![]() |
Rock, sand & heat, czyli babska wyprawa na Dziki Zachód [Sierpień 2011]
Prolog
gdzieś w czerwcu... - Cześć Aga! - Gośka! Czekaj, tylko się od koparki odsunę, bo nic nie słychać! - Pamiętasz, jak się umawiałyśmy, że jak wpadnę na głupi pomysł wyjazdowy, to mam do Ciebie dzwonić? To właśnie dzwonię. Jedziesz z nami do Meksyku w sierpniu? - Nie słyszę! Na budowie jestem! - Meksyk! I Stany! Sierpień! Jedziesz? - No pewnie, że jadę! Jadę? a wiza? pieniądze? robota? budowy w sierpniu lecą pełną parą… A tam! No to jadę… Trzy kobiety. Dwie brunetki i jedna lekko ruda. Ten sam dobry rocznik - razem mamy dokładnie 100 lat. Za sobą wspólne studia. I trochę wspólnych wyjazdów. Przed sobą - Meksyk :dizzy: Plan ogólny: dolecieć do Las Vegas i wypożyczyć samochód (jak oczywiście marzę o 2 kółkach, ale po obejrzeniu cennika marzenie pryska jak bańka mydlana…). Tydzień jeżdżenia po Utah i Arizonie. Grand Canyon, Zion National Park, Bryce, pustynia Mojave… Wszystkie trzy jesteśmy geolożkami i dla nas to mniej więcej jak Route 66 dla harleyowców.:bow: Kolejny tydzień na Jukatanie. Dana i Gośka będą się udzielać na konferencji, a ja wylegiwać na plaży (pewnie ucieknę po godzinie), która jest podobno przepiękna. Do tego oczywiście piramidy Majów i inne takie. Plan lotu: 5 sierpnia wsiadamy w samolot. Trasa: Berlin-Nowy Jork-Las Vegas-Denver-Cancun-Houston-Frankfurt-Poznań. Mój prywatny plan: pisać relacje w miarę na bieżąco (i w miarę dostępu do sieci na pustyni Mojave ;)) |
Szykuj relację, na następnym końskim, myślę, że się z nami podzielisz. Jedna będzie od Roberta, Druga jak myślę od Ciebie. Więc zamiast mojego durnego gadania ludzie posłuchają czegoś ciekawego :). Trzymamy kciuki .
|
a czy znajdzie się jeszcze jedno wolne miejsce ?
rocznik nie gorszy, a razem mielibyśmy 135 lat !!!:) |
Fajna wycieczka...wracam tam na krótko w grudniu...chyba...powodzenia!!
|
Route66 to wielkie nic w porownaniu do drog Utah - zwlaszcza jak sie puscicie droga z Moab w kierunku Panguitch unikajac Interstate Roads.
Na kazdym kroku oczy otwieraja sie coraz szerzej i szerzej i bez wzgledu na to czy jest sie tam po raz pierwszyc drugi piaty czy dziesiaty :) Tydzien to bardzo malo - ale i to mozna ogarnac - bo po drogach jezdzi sie szybko/wolno - niby wg predkosciomierza wolno - ale jakos tak bylyskiem ciupagi dojechac mozna w kazde miejsce (chyba ta plynnosc jazdy nie jest przereklamowana). Nie wiem jaki macie plan - ale to Mojave wypada tak srednio na tle Brice czy GC (zwlaszcza North Rim) - jesli bedziecie gdzies w okolicy Panguitch - taka miescina obok Brice - ktora dla nas byla wypadowa do Zion, Brice i North Rim. W Zion to co najfajniejsze to trasy trekkingowe - na ktore trzeba sie umawiac dosc wczesnie rano (limit osob na szlaku). Sam park nie oferuje zbyt spektakularnych widokow jesli chodzi sie tylko blisko parkingu - znaczy i tak jest piekny i monumentalny ale jazda jest nieco dalej od wheelchair accesible viewpoints :) Dla geologa/geolozki miejscem must see jest Page na granicy Arizony i Utah i Antilope Canyon - to jest czad. Jesli chodzi o Jukatan to miej duzo repelentow (DEET min 30% - latwo kupic w kazdym sklepie w US) i jedz do Tulum (pare godzin autobusem - tanio) i np. do Palenque - jest duzo mniej turystyczna i fantastycznie ulokowana w dzungli. W Chichen Iza choc pieknie to tryliony amerykanskich turystow i podobna liczba handlarzy paciorkow przyprawia o mdlosci (jest na to rada byc tam o 8 rano). gdybyscie mialy jakies pytania to walcie smialo albo odfiltrujcie nasza strone po kraju i znajdziesz tam pare zdjec i informacji z tamtej strony wielkiej wody :) |
Cytat:
Cytat:
Jabar - biorę mapę i analizuję Twoje wskazówki. Wielkie dzięki. I jestem fanką Twojego bloga ;) |
jagna, jemu o to chodzi :D
jesli bierzecie auto z Vegas i oddajecie w Denver to niejako po drodze macie - troche problem z tym Page bo to jednak kawalek (ale jest piekna szutrowka na "tylach" Brice - jakies 90 mil kapitalnej trasy). Ja trase widze na dwa sposoby - z Vegas lecicie na polnoc w strone Panguitch - tam sie bunkrujecie na dwie trzy noce i ogladacie Brice, Zion i GC NR, potem uderzacie na wschod droga przez Dixie National Forest - fantastyczna trasa i dolatujecie do samego Moab - stamtad macie rzut kamieniem do Arches i do Canyonlands (moj ulubiony bo pusty nawet w szczycie sezonu), niedaleko stamtad do Dead Horse Point (pieknie) i spektakularnie - zreszta slowo spektakularnie dla kogos kto jest tam pierwszy raz w zyciu zmieni znaczenie. W Zion jeden z latwiejszych szlakow prowadzi dnem strumienia - wiec mimo ze bedzie upal to lodowata woda w ktorej sie brodzi po kostki nieco pomaga :) lub poslizg na kamieniu :) Death Valley bym odpuscil (bylem raz w listopadzie i bylo 32stopnie) latem 40-45 w cieniu - malo bezpieczne to i w porownaniu ze spacerem w Brice miedzy Hoodooosami nic ciekawego. Co wiecej bedac w Brice bedziecie miec kapitalna pogode bo park lezy na wysokosci okolo 2tys mnpm i wieczory sa przyjemnie chlodne (jakies 20stopni). Podobnie z Mojave (chyba ze koniecznie musicie zobaczyc Joshua Tree - ale wy geolozki a nie dendrolozki :) ) Capitol Reef fajny - ale moze na nastepny raz :) Jest jeszcze takie cudo na ktore mowia maly Brice gdzies na zachod od Panguitch (jedna z tras na LV) i jest tam pieknie. W lipcu ubieglego roku lezal tam wciaz snieg :) ale wysokosci na poziomie 3000mnpm. North Rim jest tez mniej zatloczona i bardziej spektakularna niz poludniowa krawedz - no i bardziej dla Was po drodze. Gdybyscie chcialy liznac nieco Route66 to na wschod od Vegas lecac IS mozna odbic na miejscowosc o nazwie Seligman - a tam w Cafe Route wszamac najlepsze na swiecie zeberka, po drodze jest tez taka niby stacja benzywnowa z czerwona corvetta na podjezdzie - i mnostwem porozrzucanych wokol wrakow krazownikow szos, oczywiscie jest sklep z pamiatkami itd - ale miejsce klimatyczne i dla milosnikow tych klimatow po prostu must see. W takim ukladzie mozecie poleciec stamtad do poludniowej krawedzi GC i pozniej w okolicy Little Colorado River do Page. Tam znajdziecie slynne zakole Colorado i Antylope Canyon (wyskakuje sie z butow w nim :) ) Jesli chodzi o internet to kazdy motel (tani czy drogi) ma Wifi w standardzie, lacza 1Mb to minimum - z reguly jest duzo szybszy, wiec nie bedzie problemu z pisaniem relacji. Pokoje motelowe kosztuja od 39 do 159 dolarow (w Panguitch placilismy ta pierwsza wartosc - ta ostatnia to z okolicy Monument Valley - masakra cenowa) - ale z reguly 80 dolkow to byl maks (byle nie szukac na terenie parku narodowego - czasami 50 mil dalej mozna tanio sie przespac) jak bedzie z lozkiem king size to we trzy wyspicie sie po krolewsku, jak queen to po ksiazecu :) My z mala bralismy queen i mimo ze mloda lubi spac w poprzek to i tak sie miescilismy i bylismy wypoczeci rano. gdbyscie potrzebowaly jakichs dodatkowych rzeczy to najlepiej na maila na: mariusz (na) wpzs.pl tak czy inaczej bawcie sie dobrze, i jesli czegos nie uda sie Wam zobaczyc to i tak tam wrocicie :D |
gdzieś w połowie czerwca...
Mam półtora miesiąca na załatwienie wizy do Stanów. To całych 45 dni. Spokojnie, na razie mam co robić, zabiorę się za to w przyszłym tygodniu. Na razie bilety, sierpień to w końcu szczyt sezonu i może ich zaraz nie być. Wszystkie trzy szukamy intensywnie we wszystkich możliwych przeglądarkach. Sprawa nie jest prosta, mało która w ogóle znajduje jakieś połączenie. Do tego Dana jest w Szkocji, Gośka gdzieś na zadupiu w Górach Świętokrzyskich gdzie Internet czasem jest, a czasem nie. Bilety kupujemy w dodatku przez biuro w Poznaniu. Co godzinę napotykamy następny problem: - 19 godzin na lotnisku w Toronto – trochę dużo jednak, a ja z lotniska nie mogę wyjść bo nie mam paszportu biometrycznego i do Kanady mnie nie wpuszczą - jak zapłacić kartą kredytową 15 tys. za bilety? Takiego limitu nie ma żadna z nas… - znajduję połączenie, które jest najtańsze, ale pani w agencji twierdzi, że ono nie istnieje… - pani w agencji w ogóle niczego nie znajduje… - po 3 dniach konsultacji Szkocja – Zielona Góra – Poznań – zadupie w Świętokrzyskich osiągamy konsensus. Co prawda droższy o „jedyne” 900 zł niż zakładałyśmy. Niestety to nie koniec problemów. Wszystkie pieniądze są na koncie Dany, jeszcze dziś muszą się znaleźć na koncie agencji, a tu nagle Dana przypomina sobie o dziennych limitach swojego konta, o wiele za niskich. Więc znowu: jeden przelew z Zielonej Góry, jeden z zadupia, jeden ze Szkocji. Doszło. - Aga? - No? - Wysłałaś ten wniosek o wizę? - Eeee… - Aga!!!! Wniosek jest bombowy. Czy planuje Pani akcje terrorystyczne na terenie USA? Czy jest pani uzależniona od narkotyków? A gdybym odpowiedziała „yes” to w ciągu ilu godzin mam pod drzwiami FBI z CIA na dokładkę? Adres i telefon, pod którym zatrzyma się pani w USA? A nie ma opcji wypożyczam auto i jadę przed się? Czy naprawdę tak trudno uwierzyć, że Polak ma ochotę zwiedzić USA, a niekoniecznie tam zamieszkać? Irytuje mnie to bardzo. Nie cierpię się prosić. A w szczególności o łaskę dopuszczenia… Jeszcze tylko specjalne zdjęcie, opłata i można dzwonić pod 0700 żeby umówić się na rozmowę z konsulem i udowodnić, że nie ma się zamiaru odbierać miejsc pracy obywatelom USA. - Aga? - No? - Masz już termin spotkania z konsulem? - Eeee… - Aga!!!! Termin rozmowy umówiony, jadę. Niestety PKP nie chce jechać ze mną o tej porze dnia. A perspektywa jazdy do stolicy autem nie bardzo do mnie przemawia. Wybieram więc wersję najbardziej burżujską ze wszystkich możliwych: lecę samolotem. :dizzy: Wersja burżujska okazuje się być całe 20 zł droższa niż intercity… 450 km pokonuję w godzinę i bardzo mi się to podoba. Nieco mniej podoba mi się następna godzina spędzona w warszawskim MPK pomiędzy Okęciem a centrum… Rozmowa z konsulem trwa może z 1,5 minuty, odciski palców pobrane, można wracać do domu. Za tydzień paszport z wizą przyjeżdża DHLem do domu. A przewodniki zamówione na Amazonie chyba lecą… Będzie co czytać w trakcie 9cio godzinnego lotu… |
Moim zdaniem najlepsza wyszukiwarka biletów to : kayak.com...już od lat nie korzystam z biur podróży..tam masz wszystkie połączenia jakie tylko istnieją z czasem podróży przesiadkami itp ponadto od razu mozesz wynając samochod, hotel...
Trasa jaką planujecie jest b ciekawa ale podejrzewam ze Jukatan was zawiedzie..Cancun to typowo amerykanski kurort -nie warto....to samo stanowiska archeologiczne w tej okolicy...nie warto, za dużo komercji:vis: |
Z wyszukiwarek sa tez
expedia orbitz momondo (tutaj sa tez tanie linie) trzeba sprawdzac wszystkie bo czasami jest roznica paru stowek (rzadko ale jednak) Cancun to porazka - podobnie jak Chichen I. Za to jak pojada do Palenque (noc jazdy z Cancun) to beda zachwycone :) poplywajcie w cenotach - fajna sprawa zanurzyc sie w chlodnej slodkiej wodzie :) |
1 Załącznik(ów)
Dzień wyjazdu zbliża się wielkimi krokami. Czyli trzeba do 4 sierpnia pokończyć wszystkie zamówione roboty i przygotować pracownikom wytyczne na 3 tygodnie. I liczyć, że firma jakoś to przetrwa. Czyli zamiast 10 godzin dziennie pracuję 15…
Do tego co 2-3 godziny wymieniamy maile Zielona Góra – Poznań (dobrze chociaż, że 1/3 ekipy wróciła ze Szkocji). - a gdzie śpimy? - jak dojechać na lotnisko, samochodu nie zostawię przecież w Berlinie, jak wracam do Poznania! - jak zepsuje się auto w drodze na lotnisko, to co? - zrobić rezerwację na auto w Vegas, czy liczyć, że coś się znajdzie? - a jak urzędnik emigracyjny spyta się o rezerwacje hotelu? - czy da się we trzy przenocować na pustyni w samochodzie? - itp., itd., czyli trzy kobiety wybierają się za ocean… :dizzy: Podróże motocyklowe po Hiszpanii czy Grecji jawią się przy tym jako prościzna… Wszystko bije na głowę informacja meteo: średnia temperatura w Arizonie to ponad 40 stopni. Ja jestem bardzo ciepłolubna, ale to będzie chyba szczęście w nadmiarze… Załącznik 22996 No i znalazłam jeszcze jedno „must see” : Bonneville Salt Flats. I ja tam będę bez dwóch kółek!!! :mur: Informacja dnia: planowany strajk kontrolerów lotu na 24 h przed naszym wylotem... Ale będzie burdel na lotnisku... |
Cytat:
|
Trzy Wild Wild Women po wizycie w Berlinie ;) , dotknely bezpiecznie hamerykanskiej ziemii. Czyli dziki zachod czas zaczac...
|
1 Załącznik(ów)
No to jesteśmy w USA...
Ale od początku ;) Dzień 1. (a właściwie 1,5) O szóstej rano budzimy się w Berlinie (uniżenie dziękujemy Fazikowi za dzielne zniesienie 3 zestresowanych kobiet szalejących między łazienką a pokojem), szybkie śniadanko i przejazd na lotnisko. Na szczęście kontrolerzy lotu odwołali swój planowany strajk i samolot wylatuje o czasie. Miałyśmy nadzieję na porządny wielki samolot, ale nic z tego, lecimy starym poczciwym Boeingiem 757. Lot trwa 9 godzin, po drodze nic nie widać oprócz chmur. I kawałka Islandii. Na osłodę mamy przemiłego stewarda, który przynosi nam przekąski z klasy biznes, a na koniec wręcza po firmowej kosmetyczce Continentala. Dolatujemy do Nowego Jorku, mamy 2,5 godziny na przesiadkę i stojąc w kolejce do Immigration Office zastanawiamy się, czy zdążymy na lot. A musimy jeszcze (nie wiedzieć dlaczego) odebrać i nadać raz jeszcze bagaże. Lekki sprint i siedzimy w kolejnym Boeingu. Po pięciu godzinach (niestety stewardów nie było) dolatujemy do Las Vegas. Lotnisko-gigant. Do odbiór bagażu dowozi kolejka, do "Rental Car Center" specjalny bus. Odbieramy zamówione auto (Dodge) od pana z umalowanymi oczami i warkoczem, dopłacamy za nawigację, bo moje dopiero co wgrane Igo odmówiło właśnie współpracy. Wychodząc z lotniska na dwór mam wrażenie, jakby ktoś walnął mnie gorącą patelnią. Bardzo gorącą. Ponieważ obok stoi autobus, odruchowo szukam, skąd wieje tak gorące powietrze, może z silnika? O naiwności... Powietrze po prostu jest tak gorące! Dojeżdżamy do hotelu i padamy. Po "tutejszemu" jest 20, robi się powoli ciemno. Trzeba by chociaż rzucić okiem na słynne kasyna. Szybki prysznic i wychodzimy do piekarnika. Jest koło 40-42 stopni i od ziemi (a raczej asfaltu i batonu) bije żar. Robimy 2godzinną rundkę po kasynach. Kicz buje po oczach, dla każdego coś miłego. Tu rzymskie kolumny, tu wieża Eiffla. I wszędzie ruchome schody i chodniki, żeby się w tym upale nie zmęczyć. O północy padamy na łóżko. Mamy za sobą 26 godzin bez snu... Po pół godziny sięgam po stopery, żeby zagłuszyć warczącą klimę i w końcu zasypiam. |
To dopiero początek - odeśpicie i będzie ok. Trzymam kciuki i życzę wielkiej (jak wszystko w USA:)) przygody!
|
pięknie Jagna !!!
kolejna rzecz po którą warto tu wracać! matjas |
Goooooo on!!!!!
Czekamy na cd. |
2 Załącznik(ów)
Dzień 2<O:p</O:p
O dziwo budzę się normalnie w tutejszym czasie. Szybkie odsłonięcie kotar w oknie i równie szybkie zasunięcie. Piekarnika ciąg dalszy…<O:p</O:p Doprowadzamy się do stanu używalności i idziemy na typowe amerykańskie śniadanko, czyli omlety i naleśniki z syropem klonowym. W planie mamy dojechać do Utah (jakieś 400 km) i coś po drodze zwiedzić. Mamy mały problem z upchnięciem się do bagażnika, ale na szczęście pół kanapy z tyłu jest wolne. Zrobiła się już 12 i jest co najmniej 38 stopni… Czas najwyższy opuścić miasto kasyn.<O:p</O:p Pierwszy punkt - tama Hoovera, zbudowana w latach 30. XX w. Robi dość duże wrażenie. Ilość zwiedzających też robi duże wrażenie… Patrzymy sobie na jeziorko, przejeżdżamy i przechodzimy przez tamę. Można jeszcze wejść na most, który zbudowano wysoko nad tamą, ale jak patrzymy na stromą ścieżkę, która nań prowadzi to sobie opuszczamy. Załącznik 23328 <O:p</O:p Tama znajduje się na granicy dwóch stanów: Nevady i Arizony (nie zauważmy zresztą, że trzeba znów przestawiać zegarki, co spowoduje później malutkie problemy), my musimy jeszcze znaleźć się w Utah. Nie chcemy jechać highwayem, wybieramy drogę wzdłuż jeziora Mead. Załącznik 23329 Droga płatna, bo przez park narodowy, ale się opłaca. Widoki obłędne. Trochę na początku się wahamy, bo droga zaznaczona na mapie jako najgorszej kategorii (ciut przez szutrem). Oczywiście asfalt był lepszy niż w Polsce na drodze ekspresowej ;) Podziwiamy widoki, zatrzymujemy się średnio co 500 m i wychodzimy do piekarnika robić zdjęcia. Trochę to zajmuje czasu, GPS pokazuje, że do Panguitch, gdzie czeka na nas pokój w motelu dojedziemy na 22. Postanawiamy nieco przyśpieszyć, wjeżdżamy na autostradę i mkniemy z oszałamiającą prędkością 75 mph. Auto mamy oczywiście z automatem, Gośka jest do tego przyzwyczajona, reszta nie bardzo.<O:p</O:p Pod wieczór musimy jeszcze zatankować, co też nie okazuje się za proste. Jak ostatnie sieroty nie umiemy odkręcić korka wlewu, a później uruchomić pistoletu. Ale w końcu, metodą prób i błędów ;) Do tego stacje działają na zasadzie prepaid. Czyżby kradli? Nie wiemy ile wlać, bo nie wiemy ile pali, ile mieści zbiornik i oczywiście wszystko w galonach i milach. Strzelamy za 40 $ i okazuje się, że trafiamy dokładnie. To lubię: 1 litr benzyny = 3 zł.<O:p</O:p Po ciemku dojeżdżamy do malutkiego Panguitch. Miasteczko jak z amerykańskich filmów rozgrywających się na prowincji. I motel też taki. <O:p</O:p I znów padamy na twarz ze zmęczenia, a plany na kolejny dzień ambitne ;) Usiłujemy w końcu zwiedzić ponad 10 parków narodowych i stanowych w tydzień. Nici z codziennego pisania, bo na amerykańskiej prowincji internet jednak nie jest standardem, zasięg komórek zresztą też... A poza tym za dobrze się bawiny wieczorami :D<O:p</O:p |
4 Załącznik(ów)
<O:p</O:pDzień 3<O:p</O:p
Rano budzą mnie motocykle (a w zasadzie Harleye) mknące drogą stanową nr 89. Obrót na drugi bok i jeszcze trochę snu. Mamy w końcu niedzielę ;) Udajemy się na śniadanko do jedynej czynnej knajpy. Społeczeństwo totalnie inne niż w LV. Brak ciemnych karnacji, stukają ostrogi w kowbojkach, kapelusze na głowach. Kolejne omlety i naleśniki za nami. I znów zdziwienie, że ktoś zamawia gorącą herbatę. Ale tutejsza kawa…hmmm… nad barem wisi napis: “Our coffee is so good that even we trink it” . Poza tym zaczynamy marzyć o kanapkach I warzywach…<O:p</O:p Pakujemy się do bialutkiego (jeszcze) Dodge’a I ruszamy do Zion National Park. Jesteśmy na Colorado Plateau, zbudowanego głównie z jurajskich piaskowców. Każda najmniejsza rzeczka tworzy tutaj kaniony, erodując skały. W każdym parku odsłaniają się inne warstwy, każda jedna bardziej interesująca dla nas;). Z okazji niedzieli park nieco zatłoczony, ale głównie na drogach i parkingach. Zostawiamy auto i idziemy na krótki spacerek w góry. Pod górę… Chodzenie pod górę przy 38 stopniach nie jest zbyt przyjemne, ale widoki rekompensują wszystko. Co kilkaset metrów spotykamy jakieś dziwne stworki przypominające mini wiewiórki, ale z pręgami na grzbiecie oraz mnóstwo jaszczurek. Wszystko inne śpi w cieniu… <O:pZałącznik 23339</O:p <O:pPo wdrapaniu się na koniec ścieżki mamy widok na kanion od góry:</O:p <O:pZałącznik 23340</O:p A potem jedziemy dalej i jesteśmy na dnie kanionu: Załącznik 23341 Stwierdzamy, że dziś jest dzień polski, bo co rusz spotkamy rodaków. Czasem jest to bardzo miłe (pozdrawiamy panią Basię M.). Kupując książki w Visitor Center dostajemy 20% rabatu na piękne oczy.<O:p</O:p W ogóle po raz n-ty stwierdzamy , że podróżowanie w wersji „3 kobiety” jest baaardzo praktyczne ;) I wszyscy chcą nam robić zdjęcia... <O:pZałącznik 23338</O:p<O:p</O:p Cześć Zion National Park jest zamknięta dla samochodów, ale jeżdżą darmowe busy, zatrzymują się przy każdej większej atrakcji. Wybieramy (cały czas musimy wybierać…) spacer kanionem w górę rzeki (ale do połowy, bo dalej trzeba przechodzić przez rzekę, a wody po pas) oraz do jeziorek, które jednak w sierpniu są prawie całkiem wyschnięte. Wszędzie otaczają nas skały wysokie na kilkaset metrów. Ciągle marzę o motocyklu… Spędzamy w Zion cały dzień, do zachodu słońca, ale można by chyba z tydzień. Wracamy do naszego amerykańskiego motelu, gdzie okazuje się, że mama właścicielki urodzona w Częstochowie. Jakoś nie skutkuje to rabatem, zresztą nocleg i tak taniutki ;) Panguitch strasznie ciche i spokojne, bo jest to typowe miasteczko mormonów. A w Zion widziałyśmy takie fajne rodzinki ubrane jak z XIX wieku, głupio jednak było pstrykać fotki... |
14 Załącznik(ów)
Hmm. Fajniej się pisało, jak się widziało że ktoś to czyta ;)
Ale niech tam... Dzien 4<O:p</O:p Dzis mamy zaplanowany Bryce Canyon National Park, jedno z dwoch „must see” w Utah. Zeby oszczedzic nieco czasu, wyjezdzamy bez sniadania (ale harleyowcy z pokoju obok i tak sa pierwsi) i ruszamy. Po drodze przejezdzamy jeszcze przez Red Canyon, ktory w porannym swietle wyglada oblednie. Czerwone piaskowce w sloncu....:drif: <O:p</O:pZałącznik 23352 Załącznik 23353 Zatrzymujemy sie na sniadanko w lokalnej knajpce. Nasze zoladki mowia „glosne nie” dla omletow, bekonow, kielbasek i innych ociekających tłuszczem potraw z samego rana. Chleba brak, platki z mlekiem to tylko na filmach. Co by tu zjesc, zeby nie lezalo na zoladku przez pol dnia? Droga zmudnych negocjacji z kelnerem dostajemy tosty z dzemem oraz jajka sadzone. Goska uprosila „some vegetable” i dostała cztery plasterki pomidora. Dana przekonuje sie za to do bekonu. Co nam się bardzo podoba, to bezplatne dolewanie napojow do oporu. Moze troche marudze, ale naprawde amerykanska (albo raczej prowincjonalnie amerykanska) dieta mi nie podeszla... Ale sama knajpa - polecam! <O:p</O:pZałącznik 23354 Na powyższym zdjęciu widać, jak małym samochodem jeździłyśmy... Oczywiście jak na amerykańskie warunki Docieramy do Bryce, kolejne 25$ za wjazd, zostawiamy naszego coraz mniej białego Dodge’a Caliber na parkingu i ladujemy sie w bezplatny autobus objezdzajacy park. Bryce oferuje glownie widoki z gory na kanion. Jedziemy na ostatni przystanek i wracamy na pieszo. Nie dajemy sie juz zwiesc ostrzeżeniom jakie to hiking jest niebezpieczne i wymagające i idziemy w sandalkach (a niektore w sukienkach) . Glowne szlaki przypominaja nawierzchnia chodnik, dosc czesto sa wybetonowane. Widoki znow zapieraja dech, zaczynamy sie do tego przyzwyczajac ;) Wystepuje tu forma skalna zwana hoodoo, to taki slup skalny czy ostaniec z piaskowca. Wystepuje z reguly stadami i przypomina wtedy organy. Jestesmy dosc wysoko (cos kolo 9000 stop) i jest nieco chlodniej, czyli okolo 35 stopni. A czasem zdarza sie kawalek sciezki w cieniu nawet... <O:p</O:pZałącznik 23356 Załącznik 23357 Dziwi mnie kompletny brak barierek, a mozna bez problemu spasc 1000 m w dol. Jakoś to trochę kłóci mi się z opowieściami, jak to w USA można się o wszystko skarżyć. A o niezabezpieczone szlaki nie?<O:p></O:p> Zatrzymujemy się mniej więcej co 100 m na kolejne „geologiczne” czyli skalne fotki. Ciekawe, czy ktoś zdoła to kiedyś obejrzeć….<O:p</O:p Załącznik 23358 Załącznik 23359 Załącznik 23360 Załącznik 23361 a to powyżej to właśnie hoodoos Załącznik 23362 Po 2-3 godzinach na szlaku i kolejnych (prawie) oparzeniach słonecznych lądujemy w schronisku na kawie, która kończy się regularnym obiadem. Gosia probuje łosiny (czyli mięsa z łosia) ale zachwycona nie jest. Ja za to dostaję tak zimny sorbet, że łyżeczka przymarza mi do języka ;)<O:p</O:p Wracamy do auta, które jak zwykle po postoju w słońcu (cienia brak, słońce w zasadzie świeci w pionie) przypomina piekarnik. Ciekawe, że amerykanie nie wpadli na pomysł zadaszeń parkingów, jakie można spotkać np. na południu Europy…<O:p</O:p Punkt drugi na dziś „Kodachrome State Park” . Dziwna nazwa parku pochodzi (może starsi pamiętają) od kliszy marki Kodak, która była tu testowana w latach 30. A jest na czym testować! Przyznam od razu, że skusił mnie opis w przewodniku : w wolnym tłumaczeniu „fallusopodobne formy skalne”. Park jest mały, trochę z boku, no i stanowy, a nie narodowy. Czyli tanio i bezludnie. I dokładnie 67 fallusów ;) Niestety wszystkich na zdęciach nie mam…<O:p</O:p Załącznik 23363 Załącznik 23364 Załącznik 23365 Załącznik 23366 I widzę po raz pierwszy prawdziwego kowboja w pracy, tzn. zaganiającego bydło Wracamy nieco wcześniej do Panguitch, bo jutro rano chcemy ruszyć skoro świt i trzeba się jeszcze dziś spakować. Zasypiam z pięknymi obrazami z Kodachrome State Park przed oczami:D |
Super!!!
|
Cytat:
Nie moge patrzać jak cierpisz z gorąca, ale sie przełamuję. :) Nie mogłyście jakiegoś Wrongla wypożyczyć? Jazda nim przypominała by bardziej jazdę konną po szutrach plus ten wiatr we włosach. P.S. Aguś, czy mógłbym zamówić takiego prawdziwego kapelusza kowbojskiego? |
Pisz dziewczynko,pisz i nie zapomnij o prezentach(jak to na bogatą ciotkę z hameryki przystało) dla weekendowiczów z koniem w tle.
P.S. Sie czyta,czyta |
Elwood - sombrero co najwyżej, bo już w Meksyku jestem.
Korpuch - portfel już świeci pustkami, a jeszcze do soboty trzeba przeżyć... dobrze , że noclegi i lot już zapłacone ;) |
No kurde... Sombrero też dobre, jak nie lepsze!
Pewnie i taniej wyjdzie i idealnie pasowałoby do mojej tekturowej walizki w nowym cyklu podróży. Oczywista zapłacę! |
Cd pleaseeeeeeeeeeeeeeee!!!
|
3 Załącznik(ów)
Dzień 5 Opuszczamy sielskie Panguitch i ruszamy na północny wschód, na drugi kraniec Utah. Mamy przed sobą prawie 500 km krętymi drogami, więc będzie to dzień głównie „samochodowy”. Nocleg mamy teoretycznie zarezerwowany w hostelu w Moab, ale czy faktycznie, nie dane nam było sprawdzić, bo Internet znowu nie działał. :mur:<O:p</O:p Mała dygresja: stwierdzamy, że po powrocie piszemy zbiorczą reklamację do Orange oraz Ery (ups, T-Mobile). Oprócz największych miast mamy totalny brak zasięgu, pojawia się on jedynie czasem po drodze i wtedy wysyłają się automatycznie wszystkie smsy (uprzejmie proszę o wybaczenie tych, których moje wiadomości obudziły o 4 nad ranem). A dookoła wszyscy rozmawiają przez telefon! Nie wiem, czym to było spowodowane, chyba brakiem umowy z lokalną siecią? Do tego Gocha kupiła pakiet minut w roamingu, który miał działać w USA, a działał wyłącznie w UE… I jeszcze prawie brak internetu – jesteśmy odcięte od świata. A może i dobrze, wakacje w końcu…;)<O:p</O:p Przed odjazdem kilka zdjęć kowbojskiego miasteczka Panguitch:<O:p</O:p <O:pZałącznik 23393 Załącznik 23394 Dana z Johnem Waynem<O:p></O:p> Załącznik 23395</O:p> |
4 Załącznik(ów)
Droga do Moab jest fantastyczna.
Jabar, miałeś rację:bow: Mijamy raz jeszcze skały Red Canyon i pędzimy dalej stanową 12. Nie wiadomo, w którą stronę bardziej patrzeć czy fotografować…:dizzy:<O:p</O:p Za Escalante droga ta nosi nazwę „The Million-Dollar Road” bo jej budowa była tak droga. Przewodnik mówi, że jak ma się lęk wysokości tudzież przestrzeni, to powinno się jechać z zamkniętymi oczami. To amerykański przewodnik, więc przesadza, ale wrażenie jest. Serpentyny, przepaście… Ja tu wrócę kiedyś na dwóch kółkach…:mur: Motocykli zresztą mijamy sporo, oczywiście prawie wyłącznie Harleye i Goldwingi. I od czasu do czasu coś bardziej terenowego: duże GSy lub małe 125tki enduro. Najczęstszy zestaw to para Goldwingów z przyczepką. Grille chyba ze sobą wożą, czy co… <O:p</O:p Załącznik 23396 Załącznik 23397 Załącznik 23398 Załącznik 23399 |
6 Załącznik(ów)
Zatrzymujemy się na moment w mieścinie Boulder (miasta trafiają się średnio co 50-70 km i mają coś koło 1000 mieszkańców w porywach), gdzie znajduje się muzeum Anasazi State Park. Anasazi to przodkowie współczesnych Indian Navaho, którzy żyli w południowym Utah koło XI w. i pozostawili po sobie kamienne wioski (Puebla). Ale zwiedzanie akurat tych w Boulder można sobie darować…:Sarcastic:
<O:p</O:p Na szczęście kolejna rzecz po drodze jest warta obejrzenia: Capitol Reef National Park. tu nieco offowo:<O:p</O:p Załącznik 23400 https://lh3.googleusercontent.com/-0...0/IMG_0215.JPG Załącznik 23401 Oprócz tradycyjnych już skałek oferuje ciut historii USA. Południowe Utah było praktycznie niezaludnione przez białych aż do połowy XIX w. Góry wznoszące się za rzeką Colorado były granicą, której zdobywcy Dzikiego Zachodu nie przekroczyli. Dopiero po 1880 zaczęli tam osiedlać się Mormoni, prześladowani z powodu wielożeństwa w innych stanach. Ale życie w takiej izolacji i warunkach klimatycznych było ekstremalnie trudne, więc wszyscy w końcu opuścili Capitol Reef. Podobno przed 2. wojną było to najtrudniej dostępne miejsce w USA… <O:p</O:p Po Mormonach zostało kilka budynków. Największe wrażenie robi kamienna chatynka o wymiarach może 2x3 m, przy której stoi napisane, że mieszkała w niej rodzina z jedenaściorgiem dzieci… Dzieci spały ponoć na zewnątrz… <O:p</O:p Capitol Reef to znowu wyłącznie piaskowce wydmowe. Ale tak wielkich wydm (oczywiście skamieniałych) jeszcze nie widziałam. Na zdjęciu Dana jako skala, a w tyle widoczne warstwowanie przekątne charakterystyczne dla wydm (trochę wiedzy nikomu jeszcze nie zaszkodziło ;) ) Załącznik 23402 i dalej piękna droga: <O:p</O:p Załącznik 23403 Załącznik 23404 Załącznik 23405 Pod wieczór zajeżdżamy do Moab, podobno najbardziej „backpackersowego” miasta Utah. Klimat podobny jak w Las Vegas, czyli pod 40 stopni. Zajeżdżamy pod hostel „Lazy Lizard”, Gośka widząc rozpadające się budynki mruczy coś o natychmiastowym zawracaniu, a Danie i mnie świecą się oczka. Hostel wygląda jak żywcem przeniesiony z wczesnych lat 70tych, bez remontu w międzyczasie. Już wiemy, czemu pokój kosztuje 35$ a nie 70;) <O:p</O:p Gośka coś tam nadal mruczy niezbyt cenzuralnie, ale odbieramy klucze. Klimy oczywiście brak, do sufitu można sięgnąć ręką, pościel chyba wyprana, łazienka…no, łazienka po prostu jest. I tapeta w klimatyczne kwiatki w łazience też jest. Nasz pokój jest jednym z kilku i do tego jest hol i kuchnia. Jesteśmy z Daną zachwycone. Gośka na wszelki wypadek przynosi z samochodu wyłącznie piżamę. :D<O:p</O:p Ruszamy do miasta po wino, bo Gosia na trzeźwo tego hostelu chyba nie przerobi ;) Jesteśmy ciągle w mormońskim Utah, więc nie ma mowy o winie i wódce w spożywczaku. Pytamy się o Liquor Shop i wybieramy dwa kalifornijskie. Robimy rundkę po mieście, dookoła mnóstwo „cepelii” z indiańskimi pamiątkami. Udaje nam się nic nie kupić. Wchodzimy jedynie do muzycznego, bo radio w aucie prawie nie działa. Wybór pada na indiańskie klimaty w wersji współczesnej, całkiem fajnie będzie się tego słuchać. A miasto chyba faktycznie jest backpackersowe, bo w powietrzu unosi się zapach nie tylko papierosów… <O:p</O:p W hostelu, jak tylko wyciągamy nasze zapasy (wino+ser+czekolada) pojawia się towarzystwo. Spotykamy Słoweńca podróżującego samochodem przez Stany (i żalącego się, że nikt tu nie zna jego kraju) oraz Amerykankę podróżującą na „podczepnego” z kim się da. <O:p</O:p A Gośka znieczulona winem przestaje w końcu marudzić ;)<O:p</O:p |
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że żarcie na pewno nie smakuje jak w McDonalds i piwo bezalkoholowe :Sarcastic: We wszystkich bazach amerykańskich obowiązuje surowy zakaz spożywania alkoholu. Bazy, w których nie rządzą Amerykanie to co innego, piwko można kupić. Ale wiadomo, że Polak zawsze sobie poradzi, nawet u forestów :D
Sorki Jagna za off topic, żeby Cię ułagodzić dodam, że czytam na bieżąco i podobuje mnie się :) |
Cytat:
I do tego 3 międzylądowania i powrót pociągiem... Więc chyba nici... |
No to życzę powodzenia bo ja za każdym razem jak leciałem do USA i miałem międzylądowania to mi bagaże gubili i czekałem tydzień aż się znajdą :/
|
A ja chciałem zamówić u Ciebie Jagno prejryjska jakiegoś mustanga (oczewiście jeszcze nieujeżdżonego). Taka alternatywa dla Afry.
Żeby nie było problemu z nadbagażem to kup mu bilet na samolot. Tylko nie pozwól mu pić drinków za dużo, bo go nie wywleczesz z samolotu. ;) |
Niezły przeskok po przeczytaniu relacji z deszczowej Norwegii...Aż mi się ciepło na sercu zrobiło :D
|
Cytat:
Jak to czytać, jak w kółko jakiś fotki wklejasz, oczy się od tego moczą, potem literki rozmazują... ehhh ;) Pozdrowienia dla całej trójcy! |
czyli z grubsza kobitki zadowolone? :D
|
Aga, Gosia i Danka,
nie ma ze niby jakies tam unizne dziekowanie, dobrze wiecie ze lubie jak patrzycie na mnie z gory, i to najlepiej wszystkie naraz :D .... Ciesze sie ze wszystko do przodu u was, poznajecie fajne miejsca i ludzi, jednak mam watpliwosci ze to Wy jestescie na tych zdjeciach. W Berlinie bylyscie jakies takie blade... no nie calkiem ale jakos tak cos Was nie poznaje... Poprosze zdjecia na maila takie z bliska, najlepiej na plazy, najlepiej zeby bylo widac ze toto Wy, najlepiej tak jak ja lubie... Ostatnio slyszalem ze bedzie remont lotniska w Poznaniu i bedziecie ladowac w Berlinie. Znajomy z wiezy kontroli wlasnie mi ta informacje zapodal, a ta informacja kosztowala mnie duzo... Tak wiec do rychlego zobaczenia i powodzenia w Meksyku, jestem nonstop online i aktualizuje ten watek co 5minut z przerwa na przerwe uwazajcie na kaktusy, one czasami potrafia duzo wypic sciskam Was i zycze szerokosci fazi |
Cytat:
Podróżowanie we trzy babki jest świetne :D chyba przez ostatnie 5 lat nie stawiano mi tyle drinków ;) |
A nie dało się auta załatwić...takiego bardziej w klimacie?:D
|
3 Załącznik(ów)
Dzień 6.
Gośka jakoś przeżyła noc wśród pająków i kurzu w Lazy Lizard, Na początek kilka zdjęć tego uroczego przybytku. Main entrance: Załącznik 23587 Jagna w oknie: Załącznik 23588 Dana dostosowana do wiktoriańskiego wystroju łazienki: Załącznik 23589 Słoweniec wprasza się nam jeszcze na śniadanie (chlebek z dżemem +kawa ;) ) i ruszamy dalej. Na dziś dość słynna rzecz ”Arches National Park”, czyli park łuków skalnych. Zdjęcie najsłynniejszego (Delicate Arch) znajduje się chyba w każdym podręczniku do geografii czy geologii… A na deser będzie Monument Valley. Kolejne 25 $ za wjazd (my jesteśmy sprytne, mamy kartę roczną na wszystkie parki za 80$). Idziemy do Visitor Center popytać się, do czego jesteśmy w stanie dojść przez pół dnia. Przy okazji chcemy poprosić o pomoc w rezerwacji zwiedzania Antelope Canyon na jutro, bo nie chce nam się dzwonić z komórki (horrendalnie drogo). Miła pani oświadcza , że absolutnie nie może użyć służbowego telefonu do tego celu, bo to jest informacja tylko tego parku, a nie ogólna. Ale chce podejść z nami do budki telefonicznej i pomóc. Na to jednak nie zgadza się jej przełożony… :mur: No cóż , my w Polsce nie jesteśmy przyzwyczajeni to takiego respektowania przepisów… No nic, będziemy z budką walczyć same. Z kierunkowym, czy bez? Lecimy do pani z kolejnym pytaniem. Bez. Słuchawka krzyczy: rozmowy międzystanowe nie mogą być płacone monetami. Wrrr… Lecimy po kartę tel. Tylko po cholerę nam karta za 15$? (oj, jeszcze okaże się potrzebna…) Obsługa karty też niezła, PIN, kod dostępu, bóg wie co jeszcze, i w końcu można dzwonić. Dogadanie rezerwacji po angielsku to przy tym wszystkim mały pikuś. No i oczywiście jak zwykle podaj numer karty kredytowej :D |
13 Załącznik(ów)
Ugotowane totalnie wsiadamy do auta i pniemy się serpentynami w górę parku. Na jednym z parkingów zostawiamy auto i idziemy szlakiem do Delicate Arch. Ciekawe, że piesze wędrówki wypadają nam zawsze w samo południe, w najgorszym upale… :mur: To niby tylko 1,7 mili, ale dodając , że pod górę i przy około 100 stopniach (Farenheita oczywiście) robi się lekko hardcorowo. Prawie każdy powracający pociesza słowami „it’s worth it” ewentualnie „es lohnt sich”, ale jakoś łatwiej się od tego nie idzie…
Idziemy i widoczki takie: Załącznik 23590 Załącznik 23591 Ale oczywiście dałyśmy radę ;) jak zwykle ;) I rzeczywiście widok Delicate Arch był warty tej wędrówki :drif: Załącznik 23592 To małe w środku to 2 z nas: Załącznik 23593 I wracamy: Załącznik 23594 Po 3 godzinach łażenia w pełnym słońcu mamy lekko dość, ale zostało jeszcze kilka innych łuków, na szczęście położonych zdecydowanie bliżej parkingów. Załącznik 23595 Załącznik 23596 Załącznik 23597 Zrobiło się dość późno, zjeżdżamy z powrotem do Moab, szybki obiad i ruszamy na południe w stronę Monument Valley i dalej na zachód do Page. Noclegu tym razem nie mamy zaklepanego, liczymy, że jakieś miejsce w hotelu się znajdzie. Spory kawałek jedziemy po płaskowyżu. Widoczki – po prostu highway. Pusto, szeroko, prosto. Asfalt idealny. W pewnym momencie słyszę z tyłu „pamiętasz, że tu było ograniczenie do 55 mil?” a Dana na to najbardziej niewinnym głosikiem „na serio?” GPS pokazywał właśnie 170 km/h… Załącznik 23598 Akurat na zachód słońca zajeżdżamy do Monument Valley, która należy do Indian Navajo. Pięknie wygląda w promieniach zachodzącego słońca.. Załącznik 23599 Wstęp to 5$/osoba, za to można do bólu jeździć między skałami czerwonymi szutrami, nieco zapchanymi niestety. Nam nie starczyło na zbyt wiele czasu, poza tym wskazany jest jednak samochód z nieco większym prześwitem, bo jest trochę wystających z drogi skał. A jak się kurzy pięknie ;) (Off topic: dwa dni się zastanawiałam, o co chodzi z niektórymi drogami, na których stało napisane „only high clearance vehicle”. Droga dla bardzo czystych pojazdów? ) Dziewczyny odmawiają dalszej jazdy po offie (nazwa mocno na wyrost), ja się trochę wkurzam i sobie obiecuję powrót na dwóch kółkach. Załącznik 23600 Załącznik 23601 Załącznik 23602 Czekamy na pełny zachód słońca :drif:i ruszamy dalej na zachód, do Page. Dojeżdżamy gdzieś koło 23. I jak się zaraz okaże, zdecydowanie za późno. Nie ma miejsc w hostelach, hotelach, pensjonatach, nigdzie po prostu. Zdesperowane podpytujemy nawet w knajpach, barmani wydzwaniają po wszystkich sobie znanych miejscach i wszędzie to samo: „no vacancy” . Robi się 2 w nocy, ledwo widzimy na oczy, więc nie pozostaje nam nic innego, jak wypróbować noclegu w samochodzie. Zajeżdżamy na camping żeby nie spać totalnie w krzakach, obsługi brak, miły pan zdradza kod dostępu do całkiem przyzwoitych łazienek i kładziemy się (o ile tak to można nazwać) spać. Ja i tak mam najlepiej, bo mam cały tył dla siebie. Czasem opłaca się mieć 158 cm wzrostu ;) Ale i tak żałowałyśmy, że nie mamy karimat, bo byłoby więcej miejsca i mniej gorąco ;) |
A ja już w domu :(
Ale może uda się za to składniej i ładniej pisać. Za to mój bagaż został gdzieś między USA a Meksykiem :mur: może go jeszcze kiedyś zobaczę... |
6 Załącznik(ów)
Dzień 7
Budzimy się na campingu w Page i robimy małe przedstawienie, tzn. na parkingu przed recepcją przebieramy się, wywieszamy mokre ręczniki na drzwiach samochodu oraz jemy resztki wczorajszej pizzy. Dookoła same przyczepy i kampery wielkości regularnego tira. Z reguły jeszcze rozsuwają sią na szerokość. Trzy rodziny by tam wlazły… Miałyśmy zaplanowane dwie noce w Page, ale nie bardzo się nam uśmiecha kolejna noc w aucie, szczególnie, że następny nocleg na lotnisku, bo o 5 rano wylatujemy z Las Vegas do Meksyku. Wysyłamy więc Danę uzbrojoną w kartę telefoniczną oraz wszystkie możliwe numery telefonów do budki telefonicznej i przykazujemy nie wracać bez noclegu. Po pół godziny dzwonienia w końcu znajduje się jeden pokój w hotelu (jest 8 rano, a już wszystko zajęte!) ale w życiu się nie przyznam, ile kosztował :mur: Pakujemy wysuszone już ręczniki (czasem temperatura 40 stopni ma pozytywne strony), wyrzucamy resztki pizzy, i jedziemy do Vermillion Cliff Park. To jeden z najmniej zagospodarowanych parków, w zasadzie brak asfaltu, a oferuje naprawdę wiele. Zatrzymujemy się przy informacji , pani rangerka poleca jeden z kanionów, trzeba dojechać szutrem 9 km, ale podobno „high clearance vehicle” nie jest potrzebny. No to jedziemy. Droga świetna, kurzy się strasznie, ani żywej duszy dookoła. Kieruje Gośka, więc jedziemy spokojnie i zachowawczo. Ale z powrotem za kółkiem siądzie Dana ;) Przejeżdżamy kilka wyschniętych strumyków (w czasie deszczu drogę zamykają) i lokujemy się na parkingu w środku niczego. Dalej już na pieszo, korytem wyschniętej rzeki. Wrażenia niesamowite, szczególnie, że z rzadka mijamy jakiegoś człowieka i można się w końcu poczuć sam na sam z przyrodą. Dookoła jak zwykle czerwone piaskowce i pustynna roślinność. Załącznik 23623 Załącznik 23624 Podczas takich pieszych wędrówek z upału kręci się w głowie, a woda w zasadzie przepływa przez organizm. Wlew doustny, wypływ skórny. Każdy inny termin byłby zapewne korzystniejszy dla naszej podróży, ale ja się nawet cieszę. Mogę tę pustynną Arizonę poczuć maksymalnie, do granicy bólu. Na wiosnę czy jesień wszystko byłoby takie …lajtowe? Do tego niesamowita cisza. Odłączam się od reszty i nie ma dookoła nikogo. Ani świergotu ptaków, szumu drzew, nawet świerszczy. Wszystko czeka na wieczór, na koniec skwaru. Można usłyszeć bicie własnego serca. Załącznik 23625 Po jakiejś godzinie marszu dochodzimy do kanionu skalnego o szerokości mniej więcej 1 metra. Nie byłoby tu fajnie być w czasie ulewy, woda pewnie podnosi się do wysokości kilku metrów. W kanionie widzimy bajecznie kolorowe warstwowania piaskowców oraz mnóstwo jaszczurek chowających się w cieniu. Znowu pusto i niesamowicie cicho. Załącznik 23626 Załącznik 23627 Załącznik 23628 Bardzo nie chciało się opuszczać tego milutko chłodnego miejsca. Fajny był efekt, jak wstałam. Piaskowiec zrobił się mokry od moich spoconych pleców ;) Wracamy tym samym korytem rzeki, tym razem oczywiście pod górę. Ostatnie poty z nas odchodzą… A pod naszym autem jakieś zwierzątko korzysta z cienia ;) |
No powitać Jagna, powitać :), naprawdę miło się czyta, :Thumbs_Up:
|
Cytat:
Dostałam dziś bagaż!!! A jakie zapachy z niego się wydobywały! Rozlały się: balsam o zapachu pomarańczowo - imbirowym, szampon różany oraz syrop klonowy. Do tego jeszcze lekko nadgniła pomarańczka (proszę nie pytać, co miałam na myśli, wkładając ją do torby, bo sama nie wiem). Po prostu orientalny ogród! Najważniejsze, że tequila x 2 dojechała w całości :Thumbs_Up: |
No piknie kierowniczko, ale snuj dalej swą opowieść bo lud czeka:)
|
9 Załącznik(ów)
Wracamy do Page, gdzie mamy rezerwację na wejście do kanionu Antelope. Tak wygląda Antelope sfotografowane w odpowiedniej porze dnia przez odpowiedniego człowieka:
Załącznik 23649 To jest zdecydowanie „must see” więc walą tam tłumy turystów, ale mimo to nie mogłyśmy sobie odpuścić. Kanion należy do Indian Navajo i tylko u nich można wykupić wycieczkę, za jedyne 30$/osoba. Offroadowy dojazd przez pustynię w cenie ;) Moje zdjęcia jakoś nie chciały takie wyjść... Kanion jest wysoki i bardzo wąski, więc promienie słońca dochodzą tylko przez krótki czas. Zarezerwowany pewnie od pół roku :) Załącznik 23641 Załącznik 23642 Załącznik 23643 Załącznik 23644 Załącznik 23645 Załącznik 23646 Zaczynam wygrywać w konkurencji na opaleniznę: Załącznik 23647 Załącznik 23648 Wracamy pod wieczór do Page i postanawiany skonsumować kolację w knajpie, w której wczoraj milutki barman długo i zawzięcie szukał dla nas noclegu. Co prawda bezskutecznie, ale co tam... W dodatku miała tam być "live music" pod wieczór... cdn... |
Cytat:
|
"Antelope" powiadacie-a ja w pierwszej chwili myślałam, że to falbanki tej sukienki dziewczyny długowłosej co to siedzi na poprzednim zdjęciu w restroomie eleganckim.:D:D:D
|
[Off topic]
Nie wiem, co przywlokłam z Meksyku, ale jest fajnie:( W ciągu niecałej godziny dostałam 40-stopniowej gorączki, której niczym nie dało się zbić. Po 24 godzinach dogorywania w łóżku przeszło samo, tak samo szybko jak przyszło. Teraz usiłuję dojść do siebie (a muszę szybko, bo zaraz wyjazd weekendowy) i się zastanawiam , co to było :dizzy: Jakiś wirus gorączkowy? Reakcja organizmu na zmiany klimatu i stref czasowych? Dobrze, że nie malaria... |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:28. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.