery tym razem poszedł sprawnie, bez zbędnych postojów. Z racji tego, że byliśmy tylko przelotem i jednocześnie już gdy słońce pokazało środkowy palec i poszło spać, o robieniu zdjęć nie było mowy a namierzyłem postkomunistyczny ciekawy budynek Yugonaftu czy jakoś tak. Mam skrzywienie do wyłapywania takich budowli, które pamiętają jeszcze pochody pierwszomajowe i inne komunistyczne uroczystości. Ogólnie socmodernizm czy konstrukcjonizm w sowieckim wydaniu pomimo całej otoczki jest ciekawy, zważywszy, że jego pochodzenie jest zaczeprnięte z francuskiego nurtu Brut (czyt. surowy) gdzie dominował beton i wielka płyta. Z tego co wiem sama Czarnogóra nie jest wybitnie bogata w tego typu "zabytki", ale sąsiednia Serbia czy Bośnia już tak, dlatego przy okazji kiedyś tam zdecydowanie będe mógł zrobić sobie trasę (foto trasę), gdzie będę mógł stworzyć sobie własny album socmodernizmu oraz brutalizmu. Dzień kolejny. Kierunek Budva. Mieliśmy wyjechać wcześniej, ale zbyt ciepłe noce dawały się we znaki na tyle, że rano... dalej spalismy starając się uzupełnić siły... Za oknem oczywiście o godzinie 11-tej było dopiero ledwo 35 C co jeszcze bardziej sprawiało, że człowiek nie chciał tak z marszu wychodzić. Po jękliwych perswazjach Miss Excel ruszyliśmy dyliżansem marki "dla ludu" w kierunku Budvy. Rozkopane rondo po drodze powodowało, że wycieczka nieco się wydłużała, ale własna płyta z empetrzy + zimne napoje wraz z działającą klimatyzacją powodowały, że nic nas nie ruszało stojąc w korku. Wówczas miałem okazje również zobaczyć pierwszy raz policjantów, którzy starali się kierować ruchem w totalnie niechlujnym stroju jeśli chodzi oczywiście o ilość zapiętych guzików w koszuli. Wcale im się nie dziwię, wręcz ich podziwiałem, że dają radę stojąc w samym słońcu, wdychając kurz wzniecany przez poruszające się samochody. Im bliżej Budvy tym więcej samochodów wszelkich nacji, więcej droższych, zagranicznych, więcej motocykli oraz wszechobecne Hondy X-ADV oraz Forzy. Dojechaliśmy naszym dyliżansem do miasta i konia z rzędem temu, kto wskaże nawet płatne puste miejsce do zaparkowania. To był istny armageddon. Po blisko godzinie krążenia zrobiłem to, co robili lokalesi, czyli stawałem pod bramą/szlabanem parkingu i czekałem jak ten cieć przy hałdzie żwiru na cud, że ktoś się zlituje i stwierdzi, że już wyrobił normę postoju i wyjedzie. Minęło jakieś 12 minut i 17 niecenzuralnych słów i szlaban się otworzył. Zastanawiałem się, czy moje przekleństwa zadziałały jak zaklęcie czy też po prostu była to dobra decyzja, aby się uzbroić w cierpliwość i czekać. Rozpalony parking szybko nam przypomniał, że tutaj jednak będzie gorąco... betonowa dżungla Budvy sprawiała, że napoje i woda schodziła szybciej niż ją kupowaliśmy. Przechadzka w kierunku starego miasta/cytadeli - bo tak naprawdę tylko to miejsce chcieliśmy zwiedzić przebiegała dosyć sprawnie, szybko już nauczyłem się szeroko trzymać łokcie aby skutecznie torować nam drogę ku obranemu wcześniej azymutowi. Stare miasto muszę przyznać, że urokliwe, wysokie mury powodowały, że było ciut chłodniej, było więcej cienia. Przechadzki po starym mieście zajęły nam sporo czasu ale wg mnie warto. Byliśmy również w miejscu, gdzie jedna z mieszkanek oddała się pomaganiu kotom. Niesamowicie ciepła osoba, nazywana tam aniołem. Wokół niej oczywiście masa kotów, ile mogła to im pomagała jak nie jedzeniem to przez podawanie leków. Z tego co wyczytaliśmy to miasto nieco się na nią wypięło, bo postawili tylko tablicę mówiącą o niej i tyle. Pamiętajmy, że koty w zatoce kotorskiej jak i Budvie są szanowane. Nikt ich nie przegania bo kiedyś uratowały te miasta przez szczurami i innymi chorobami. Tak mówią legendy. Po zwiedzeniu starego miasta chciałem jak najszybciej wydostać się z tego miasta. To nie jest tak, że jest brzydkie itp jednakże zbyt zatłoczone jak dla mnie a nie jestem fanem spędów takich tłumów. Kolejne hoteleprawiedrapacze powstają tam wszędzie. Oczywiście wszystko w pobliżu mariny gdzie kilka euro sobie pływało. Takie miasta to nie dla mnie. Zaprawiony już w taranowaniu przechodniów łokciami znaleźliśmy się szybko na parkingu. Wyjazd nie był zbyt długi, ale żółwie tempo ponownie... Wracając rozmawialiśmy o tym, co tam powinno tam się zadziać, aby to miasto mogło żyć bardziej a nie być tylko i wyłącznie kurortem dla klasy wyższej, ale to tylko nasze przemyślenia. Ogólnie na każdym kroku zderzaliśmy z brakiem miejsc parkingowych, były na wagę złota, szczególnie bliżej weekendu. Prawdę mówiąc byłem/jestem rozczarowany Budvą, ale to tylko moje zdanie (no, Miss Excel również). Następny cel przed nami. Obraliśmy destynację - jezioro szkoderskie. Po drodze jechaliśmy przez Świętego Stefana i... naprawdę chcieliśmy się tam zatrzymać aby zrobić sobie kilka dobrych zdjęć. Marzenie ściętej głowy. Albo prywatne parkingi, które nawet odpłatnie nie chciały wpuszaczać "nie klientów" albo brak miejsc. Cóż, mieliśmy zaplanowane pływanie po jeziorze bliżej zachodu słońca więc nie powtarzaliśmy procedury cierpliwości przy szlabanach tylko pojechaliśmy dalej. Dojazd zajął nam może z 45-60 minut. Po drodze jechałem najkrótszą płatną autostradą (chyba) ale zapłacić trzeba było. Jadąc zaczęło być trochę duszno bowiem przemierzaliśmy tereny, gdzie rozpętały się na dobre pożary. Dojechaliśmy na miejsce, oczywiście wyszkoleni nagabywacze obskoczyli nas błyskawicznie. Jednakże Miss Excel miała swój plan chociaż chyba przez pomyłkę trafiliśmy tam, gdzie mieliśmy tego miejsca unikać. No cóż. Wylądowaliśmy w przybytku gdzie Makłowicz się zajadał rybą co dawało 65 pkt. do lansu, bo zdjęcie było na honorowym miejscu przy wejściu. Tu o metodach, jakie stosują lokalesi. Trafiliśmy do Pelikana, gdzie właśnie Makłowicz zachwycał się rybą. Ja nie kosztowałem. Koleś w cenie czegoś tam na kształt biletu od razu podał piwo i wodę i zapewne szukał kolejnych naiwnych na obsługę przez jego osobę. O jedzeniu się nie wypowiem, ale patrząc na opinie na google można śmiało rzec, że nie jest źle a nawet dobrze. Jak już złapał kolejnych ludzi co też chcieli płynąć łodzią to pewnie dopiero ją zaczął ogarniać doliczając sobie po 5eu od głowy marży. Płaciliśmy chyba po 20eu a potem jak się zorientowalismy to można było spokojnie za 15eu popłynąć a za 20-25eu była wycieczka ciut dłuższa połączona z degustacją win czy jakichś innych lokalnych jaboli. Czekaliśmy na człowieka od łodzi. Po minutach 9-ciu pojawił się ów młodociany wilk morski (a może pudel jeziorny) i zaczął nas prowadzić w krzaki gdzie skrzętnie miał przycumowaną swoją dżonkę z silnikiem marki Honda. Tradycyjnie zawsze coś musiało pójść nie tak jak planowaliśmy, bowiem liczyliśmy na spokojny cichy rejs, ale dosiadły się do nas 3 osobniki płci rycząca 40-tka z Albanii, którym to jadaczka nie zamykała się nawet podczas kichania... Jezioro jak jezioro, ale otacząje widoki przepiękne. Rejs trwał z małą przerwą na potencjalną kąpiel gdzieś koło 120 minut. Podczas tego postoju zaznaliśmy naprawdę ciszy, ryczące 40-tki opuściły łódź celem zapewne damskich spraw bowiem był przybytek upamiętniania swojej wizyty przez oddanie w określonym miejscu swoich odchodów mniej lub bardziej płynnych. Niezgadniecie, echo prowadzonej konwersacji dobiegała nawet przez zamknięte drzwi owego przybytku. Przez chwilę nawet chciałem dać łapówkę bosmanowi, aby już płynął pozostawiając rozgadane albanki w tejże zatoce. Z romantycznego rejsu pozostał lekki niesmak, że nie można było chociaż przez chwilę pocieszyć się ciszą. Przyszedł czas na powrót łodzią w kierunku prawieportu, po drodze mijaliśmy łódki pełne turystów, ale tam była cisza pomimo składu zawierającego dzieci, psa i bosmana. Wszystkie te emocje spowodowały, że nasze organy wewnętrzne zaczęły nam wysyłać impulsy celem uzupełnienia paliwa dla naszych organizmów. Moja Miss Excel wyciągnęła arkusz nr 23 i stwierdziła, że jest tu niedaleko, metrów 1325 od portu knajpka. Knajpka jak knajpka - to były ruiny zamku, warowni czy też innego typu kamiennej zabudowy. Zamiast knajpki była restauracja, która dała pełne zadowolenie. Pierwszy raz w życiu zamówiłem sobie krowie wnętrzności z kamienia - stek przyrządzany przy nas na medium, na prawie świecącym kamieniu - doznanie bezcenne a owe przyprawy dostarczone wraz z talerzem powodowały, że miałem ochotę upolować jeszcze kilka krów, aby ucztować dłużej. Widok, cisza, brak albańskich 40-tek w zasięgu słuchu powodowało, że spędzony tam czas zakończyliśmy naprawdę pięknymi doznaniami. Powrót nie licząc inhalacji był już sprawny. Mijając kolejne miasteczka, które widzieliśmy z trasy nocą tryskały migającymi światełkami, że było to niezmiernie miłe dla naszych organów wzrokowych. Załącznik 141509 Załącznik 141510 Załącznik 141511 Załącznik 141512 Załącznik 141513 Załącznik 141514 Załącznik 141515 Załącznik 141516 Załącznik 141517 Załącznik 141518 Dzień kolejny. Plan na ten dzień był zupełnie luźny, bez spinki, bez planowania niewiadomoczego. Padło na "plażę" niedaleko Fortu Arza. Takie leniuchowanie powiedzmy, że nie jest moim ulubionym zajęciem, jednakże było przyjemnie. Zachwyceni widokami i zrzuciwszy się do wody szybko zrozumieliśmy, że wybralismy złe miejsce. Prądy jakimś cudem chciały nas od razu wciągnąć w głąb zatoki więc skapitulowaliśmy. Po przejściu ciut bliżej samej zatoki oraz bacznej obserwacji tubylczych rytuałów plażingu wybraliśmy miejsce, gdzie już woda była spokojna. Uzbrojeni w buty, miały nas chronić przed ostrymi krawędziami na dnie i jeżowcami wytyczyliśmy szlag, gdzie można szybko i bezpiecznie po szyję się zanurzyć w krystalicznej zupie, bo temperatura jakoś tak niewiele odbiegała od temperatury powietrza. Praktycznie cały czas byłem w wodzie z moją Miss Excel. Kilka godzin leniuchowania i pojechaliśmy z powrotem, ale inną trasą, trochę zboczyliśmy z kursu, aby dojechać do punktu widokowego z małą kapliczką i rojem szarańczy czy też innych pasikoników otoczony przez wszechobecne oliwne drzewa. Słońce oczywiście doskwierało, ale już nie tak bardzo chyba, skoro coraz dłużej wytrzymywaliśmy w tym upale. Fotka jedna, druga, selfiak, kilka kurew w powietrze, bo musiałem oczywiście przydzwonić nogą tak, że w Budvie rejestrowali wstrząsy sejsmiczne i powrót krętymi wąskimi ścieżkami do naszej wynajętej rezydencji z widokiem na morze i popsutą lodówką. Noc, ciepło, 28 C w świetle księżyca, w cieniu... a idź pan w ch*j z takimi nocami. Dzień kolejny Pobudka jak co rano na coraz większym poziomie negatywnej energii. Dopóki nie weszła kawa na śniadanie... Pomimo temperatury widok rekompensował wiele. Ja wciąż będąc w rytmie wstawania wczesnego miałem czas na obudzenie się, zebranie myśli, pogodzeniu się z własnym losem oraz nieubłaganą brutalną prawdą, że chłodniej nie będzie przeglądam okolicę na mapach. Kończąc kawę jak również prasówkę w elektronicznej formie naszego forum jak i jakieś tam wiadomości z sieci udaję się do sklepu, takiego z podstawowymi produktami pierwszej potrzeby żywieniowej. Szybkie zakupy, po drodze mordując w myślach niesamowicie niemiłą ekspedientkę w sklepie, która ani słowa po angielsku nie znała, ale za to z życiorysem wypisanym na metrowej długości doczepionych rzęsach i brwiach poprawionych chyba słoikiem z oliwkami przeznaczonymi do cateringu - tak z 3 litry - więc promień jej brwi mniej więcej odpowiadał promieniowi skrętu w Ducati Monster 600. Po tej niemiłej wizycie zaopatrzony w bądź co bądź smaczny chleb plus inne wynalazki zacząłem szykowac jakieś śniadanie. Ten rytuał skutecznie ukróciłem po powrocie, bo mając do pracy na 8-mą godzinę wstaję najczęściej w okolicy 7:45... Kotor - stare miasto głównie. Dzisiejszy plan. Po przedarciu się przez rozkopane rondo sprawnie udalismy się do Kotoru, gdzie poza piękną pogodą, wysoką temperaturą i korkiem na 15 minut udało się nam znaleźć wolne miejsce. Uczciłem to zimnym napojem, który był zimny tylko przez chwilę. Udaliśmy się do starego miasta, które było bezwietrzne, co potęgowało doznania cieplne i szybko przypominało po co mamy my - ludzie - rynnę na plecach. Ogólnie bardzo urokliwe miejsce, turystów jeszcze nie było zbyt wielu co sprawiało, że moje łokcie miały wolne. Moja Miss Excel oczywiście każdy możliwy sklepik z pamiątkami musiała zaliczyć więc to zwiedzanie zaczęło mi przypomniać wyjście na miasto w Warszawie koło Janek do galerii handlowej... Ogólnie warte zobaczenia miejsce. Turystów zaczęło napływać, ruch robił się sporo większy niż się tego spodziewałem. Okazało się, że przybił do brzegu jakiś Titanic wraz z zapasowym stanem turystów więc nagle przyjazne uliczki stały się jeszcze ciaśniejsze. Szukaliśmy jakiejś kawiarenki gdzie mogliśmy uzupełnić baterie naszego ciała przez zainputowanie kofeiny. Zamiast się delektować chwilą wytchnienia obserwowałem moją Miss Excel podczas segregowania łupów z polowania w okolicznych sklepikach. Po nstu minutach zapadła decyzja, że czas iść dalej, nie bacząc na tłumy, po prostu iść, w stronę słońca, tak bez końca... aż do straganów kolejnych, tym razem wyposażonych w milion pięćset sto dziewięćstet rodzajów oliwek, które muszę przyznać sprawiały, że zacząłem się pocić nawet z ust na ich widok. Po bużliwych debatach co dobre a co nie wybraliśmy kilka smaków i obraliśmy kierunek parkingu darmowego, gdzie już czekał na nas dyliżans marki dla ludu. Wyjazd był dłuższy niż dojazd co było do przewidzenia, ale brnęliśmy w kierunku Dobroty a potem dalej na jakieś widokowe punkty wcześniej już podczas rekonesansu dostrzegliśmy i stwierdziliśmy, że damy radę, że zdobędziemy je bez trudu. Tak mówiła teoria a praktyka pokazała, że możemy sobie podziwiać zza szyby samochodu najwyżej. Ogólnie mimo wszystko fajnie jechać i mieć panoramę na zatokę. Mega przyjemne. Już mając w myślach, że tu wrócę, ale sam, i na motocyklu, z namiotem, zapasem pozytywnej energii, o świcie, bez upałów. Pooglądali, nagadali się podczas drogi, zacząłem czuć głoda więc poszkukiwania w arkuszu nr 53 w kolumnie D rekomendowanej knajpki, do której nawet nie weszliśmy z wiadomych powodów. Powrót do noclegowni, trochę ogarnąć się trzeba bo przed zachodem zaplanowałem inny punkt do zwiedzenia - malownicze serpentyny w kierunku Lovcen. Widok na górze na zatokę był piękny, dla mnie trasa również. Napawając się widokami i robiąc jakieś okolicznościowe zdjęcia wróciliśmy do noclegowni dając już sobie tego dnia odpoczynek. Noc... gorąca noc.. standard... powoli pogodziłem się z tymi temperaturami. Załącznik 141533 Załącznik 141534 Załącznik 141535 Nie to, że ciągle narzekałem na planowanie Miss Excel, bowiem robiła to naprawdę sprawnie a jej arkusz byłby zapewne niezłym przewodnikiem dla wielu, to jednak ja miałem ochotę po prostu odpocząć. Jak człowiek, móc nic nie robić, móc po prostu odpocząć. Luźne plany na kolejny dzień, gdzie padło, że trzeba raz jeszcze udać się w kierunky Fortu Arza, na lekki plażing/kamiening i dupomoczing. Dzień kolejny. Jak dzień wcześniej zaplanowaliśmy tak zrobiliśmy, uprawialismy dupomoczing skutecznie znając już rozkład rafy jeszcze lepiej. Obiad i objazdowa trasa wokół półwyspu do noclegowni. Gadki szmatki, padł pomysł tym razem mój, że zwiedzimy coś co jest stosunkowo nową atrakcją w tej okolicy - kolejkę wagonikową. Wjazd na górę to był strzał w 20-tkę nawet bo widok bliżej zachodu słońca po prostu był zajekurwabisty pod każdym aspektem. Na górze szybko staraliśmy się jakies punkty widokowe zdobyć celem ich uwiecznienia. Wcześniej napisałem, że byliśmy w okresie pożarów i niestety kolejny się pojawił - może nie był zbyt duży, ale skutecznie otulił dymną kołderką widok na zatokę, gdzie pięknie było widać Tivat i Kotor. Na górze bardzo fajna resauracja, piękne widoki z tarasów. Pokręciliśmy się tam aż do pełnego zachodu słońca. Zaczęło robić się ciut chłodniej (czyt ledwo 30 stopni). Pamiątkowe zdjęcia oczywiście plus sraczki/selfiaczki i czas na powrót. Zjazd o zachodzie słońca to był sztos, sama góra ma jakieś 1300m a zdjazd trwa dobrą chwilę w nieklimatyzowanym wagoniku, który miał światło wyzwalane ruchem co muszę przyznać było ok. Po zajęciu miejsc wlepieni w szybę obserwowaliśmy całą zatokę i świetliste już miasta, które pięknie rysowały zarys zatoki. Polecam! Ogólnie chyba tego dnia trzeba było auto przygotować do oddania, więc myjnia, odkurzacz, tankowanie. Powiem szczerze, że największe moje zdziwienie było podczas tankowania. Auto mające koni 90, z czego 46 było pewnie już na emeryturze bo nie chciało ciągnąć tego zaprzęgu to spalanie z jazdą w korkach, z górki na pazurki - ogólnie spalanie średnie wyszło poniżej 5l/100. Jakieś tam koszta ogólnie: Paliwo relatywnie porównywalne z naszymi cenami ze wskazaniem na tańsze. Fajki - tanie - od 2,3 do 3,5 eu w zależności od marki. Piwo jak dla mnie paskudne więc zbyt wiele nie kosztowałem. Alkohol - wino dobre to 6-10eu za butelkę, Rakija jak w PL wódka, ale bywało drożej, bo ja lubowałem się w tej 45-50% i tu trzeba było dać ciut więcej. Jedzenie - sklepy - taniej niż w PL, restauracje - taniej niż nad PL morzem. Atrakcje - powiedziałbym, że normalne ze wskazaniem, że nienajtańsze Parkingi - praktycznie trzeba liczyć średnio od 1,5eu za godzinę do 10eu za dzień. Luźne zdjęcia z wyjazdu, już mi się je trudno układa w całość do wątku... wybaczcie. Załącznik 141532 Załącznik 141536 |
Piękne fotografie
Wysłane z mojego SM-S911B przy użyciu Tapatalka |
:Thumbs_Up::)
|
Zdjęcia sztos! Szacun!
|
Noo, fotki ładne
|
Zdjęć ogólnie przywieźliśmy tonę, ale wiadomo, na publikę są w miarę najlepsze.
Ja szczerze mówiąc zdążyłem tylko kilka obrobić, a moja Agatka jak nawiedzona jak zaczęła tak prawie skończyła. Ja z czasem coś wrzucę jeszcze. Jeśli wszystko będzie dobrze i ukończę afrykę (afryki) to w tym roku przywiozę kolejną porcję, tym razem z miejsc, które ja chcę zwiedzić. To prawda, że w dupie byłem i gówno widziałem (to był pierwszy taki mój urlop), ale Zatoka Kotorska sprawiła, że poprzeczka oczekiwań jest naprawdę na wysokim poziomie. Możecie się śmiać, ale wciąż czuję wszechobecny zapach oliwek i słyszę cykady wracając gdzieś tam pamięcią do miejsc, które naprawdę zagościły głęboko w moim pokręconym sercu. |
Fajnie, dzięki.i
I tekst o "pocącej się prostytutce w kościele" A ten zapach to 100% Olivki??? Cial |
Mnie tekst o prostytutce w kościele też
rozbawił , ale ten o "po co czlowiek ma rynnę na plecach" ... noo rozłożył mnie na łoopa... na rynnę na plecach ;) |
Prostytutka w kościele z rynną na plecach? musze przeczytać całość :D
edit: już po lektórze: mnie ujęła, pominięta przez mniej wrażliwych kolegów :D, eskpedientka z brwiami rysowanymi od słoja Weck'a :D na, których była historia wypisana jej :D anem. czytało się pięknie, zdjęcia też w pizxu bardzo ładne. gratuluję. Przewija się motyw upału często, stąd też ta rynna i wzmianki o temp nocnej. Nie wiem czy tylko ja tak mam ale jestem zwierzęciem umiarkowanej strefy klimatycznej a im starszy się nieubłaganie robię to przesuwam się w moim ulubieniu coraz bardziej na północ LATEM. 38C w cieniu wykracza poza umiarkowaność znacznie. W nocy nienawidzę spać z klimą ale skoro jest 28 to trudno spać jakkolwiek a przecież jestem na urlopie i mam kxxwa wypocząć a nie wypocić się jedynie. Kilka lat temu zrobiliśmy sobie z rodziną TourDeFrance w Lipcu - trzy tygodnie, pomijając miasta jakiekolwiek większe. Więc żadnych tam luwrów itp durnot. Wino, śmierdzące robaki z morza i ogólnie wysryw na stres. Dojechaliśmy do Karkasą /Carcasonne/ w drodze nad morze śródziemne które było totalnym nieporozumieniem /w porównaniu z zajebistym Medoc i oceanem/, tak nawiasem - więc dojechawszy pod mury wzmiankowanego miasta, Żona poszła z dziećmi oglądać cuda średniowiecza a ja zostałem w samochodzie - nie była mnie w stanie żadna siła wyciągnąć z auta z włączoną klimą. Od tamtej pory staram się unikać miejsc gdzie może być ciepło :D i może być potrzebna rynna. Po tygodniu nad francję nadeszła taka fala upału, że uciekliśmy w okolicę Sztrasburga i dojechawszy na niemiecką stronę w ulewie zanocowaliśmy w jakimś dużym, starym hotelu. Barman odradzał wychodzenie z piwem na zewnątrz bo jest zimnopodeszczu. Te 20C i zimny lager były dla nas jak zbawienie. |
Widoki bomba. Widać, że lubisz bawić się kadrem i aparatem, a nie bezmyślnie jeb, jeb, jeb migawką.
Co do tej prostytutki i rynny... Przypomniałem sobie jak do kumpla przylepiła się kiedyś taka jedna na parkingu. Stał akurat na pauzie. No namolna była mocno. Dopiero jak jej powiedział, że nie ma kasy, ale jak tak chce to jej może dać paletę euro. Odfuknęła, że palety na plecach nosić nie będzie i poszła. Może ta rynnę dostała?:) |
Popatrzcie na podpisy, ja od 2-3 lat nie mam głowy do kadrów, obróbki... wstawiłem mojej Miss Excel zdjęcia aby uzupełnić relację.
Także ja tam sobie nie przypisuję niczego jeśli chodzi o kadry, ale przekażę Miss Excel, że zdjęcia podeszły należycie. |
Eee, no samojebka lustrzankom nad zatoką najlepsza ;)
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:40. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.