![]() |
Foty w pytkę ale temperatury nie dla mnie, powyżej trzydziestu robię się nerwowy a jak żyć powyżej 40 ? :)
|
23 Załącznik(ów)
Dzień 16 – niedziela 31 lipca
Wstajemy o 5:00. Pakujemy się i nikogo nie budząc opuszczamy hotel. Termometr wskazuje przyjemne 36 stopni. Jedziemy drogą przez góry w kierunku Nehbandan. Z tego co mówił Mustafa, będzie ona nieprzejezdna… Ale co tam! Jeśli uda się pokonać pierwsze 100 kilometrów, dalej powinno być ok. Zbiornik paliwa mamy na tyle duży, że możemy zaryzykować. W najgorszym razie pojadę 90 – 100 km/h, a wtedy spalanie spada do ok. 5 litrów, więc mamy prawie 600 km zasięgu. Załącznik 139530 Załącznik 139531 Załącznik 139532 Jak na razie droga idzie dobrze, a krajobrazy powalają. Szukamy najgorętszego miejsca na ziemi – Gandom Beryan, ale nie możemy znaleźć tablicy, które je wskazuje. Pewnie była przy drodze, a my parę razy jechaliśmy objazdami. Szkoda. Najwyżej następnym razem :) Załącznik 139533 Załącznik 139534 Załącznik 139535 Po około 60 kilometrach stan drogi pogarsza się: co chwila asfalt przechodzi w szutrówkę, upstrzony jest ogromną ilością dziur. Niektóre fragmenty drogi zniszczone zostały przez wodę – widać jeszcze wilgotne pobocza, czy błoto i koleiny w nim wyryte na „drodze”. Całkiem długie odcinki szutrowe, to zapewne efekt wykonanych spory czas temu napraw – kawałki asfaltu zgarnięte z drogi i leżące na poboczach zdążyły już dość dobrze wkomponować się w krajobraz. Załącznik 139536 Załącznik 139537 Ciekawy to widok: woda na pustyni i to latem! Szczęśliwie, nie widzieliśmy oznak żadnej burzy, ale kałuże ewidentnie wskazują, że coś takiego całkiem niedawno miało miejsce, może nawet wczoraj… Załącznik 139538 Pustynia po raz kolejny zmienia kolor: teraz jest bardziej różowa. Załącznik 139539 Z moich wyliczeń wynika, że w okolicy maleńkiej oazy Deh Salm powinno być odbicie na Rig-e Yalan, czyli miejsce z największymi w Iranie wydmami, a po drodze język węża – kanion, pęknięcie w ziemi o takim kształcie. Nie ma wielkich szans, aby udało nam się tam dojechać, ale mam nadzieję, że może uda się choć z daleka zobaczyć te przepiękne góry piachu! Sporo przed Deh Salm jest znak – do pięknych wydm jest jedynie 35 kilometrów. Załącznik 139540 Skręcamy. Na pierwszy rzut oka droga dobra i względnie twarda. Tylko gdzieniegdzie bardziej grząskie, piaszczyste odcinki. Ja na razie nie narzekam, ale Ani nie podoba się, gdy motocykl nie jedzie stabilnie jak dotychczas. W sumie nie dziwię się jej: ja mam poczucie jakiejkolwiek kontroli nad jazdą motocykla, a ona nie może nic zrobić. Gdy pojawiają się dłuższe, bądź głębsze odcinki piaszczyste, schodzi z motocykla. Załącznik 139541 Załącznik 139542 Niestety, nie ujechaliśmy za daleko, a Ania musi co chwila schodzić z motocykla. Ja też czuję się coraz mniej pewnie tańcząc na piachu na Anakach :) Cóż poradzić – jeszcze wiele nauki przede mną. A może nigdy nie opanuję tak ciężkiego motocykla w terenie? Biorąc pod uwagę, że pierwszy i ostatni samochód jaki widzieliśmy dziś na naszej trasie, spotkaliśmy po 1,5 godziny jazdy, nie mamy tu wielkich szans na jakąkolwiek pomoc w razie najmniejszego psikusa. Z bólem serca, ale decydujemy się na odwrót. Yalan, obiecuję ci: ja tu jeszcze wrócę :D Widoki wspaniałe. Pustynia jest piękna i zmienna. Najpierw kaluty, później b. płasko. Dojeżdżamy do Marsowych gór, o których stanowił znak na początku naszej dzisiejszej drogi. Wszystko w różowym kolorze. Płasko, a gdzieniegdzie delikatna góra. Zatrzymujemy się zebrać się trochę piasku, który okazuje się drobnymi kamykami. Od razu pojawiają się ważki – latają wokół nas jak szalone. Dalsza droga raczej prosta, czasami wije się między skałkami. Bardzo wieje, czasem trudno utrzymać głowę i aparat. Tam gdzie jest piaszczyście, sypie piachem po nogach tak mocno, że aż boli przez spodnie. Piach tańczy po drodze – wygląda to pięknie. Choć wschód słońca był przepiękny, co wróżyło pogodę, to teraz szczęśliwie słonko jest za chmurami. Załącznik 139543 Załącznik 139544 Załącznik 139545 Kończy się typowa pustynia, zaczyna ruch i normalna droga. Robi się wyraźnie chłodniej, co odczuwamy bardzo – jest tylko 30 stopni. Załącznik 139546 Trafiamy na kontrolę policyjną. Zatrzymywali się wszyscy, więc nie było opcji: unikaj kontaktu wzrokowego i jedź dalej ;) Generalnie wszystko odbyło się bardzo miło, jedynie musieliśmy poczekać ok. 10 minut, aż jeden z policjantów zrobi ksero naszych wiz. Mijamy pierwsze, bardzo prymitywne zabudowania – domy kopułowe. Obok widać agregat od irańskiej „klimy”. Załącznik 139547 Załącznik 139548 Załącznik 139549 Załącznik 139550 Dojeżdżamy do Birjand i szukamy noclegu. Mijamy dość osobliwe „figury” na trawniku, a za nimi także osobliwy „segment”. Załącznik 139551 W państwowym hotelu recepcjonista wygląda, jakby dostał zawału na nasz widok i mówi, że nie ma miejsc, choć widać wyraźnie, że wszystkie klucze wiszą, więc hotel pusty. Jedziemy dalej. Trafiamy do jakiegoś także państwowego przybytku, który nie nazywa się hotelem, ani pensjonatem, ale czymś w rodzaju domu gościnnego dla rodzin. Załącznik 139552 Dostajemy duży pokój z wieloma łóżkami i lodówką. Pościeli i ręczników brak. Pokój kosztuje 3 miliony ze śniadaniem, czyli mniej niż 50 złotych. Babki na recepcji, pomimo bariery językowej były bardzo miłe. Do tego napoiły nas wodą i sokami :) Wi-fi nie ma. Najważniejsze, że motocykl stoi bezpiecznie: na ogrodzonym terenie i do tego w miejscu, gdzie nie powinien go dosięgnąć żaden samochód. Niestety ujawniła się jedna z naszych zmor hotelowych: hałasujący za oknem agregat. Prosimy o zmianę pokoju. Nie ma problemu. W drugim pokoju jeden z materacy śmierdzi szczochami, kaloryfer grzeje na maksa i nie da się go zakręcić, a klima ma zepsutą klapkę od nawiewu i wieje prosto na nas. Jakby tego było mało: ciężkiej, ciemnej kotary z okna nie da się odsłonić :) Takie problemy, to nie problemy: kaloryfer przykrywamy kocem, zasłonkę podwiązujemy gumką, klimę podklejamy izolacją, przykrywamy się własnym prześcieradłem i idziemy spać. Tego dnia przejechaliśmy 490 km. |
cóż można powiedzieć - kopara na podłodze. piękna podróż!
|
29 Załącznik(ów)
Dzień 17 – poniedziałek – 1 sierpnia
Tradycyjnie pobudka o 5:00, a start o 6:00. Odbieram dokumenty od dozorcy, żegnamy się i jedziemy. Temperatura wynosi 23 stopnie, a mi zimno. Na przedmieściach nieodmiennie urzeka nas tutejszy folklor: plastikowe figury i jakoś dziwnie smutne place zabaw. Załącznik 140068 Załącznik 140069 Za Birjand po jakimś czasie odbijamy na mniej uczęszczaną drogę. Robi się bardziej pustynnie, choć góry są nieodłącznym elementem krajobrazu (bliżej, dalej, małe, duże). Towarzyszą nam także, nieodmiennie kopcące straszliwie, ciężarówki Mac. Załącznik 140070 Załącznik 140071 Załącznik 140072 Załącznik 140073 Pojawiają się stada wielbłądów, również znak, że są leopardy. No cóż, o tej porze roku pewnie gdzieś śpią i nie ma szans na zobaczenie takiego kotka. Przed nami kontrola drogowa. Znuszeni policjanci zatrzymują wszystkich. – Tylko na nich nie patrz, nie nawiązuj kontaktu wzrokowego! – słyszę w interkomie. Nie udało się, ale było nawet miło; musieliśmy tylko poczekać ok. 10 minut, aż jeden z nich zrobi ksero naszych wiz. Mijamy oazę, albo jej ruiny – nie udaje nam się ustalić, czy ktoś tu jeszcze mieszka. Załącznik 140074 Załącznik 140075 W miasteczku spotykamy zaś wielbłąda. Nie byłoby to nic szczególnego, za wyjątkiem tego, że jest to bestia dwugarbna; do tej pory widywaliśmy wyłączenie dromadery. Załącznik 140076 Przed Tabas pojawiają się wydmy piaskowe – są nieduże i porośnięte trawą, ale i tak bardzo urokliwe. Ciągną się przez dłuższą chwilę i mieszają się z górami. Pojawia się także znak, ostrzegający przed wielbłądami. Załącznik 140077 Załącznik 140078 Załącznik 140079 Nie mogłem sobie podarować i pojechaliśmy bliżej wydm. Tam chyba jakiś wielbłąd dokonał żywota, bo znaleźliśmy całkiem sporą ilość kości: niektóre z nich były pogruchotane. Załącznik 140080 Załącznik 140081 Przy okazji naszła nas trochę smutna refleksja. Wszędzie, gdzie zapuszcza się Irańczyk, pojawia się mnóstwo śmieci. Niektórzy sprzątają po sobie (to także widzieliśmy), jednak ilość odpadków przy drogach czy w innych miejscach jest porażająca. Zapewne przyczynia się do tego umiłowanie Irańczyków do torebek jednorazowych: nawet kupując 1 małą rzecz w sklepie, sprzedawca usiłował ją zapakować w reklamówkę, będąc przy tym zdziwionym, że jej nie chcemy. Gdy zapytaliśmy o to, okazało się, że tutejszy klient nie tylko tego oczekuje, ale nawet wymaga. Inną rzeczą jest, że widzieliśmy jak zaraz za progiem sklepu człowiek wyjął z tej reklamówki loda, aby go spałaszować, a reklamówkę rzucił na chodnik. Załącznik 140082 Na horyzoncie ukazuje się przeogromne jezioro solne. W jednym miejscu jest białe, zaś w innym przybiera kolor piasku. Także grubość warstwy soli jest zdecydowanie różna: nieraz kilka milimetrów, a gdzieś dalej jest to warstwa 4-5 centymetrów. Majaczące na horyzoncie przedsiębiorstwa wskazują, że tu się ją pozyskuje. Załącznik 140083 Załącznik 140084 Jak obwieszcza znak obszaru zabudowanego, wjeżdżamy do jakiegoś miasteczka. Od razu robi się zielono. Utrzymanie tu roślin musi kosztować sporo zachodu. Załącznik 140085 Załącznik 140086 W miasteczku robimy postój na wc i coca- colę, bo jest znowu ciepło – ok. 40 stopni. Choć urlop to dla mnie świętość i telefon służbowy mam wyłączony, muszę zadzwonić i poświęcić ze 20-30 minut na rozmowę. W międzyczasie podjeżdża busik – stoi i śmierdzi spalinami. Trochę już mam go dość, bo dodatkowo hałasuje. Oprócz busika podjeżdża 2 chłopaków na motorku. Myśląc, że pan z busika chce fotę z nami czy z motocyklem, już mam ochotę powiedzieć: rób pan fotę i gaś silnik, jednak on nie podchodzi do mnie i motocykla. Wraca Dominik, a pan z busika dopiero teraz decyduje się zbliżyć do nas razem z chłopakami, którzy przyjechali na pierdziochu. Zagaduje do Dominika i zaprasza nas do siebie do domu na obiad. Pomny na irański zwyczaj ta’arof, odmawiam 3 razy przyjęcia zaproszenia. Skoro jednak pan kolejny raz je ponawia, stanowi to sygnał, że faktycznie chce nas gościć. Wobec tego z wielką ochotą je przyjmujemy. Jedziemy za chłopakami na pierdziochu do domu Rezy, bo tak ma na imię nasz gospodarz. Mieszkają we czwórkę: on, żona oraz dwóch synów: 14 i 16 lat. W domu tradycyjna, irańska klima na wodę i wiatrak. Duży salon połączony z kuchnią, 1 mniejszy pokój, łazienka, balkon. W centrum stoi telewizor, oprócz tego jedyne meble to kanapy i fotele. Nie ma stołu. Na początku siadamy na kanapie, dostajemy sok i arbuza. Rozmawiamy przez translator na komórce, który wydaje się, iż nawet nieźle tłumaczy na angielski. Bynajmniej zdania, które wypluwa brzmią sensownie ;) Chłopaki niestety ani w ząb nie mówią po angielsku; dopiero od następnego roku rodzice planują zapisać ich do szkoły językowej. Tradycyjne pytania: skąd i dokąd jedziemy, czy mamy dzieci, itp. Pokazujemy trasę na mapie, wobec czego rozkładamy się na podłodze. Reza z rodziną przyjechał z Tehranu i robi tu jakiś biznes. Za jakiś czas na podłodze ląduje cerata, a na niej: chleb, zupa, dudż (coś a’la kefir z przyprawami do picia), tłuczone mięso z soczewicą. Do zupy dostajemy chleb, i każdy po ćwiartce cebuli. Na nasze zdziwione miny wyjaśniają, że cebula jest zdrowa. Tłuczone mięso nazywa się abguszt. Oczywiście dostaję najwięcej jedzenia, dostaję też dokładkę. Po obiedzie nasi gospodarze wyciągnęli poduchy i szykują się do spania (na które też nas namawiają). Wobec tego uznaliśmy, że czas się zbierać. Jednak wcześniej w ramach rewanżu za gościnę dajemy naszym gospodarzom drobiazgi przywiezione na taką okazję z Polski: monety, album o Polsce po angielsku i torbę z motywami łowickimi. Ale nie chcą nas wypuścić, lecz sami rewanżują się podarkami. My z kolei dostajemy korale z migdała pustynnego i perfumy. Kilka razy dziękuję, ale nalegają, więc bierzemy. Za chwilę mama dodatkowo przynosi w prezencie dużą torbę ze skóry wielbłąda. Tłumaczymy z 10 minut, że to zdecydowanie za drogi prezent i to co dotychczas nam podarowali to aż za dużo. Poza tym torba, choć jest ładna wygląda na osobistą własność pani domu. Nie możemy przyjąć tak drogiego prezentu. Poza tym i tak nie mielibyśmy jak jej zabrać na motocykl! Mamy wrażenie, że nasza odmowa wywołuje u pani mamy focha. Czy odmawiając przyjęcia prezentu popełniliśmy jakieś faux pas? Nie mamy pojęcia. Częstują nas bardzo słodką herbatą, chyba z tymianku, ale zdaje się, że atmosfera zgęstniała... Żegnamy się i zwijamy. Załącznik 140087 Jedziemy na kolejną odsłonę piaszczystej pustyni: Mesr. Skręcamy w wąską drogę: wokół pustynne klimaty wespół z górami. Za górkami czai się policja, ale nam się udaje. Gdy mijamy koryta okresowych rzek, droga obniża się, tworząc nieckę, aby woda mogła swobodnie się przelewać. Dzięki temu mamy fajne hopy :) Załącznik 140088 Załącznik 140089 Załącznik 140091 Obok wydm zlokalizowana jest turystyczna wioska pensjonacik przy pensjonaciku, hotelik przy hoteliku. Przed wioską pola uprawne, miło zielono. Mijamy wioskę i jedziemy na zwiad na wydmy. Jest martwy sezon turystyczny: wszystko wydaje się wymarłe. Hotel przy wydmach, w którym planowaliśmy nocleg jest zamknięty. Wracamy do poprzedniej wioski Rehab. Przygarnia nas koleś z lokami na głowie, mieszka w starym domu, który remontuje i adaptuje na hotel. Jak się okazuje, jest to jeden z niewielu stałych mieszkańców wioski. Gadamy chwilę, cena spada z 40 Euro na 24. Dostajemy domowej roboty ciasto i herbatę. Hotelik naprawdę przyjemny. Nasz pokój to stara kuchnia lub wędzarnia, bo do tej pory czuć dym. Wchodzi się do niej z wewnętrznego dziedzińca, na którym rosną warzywa i owoce. Załącznik 140092 Załącznik 140099 Załącznik 140094 Uderzamy obejrzeć wioskę: znajdujemy otwarty sklepik, w którym kupujemy wodę i colę u znudzonego starszego pana. Poza tym jest sporo pozamykanych pensjonacików, zaś w głębi kilka zamieszkałych domów. Załącznik 140095 W hotelu na stanie mamy szalonego kota i 2 Holendrów, którzy jadą przez Iran rowerami. Robimy sałatkę i jemy melona, bo owoce i warzywa jadą z nami już od dwóch dni w kufrach. Po jedzeniu czeka nas najprzyjemniejszy moment dnia: kąpiel w basenie!!! W basenie!!! A wygląda to tak: w niewyremontowanej jeszcze części domu stoi mały, niebieski basenik, który – jak domyślamy się – w czasach swojej świetności służył za poidło dla wielbłądów :) Obecnie stanowi zbiornik na wodę do podlewania ogródka, my zaś dostajemy pozwolenie na pomoczenie się w nim! Woda w pierwszym momencie wydaje się zimna, ale to tylko złudzenie: temperatura otoczenia to około 40 stopni, więc musiała się nagrzać. Włazimy: nie sposób opisać słowami, jaką radość daje kąpiel! Załącznik 140096 Kąpiel była tak przyjemna, że ledwo udaje się nam zdążyć na zachód słońca, który – jak to na pustyni – jest niesamowicie klimatyczny. I za każdym razem robi wrażenie! Załącznik 140097 Za namową właściciela naszego przybytku, idziemy oglądać gwiazdy i drogę mleczną. Trzeba oddalić się kawałeczek od wioski, gdzie ciemność jest tak gęsta, że można kroić ją nożem. Po zgaszeniu latarki w komórce nie widać własnej ręki. Natomiast gwiazdy to widok nie do opisania! Nie możemy wydarować sobie, że nie umiemy uwiecznić ich na zdjęciu, bo są one niesamowite. Zdają się jakby były na wyciągnięcie ręki. Z nami idzie crazy kot hotelowy i nie odstępuje nas prawie na krok. W pewnym momencie zaczyna drzeć mordę i uniemożliwia nam dalszą wycieczkę: biega z prawej na lewą, tarasując dalszą drogę. Ewidentnie nie chce pozwolić nam iść dalej. Świecimy komórkami na prawo i lewo, lecz nie widzimy niczego niepokojącego. Obok drogi są tylko krzaki. Jednak zachowanie kota wzbudziło w nas taki niepokój, że postanawiamy wrócić. Kot natychmiast się uspokaja i idzie z nami grzecznie w stronę wioski. Siadamy na patio i gawędzimy jeszcze chwilę z Holendrami i właścicielem pensjonatu. Holendrzy postanowili noc spędzić na pustyni, co wydaje nam się o tyle dziwne, że jest po prostu za gorąco. Raczej nie odpoczną, ale to ich sprawa. Właściciel hoteliku pokazuje nam na komórce różową burzę piaskową – wszystko jest różowe. Zapewnia, że to nie jest fotomontaż, a nieraz burza na skutek załamania światła daje takie kolory. Mówi, że burze piaskowe są bardzo niebezpieczne – nie trwają jednak długo, więc trzeba je spokojnie przeczekać. Po dniu pełnym pozytywnych wrażeń – walimy w kimę. Tego dnia zrobiliśmy 520 kilometrów. |
48 Załącznik(ów)
Dzień 18 – wtorek 2 sierpnia
Poranne wstawanie nie jest dla nas problemem, jednak dziś mamy dodatkową motywację: chcemy zobaczyć wschód słońca na wydmach. Wobec tego pobudka o 5:00. Wstajemy. Temperatura to tylko 24 stopnie. Z tego wniosek, że Holendrzy śpiący na pustyni mieli naprawdę fajną noc! Wydmy leżą tylko kawałeczek drogi od hotelu, może 2 -3 kilometry: jedziemy na lekko, nawet bez kurtek. Jednak okazuje się, że nie jedziemy sami: za nami pedałuje ile sił w nogach całkiem spore psisko. Na szyi ma dzwoneczek, więc łatwo go zauważyć. Ale zamiary ma przyjazne: raczej się z nami ściga, niż nas goni. Od tej pory nie jesteśmy już sami – łazi za nami wszędzie. Tymczasem na pustyni zaczyna się przepiękny spektakl światła i cieni. Zza wydmy wyłania się słońce… Załącznik 140713 Załącznik 140714 Ja właśnie po to przyjechałem – uwielbiam pustynię. Nie wiem czy moja Żaba także, ale udaje, że jej także się podoba. O ironio, całą radość z oglądania spektaklu natury psuje nasz nowy czterołapny towarzysz. Energia go rozpiera niczym szczeniaka, wszędzie jest go pełno: włazi w kadr, chce się bawić, nie pozwala usiąść nawet na chwilę. Obślinił mi całe spodnie :) Załącznik 140715 Załącznik 140716 Szczęśliwie, zmęczył się po jakimś czasie i dał nam trochę żyć. Załącznik 140717 Słońce, które z każdą minutą jest coraz wyżej daje odczuć, że to ono tutaj rządzi. Nie pozostaje nic innego, jak zbierać się do wyjazdu. Wracamy do hotelu po rzeczy. Przed wioską zielono – to pola uprawne. Załącznik 140718 O 7 startujemy. Pusta, podrzędna droga wije się wśród pustyni: trochę wydm, dalej nagie górki. Jak dotychczas nie mijamy ani jednego samochodu. Pojawiają się wielbłądy – idą ulicą i nie bardzo chcą nam ustąpić miejsca. Później za to bardzo chętnie pozują do zdjęć. Załącznik 140719 Załącznik 140720 Załącznik 140721 Pustynia i góry towarzyszą nam cały czas. Chyba nie muszę mówić, jak cieszy mnie ten widok… Pogoda także dopisuje – o ósmej temperatura przekroczyła już 30 stopni. Załącznik 140722 Załącznik 140723 My tymczasem jedziemy zobaczyć kolejną odsłonę piaszczystej, bajkowej pustyni: ma mapie znalazłem starą, boczną drogę, która podjeżdża pod duże wydmy. Powinny być o wiele większe niż te, które widzimy na trasie. Nie jest daleko, bo od głównego szlaku trzeba odjechać jedynie ok. 15 kilometrów. Droga nie wygląda może wybitnie, ale jest asfalt. Nie zraża nas także stojący na jej początku zakaz ruchu: przecież za kilkanaście kilometrów, ciut przed wydmami jest mała wioska – ludzie musza tam jakoś dojeżdżać. Załącznik 140724 Droga robi się coraz gorsza, asfalt raz pojawia się, raz znika. Nawet jak jest, to pokrywa go często piach, albo szlam. Prędkość spada drastycznie, często koleiny czy nierówności zmuszają do jazdy na jedynce. Mijamy jakieś zabudowania: chyba tam ktoś mieszka, jednak nie mam jak przyjrzeć się dokładniej, bo droga jest bardzo kiepska i koncentruję się na utrzymaniu motocykla w pionie, albo nie zakopaniu go w piachu. W interkomie słyszę nieco zaniepokojony głos Ani: - Jak możesz to przyspiesz i to ostro, bo lecą do nas cztery duże kundle i nie mają przyjaznych zamiarów. - Nie wiem czy to się uda – jest strasznie nierówno, a do tego jeszcze zaschnięte koleiny z błota! Czy kiedykolwiek opanuję jazdę w terenie na tyle, by bez napinki pokonywać takie przeszkody? Nieistotne! Najważniejsze to nie przewrócić się teraz! Dystans między psami a nami cały czas się zmniejsza… Jednak Allah nad nami czuwa – jeden z psów zeskakując z niewielkiej skarpy przewraca się – słychać tylko pisk i pościg zostaje przerwany. Szczęśliwie, pozostałe psy także odpuściły. Uff, udało się! Załącznik 140725 Spokojniej jedziemy dalej, ale droga wcale nie robi się lepsza – wprost przeciwnie. Przed nami majaczy kolejne gospodarstwo. Zastanawiamy się, czy znowu nie będziemy mieć przejść z psami. Jednak nasze dylematy po chwili rozwiewa stan drogi – jest nieprzejezdna, więc i tak musimy zawrócić. Drogę znamy… Ciekawe, czy tym razem pieski przywitają nas równie miło ! Zbliżając się do gospodarstwa, dla pewności bierzemy w dłonie gaz i kamienie. Jednak tym razem się udaje – nikt na nas nie czeka ;) Widać już pierwsze ciężarówki Mac, co znaczy, że jesteśmy niedaleko trasy. Wracamy na główną drogę, ciesząc się z równego asfaltu. Załącznik 140726 Tymczasem robi się coraz cieplej: nie tylko z powodu kierowców, którzy wyprzedzając jadą nam na czołówkę, lecz także z powodu temperatury: jest grubo przed południem, a termometr wskazuje 40 stopni. Takie małe „psikusy” nie mogą zepsuć nam humoru: dziś przed nami wiele ciekawych rzeczy do zobaczenia: najstarszy gliniany meczet w Iranie w Na’in, urbex w opuszczonym pałacu oraz – jak Bóg da – nocleg w karawanseraju na pustyni Marandżab. Załącznik 140727 Załącznik 140729 Dojeżdżamy do Na’in i bez problemu docieramy do meczetu. Załącznik 140728 W środku pozostało trochę pięknych zdobień oraz ponoć bardzo stary minbar (kazalnica). Najciekawsze zaś są podziemia. Nie posiadają sztucznego oświetlenia, lecz świetliki przykryte płytkami alabastrowymi, przez który przenika słońce i jest naprawdę jasno. Załącznik 140730 Załącznik 140731 Załącznik 140732 Z zewnątrz świetlik alabastrony wygląda raczej niepozornie. Załącznik 140733 Na wylocie z Na’in żegnają nas wizerunki ajatollahów oraz, jeśli dobrze rozpoznaję, prezydenta Iranu. Załącznik 140734 Drogą trzeciej kategorii odśnieżania udajemy się w kierunku AmirAbad palace. Nawet GS-em trzeba zwolnić, aby nie pogubić plomb w zębach. Wreszcie stajemy u bram pałacu. Budynek robi wrażenie; w czasach świetności musiał być naprawdę piękny. Jednak dziś wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość zostało zabrane. Trzeba uważać na sypiące się tynki oraz dziury w podłodze – gdzieniegdzie pozapadały się stropy. O dziwo bez problemu można wejść na dach, skąd roztacza się piękny widok na dziedziniec – kiedyś z basenem… Załącznik 140735 Załącznik 140736 Załącznik 140737 Załącznik 140738 Załącznik 140739 Załącznik 140740 Po eksploracji jedziemy w kierunku Maranjab Desert, rozglądając się po drodze za jakimś przybytkiem, gdzie można zjeść obiad. Zatrzymujemy się w przydrożnym barze ze „stolikami” na zewnątrz. Na migi prosimy o coś do jedzenia i takież danie dostajemy :) Kurak, ryż, zielona papka z soczewicą. Wszystko bardzo smaczne i co najważniejsze – przyrządzone, a raczej przyprawione całkowicie inaczej niż znamy to z naszej kuchni. Jedyne, do czego nie mogę się przyzwyczaić, to sposób jedzenia „na siedząco”. Załącznik 140741 Załącznik 140742 Załącznik 140743 Jest już po południu; widać to po innym kącie padania promieni słonecznych. Tylko temperatura nie chce zmaleć: nadal ponad 40 stopni. Przed nami zaś ostatni punkt dzisiejszego dnia, czyli pustynia Maranjab oraz nocleg w hoteliku urządzonym w karawanseraju (dawnym postoju dla karawan). Ze zdobytych informacji wynika, że trzeba będzie przejechać kilkadziesiąt kilometrów pistą, ale raczej równą i niezbyt piaszczystą, więc powinno się udać. W takiej odległości od cywilizacji niebo na pewno będzie wspaniałe! Załącznik 140744 Załącznik 140745 Jeszcze tylko przejedziemy przez miasteczko Aran wa Bidgol i jesteśmy na miejscu. Nie wiem co wstąpiło tu w kierowców, ale na drogach dzieje się armagedon! A muszę nadmienić, że już trochę w Iranie widzieliśmy… Co chwilę słyszę w interkomie głos Ani: - Uważaj, z prawej, o k…… ! , itp. Na rondzie chłopak na pierdziochu o mały włos nie wjechał nam w przednie koło. Psikusa uniknęliśmy tylko dzięki w miarę sprawnym hamulcom naszego motocykla. Załącznik 140746 Załącznik 140747 Uff, dobrze, że udało się wydostać z tego dziwnego miejsca. Kierujemy się na pustynię. Z oddali widać jakby budkę, przypominającą te z autostrad czy posterunków granicznych i szlaban. Załącznik 140748 Okazało się, że dotarła tu komercja: wjazd na pustynię jest płatny. Jak głosi cennik (są także obrazki, więc rozumiem o co chodzi) wjazd każdego pojazdu obciążony jest inną opłatą. Na szczęście od motocykla jest najniższa :) Poza tym i tak nie są one wygórowane. Wobec tego idę kupić bilety. W ogóle nie udaje mi się porozumieć z panem szlabanowym. Macha rękami, coś do mnie gada, ale nie sprzedaje biletu. Chyba rozumie o co chodzi, bo cóż ja od niego mógłbym chcieć jak nie biletu, a raczej otwarcia szlabanu? Pokazuję palcem na cennik i na nas i pokazuję pieniądze, ale pan tylko macha rękami… Wreszcie dzwoni gdzieś i za chwilę przyjeżdża dwóch chłopaków, którzy są kimś w stylu ratowników medycznych i trochę mówią po angielsku. Wyjaśniają, że kilka dni temu ktoś wjechał motocyklem na wydmę i złamał rękę i od tej pory jest zakaz wjazdu motocyklami na pustynię. Usiłuję wyjaśnić, że my – z racji masy i obciążenia motocykla – nawet jeśli chcielibyśmy, nie jesteśmy czegoś takiego dokonać. Poza tym nie tyle jedziemy na pustynię, co chcemy dostać się do karawanseraju na nocleg. Ni pierona! Nic nie pomaga. Nie można i koniec! Sięgam nawet po ostateczny argument: tyle kilometrów przyjechaliśmy, żeby zobaczyć tę pustynię, a tu nie da się? Więc tak wygląda irańska gościnność? Ale nawet i to nie pomogło. Nie da się i koniec! Zawracamy. Garmin pokazuje, że kawałek dalej jest ścieżka, którą da się objechać budkę strażnika. Próbujemy: na rondku w lewo i pierwszym zjazdem. Droga jest coraz mniej wyraźna, ale za to coraz bardziej piaszczysta. Musimy uznać swoją porażkę: zbyt piaszczyście – nie zdecydujemy się na dalszą jazdę GS-em… Odwrót. Kierujemy się z powrotem do Aran wa Bidgol – obejrzymy bardzo malowniczy meczet z sanktuarium i poszukamy noclegu. Szczęśliwie mam kilka miejsc wynotowanych. Przez ten czas, kiedy nas tu nie było, ruch nie zmienił się ani o jotę – oczy trzeba mieć dookoła głowy. Za to sam meczecik bardzo urokliwy. Dominik wchodzi osobnym wejściem, a ja wejściem dla kobiet. Aby w ogóle dostać się do tego świętego przybytku nie wystarczy moja chusta zasłaniająca włosy, lecz dostaję „gustowny” czadorek, z którym ni cholery nie mogę sobie poradzić. Ponieważ jest to ogromna płachta czarnego materiału nie posiadająca żadnych kształtów, nie trzyma się to w ogóle na ciele i cały czas trzeba ją poprawiać. Załącznik 140749 Załącznik 140750 Załącznik 140751 Załącznik 140752 Załącznik 140753 Szukamy hotelu, ale nie idzie to dobrze. Na domiar złego przyczepiło się do nas dwóch łebków na pierdziku, zachowujących się jak natrętna mucha. Pierwsze z zanotowanych przeze mnie miejsc nie istnieje, drugie zamknięte na głucho, a trzeciego (pomimo współrzędnych geograficznych) nie możemy znaleźć. Innych hoteli nie ma. W takim razie wykorzystamy naszych niechcianych „przyjaciół”, pytając ich o hotel. Okazuje się jednak, że nie znają żadnego. Załącznik 140754 Nie pozostaje nic innego jak pojechać do Kaszanu, gdzie mamy polecony nocleg w pensjonacie u Amira. Szczęśliwie to tylko kilkanaście kilometrów. Zmęczony, chcąc jak najszybciej wyjechać z tego miasta przyspieszam do 130. - Widziałeś, policja. - Gdzie policja? - No po naszej prawej. - O fuck! Z radarem! Nie zatrzymali nas. Jeden pokazywał drugiemu radar i spoglądali to na nas, to na odczyt… Dojeżdżamy do Kaszanu, szukamy wskazanego adresu. Zostaję obok motocykla przy jakimś ruchliwym rondzie, a mój małżon uderza na piechotę w uliczki medyny. Mam mały kryzys związany z chaosem komunikacyjnym. Z tego powodu nie założyłam nawet chusty. Zagaduje mnie jakiś sympatyczny chłopak, załatwia herbatę. Pyta, czy jestem fotografem i czy jesteśmy małżeństwem. Dominik ze swoją opalenizną i – co tu dużo mówić – nie najbardziej wyjściowymi ciuchami, wtapia się w tłum. Często ludzie biorą go za tubylca i o coś pytają. Bardzo się dziwią, gdy słyszą odpowiedź: farsi balad nistam albo farsi nemi fahmam, co oznacza: nie mówię po persku. Dojazd do hotelu nie jest łatwy, bo trzeba kluczyć uliczkami medyny i częściowo suku, a z racji ciasnoty GPS gubi sygnał. Jednakże było warto - hotelik u Amira okazuje się świetny. Dostajemy piękny pokój z fajną łazienką. Wszystko jest tu ładne i przemyślane. Amir jest gościnny i otwarty. Możemy ze wszystkiego korzystać, tj. kuchni, pralki, patia. Zostawiamy mandżur i walimy w miasto. Załącznik 140755 Załącznik 140756 Załącznik 140757 Załącznik 140758 Idziemy poszwendać się po mieście i tak trafiamy do fast fooda. Jest pizza i 2 stoliki pełne bab. Roześmiane, rozgadane, pełne pozytywnej energii. Gadają z nami i śmieją się, jest bardzo sympatycznie. Z młodymi dziewczynami siedzi starsza babeczka i widać, że bardzo dobrze czuje się w ich towarzystwie. Załącznik 140759 Załącznik 140760 Robi się późno, a my bardzo zmęczeni emocjami dnia idziemy spać. Tego dnia pokonaliśmy 633 km. |
26 Załącznik(ów)
Dzień 19 – środa 3 sierpnia - Kaszan
Dzisiaj dzień błogiego lenistwa. Nie jedziemy nigdzie. Dlatego wstajemy późno i śniadanie jemy dopiero o 9:00. Skwapliwie korzystamy z dobrodziejstw naszego hoteliku i uruchamiamy pralkę. Ponieważ na zewnątrz jest 45 stopni wywieszone na sznurku schnie w momencie. Leniwie uderzamy w miasto. Załącznik 140932 Załącznik 140933 Podziwiamy wytwory irańskiej motoryzacji. Jeżdżą tu naprawdę różne: przesadnie zadbane, zwykłe, nie kwalifikujące się nawet na złom. Zasadniczo oprócz Peugeotów, same egzotyczne dla nas marki. Załącznik 140931 Załącznik 140934 Załącznik 140935 Załącznik 140937 Miasto przystrojone z okazji święta. Załącznik 140936 Załącznik 140938 Szukamy poczty, aby wysłać kartki pocztowe, ale jest siesta i nieczynne. Generalnie wszystko zamknięte, nawet przydrożne stragany. Wobec tego wracamy do pokoju i też idziemy spać. Załącznik 140939 Załącznik 140940 Załącznik 140941 Załącznik 140942 Niby wstaliśmy późno, ale skwar wyssał z nas energię i śpi się zadziwiająco dobrze. Po przebudzeniu zaś należałoby coś zjeść :D Szykujemy sobie jedzenie w kuchni i gadamy chwilę z Amirem. Sprząta po nas i wygania nas na bazar. Wobec tego lecimy. Irański bazar to nie to samo co nasze targowisko. Tu toczy się życie lokalnej społeczności. Oprócz sklepików jest tutaj masa maleńkich warsztacików, w których pracują mistrzowie rzemiosła w swoim fachu. Miło jest popatrzeć na takich artystów. Bez problemu pozwalają zrobić zdjęcie. Sam bazar zaś to kryta dachem plątanina maleńkich uliczek z wewnętrznymi dziedzińcami, fontannami, meczetami, oświetlona nieraz przepięknymi świetlikami. Załącznik 140943 Załącznik 140944 Załącznik 140945 Załącznik 140946 Załącznik 140947 Załącznik 140948 Załącznik 140949 Nagle: ciemność, widzę ciemność, ciemność widzę! Wyłączyli prąd. Jedyne źródła światła to okrągłe świetliki w dachu oraz komórki. Szkoda, akurat trafiamy w coraz to ciekawsze, bardziej autentyczne zakątki. Ma to o tyle znaczenie, że bazar jest ogromny i drugi raz może nie uda się tu dotrzeć. Przysiadamy na chwilę, lecz awaria chyba jest poważniejsza i trochę potrwa jej usunięcie. Próbujemy jakoś na czuja wydostać się na otwartą przestrzeń. Załącznik 140950 Załącznik 140951 Załącznik 140952 Gdzieś daleko przed nami robi się coraz większy rwetes. Słychać jednostajne, głuche odgłosy bębna, jakieś śpiewy, czy recytacje. Okazuje się, że z przeciwka wali tłum mężczyzn, którzy uderzają się rękami w klatki piersiowe i śpiewają. Wyjaśniło się skąd dochodził głuchy odgłos bębna :) Tłum zagęszcza się na tyle, że nie bardzo możemy się przedostać dalej. Ktoś przeprowadza nas przez cukiernię i wypuszcza przez zaplecze na zewnątrz. Załącznik 140953 Jesteśmy kawał drogi od hotelu, a na domiar złego w tej części miasta nie ma prądu. Potykając się co chwila i uważając przy tym, aby nie zostać rozjechanym, obieramy azymut na hotel. Nie idziemy jednak spać, lecz uderzamy do polecanej przez Amira knajpy o nazwie Bam. Miejsce okazuje się bardzo klimatyczne, a zajmuje dach budynku. Co ciekawe dach o konstrukcji kopułowej, więc „podłoga” w nim to także kopuły. Załącznik 140954 Załącznik 140955 Jest jednak dość późno, więc pijemy coca - colę (prawdziwą!) i wracamy. Miasto także opustoszało. Załącznik 140956 W hotelu czeka na nas Amir z herbatą. Chwilę gadamy. Przy okazji dowiadujemy się, że wjazd na pustynię Maranjab możliwy jest ze specjalnym przewodnikiem i kosztuje w przeliczeniu ok. 150 Euro. Być może o to chodziło… Dziś nie pokonaliśmy ani jednego kilometra. |
28 Załącznik(ów)
Dzień 20 – czwartek – 4 sierpnia
Chcemy wystartować o 6:00, więc pobudka musi nastąpić o 5:00. Nie da się inaczej ;) Żegnamy się z Amirem. Gdy odjeżdżamy wylewa za nami wodę z buteleczki trzymanej w dłoni. To podobno „na szczęście”. Mam nadzieję, że będzie nam dane się jeszcze kiedyś spotkać. Rzut oka na przyrządy pokładowe- około 30 stopni, idzie żyć. Miasto śpi, jedzie się dobrze. Pewnie się powtarzam, ale uwielbiam wschody słońca. Mogę powiedzieć, że kilkadziesiąt już ich widzieliśmy. Wszystko dzięki motocyklom. Kiedyś Harley wymagał od nas startowania wraz z nastaniem dnia, zanim upał zrobi się nieznośny, a teraz robimy to chyba z przyzwyczajenia. Chociaż nie: to pozostałość dziecięcej ciekawości, która nie pozwala przespać kolejnego, nowego dnia. Widok wschodzącej ponad horyzont, gorącej kuli ma w sobie mistycyzm powodujący, że za każdym razem spektakl ten wydaje się niepowtarzalny. Załącznik 141316 Niesamowite krajobrazy przeplatane są bardzo dekoracyjnymi budowlami w miasteczkach. Załącznik 141317 Załącznik 141318 Załącznik 141319 Pamiętając niepowtarzalny smak mango jaki dostępny jest chyba tylko w Iranie, każdego dnia poszukujemy tego owocu. Niestety, już od jakiegoś czasu nie udaje się go znaleźć. Robimy małą przerwę przy dobrze zaopatrzonym warzywniaku, ale tutaj także nam się nie udało. Załącznik 141320 Zajeżdżamy jeszcze do piekarni. Produkują tu chleb w wydaniu folii bąbelkowej: bardzo cienki, ale za to w formacie chyba metr na metr. Chcemy 2 sztuki, ale nie ma mowy! Dostajemy pięć i piekarze za żadne skarby nie chcą od nas przyjąć pieniędzy. Bardzo chętnie pozują za to do pamiątkowej foty. Załącznik 141321 Na wylocie z miasteczka wyprzedzam na ciągłej, co widzi policjant. No to będzie wtopa – myślę. Ale on nie zatrzymuje nas, jedynie wykonuje teatralny gest bicia brawo z odpowiednim wyrazem twarzy. Poczułem się jakbym dostał w pysk… Wyjeżdżamy w bardziej odludne rejony: tablica informuje, że to park narodowy. Ciekawe co tu chronią? Fakt, krajobrazy bardzo przyjemne: pluszowe górki, ale przyrody raczej niewiele. Czuć natomiast coś innego: smród palonego plastiku. Miejscami jest tak nieznośny, że trzeba jechać na wdechu. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale jest gorzej niż jadąc za irańską ciężarówką! Załącznik 141322 Załącznik 141323 Załącznik 141324 Robiąc postój, mamy okazję obserwować idące gdzieś dzieci. W pierwszym momencie wydawałoby się, że do szkoły, ale przecież są wakacje… Później zauważamy jak na pierdziochu podjeżdża ojciec z matką, zaś z budynku wychodzi ubrana w kimono nastolatka. Nie dość, że strój nie spełnia tutejszych standardów, to jeszcze ma odkryte włosy! Wsiada z rodzicami na motorek i jadą. Fajnie spojrzeć na trochę swobody. Załącznik 141325 Załącznik 141326 Załącznik 141327 Przejeżdżając przez miasteczko widzimy ludzi jedzących lody z automatu. No, takiej okazji nie możemy przegapić! Jest i lodziarnia, a przed nią tradycyjne „leżanki”, aby móc na nich zjeść w spokoju. Zmłóciliśmy lody, a Ania poszła do toalety. Mnie natomiast – jak to zazwyczaj bywa w Iranie – obstąpił tłum ciekawskich. Pogadaliśmy, na ile ręce pozwoliły. Załącznik 141328 Zajeżdżamy do małego miasta Paveh. Mamy nadzieję, że uda się znaleźć tu nocleg. Hotel na szczęście pusty, wszystkie klucze od pokoi wiszą na haczykach. Recepcjonista jednak mówi, że wolnych pokoi brak. Ale nie musimy się martwić, bo jego znajomy ma pokoje do wynajęcia… Jedziemy do kolejnego hoteliku – o Nazwie Aram. Na fasadzie były cztery gwiazdki, ale jedna odpadła – pozostał po niej jedynie blady ślad na tynku. Pokoje nawet spoko, choć do czterech, czy nawet trzech gwiazdek to im daleko :) Folklor jest: w wannie stoi woda, bo spadek ustawiony jest w odwrotną stronę niż korek. To wszystko jednak nie jest istotne. Najważniejszym bowiem wyposażeniem jest klimatyzator! Choć wygląda jak kiedyś nasze piece konwekcyjne, to działa. Z początku miałem pewien problem z ustawieniem :) Załącznik 141329 Załącznik 141330 Wykąpani walimy na szamę do miasta. Miasteczko niewielkie, ale ciekawe. Aby gdziekolwiek się dostać, trzeba pokonać trochę schodów. Lenistwo wygrywa i decydujemy się iść ulicą prosto, która zdecydowanie łagodniej schodzi w dół :D. Mijamy bardzo dużo sklepów z materiałami i zakładów krawieckich. Materiały porozwieszane są przed sklepami i idąc chodnikiem można się w nie zaplątać. Załącznik 141331 Załącznik 141332 Załącznik 141334 Załącznik 141335 Zauważamy, że większość mężczyzn chodzi ubrana w charakterystyczne szarawary, czy raczej kombinezon z szerokimi spodniami, przewiązany czymś na kształt naszego pasa szlacheckiego, czy może szarfą. Oprócz tego dużo ludzi nosi specyficzne białe buty z podeszwą zrobioną ze sznurka zwiniętego począwszy od obrzeży buta, a skończywszy na jego środku. Załącznik 141336 Załącznik 141337 Załącznik 141338 Załącznik 141339 Dla miejscowych stanowimy chyba taką samą atrakcję, jak oni dla nas. Widać, że są nas ciekawi, każdy się z nami wita. Jeszcze w hotelu znaleźliśmy knajpę, która opublikowała w mapach gogle zdjęcia z kilkoma potrawami. Na jednym z nich dostrzegliśmy danie z bakłażana! Ponieważ kiedyś jedliśmy coś podobnego w Turcji i było to niesamowite danie, postanawiamy iść do tego lokalu i pokazać na zdjęciu, że akurat to danie poprosimy. Mamy już trochę dość jedzenia na chybił trafił, bo mam wrażenie, że często dostajemy to samo: coś a’la pieczone szaszłyki. Nie, żeby były niesmaczne, ale trochę nam się przejadły. W lokalu pokazujemy zdjęcie i prosimy o to danie oraz bierzemy jeszcze jedno – coś w stylu zupy – niespodzianki. Czekamy i czekamy. W międzyczasie do naszej knajpki zagląda masa ludzi: nie siadają i nic nie zamawiają, lecz tylko wchodzą na chwilę. Prawdopodobnie przychodzą, żeby nas sobie obejrzeć. W pewnym momencie przychodzi matka z synem, może 12- letnim i wypycha go w naszym kierunku. Chłopak, jako jeden z bardzo niewielu tutejszych mówi po angielsku. Robi wielkie oczy i jest tak zestresowany, że poza odpowiedziami na nasze pytania, nie mówi nic więcej. W sumie dobrze, że „nas odwiedzają”, bo czekanie na żarcie wybitnie nam się dłuży. Po jakiejś godzinie otrzymujemy wreszcie nasze danie. Okazuje się ono… wysmażoną na wiór płastugą! Zanim zrobimy raban, patrzymy ukradkiem na zdjęcia znalezione w Internecie i nie wierzymy własnym oczom! Przecież to ewidentnie zdjęcia ryby! Tak bardzo chcieliśmy zjeść bakłażana, że oboje (!) widzieliśmy na zdjęciach akurat danie z niego przyrządzone :) Cóż, będzie płastuga! Aż do dziś, podczas całej podróży, nie jedliśmy ani razu ryby. Za to zupka okazała się bardzo dobra, choć w smaku nie podobna do niczego, co potrafilibyśmy nazwać. Załącznik 141340 Załącznik 141341 Zapłaciliśmy za nasz obiad, jak na tutejsze warunki, całkiem sporo. W sumie czemu się dziwić – co za idiota zamawia w górach rybę! :) Teraz pora popedałować do cukierni na deser. Naczytaliśmy się wiele, że kuchnia irańska jest prawdopodobnie najlepszą na świecie, gdyż właśnie tu stykają się tradycje kulinarne wschodu i zachodu, okraszone wielowiekową kulturą Persji. Ponoć dotyczy to także słodyczy, w tym baklawy. Akurat znajdujemy przybytek z tym deserem, więc zamawiamy po sztuce z różnych odmian. O ile żadne z nas nie jest wybitnym fanem tego przesłodkiego wynalazku, to kupione tu słodkości okazały się przepyszne! Smaki, które zostały zaklęte w tych maleńkich ciasteczkach, pozostaną z nami na długo. Bardzo dobra okazała się baklawa pomarańczowa. Mamy jeszcze ochotę na lody szafranowe, które znajdujemy niedaleko. Bierzemy porcję – jak irański zwyczaj nakazuje – z sosem marchewkowym. To także jest świetnym połączeniem kulinarnym. Załącznik 141342 Załącznik 141343 Nie było mądrym obżarcie się aż tak bardzo, bo droga do hotelu – pomimo braku schodów – idzie cały czas lekko pod górkę. Po drodze zauważamy znaną i lubianą u nas markę motocykla. Niestety, jest to tandetny chinol, lub lokalna produkcja, a KTM to wyłącznie okleina. Załącznik 141333 Nie pozostaje nam nic innego jak podkręcić na maksa klimę i spać. Budzę się około 4 nad ranem. Coś jest nie halo – jest gorąco, źle się śpi. Okazało się, że fantastyczna klimatyzacja wyzionęła ducha i przestała chłodzić. Dziś pokonaliśmy 634 kilometry. |
Ta ryba na pierwszy rzut oka wyglada jak kurczak ;)
|
38 Załącznik(ów)
Dzień 21 – piątek – 5 sierpnia
Dziś kolejny dzień w drodze. Poranek jest o tyle inny niż dotychczasowe, że jak wstaliśmy było jeszcze ciemno. Miasto śpi. Tu słońce wstaje ewidentnie później. Startujemy o 6:00. Na ulicy widać tylko ekipę sprzątającą, toczącą nierówną walkę z bałaganiarzami, a raczej pozostawionymi przez nich śmieciami. Mapa dzisiejszej trasy pokazuje niezliczoną ilość serpentyn, co sugeruje piękne, górskie widoki. Oprócz nich zaplanowaną mamy także inną atrakcję: część trasy przebiegać ma po szutrach. Jedziemy znowu przez park narodowy. Wysokie góry w kolorze cynamonu, kardamonu i curry: raz nagie skały, innym razem miękkie i pluszowe pagórki. Na dole jeziorko. Załącznik 141867 Załącznik 141868 Załącznik 141869 Mijamy małe wioseczki, gdzieniegdzie widać biedę. Słońce schowane jeszcze za chmurami tworzy charakterystyczną, niebieską poświatę. Jedzie się naprawdę przyjemnie. Co jakiś czas spotykamy leżące przy drodze psiury. Jedne zaniepokojone dźwiękiem motocykla stoją i nerwowo strzygą uszami, inne totalnie nas ignorują nawet nie przerywając sobie dotychczasowej aktywności w postaci wylegiwania się. Zdarzają się jednak nieliczne, które po prostu gonią za nami. Załącznik 141870 Załącznik 141871 Załącznik 141872 Ania nie jest zachwycona jazdą po szutrze, ale okazuje się, że jest równo – niektóre fragmenty to prawie szutrostrada. Załącznik 141873 Załącznik 141874 Załącznik 141875 Załącznik 141876 Raz zimno, raz ciepło. W górkach pięknie, choć śmierdzi, bo palą śmieci. Aż dziw bierze, bo napis głosi, że jesteśmy w turystycznej wiosce. Załącznik 141877 Załącznik 141878 Załącznik 141879 Słońce powoli zaczyna wychodzić zza masywu, zmieniając oblicze gór. My tymczasem pniemy się to w dół, to w górę. Lubię pustynię, ale góry także mają w sobie pewną magię. Załącznik 141880 Załącznik 141881 Załącznik 141882 Załącznik 141883 Wypatrujemy po drodze stacji paliw. Pomimo znaków „z dystrybutorem” jak na razie nie mamy szczęścia. Za to udaje się namierzyć piekarnię i to produkującą chleb w stylu okrągłego podpłomyka. Ten rodzaj chleba zdecydowanie bardziej nam smakuje od „folii bąbelkowej”, która cieniutka i ogromna, bardzo szybko się zsychała. Jedząc te okrągłe placki można zrozumieć zasłyszane słowa biblii o dzieleniu chleba. Zapewne tak to wyglądało… W sumie działo się to niezbyt daleko stąd. W piekarni można oprócz chleba kupić podstawowe artykuły, wobec czego zaopatrujemy się w serek do smarowania pieczywa. Piekarz oraz klienci nie pozwolili nam zapomnieć, że jesteśmy w Iranie – nie dane nam jest zapłacić… Czy powinniśmy przyjmować takie prezenty? Kilkukrotnie zastanawialiśmy się z Anią nad tym. W końcu, obiektywnie rzecz biorąc, jesteśmy bogatsi od naszych darczyńców, a co za tym idzie zakupy w Iranie są dla nas relatywnie tanie. Jednak - skoro – pomimo tego, że my przyjechaliśmy z demokratycznej, bogatej Europy, ktoś chce nas obdarować, robi to z własnej woli i nie powinniśmy czuć skrępowani takim prezentem, tylko z wdzięcznością go przyjąć. Jedyne co możemy zrobić to serdecznie podziękować, zrobić sobie na pamiątkę zdjęcie i zabrać ze sobą na zawsze tę cząstkę dobroci, zaklętą we wręczonym nam podarku. Geście wykonanym wobec ludzi nieznanych, niewiernych, których darczyńcy zapewne już nigdy więcej nie spotkają. Załącznik 141905 Wyjeżdżamy z miasteczka. Znowu piękne, urzekające krajobrazy, a w mijanych wioskach często bieda, wyraźnie widoczna bieda. Załącznik 141885 Załącznik 141886 Załącznik 141887 Załącznik 141888 W którejś z kolei wioseczce widzimy ludzi przed budynkiem. Dobrze nas poprowadziła intuicja – to sklep. Przed nim zaś samowar, w którym – a jakże – herbata. Przed sklepem zaś stoją ławki, na których można przysiąść. Kupujemy dżem z marchewki, robimy sobie kanapki, które popijamy herbatą. Za herbatę nie płacimy – to oczywiście prezent. Warto było pokonać tyle kilometrów nie po to, aby zobaczyć cuda architektury, wspaniałą przyrodę i inną, ciekawą dla nas kulturę. Naprawdę warto było tu przyjechać, by doświadczyć takich chwil jak ta. Chwili, której nie sposób opisać. Załącznik 141889 Załącznik 141890 Załącznik 141891 Załącznik 141892 Załącznik 141893 Droga wspina się łagodnie, lecz coraz wyżej. Wreszcie wjeżdżamy na 2350 metrów. Wysokość jednak nie powoduje, że upał mniej daje się we znaki, bo nadal jest ciepło – 37 stopni. Wypatrujemy stacji paliw, bo choć nie mamy palącej potrzeby zatankowania, wolimy mieć bezpieczny zapas. O, jest znak, zaraz powinna być stacja. Ale tej nie widać. Może nie zauważyliśmy, albo zlikwidowali? Za kilkadziesiąt kilometrów sytuacja się powtarza. Oznakowanie jest, ale nie ma gdzie zatankować. Nieważne! Mijane krajobrazy nieodmiennie zachwycają. Tam, gdzie są poletka uprawne, zboże wygląda tak pięknie i miękko jak perski dywan. Przychodzi na myśl jak przyjemnie byłoby się tam położyć. Z oddali zarys poletek wygląda jak wzór na wyblakłej od palącego słońca tkaninie. Załącznik 141894 Wjeżdżamy do Saqqez. Miasto to jest naszą ostatnią szansą na zakup jakichkolwiek pamiątek na irańskim bazarze. Jesteśmy wcześnie, zaś z mapy wynika, że jest tu bazar, więc zakupy powinny się udać. Szybko znajdujemy na przedmieściach hotel – Kurd, leżący przy rondzie, na którym najzwyczajniej w świecie pasą się krowy. W tym hotelu także miała miejsce degradacja – z 4 gwiazdek, jedna została zdjęta, albo sama odpadła ;) Płacimy za nocleg 8 milionów, a hotel okazuje się całkiem przyjemny. Jednak pewien element folkloru jest: na wyposażeniu pokoju znajdują się klapki i to nie byle jakie, bo marki Casio, jednak każdy z innej pary :) Załącznik 141906 Załącznik 141896 Załącznik 141897 Walimy na zakupy, ale coś nam się nie podoba. Niby na ulicach sporo ludzi, jednak mijane sklepy zamknięte. No tak: dziś piątek! Czyli dzień wolny… Na bazarze nic się nie dzieje, ale powinno udać się znaleźć otwarty sklep. Nie udało się: albo faktycznie wszystko jest zamknięte, albo byliśmy za mało wytrwali. O ironio – małe zakupy udało się nam zrobić w hotelu. W gablotce przy recepcji wystawionych jest kilka ręcznie robionych naszyjników z „pestek” bodajże dzikiej pistacji. Wykupujemy wszystkie, a nawet pytamy, czy nie dałoby się dostać ich więcej. Niestety, jest to typowy handmade i trzeba by poczekać kilka dni, aż uda się wykonać kolejne sztuki. Załącznik 141898 Załącznik 141899 Na skwerkach, trawnikach i wszelkich choć trochę zielonych miejscach porozkładane kocyki i piknik trwa w najlepsze. Czajniczki i samowary do herbaty, obok biegają dzieciaki. Nawet na rondzie, gdzie wcześniej pasły się krowy siedzą ludzie. Całe miasto się bawi! Załącznik 141900 Załącznik 141901 Załącznik 141902 Motocykl parkujemy przed samym hotelem na chodniku, na którym nasz pojazd jest bezpieczny od samochodów – żeby tam wjechać trzeba pokonać ok. 20 centymetrowy krawężnik. Dodatkowo z jednej strony chroni go latarnia ;) Późny obiad jemy w hotelowej knajpie: zupę i kurczaka z grilla. Idziemy jeszcze na chwilę na miasto: pijemy sok z melona, jemy lody z marchewką i coś a’la budyń. Załącznik 141903 Załącznik 141907 Wieczorem słychać cykady. Szkoda, że na ulicy taki tumult, że trzeba zamknąć okno i włączyć klimę… Na nas jednak już czas. Dzisiejszy bilans kilometrowy to 299. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:31. |
Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.