![]() |
A zatem jutro czekamy do 17 41 ...oczywiście potem też będziemy czekać...ale wiem wiem...nie popędzamy....:)
|
Sambor,byles w Niemczech??Dziwne,bo cie nie widzialem:D
|
I co.. i po 20tej, a ciągu dalszego ni ma...... Jochen, ale się rozpisałeś, chcesz łyknąć Samborowego Pulitzera.
|
Autor musi mieć inspirację....w śniegu i mrozie wspomnienia pewnie trochę zblakły....ale wierni fani czekają:umowa:
|
Spoko, robaczki, Sambor wie co robi, to prawdziwy mistrz suspensu, Hitchcock mu z ręki je;)
|
My tylko utrzymujemy atmosferę oczekiwania....jak w dobrym trillerze gdzie cisza nigdy nie jest tylko ciszą a pod powierzchnią czai sie nieznane....
|
Pogoda psuła się już poprzedniego dnia. Ja już tu byłem przy pełnym słońcu i żal mi trochę kolegów, że nie zobaczą tych marokańskich piękności w pełnej krasie. Planuję dotrzeć dziś wieczorem do Agoudal, do odwiedzenia którego bardzo nas zachęca Puszek wspominając kwietniową imprezę zorganizowaną przez Podoska.
Codzienny rytuał zaczyna już mnie nużyć - przytraczanie torby, ściągnie pasków, kontrola łańcucha, kopniecie w opony... Wszystko ok? Ruszamy. Postanowiłem, że najrozsądniej będzie pojechać 30 kilometrów w górę wąwozu, pofocic trochę i wrócić tą samą drogą z powrotem na trasę do Todry. Później "zaliczyć" kolejny wąwóz i polecieć na Agoudal. Nie ma się gdzie zgubić, ale wolę się upewnić że wszyscy wiedza dokąd dziś prowadzi droga. Zapowiada się dziś asfaltowo, ale że niebo trochę płacze to może to i rozsądne... Przed pięcioma laty asfalt kończył się tuż za Todrą, ale Podosek mówił że już wszystko jest pociągnięte na czarno, aż za Agoudal. No to ciągniemy tym Dades pod górę. Po wczorajszym dniu emocje juz opadły i nie mam takiego fanu z jazdy. kanion coraz bardziej zwiera swe ściany, a domy coraz bardziej zachodzą na ulice. Fajnie jest się pobawić w tych asfaltowych zakrętach. Wciąż jedziemy mocno zaludnionym kawałkiem Maroka, ludzie są życzliwi - pozdrawiają nas i gestami zachęcają do zatrzymania. Tu wszyscy żyją z turystyki. Dades to jazda obowiązkowa dla wszystkich odwiedzających ten kraj. Dojeżdżamy w końcu do miejsca tak bardzo otoczonego skałami, że staje się oczywiste, że dalej nie może prowadzić żadna droga. A jednak jest. Zakręty mają po 180 stopni, asfalt jest idealny, ale radochę z jazdy trochę przytłumiają leżące na jezdni kamienie. Coś tu wciąż spada co jakiś czas. To nie są winkielki, to megawinkle tak zakręcone że można przeczytać cyferki z własnej tablicy rejestracyjnej. Stajemy na górze na miniparkingu, za chwilę pojawia się obok jakieś autko. Jak się okazuje z wypożyczalni. Wyprzedziliśmy rodaków, a ci zobaczyli polskie rejestracje i gnali za nami jak opętani. Przylecieli z Krakowa do Fezu, za samolot zapłacili 400 zl. Wypożyczenie autka 40 euro dziennie. Jak się komuś chce to Maroko jest bliżej niż się wydaje. Chłopaki jadą dalej, a ja kontempluję widoki. Nie chce mi się wcale dziś jeździć. Najchętniej bym się gdzieś zaszył i posiedział z dala od motocykla. No ale jesteśmy grupą. Zbieram tyłek na motocykl i zasuwam z grupą na dół. Znowu wymienianie, tankowanie, płacenie. Już trochę rutyna się wkrada. Zasuwamy asfaltem do Todry, akurat tym kawałkiem nigdy nie jechałem. Nic tu jednak ciekawego, chyba się trochę rozbestwiliśmy. A w każdym razie ja. Todra wydaje mi się bardziej efektowna niż Dades, zaczyna się tak gwałtownie, efektowną bramą do wnętrza gór. Ściany mają 160 metrów wysokości, a wąwóz w najwęższym miejscu zaledwie 10 metrów. Efekciarskie. Nie chce mi się jednak nawet wyciągać aparatu. Myślami jestem dziś gdzieś daleko. W Polsce. Póki były trudności na drodze i problemy do rozwiązania wyjazd mi się podobał, dziś jednak wszystko jest łatwiejsze i nie muszę się aż tak bardzo koncentrować na drodze. Jadę zresztą megaleniwie, na 50 procent możliwości moich i babci. Zostawiam ich w tej Todrze, umawiamy się parę kilometrów dalej. Chmur wciąż więcej i coraz bardziej przeciekają. Walę te zakręty szukając knajpy, wydawało mi się, że jest do niej zdecydowanie bliżej. Ale wtedy jechałem nocą, byłem tu po raz pierwszy i chłonąłem wszystko jak gąbka. Chłopcy nadjeżdżają, podobało im się. Wsuwamy jakis obiad, nic szczególnego. Niby nie pada, po prostu kapie. Do Agoudal zostało kilkadziesiąt kilometrów, cały czas asfalt, widoki ładne, ale jechałem tędy szutrówką w 2005 roku, zachodziło słońce i góry były pięknie pomarańczowe. W dodatku siedziała za mną Tyśka, która urwała się Mio tego wieczora. Teraz wolę chyba jednak jeździć solo. Angelinie Jolie bym tylnego siedzenia nie odmówił, ale chyba wolałbym jakby jechała na motorku obok. Wjeżdżamy na przełęcz, rozpoznaję to miejsce sprzed kilku lat. Ładnie, ale już nie ma tego klimatu. Atlas jest jednak duży, całego nie wyasfaltują przecież... Nawet nie zwalniam na przełęczy, o co koledzy mają później trochę pretensji. Jest jednak zimno, moje grzane manetki przestały działać, a rękawiczki zimowe mam gdzieś na dnie torby. Niech się wreszcie to skończy. Lądujemy w końcu w knajpie w Agoudal. Puszek się klepie po plecach z jakimś Berberem wymieniając bonzury i silwuple. Umawiamy się na jakieś wieczorne żarcie, Pussi od kilku dni zapowiadał wyżerkę więc trochę jesteśmy podkręceni. Nasz alkohol się skończył, z pomocą przychodzi gospodarz oferujący miejscowy bimber. Franek z Pekaesem coś tam grzebią przy Franzalpie, jest podejrzenie że podwiesiło się ssanie. Z Artkiem i Markiem idziemy się powłóczyć po hm... mieście. Bieda aż piszczy, nie wiem z czego Ci ludzie tu żyją, nawet nie jestem pewien czy chcę wiedzieć. Trochę dzieciaków nam towarzyszy w tourze. Wszystko to trwa paręnaście minut zaledwie. W końcu lądujemy w barze, niewiele tu można zamówić, ale miejsce jest klimatyczne. Kilkanaście osób wgapionych w telewizor śledzi właśnie mecz piłkarskiej Ligi Mistrzów. Barman, człowiek światowy, ubrany w koszulkę Barcelony podaje nam colę. Nie robimy tu specjalnego wrażenia. W każdym razie nie większe niż Liga Mistrzów. Kolacja nie zachwyca, Puszek jest rozczarowany, ja mam małą satysfakcję bo miejsce jest powiedziałbym mało klimatyczne, żarcie dość podłe, a płacimy za nie tyle samo co za wczorajszy pałac. Tylko Franz zadowolony. Zakrzywia czasoprzestrzeń popijając marokańskim samogonem. Razem z Pekaesem świętują naprawę trampka. W telewizorze coś mówią o piłce kopanej, pokazują jakiegoś gola i wyświetlają plansze z wynikami meczów. Wyniki znamy, szkoda tylko że reszta w robaczkach i nie wiemy kto był gospodarzem. Za oknem leje jak diabli - udał nam się ten Atlas w tym roku. Gospodarz mówi jednak, że rano będzie bjuti. Nie wierzę mu, ale nie szkodzi - i tak już nie mam ochoty na włóczenie się po Atlasie. Nie tym razem. Już postanowiłem, że wrócę tam w marcu. |
A nie mówiłem? Temperatura osiągnęła odpowiedni poziom i się dało:p
|
Jochen byleś pewnie piewrszym czytelnikiem.....a ja drugim....zdązyłam w pracy przed odprawą....;)
|
Dunia :) zbieraj ekipę blondynek i brunetek.
Sambor , coś wspominał ,ze chętnie dla dziewczyn zorganizowałby wypad lajtowy na Maroko :D |
Spoko:) jakieś plany już się rodzą ale na razie w bólach....:spac:
|
jak zwykle szacun:bow:
|
Cytat:
|
Naiwnośc uważam za cnotę..bo to właśnie pewna naiwnośc i fakt ze slowa " you can struggle there' jawią się nam bardziej atrakcyjnie niż grożnie pcha nas do ruszenia czterech liter z wygodnego fotela....a inspiracją są ludzie którzy nie znali slowa ' no way"...:D...
|
Super wyprwa, opis, zdjecia i fotki. Troche zaluje, ze nie mialem okazji z wami pojechac.
|
Mam nadzieje, że ta opowieśc nie pozostanie bez zakończenia.... chociaż czasem wspomnienia nie nadażają za tempem zycia....Sambor już planuje przeciez nowy wyjazd...:at:
|
Cytat:
|
święta świętami...ale we're still waiting for next part Sambor :)
|
Coraz trudniej mi się pisze te relacje. Nie tylko dlatego, że upłynęło w Wiśle trochę wody (i lodu), ale również dlatego że wszystko co najfajniejsze już właściwie było za nami. Zostaje nam już tylko powrót - owszem okraszony jakimś zwiedzaniem, ale to co fajne już było chyba za nami.
http://lh4.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0489.JPG Uświadomiłem sobie to w ten deszczowy poranek, gdy obudziłem się w pokoiku, który zapewne wcześniej był jakimś chlewikiem w oberży w Agoudal. Za oknem siąpił deszcz. O żadnej ambitnej trasce nie było mowy. Chmury czołgały się po ziemi i wiedziałem że jak najszybciej trzeba zmykać z tego Atlasu. Najlepiej asfaltem w stronę Fezu. Od Jarka dostałem smsa, że wraz z Asią są już niedaleko oceanu i że pogoda super etc. A u nas niebo nawet nie płakało, ono po prostu delikatnie przeciekało, było koło 5 stopni. Pogoda taka, że najlepiej zaszyć się pod kołdrą i zapomnieć o takim dniu. Niechętnie spojrzałem w stronę mojego pomarańczowego błotnika. Wiozłem go od kilku dni pod pajączkiem na torbie z tyłu. Pomyślałem że dziś wypadałoby go założyć, będzie pewnie mokro i mi trochę buzię skropi. Zdecydowałem się jednak tę robotę przerzucić na najbardziej zapracowany dzień tygodnia. Coś tam napsikałem do dętki żeby się nie męczyć z dopompowywaniem koła i w drogę... Z tym błotnikiem to chyba jednak był błąd... http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...2/IMG_0509.JPG http://lh4.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0495.JPG http://lh6.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...2/IMG_0497.JPG http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...2/IMG_0491.JPG Prawdopodobnie jechaliśmy piękną drogą. Chmury wciąż były nisko, albo my byliśmy dość wysoko - wciąż pętaliśmy się w okolicach 2000 metrów. Mgła rzadko odsłaniała to co zasłaniała i mało widząc nawijaliśmy te kilometry na koła. Było zimno. Już kilka razy zmarzłem w Afryce i jakoś to psychicznie trudno znoszę. W Polsce jeżdżę jak jest +2 stopnie i nie narzekam. Ale w Afryce? Gnębiły nas dodatkowo wiadomości, że jesień mamy w Polsce piękną i wszyscy na motorkach. Dużo łatwiej by nam było, gdybyśmy wiedzieli że zżera was zazdrość. Droga była asfaltowa, ale tego dnia nie przeszkadzało mi to. Żal mi było tych winkli, które robiliśmy jakoś tak bez przekonania, z rezerwą. Kostki jednak słabo się na tym zabłoconym asfalcie sprawowały. Rozlane wokół nas mleko nie pozwalało dobrze ocenić głębi znajdującej się obok drogi, ale i tak mieliśmy respekt. Mignęły nam gdzieś z naprzeciwka 3 afryki na brytyjskich blachach, ale nawet się nie zatrzymaliśmy. Dopiero jakaś beznadzieja w oczach stojących przy drodze rowerzystów kazała mi się zatrzymać. http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0502.JPG Heloł, heloł, hał ar ju etc. Dwóch Holendrów i jeden południowy Afrykańczyk. No mają problem, kółko się panie nie kręci. Hm... Mają panowie sporo szczęścia - tak się bowiem składa, że jesteśmy ekipą pracującą dla marokańskiego rządu i pomagamy cyklistom. I właśnie mamy ze sobą profesjonalnego mechanika rowerowego. W to że pracujemy dla Marokańczyków nie uwierzyli. Ale mieli mocno uradowane mordki jak zobaczyli, że Pekaes bierze się za robotę. No i w dodatku jako pierwsi nie mylili Poland i Holland! Pekaes pomógł, coś tam lokales źle poskręcał i była kupa. http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0507.JPG Holendrzy wniebowzięci, coś tam thenkjują, ale nasza lotna brygada już pomknęła w stronę cywilizacji. Jakoś się udało dojechać do drogi główniejszej - skręciliśmy na północ w stronę Fezu. Jeszcze jakiś obiad i dzida... No ale dzida to nam tego dnia wybitnie nie szła. Ekipa pękła i jechaliśmy jak zjednoczona Europa: dwoma prędkościami. Ja ze Zbychem Franzem z przodu i ekipa Puszka z Markiem i Artkiem. Pekaes miotał się między nami bezradnie próbując posklejać obie części, które najwyraźniej nie miały ochoty jechać ze sobą. W efekcie nie ma zdjęć z tego kawałka trasy, za Ifrane zrobiło się ciemno i do Fezu wpadliśmy wczesną nocą. Dałem się złowić jakiemuś motonaganiaczowi i upewniwszy się, że oferuje nocleg w Ville Nouvelle pojechaliśmy za nim. Miejscówka była wielce ok. Motorki bezpiecznie zamknięte, a do medyny zaledwie parę kilometrów. Tres bien! http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...2/IMG_0511.JPG http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0516.JPG Medyna jak medyna. Franek to nawet coś zarobił, ale my wydaliśmy więcej... http://lh5.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0519.JPG |
Franz
A ja myślałem, że czeszesz kosiorę sprzedając prawie nówki afryki. Jednak się wielce myliłem. :D:D:D Jakbyś chciał wydzierżawić ten zaułek na miesiąc to chętnie sobie dorobie. :bow::bow::bow: |
Cytat:
|
Do medyny pojechaliśmy jakąś grande taxi. Zapłaciliśmy nieistotnie mało za podróż i poszwendaliśmy się dobre 2 godzinki po wąskich uliczkach. Coś tam ugryźliśmy, coś zapaliliśmy i z powrotem do hotelu. Trochę mi się zrobiło szkoda chłopaków, którzy byli tu pierwszy raz i na rano umawiam jakiegoś „licencjonowanego” przewodnika. Start o ósmej. Kto chce ten idzie. Powrót o 10 i odpalamy maszyny, bo do morza daleka droga. A powinniśmy dojechać do El Jebhy. Rankiem podnoszę się dość ciężko, Zbychu z którym mieszkam w pokoju też jest ciężko ranny. Jesteśmy w recepcji o 8.05. Po chłopakach ani śladu. Trudno. Bierzemy jakąś taksówkę i przez półtorej godziny włóczymy się po labiryncie.
http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01433.JPG http://lh5.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01440.JPG http://lh6.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01447.JPG http://lh5.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01459.JPG Medynę przed 30 laty wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Od tego czasu chyba tam nie sprzątają. I tak mamy szczęście. Zapachy w lecie są hm... nieporównywalne. Jemy mały deżaner, popijamy jakieś kawy, zaglądamy ludziom do domów i warsztatów. Niektórzy się pieklą, inni zapraszają. Jednych wpieprza sam widok aparatu fotograficznego, inni przyjmują go jako niezbędny składnik pieniędzy, które ma facet za obiektywem. http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01460.JPG http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01463.JPG Muszę przyznać, że tak jak Arabowie w medynie nie przepadają za moim widokiem tak i i ja nie lubię arabskich suków, nachalnych przewodników, naganiaczy, tego ich targowania się, całego udawania, szopki, błazenady z wycofywaniem się z transakcji, udawaniem obrażonego. Nie lubię tego ich picia herbaty, ceremonii, puszczania oka, rozwijania dywanów i krzyczenia „Łacha” kiedy się podobają. Drażnią głupie wierszyki recytowane przez sprzedawców po polsku: Herbata miętowa smaczna i zdrowa. Najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny itp. Może kiedyś była tu stolica światowej nauki, może i studiował tu papież Sylwester, ale to było dawno temu. Zajebiście dawno temu. Teraz każdy patrzy na Ciebie jak na dawcę dirhamów. http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01473.JPG http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01475.JPG http://lh5.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...2/DSC01476.JPG http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...2/DSC01477.JPG http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01479.JPG http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0535.JPG http://lh6.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0536.JPG Robi się późno. Kwadrans przed 10 wsiadamy do taksówki i pędzimy do hotelu. Kolegów nie ma. Pakujemy torby, wyciągamy motorki – kolegów nie ma. Nie będę do nikogo dzwonił, ale zaczyna mną trochę z nerwów rzucać po tym hotelu. Wiem, że dobrze się bawią, ale mogłem i ja – wystarczyło dać sygnał. Przyjeżdżają chwilę po 12. Przewodnik był do dupy, nic nie pokazał. Porażka. Jestem wściekły, mam ochotę na awanturę, ale wiem że to nic nie zmieni. Odpuszczam, bo widzę że koledzy spodziewają się takiego scenariusza. Pieprzyć to, w końcu jesteśmy na wakacjach. http://lh5.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0562.JPG http://lh4.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01496.JPG http://lh4.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01505.JPG http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01517.JPG http://lh5.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01525.JPG Wyjeżdżamy już po 13. Fez to nie jest hetka pętelka, to milionowe arabskie miasto i ostatnią rzeczą jakiej sobie życzę to pogubić ekipę gdzieś w centrum. Dlatego wycofuję się i mam zamiar objechać miasto. Podjeżdża Puszek ze swym pieprzonym GPS-em i zaczyna pokazywać w którą stronę jechać. Coś we mnie pęka. Mam dość już tego wszystkiego. Muszę odreagować. Zajmuję miejsce Puszka na końcu peletoniku. Pussi prowadzi. Tak jak chce. Kontynenty się szybciej poruszają niż my tego dnia. Po godzinie staje na obiad. Widzę co się dzieje, wiem że będziemy dziś kończyli w nocy, ale jestem w nastroju bojowym i na złość mamie gotów jestem odmrozić sobie uszy. Nie opóźniam ekipy, ale nie robię nic by ją przyspieszyć. W sumie widoki są cudne, a Rif zachwyca mnie absolutnie. Wyciągam aparat, wieszam go na szyi i pstrykam fotki w czasie jazdy. Nie jest to za mądre, ale poruszamy się z prędkością tak bardzo „bezpieczną”, że mógłbym jeszcze rozkładać statyw a i tak nikt by na mnie nie czekał. http://lh4.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01536.JPG http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01540.JPG http://lh5.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01547.JPG Kilka kilometrów przed Ketamą (wszystkie przewodniki ostrzegają by tamtędy nie jeździć) dopada nas mgła? Chmura? No nie wiem co to było, ale bardzo gwałtownie się zaczęło i dłuuugo nie chciało skończyć. W Ketamie jesteśmy witani entuzjastycznie. Robi się trochę zimno i zmieniamy stroje, a dzieciaki pstrykają sobie z nami fotki. Co za czasy... http://lh6.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01552.JPG http://lh6.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01553.JPG http://lh4.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/DSC01560.JPG Wiem, że mamy problem z czasem więc w końcu zamieniam się z Puszkiem i próbuję narzucić szybsze tempo. Gdzie tam, nadal się wleczemy. Za miasteczkiem droga podnosi się z każdym kilometrem i w końcu wyjeżdżamy nad chmury. Nie mogę uwierzyć jak jest pięknie. Słońce wisi nisko nad horyzontem, za godzinę zachód, niebo aż granatowe, a wokół wszystko przykryte jednorodną kłębiastą kołderką. Zdjęcia nie oddają tego co się działo tego dnia w tym miejscu. Zjeżdżamy w lewo z głównej drogi w kierunku El Jebhy i zaczyna się hardkor. Droga zwęża się do szerokości auta, dziury coraz to większe, a asfalt coraz bardziej zanika. Robi się ciemno, zjeżdżamy kilkadziesiąt metrów w dół i lądujemy w gęstej mgle. Jakaś masakra. Nie widać nic. Światła ani długie ani krótkie nie pomagają. Droga mało że kręta, to jeszcze przepaściasta. Wyobraźnia pracuje, robi się trochę ślisko i na czole zaczyna się perlić pot. Pomimo że zwalniam do 30 km/h odnoszę wrażenie że jadę zbyt szybko. W lusterku widzę tylko szatańskie światła beemki Zbycha. Dalej mleko. Taka jazda trwa dobre półtorej godziny, zatrzymujemy się co chwila wypatrując świateł kolegów. Doganiają nas, później my uciekamy i tak w koło Macieju. Wiem, że jest niebezpiecznie. Wiem, że przejeżdżamy przez opiumowy Rif, jest mgła, ciemno i trochę niefajnie. Czuję jednak, że nic złego się nie wydarzy, a dla kolegów może to być nauczka, by trzymali się ustaleń. El Jebha była bowiem pierwszą rozsądną miejscówką do zatrzymania się tego dnia. W końcu hardkor się kończy i dojeżdżamy do wypaśnego asfaltu. Zbieramy się wszyscy i pięknymi serpentynami zjeżdżamy do nadmorskiego miasteczka. W ciągu kilkunastu minut pokonujemy 1500 metrów wysokości i zatrzymujemy się przed knajpa w El Jebha. Jeszcze pół godziny temu było zimno, a teraz jest śródziemnomorsko ciepło. Są śmiechy, uśmiechy, złazi z nas napięcie i trud całego dnia. Właściciel hotelu sam nas znajduje i proponuje jakąś nieprzyzwoicie niską cenę za nocleg. Zgadzamy się. Właściciel knajpy trochę się targuje, ale w końcu przynosi półmisek owoców morza. Nie jestem wielkim fanem frutti di mare, jadałem to w wielu miejscach, ale coś równie fantastycznego jeszcze mi się nie trafiło. Wieczór kończę nad morzem. Jest ciepło, fal prawie nie ma. Jakieś rybackie łódki jedna za drugą wpływają do portu powracając z połowu. Na horyzoncie są jakieś światła, myślałem że to Europa. Ale te jednak się kołyszą i z każdą minutą rosną. Jakiś kuter... W powietrzu unosi się słodkawy zapach marihuany. Całe góry tak tutaj pachną. Kończy się ta przygoda. Patrze jeszcze w stronę Europy, już chciałbym być po drugiej stronie morza, bliżej tych do których mi spieszno. Koledzy jutro polecą do Polski. Mi niestety zostało jeszcze 4000 km. Tymczasem idę spać. |
Chyba pozostają już tylko napisy ' The End"...no i ten " zapach marihuany"....
|
Spokojnie Dunia. Jeszcze musi być o tym jak Puszek strzelił focha i 30 kilometrów przed Malagą postanowił się odłączyć. No ale nie uprzedzajmy faktów. Póki co jesteśmy w El Jebha.
Najfajniejsze jednak w tym wszystkim jest to, że potrafimy się z Puszkiem z tego pośmiać dzisiaj. |
Mam pytanie do kolegów którzy mieli już przyjemność być w Maroku, czy da się dojechać cruiserem do Rissani (około 40 km przed Merzouga) od strony Fes?
Czy droga N13 dla tego typu motocykla jest dużym problemem? Ja i jeszcze jeden kolega jedziemy na turystykach, ale z nami będą dwa criuisery. Pozrawiam Kamil |
bez najmniejszego problemu, dojedziesz do samej Merzougi
|
co do przejezdności dla innego typu sprzętu niż enduro to znalazłem coś takiego
http://www.youtube.com/user/brko2000#p/u/18/A2SKkSlguRY |
V-maxem po strumieniu i do tego z kuframi? Grubo...
|
intruder też tam daje radę w błocie strumieniach itd
ale to miała być odpowiedz co do przejezdności zależnej od rodzaju sprzętu nie chciał bym żeby rozmowa zboczyła na zła drogę |
Cytat:
|
Do Merougi zaryzukowałbym Hayabusa, a nawet BMW 1200 GSA niezależnie od stanu wahacza i opinii Rambo
|
To takie rozczulające jak Sambor mówi pieszczotliwie o Puszku .. Pussi :) Widać, że zażyłość między Wami wielka.
|
Łaał... :drif: Kapitalne foty i zajebiste miejsca.
|
Nooooo, to bylo pikne podsumowanie :Thumbs_Up: :)
|
Niesamowite zdjęcia, historie i przygoda. Niestety zauważam, że większość ekip jadących do Afryki odnosi mniejsze lub większe, ale jednak straty w sprzęcie i ludziach.. Przynajmniej Maroko wydaje stabilniejsze niż Tunezja, w której właśnie utknęła jedna z ekip z innego forum.
Czy Waszym zdaniem na początku marca mogą być problemy z przejazdem/warunkami na trasach w Atlasie? |
No ekipie Pretora wyjatkowo nie idzie w Tunezji. Nie dosc ze zlamania to jeszcze ugrzezli na dobre z powodow politycznych. Miejmy nadzieje, ze dobrze sie to wszystko pokonczy i Synaj wydobrzeje. Jazda motocyklem zawsze niesie ze soba ryzyko. Jednak gdy jedziemy zima, nie wjezdzeni w motocykl, a tym bardziej w teren to o wypadek duzo latwiej. Nam sie udalo, ale klade nacisk na się udalo. Nikt sie nie zlamal i wszyscy wrocili na kolach. To zasluga szczescia i tego ze bylo z nami dwoch mechanikow.
Gdyby nie Jarek i Pekaes to Puszek zostalby na plazy drugiego dnia... Marek mogl sie polamac na psie, Zbyszek kulal pol wyjazdu, ja tez bardzo porzadnie przywalilem. I to wszystko pomimo tego, ze jestesmy objezdzeni, na lekko etc... Gadalismy o tym z Podosem w piatek. Trzeba nam wiecej pokory. Scott pisze o max 60 km/h na hamadzie. Troche nia przejechal, wiec co mowi. A my swoje... Przyjada chlopaki, opowiedza jak boli, moze zmadrzejemy. W Atlasie powinno byc ok na poczatku marca. Powinno. Ale czytalem o gosciu na motocyklu uwiezionym przez 3 dni w Agoudal z powodu zamieci. Poza tym "czarny lód" i śnieg od strony Azrou nie powiny byc niespodzianką. Powodzenia... |
Byłem w końcu lutego kilka lat temu. Nie przejechałem przez Rif .
Z powodu zasp :dizzy: i śniegu |
Zdjęcie z wielbłądem wygrywa!:Thumbs_Up:
|
4 Załącznik(ów)
Zdjęcia pierwsza klasa. Cała opowieść też, choć nie powiem, poczytałbym jeszcze. A najlepiej sam pojechałbym sobie trochę odreagować .... Z tą pogodą, a szczególnie w górach to bym nie szarżował. Wszystko się zdarzyć może. Choćby wrzesień w Rumunii. Generalnie kapitalnie.
Załącznik 18215 Ale czytałem, ktoś z nas ugrzązł w śniegu jadąc na urdele jakimś endurakiem. My tydzień później MZetkami na kartoflakach wjechaliśmy bez kłopotu. Załącznik 18214 A w Atlasie spoko w maju udało nam się tylko dla tego, że zaspy nawiane były łagodnym we właściwym kierunku. Jakoś słabo widzę jazdę w druga strone. Załącznik 18216 Ale generalnie problemu nie ma ;-) Ale zawsze trzeba mieć plan B. Tak na wszelki wypadek Załącznik 18217 |
No to kończę tę relację.
Ostatni dzień. Ze 200 km do Tangeru, później prom i 130 w Hiszpanii. Szkoda tego Maroka. Jechałem tu bez specjalnego przekonania. Ot, obiecałem że pojadę to pojechałem, ale z każdym dniem i każdą godziną coraz bardziej przekonywałem się do tego wyjazdu. Po prostu zaczęło mi się podobać. Wieczorem jeszcze gadałem z chłopakami próbując wydusić z nich co im się najbardziej w wyjeździe podobało. Ich najlepszy dzień. Jednym podobała się pustynia, innym góry. Puszek oczywiście wskazał ten dzień kiedy pojechał beze mnie :) A mnie najbardziej podobał się Rif, czyli dzień ostatni, trochę asfaltowy, trochę szutrowy, z mgłą, chmurami i nagrodą w postaci tego półmiska frutti di mare. http://lh3.ggpht.com/_v5_rox2aKBw/TT...0/IMG_0586.JPG Wiecie co jest najfajniejsze w takich wyjazdach? Że na dwa tygodnie pozbywasz się wszystkich kłopotów. Po prostu masz nowe, które muszą być rozwiązane natychmiast. Zyskują nowy priorytet. Nie masz czasu na myślenie o niezapłaconym rachunku, o tym że miałeś dać auto do mechanika, że dziecko etc. I teraz gdy Europa coraz bliżej zaczyna to do Ciebie wracać. Gdzieś z tyłu głowy zaczynają wychodzić te rozbabrane sprawy, niepoodpisywane maile, zaniedbane uczucia. http://lh6.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0590.JPG Jadę wzdłuż morza Śródziemnego i myślę sobie, że pewnie niektórzy z nas cieszą się, że wracają. Ja nie bardzo jakoś potrafię się nawet do tego zmusić. Żeby to zamaskować zaczynam gdybać o następnym wyjeździe. Już wiem, że to będzie Maroko. Jacek mnie przekonał, pojedziemy razem. Droga jest piękna. Może nawet najpiękniejsza z nadmorskich tras jakimi jechałem. Rif spada tu do moża bardzo gwałtownie. Droga jest szutrowa z jakimiś elementami asfaltu. Wszędzie pracują jednak maszyny i za 2 lata będzie to piękna trasa dla goldwinga. Kończymy te opony, juz się nie przydadzą. Tkc z przodu jest już tylko wspomnieniem o kostkach. Wyząbkowane, do wyrzucenia. Dakar E09? To jego drugie Maroko, może jeszcze objechać trzecie. Fajna guma, szkoda tylko, że na mokrym wywołuje u mnie palpitacje serca. Droga schodzi na poziom morza, by po chwili wznieść się na kilkusetmetrowy stromo schodzący do morza brzeg. Widoki mnie powalają, nie ma jednak czasu na ochy i achy. Jarek z Asią są już w porcie. Mamy zamiar zdążyć na prom za dnia. http://lh6.ggpht.com/_v5_rox2aKBw/TT...0/IMGP0497.JPG http://lh4.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0592.JPG http://lh6.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0595.JPG http://lh6.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0596.JPG http://lh3.ggpht.com/_v5_rox2aKBw/TT...0/IMGP0496.JPG Drogi pomylić nie sposób, ale pilnujemy się czekając co 15-20 minut. W jakimś miasteczku Puszek glebi po raz ostatni, tym razem na błocie. Urywa hamulec nożny i masakruje handbara. http://lh3.ggpht.com/_v5_rox2aKBw/TT...0/IMG_0599.JPG W podgrupach dojeżdżamy na przedmieścia Tetouan. Dalej poruszamy się w grupie. Robi się cywilizacja, nie chcemy się pogubić. Musimy zdrowo naginać by zdążyć na prom. Skręcamy na Martil, nie będziemy bulić za autostradę, skoro mają niezłą drogę. Niezłą? No pamiętam, jechałem nią w 2005 roku. Mam świetną pamięć do drogi, po kilku latach pamiętam zakręty, jakieś charakterystyczne budynki, drzewa. Nie mam najmniejszych kłopotów z orientacją. Tu jednak wymiękam. Nie poznaję niczego. Dosłownie niczego. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego co stało się na tym wybrzeżu w ciągu ostatnich pięciu lat. Przebudowano wszystko. Dwu, trzypasmowa droga ciągnie się wzdłuż bicz resortów, Palmy, baseny, hotele, przejścia nad drogami. Nie mogę wprost uwierzyć, ciągnie się to wzdłuż tej superdrogi całymi dziesiątkami kilometrów, aż do Ceuty. Trawka przystrzyżona, wszędzie chodzą sprzątacze w poszukiwaniu choćby kawałka śmiecia. Widzę, że na kolegach też robi to wrażenie. Autostradę widać z lewej strony, ta drogą nie jedziemy jednak wcale wolniej. Przed Ceutą odbijamy w lewo i wspinamy się coraz wyżej i wyżej. Superasfalt pozwala na ostatnie wariactwo w Afryce. Zaczynam się ścigać z jakimś mercedesem. Pod górę jestem lepszy, ale w dół mnie dogania, odpuszcza dopiero, gdy pozwalam mu dojechać na 2 metry i strzelam z wydechu. Mój Sebring ma fajski sound i facet mógł trochę popuścić myśląc, że to u niego. 3 minuty później mój ulubiony polar wkręca mi się w tylne koło. Zostałem ukarany. http://lh3.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...2/IMG_0603.JPG Pod promem spotykamy Aśke i Galego. Asia opowiada z przejęciem o wizycie w Ksar el Kebir. - Ajsza, Ajsza? - Odnalazła znajomych, rozpoznali ją, ugościli. Fajni, sympatyczni, otwarci. Widać, że jest szczęśliwa. Gali opowiada o drogach w Wysokim Atlasie, ale nas jest więcej, zakrzykujemy go... Wjeżdżamy na prom i robimy pożegnanie z Afryką. http://lh5.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMGP0500.JPG http://lh5.ggpht.com/_v5_rox2aKBw/TT...0/IMGP0501.JPG Czasospowalniacze zostały zużyte. Franz wspomina jeszcze jak kiedyś antynarkotykowy pies rzucił mu się do tankbaga i że mało się nie... No nie umarł... Po 40 minutach wyjeżdżamy z promu, Hiszpańscy pogranicznicy machają rękoma każąc przejeżdżać. Wymieniamy resztkę dirhamów po jakimś paskarskim kursie i ruszamy do Malagi. Prowadzę równoległą drogą do autostrady, nie będziemy zostawiać tu ostatnich euro. Jest już ciemno i widzę tylko w lusterkach 2,3 motocykle. Gdzieś się na chwilę na światłach gubimy, ale za chwilę znajdujemy. Staję 30 km przed Malagą na jakimś parkingu. Coś tam dymi z tyłu ekipy między Puszkiem a Zbychem. W końcu Puszek strzela focha, mówi że dla niego jest za szybko i że dalej pojedzie sam. Przekonywanie na nic. No trudno, niech jedzie. Pojechał pierwszy, doganiamy go po 15 km. Znowu jakieś nerwy, machania. Ostatecznie wszyscy odnajdujemy się przy parkingu. Wyciągamy auto, znajdujemy pod jakimś sklepem latarnię, pakujemy motorki na przyczepę, nawet dość sprawnie to idzie. http://lh4.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0605.JPG http://lh5.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...0/IMG_0606.JPG http://lh6.ggpht.com/_xeUBXqZ9eQQ/TN...2/IMG_0610.JPG Podwozimy odlatujących na lotnisko. Jadą jak przemycani Afgańczycy ściśnięci w blaszaku. Cmok, buziak, samolot za 5 godzin. Ja z Franzem i Pekaesem logujemy się do Iveco. Za 48 godzin będziemy w domu. Dziękuję za uwagę :) Może się zdobędę na jakieś podsumowanie jeszcze, ale daje szansę współuczestnikom wyjazdu. To jest moja wersja i zdaję sobie sprawę, że koledzy mogą to widzieć inaczej. Pewnie czasem całkiem inaczej. |
Świetna relacja! Szacun i wdzięczność (leżę rozłożony przez chorobę i takie relacje przywracają mi zdrowie lepiej niż jakieś medykamenty...)
Pozdrawiam! ascona88 |
Dzieki Sambor.Dzieki waszej relacji(i kilku innym ;)) wiem gdzie chce w tym roku pojecha.Gratuluje wyjazdu:Thumbs_Up:
|
Też mile wspominam ten odcinek drogi od El Jebha(pyszne ryby) do Tetouan. Można powiedzieć że to taka trasa na odcinek specjalny , droga jest na całej długości w budowie co dostarcza dodatkowych atrakcji. W naszym wypadku trafiliśmy na nią mimo negatywnego nastawienia miejscowego policjanta który radził nam dojechać do głównej drogi . Na szczęście go nie posłuchaliśmy bo podejrzewam że dojazd do głównej zająłby sporo czasu , a ta droga ze sprawnymi amortyzatorami była istną przyjemnością .
PozdrawiaM |
Cytat:
|
Cytat:
|
Cytat:
Dzięki za relację. Kolejna szpilka w kolorze "muszę tam być" została wbita w mapę świata. |
Cytat:
http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=8305 |
Wiecie co jest najfajniejsze w takich wyjazdach? Że na dwa tygodnie pozbywasz się wszystkich kłopotów. Po prostu masz nowe, które muszą być rozwiązane natychmiast. Zyskują nowy priorytet. Nie masz czasu na myślenie o niezapłaconym rachunku, o tym że miałeś dać auto do mechanika, że dziecko etc
Święte słowa |
Cytat:
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:04. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.